Marcin Podrzutek (tłum. Porajski)/Tom II/11
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Marcin Podrzutek |
Podtytuł | czyli Pamiętniki pokojowca |
Wydawca | S. H. Merzbach |
Data wyd. | 1846 |
Druk | Drukarnia S Strąbskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Seweryn Porajski |
Tytuł orygin. | Martin l'enfant trouvé ou Les mémoires d'un valet de chambre |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
Nagle ojciec Chervin przewrócił się na twardém i wilgotném posłaniu swojém i wydał jęk długi, bolesny. Miał on lat blizko sześćdziesiąt, fizyonomią uczciwą i przyjemną, cerę bladą ołowianą, oczy zapadłe, usta śniade. Siwa i oddawna niestrzyżona broda, twardo i sztywnie stérczała na pomarszczonéj jego skórze.
Żona słysząc że narzeka i rusza się, podbiegła do jego łóżka i rzekła:
— Nie śpisz, biédny mój mężu?
— Niestety! żono... marzyłem o komorniku, czy już poszedł sobie z Bogiem?
— Już; chciał tu przyjść spisywać nasze meble... ale takem go prosiła żeby cię nie budził, że przystał na to abym mu podyktowała; spisał więc wszystko i poszedł.
— Już więc wszystko skończone, jęcząc szepnął dzierżawca, już nic nie mamy... Cóż się teraz z nami stanie?
— Niestety! mój Boże! ja nie wiem biédny mój mężu.
— A jam taki chory... gorączka mię z nóg zwaliła. Ach! ale moja to wina... moja!
— Twoja wina?
— Tak jest, kiedy w roku zeszłym rządca pana hrabiego widząc że z porady biédnéj małéj Bruyére żniwa mi się pięknie udały, żądał ode mnie kubana i większéj opłaty za dzierżawę, ponieważ kontrakt mój kończył się, nie powinienem był przystawać na jego żądania;... to nas zgubiło, bo pierwéj zaledwie mogliśmy wyżyć... i nigdy się ani grosza na bok nie odłożyło, a oprócz jednego dobrego żniwa jakieśmy mieli z łaski Bruyére, tyle było złych, bo dla braku piéniędzy nie mogliśmy dobrze uprawiać roli. To też kuban zjadł cały zysk z dobrego żniwa, a tegoroczne choć takie piękne, na cóż się przyda kiedyśmy jeszcze winni dwie raty dzierżawy których uiścić niepodobna. Ali! słusznie mawiał nieboszczyk mój ojciec: „Nie staraj się nigdy o ulepszenie roli biedny mój chłopcze, bo twój właściciel, skoro tylko będzie mógł, powiększy ci dzierżawę o dwa razy tyle, ile ci to ulepszenie przyniosło.”
— Widać że hrabia bardzo, bardzo potrzebuje pieniędzy, kiedy każe sprzedawać naszę chudobę i wypędza nas po tylu latach.
— Ha! widać że musi potrzebować.... a wreszcie i słuszność i prawo za nim, jak powiada komornik.
— Ale mój biédny mężu, z czegóż będziemy żyli, kiedy nas stąd wypędzą?... Tyś zbyt osłabiony żebyś się miał najmować do roboty, a ja choćbym znalazła gdzie robotę, to ci nawet i na chleb nie starczy.
— Prawdo.
— Cóż począć?
— Mój Boże!... ja nie wiem.
— Jednakże, — z pewnym rodzajem bolesnéj niecierpliwości, i po dosyć długiem milczeniu rzekła znowu dzierżawczyni: niepodobna ścierpiéć aby dwoje starych biedaków, bez żadnéj winy, tak od razu, znalazło się bez schronienia, bez chleba; nie, nie... tego ścierpiéć niepodobna.
— I któżto nie ścierpi tego, moja żono?
— Ja nie wiem, ale świat nie powinien opuszczać biédnych boskich stworzeń.
— Tak to mówią wszyscy nieszczęśliwi, moja biédna żono.
— Prawda; z gorzką boleścią rzekła dzierżawczyni; żyj jeżeli możesz, umieraj jeżeli chcesz, oto nasze przysłowie.
— Oj! zapewne że tak. Bo i komu się użalić? i na kogo?... na pana hrabiego?... wszakże on jest w swém prawie... nie nasza wina że mu płacić nie możemy, ale téż i nie jego.
— Za nadto nam podwyższył dzierżawę.
— Mogliśmy byli nic podpisywać kontraktu.
— Prawda.
— Widzisz; pan hrabia jestto pan, a my tylko prości dzierżawcy. Cóż go to może obchodzić, czyśmy szczęśliwi lub nie?... Zdaje się że panowie sobie nawzajem pomagają: że jedni za drugimi obstają... a wszakże to nie nasz brat żeby nam miał pomagać.
— Słusznie; w pokorze ducha naiwnie odpowiedziała dzierżawczyni; choćbyśmy mieli innego pana, to samoby z nami zrobił... Nie możemy miéć żalu do niego. Ah wielki Boże! jestto rzecz okropna... a biédny ojciec Jakób, któremu przynajmniej dawaliśmy schronienie i lichą strawę, cóż się z nim nieszczęśliwym stanie?
— Ha!... moja żono... pomagaliśmy mu dopókiśmy mogli... teraz... wypędzają nas... Biédny stary, i on tak jak my... zostanie na bożej łasce!
— Nie dlatego ja to mówię, żebym miała żałować iż mu pomagałam...
— Wiem o tém, moja poczciwa; ale ja żałuję téj trochy grosza które wyexpensowałem w miastach... w oberżach, w dniach jarmarku albo targu kiedym przedał moje towary. O! gdybyśmy mieli teraz te piéniądze...
— Wymawiasz sobie żeś czasem wypił butelkę wina i zjadł kawałek mięsa, kiedyś po całych tygodniach prawie pościł a zawsze mocno się napracował?... o mój mężu drogi!
— Wszystko jedno, moja żono, grosz do grosza a byłoby coś; a tymczasem, kiedy ja wypijałem po kilka szklanek wina, kiedym się zasilał kawałkiem mięsa, ty biédaczko, jak zawsze piłaś brzydką studzienną wodę, jadłaś kwaśne mleko i czarny chléb... O! nieszczęście to dopiéro uczy rozumu... oj, tak, tak!...
— Słuchajno; przerywając mężowi nagle powiedziała dzierżawczyni, bacznie nadstawiając ucho.
I oboje staruszkowie zamilkli i słuchali.
Wówczas wśród głębokiéj nocnéj ciszy w dwóch różnych przerwach dał się słyszéć krzyk solońskiego orła.
— To Bête-Puante, nagle powiedziała dzierżawczyni, to jego hasło... Może on chce ze mną pomówić o téj biednéj pani Perrine. Byleby tylko ustało jej szaleństwo, które ją znowu napadło od czasu śmierci nieszczęśliwéj małéj Bruyére... Może Bête-Puante wie o tém, bo on zawsze tyle się troszczył o panią Perrine.
Krzyk orła, to hasło Bête-Puante znowu się rozległ, dzierżawczyni wzięła latarnię i spiesznie wyszła; przybyła do małych zarośli otaczających staw przy zwaliskach staréj piekarni i wówczas po trzykroć podniosła w górę latarkę, potem zgasiła ją i czekała.