<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Marja Wisnowska
Podtytuł W więzach tragicznej miłości
Wydawca „Drukarnia Teatralna“ F. Syrewicza i S-ki
Data wyd. 1928
Druk „Drukarnia Teatralna“ F. Syrewicza i S-ki
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


W warszawskim teatrze „Rozmaitości“ w lutym 1889 roku grano z niesłabnącem powodzeniem „Lenę“ Jasieńczyka, która dzień w dzień ściągała tłumy widzów, zarówno dzięki treści sztuki, jakoteż dzięki przewybornej grze artystów z Marją Wisnowską na czele, ulubienicą publiczności, odtwarzającą postać głównej bohaterki dramatu.
Podczas ostatniego antraktu, do natłoczonej sali, wszedł kornet rosyjskiego, grodzieńskiego pułku lejb-huzarów Aleksander Michajłowicz Bartenjew i pobrzękując szablą a dzwoniąc ostrogami, jął się przeciskać w stronę pierwszego rzędu krzeseł, gdzie zdala widniały jaskrawe mundury — zielone dolmany, czerwone spodnie — pułkowych jego kolegów.
— Ot Sasza! — odezwał się jeden z nich, rotmistrz Jelec, rychło w czas przychodzisz! Zaraz koniec, gdzieś bywał?
— Ty go się lepiej zapytaj — przerwał drugi, porucznik Prudnikow — ile butelek szampana wypił?
— Prawdziwy huzar butelek nie liczy! — odparł sentencjonalnie w ten sposób powitany i uśmiechając się, rad sam z siebie, zajął próżne miejsce.
Zamiłowanie korneta Bartenjewa do „silnych napitków“ było rzeczą powszechnie znaną. Również powszechnie znane były w pułku i inne korneta słabostki. Mały, krępy, rudawy, piegowaty o krzywych i cienkich nogach, choć obutych z wyszukaną elegancją — pragnął za wszelką cenę uchodzić za świetnego w każdym calu kawalera i „tip top“ złotego młodzieńca. Niezmiernie próżny, drogą hulanek szukał rozgłosu i nic tak nie cieszyło serca Saszy, jak napomnienie o jakim jego wybryku lub pijackiej hulance.
Teraz przyszedł do teatru wprost z wesołej zabawy z francuskiemi szansonistkami, przyszedł, gdyż najprzód spotkać się miał z przyjaciółmi, pozatem codzienne niemal bywanie w teatrze uważał jako jeden z wymogów dobrego tonu. Coprawda, dotychczas swą obecnością zaszczycał przeważnie operetkę, w „Rozmaitościach“ znalazł się po raz pierwszy.
— Żałuj, żeś się spóźnił, podjął Jelec, przerwaną rozmowę. — Ach ta Wisnowska! Co za gra...
— Wspaniała! potwierdził Prudnikow. Bywam u niej, więc uważałem za konieczne przyjść oklaskiwać ją w tej roli, ale myślałem, że na polskim dramacie wynudzę się setnie! Tymczasem, jestem wprost zachwycony, gotówem przyjść jeszcze raz...
Istotnie, to co ściągnęło grupkę eleganckich rosyjskich huzarów na przedstawienie „Leny“, było bardzo dalekiem od zainteresowania się twórczością Jasieńczyka, lub polską twórczością wogóle. Inne działały w tym wypadku pobudki. Oficerowie pułków gwardyjskich, ludzie przeważnie bogaci a pochodzący z najlepszych, szlacheckich rodzin rosyjskich, lgnęli niezwykle do warszawskich sfer artystycznych, do artystek w szczególności, mając dla nich ogromny respekt i poczytując je za nieodrodne, co do wdzięku i urody, siostry paryżanek. Znajomości z wybitnemi aktorkami należały do największego szyku, bywanie u nich w domu uważali sobie oficerowie za zaszczyt wielki, o który zabiegano usilnie, rewanżując się następnie stałem przesiadywaniem w pierwszych rzędach teatru i nadsyłaniem olbrzymich koszów z kwiatami na scenę. Podobne objawy nie zawsze cieszyły artystki, krzywem okiem bowiem spoglądało na to społeczeństwo, musiano się jednak z niemi godzić ze względu na rosyjską dyrekcję teatrów.
Magnesem tedy, dzięki któremu panowie Jelec, Prudnikow i Bartenjew znaleźli się dziś w „Rozmaitościach“ na przedstawieniu polskiej sztuki, była nie sztuka sama a fascynująca postać uroczej ulubienicy publiczności Marji Wisnowskiej.
Marja Wisnowska! Któż podówczas w Warszawie mógł wymówić to nazwisko bez głębokiego wzruszenia, sam nie wiedząc co więcej podziwiać, czy niepospolitą grę, czy dziwną, niezwykłą urodę artystki... Marja Wisnowska! Toć za tą kobietą szalały tłumy, młodzież godzinami wystawała przed teatrem by zdala, choć na chwilę ujrzeć swoje bożyszcze a kochało się w niej całe miasto, poczynając od piętnastoletniego smyka a kończąc na zgrzybiałym starcu.
Rozległ się dzwonek zwiastujący początek ostatniego aktu.
— Zaraz się zaczyna! oświadczył Jelec, teraz dobrze uważaj Sasza i podziwiaj polską Sarę Bernhardt! Później nam powiesz czy zachwyty były przesadzone! Wszak zobaczysz ją pierwszy raz!
— Istotnie po raz pierwszy! — potwierdził Bartenjew, jakoś się dotąd nie składało! Znam Wisnowską jedynie z fotografji w pismach...
Zajaśniała oświetlona scena, oficerowie zamilkli.
Bartenjew wielce zainteresowany pochwałami przyjaciół, z zajęciem jął śledzić akcję, z trudem łowiąc sens poszczególnych zdań, po polsku bowiem rozumiał dość słabo, Wisnowskiej jednak jeszcze na scenie nie było. Nagle drgnął, lecz nie on jeden... Jakby tok elektryczny przebiegł po sali, rozległ się cichutki szmer, poczem setki widzów zamarło w natężonem oczekiwaniu.
Ukazała się Lena...
Jest biedna, zrozpaczona, sama nie wie co począć, ani do kogo się udać po radę. Za chwilę odbędzie się pojedynek. Jedyny wierny przyjaciel Janek ma się strzelać z jej mężem, nikczemnikiem, który znęcał się nad nią i nagą niemal wyrzucił z domu, na śnieg...
Twarzyczkę krzywi boleśnie wyraz nieludzkiej męki, przepastne wielkie, fijołkowe oczy, spozierające nieco z pod czoła, żebrzą o współczucie, o litość... W całej postaci coś z wdzięku i niezaradności dziecka; otulają ją cudne rozpuszczone włosy a z słodkich ust, niby szczebiot ptaszyny, biegnie cichy szept, skarga na złość, na podłość, na nikczemność ludzką...
Nagle pada strzał, w ślad za nim stłumiony jęk. To Janek kona raniony śmiertelnie; nikczemnik mąż triumfuje...
Lena patrzy nieprzytomnie... po policzkach płyną łzy... a wraz z nią płaczą na widzowni panie, nawet mężczyźni chyłkiem ocierają oczy.
Nagle Lena się uspokaja. Odrywa się od zwłok ukochanego, na twarzy maluje się rozpacz i powoli deklamować poczyna wiersz Asnyka.

Stoi wierzba płaczącą,
Drży w promieniach miesiąca
I wzdycha...

Mówi coraz wolniej, oczy poczyna przesłaniać mgła, chwieje się na nogach...
— Boże! — szepce jakiś przerażony głos na sali — z rozpaczy dostała pomieszania zmysłów!
Naprężenie niesłychane. Chwilę jeszcze chwieje się Lena... i jak kwiat podcięty, osuwa się na ziemię...
Powoli kurtyna zapada. Długa, przerażająca cisza, poczem żywiołowy, potężny huragan oklasków.
Wisnowska!... Wisnowska!... Wisnowska!!
Huzarzy pod silnem wrażeniem opuszczali teatr.

∗                    ∗

Bartenjewowi Wisnowska zaimponowała niezmiernie. Sam nie wiedział, co więcej podziwiać: grę aktorki, urodę kobiety czy owację, jaką jej zgotowano. Odtąd jeno marzył by ją poznać osobiście i szczerze zazdrościł Prudnikowowi znajomości z artystką.
Między innemi jedną z licznych słabostek korneta była chęć przebywania w towarzystwie gwiazd i sław wszelakiego rodzaju. Lecz jeśli wielu jego kolegów jednako lgnęło do sfer teatralnych — u Bartenjewa dążność powyższa miała jeszcze inne znaczenie. W gruncie poczytywał siebie za duszę wielce artystyczną, pisywał bowiem poezje, które z emfazą po pijanemu deklamował, był muzykalny, ładnie grał na fortepianie a matka natura, chcąc snać wynagrodzić go za niezbyt pociągający powierzchowność i płaską szeroką twarz — obdarzyła go wcale miłym barytonem, dzięki któremu uwodził w Moskwie różne piękności.
Przebywając w Warszawie Aleksander Michajłowicz zdążył był się już powkręcać tu i owdzie, poznać szereg aktorek a nawet zdobyć popularność śród minorum gentium aktorów dzięki hojnie stawianym kolacjom. Lecz najwięcej nęciły korneta wielkie sławy. Asystował tedy gwałtownie znanej śpiewaczce operowej Patini podczas jej występów w Warszawie, zdążył się zaprzyjaźnić z Michałowskim a nawet zaznajomić z mistrzem Barcewiczem.
Teraz mu w głowie utkwiła Wisnowska.
Przez dni parę kręcił się niespokojnie koło Prudnikowa, nie wiedząc, jakby mu zaproponować aby go przedstawił artystce, wkońcu zdobył się na odwagę i po wypiciu trzech większych kieliszków koniaku złapał przyjaciela w kasynie pułkowem w Łazienkach.
— Wiesz co — wypalił prosto z mostu, oddałbyś mi wielką przysługę, gdybyś zechciał mnie przedstawić Wisnowskiej.
— Tam cię niesie, — zaśmiał się kolega, znający manję Bartenjewa wciskania się do świata teatralnego — Widzę, zakochałeś się w Lenie!
— Zakochać się nie zakochałem — odparł czerwieniąc się lekko — ale pragnąłbym ją poznać osobiście i wyrazić cały podziw, jaki mam dla jej gry... Rozmowa z taką kobietą musi być prawdziwą przyjemnością...
— Z tej beczki zaczynasz! A ja myślałem, iż pragniesz uwieść Wisnowską, ty lowelasie... Obawiam się, będzie dość trudno...
— Przestań żartować! — przerwał Bartenjew, nieco zły na przyjaciela — Więc...
— Jeśli mamy mówić poważnie, ni dziwię ci się, iż chcesz poznać „Lenę“. W życiu prywatnem jest to najmilsza i najsympatyczniejsza kobieta, jaką sobie wyobrazić można. Żywa, wesoła, wcale nie pozuje na wielką... Chętnie spełnię twą prośbę... tylko hm... uważasz Sasza... tylko...
— Co? tylko? — zapytał kornet niespokojnie, obawiając się odmowy.
— Tylko... jakby to zrobić? Widzisz... jak sam wiesz nasz mundur nie jest w Warszawie zbyt popularny... Pójść z wizytą, w czasie przedstawienia, za kulisy, może być niezadowoloną... Odwiedzić w domu, bez zaproszenia, może nie przyjąć... Nie znam jej znów tak dobrze, abym mógł się narzucać, a szczególniej ciebie wprowadzać bez upoważnienia... sam rozumiesz...
— Noo... tak... jęknął Bartenjew, czując jak padają w gruzy różowe nadzieje.
— Ale! Mam pomysł! — zawołał nagle Prudnikow trzaskając w palce, — że też mi do głowy wcześniej nie przyszło! Czytałem dziś w gazecie, że za parę dni Wisnowska osobiście sprzedawać będzie bilety w kasie teatru Wielkiego na jakąś sparaliżowaną koleżankę. Pójdziemy razem, kupisz bilet z odpowiednim szczodrym naddatkiem, ja cię przedstawię... a dalej dawaj sobie radę sam... czy cię zaprosi ręczyć nie mogę...
— Mołodiec Prudnikow! — niemal wrzasnął z radości Bartenjew — Aj! to głowa! Tak rzeczywiście wyjdzie zupełnie comme il faut! Prudnikow, idziemy pić szampana!
— Wypić zawsze można, bo każdy powód dobry do wypitki! A ja zaproszę na pociechę, wtedy jak ci Wisnowska kiwnie zaledwie głową a ty zostaniesz z długim nosem... Wcale nie wykluczone a będę się wówczas śmiał!...
— Uhm! — mruknął w odpowiedzi Bartenjew, myśląc w duchu, że przecież jest kornetem grodzieńskiego pułku lejb huzarów, ma lat dwadzieścia jeden a wszystkie niewiasty dotąd mu prawiły słodkie komplementy. Tego jednego nie mógł sobie dodać w duchu, że komplementy te tyczyły się raczej hojnych subsydjów pieniężnych, przesyłanych przez ojca, marszałka szlachty grodzieńskiej guberni. Uhm... powtórzył w myślach... gadaj zdrów... albośmy to jacy tacy... Śmieje się ten, co się śmieje ostatni!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.