<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Marta
Wydawca A. Pajewski
Data wyd. 1898
Druk F. Kasprzykiewicz
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Petite Marthe
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


L.

Henryk zrozumiał nieme badanie wzroku Daniela.
— Nie, mój stryju — zawołał pani Sollier — jest przy zdrowych zmysłach. Ona słyszała słowa, które usprawiedliwiają jej twierdzenie.
Pan Savanne, wstrząśnięty zgrozą, pochwycił drżące ręce Weroniki i zapytał:
— Coś pani słyszała?
— Te wyrazy: — odparła niewidoma. — Niczego się nie możemy obawiać... Sprawa narobiła wiele hałasu, ale idzie w zapomnienie... sąd zaniechał poszukiwań klucza zagadki i jesteśmy teraz panami położenia...
— Nic nie dowodzi jeszcze, ażeby te wyrazy dotyczyły Ryszarda Verniere — przerwał urzędnik.
— Poczekaj pan! — podchwyciła pani Sollier — ten człowiek, co to mówił, dodał jeszcze: Kto mógłby podejrzewać, że sprawcy nieodnalezieni zbrodni w Saint-Ouen są dzisiaj gośćmi u sędziego śledczego, który powinien ich aresztować!..“ Oto, co słyszałam, panie, po za parkanem parku od strony Marny.
Nie, nie jestem szalona!.. Tam dwóch ludzi rozmawiało... dwóch nędzników... którzy tryumfowali ze swej bezkarności... Ci nędznicy są tu, u pana... Ja muszę ich zobaczyć, ażebym ich zdemaskowała, ażebym ich wydała panu... i dlatego potrzeba mi wzroku! Przywróć mi go, panie Henryku! Ja zgadzam się na operacyę, której się bałam... nawet teraz błagam o nią!.. Niech tylko widzę na chwilę... na jednę minutę, a ta minuta będzie mi wystarczającą, ażeby poznać tego, z którym walczyłam i który w mem ręku zostawił dowód swej obecności... Na imię niebios, w imię sprawiedliwości, przez pamięć na Ryszarda Verniere, który nie został jeszcze pomszczony, przywróć mi pan wzrok!
Daniel Savanne, pod wpływem strasznego wzruszenia, zawołał, zwracając się do synowca:
— Tak... tak... Henryku, przywróć jej wzrok, choćby na chwilę... niech będzie wstanie zobaczyć morderców, którzy dostali się do mego domu.
— To, czego żądasz. mój stryju, jest niemożebnem — odpowiedział młodzieniec z przygnębieniem.
— O! panie Henryku!.. panie Henryku, przywróć wzrok babci! — błagała z kolei Marta.
— Wzrok... wzrok... szeptała ociemniała.
— Niestety! to niemożebne! — powtórzył syn Gabryela.
— Niemożebne! — wykrzyknęła Weronika zrozpaczona, ujmując czoło w ręce. — Ależ to ja jestem istotą przeklętą! Jakto, ci, co skradli, ci, co podpalili, co zabili, są tu, obok nas, a ja nie mogę wam powiedzieć: Oto oni! i wyjdą ztąd, ażeby już nie powrócić nigdy. Panie Henryku, powiadasz pan, że to niemożebne — ciągnęła dalej pani Sollier, unosząc się coraz bardziej. — Ha! uczyń to niemożebne!.. Przywróć mi wzrok!.. Nie trzeba pozwolić, ażeby uciekli mordercy pana Verniere, którzy chcieli mnie zabić, którzy spalili fabrykę i zrujnowali Martę, pańską siostrę...
Daniel i Henryk, usłyszawszy te ostatnie słowa, spojrzeli na siebie z osłupieniem.
— Babciu!.. Co ty mówisz? — zawołała Marta.
— Ja mówię prawdę, moje dziecko!.. musisz i ty o tem wiedzieć, niech i on o tem wie! To może im doda odwagi i zachęty do zdarcia z mych oczu zmroku!
— Weroniko! — rzekł pan Savanne, drżąc ze wzruszenia — pojmujesz dobrze, że tym razem powinnaś wszystko wytłomaczyć jasno. To, co ci się teraz wymknęło z ust, jest tajemnicą, której nie chciałaś mi powierzyć w mym gabinecie sądowym? Marta jest córką mego brata, Gabryela Savanne, nieprawdaż?
— Tak, panie... — wyszeptała Weronika.
— Siostro moja! siostro! — zawołał Henryk, biorąc w swe objęcia małą Martę, i całując ją namiętnie.
Dziecko zalało się łzami i całując również Henryka, wyjąkało:
— Bracie mój!.. bracie!..
— Pani Sollier — podchwycił urzędnik — ja muszę wiedzieć wszystko... Marta jest córką mego brata i nazywa cię babką, zatem jej matka?..
Tu Daniel zamilkł.
— Matka jej była Germana Sollier, moja córka — dokończyła ociemniała. — Brat pański zobaczył Germanę i na moje nieszczęście, jak i na nieszczęście biednego dziecka, pokochał ją. Wykradł. Już jej żywej nie oglądałam. Ze związku ich urodziła się córka, Marta... Zdjęty wyrzutami sumienia, po latach, bolejąc nad opuszczeniem, W jakiem pozostawił matkę z dzieckiem, usiłował to naprawić, zapewniając przynajmniej przyszłość dziecku. 30-go grudnia 1893 roku złożył w depozycie na imię Marty sumę trzysta tysięcy franków w ręce pana Verniere, który dał mi pokwitowanie... ale pana Ryszarda Verniere zamordowano, a jednocześnie skradziono mu cały majątek, a zatem skradziono i majątek Marty. Przysięgłam, iż nigdy nie dam panu poznać błędu pańskiego brata, panie Danielu, winy pańskiego ojca, panie Henryku i liczyłam na to, że przysięgi dotrzymam... Okoliczności doprowadziły mnie do złamania przysięgi. Przebacz mi pan i przywróć mi wzrok, ażebym mogła pomścić wszystkich.
Daniel przygnębiony upadł na krzesło.
Mała Marta pobiegła ku niemu.
— O! panie, przebacz memu ojcu! — rzekła. — Mamusia przebaczyła mu także przed śmiercią...
Daniel przyciągnął ją do siebie.
— Przebaczam mu, moje dziecko — odparł, nachylając się ku niej, dla pocałowania twarzyczki, skąpanej łzami — i ciebie też kochać będziemy... bardzo...
Potem, odzyskując przytomność umysłu.
— Pani Sollier — rzekł do niewidomej — postaraj się uspokoić, jak ja, i odpowiedz mi. Jeżeli mordercy Ryszarda Verniere i twoi są rzeczywiście tutaj, nie lękaj się, ażeby się wymknęli... Przepędzą tu część wieczora... Jeżeli więc operacya, której pani żądasz, jest wykonalna, będziesz mogła ich zobaczyć i wskazać... Profesor Henryka, przełożony kliniki, jest u mnie, a Henryk poprosi go tutaj, i on się zajmie.
Henryk wyszedł pośpiesznie.
Daniel ciągnął dalej:
— Ale ani słowa o przytoczonych pobudkach, dla których zapragnęłaś pani niezwłocznej operacji... Niech to wszystko pozostanie między nami... To jest konieczne.
— Będę milczała, panie... Ale jeżeli ci nędznicy uciekną...
— Nie uciekną.
— Może byłby jeszcze inny sposób, dla ich odnalezienia?
Daniel nadstawił uszu.
— Jaki? zapytał żywo? Słyszałam, że ci dwaj nędznicy mają wspólnika...
— Wspólnika, a pani go znasz?
— Jest to człowiek, u którego się radziłam... magnetyzer... O’Brien.
— — Jesteś tego pani pewna?
— Wymienili jego nazwisko...
Czyjeś kroki dały się słyszeć na zewnątrz.
— Teraz milczenie rozkazał urzędnik niewidomej. — Puozwól mi mówić... I ty, moja pieszczoszko. — dodał, zwracając się do Marty — ani słowa.
— O! panie! — oddarła z dziecinną dumą córka Gabryela Savanne — ja potrafię milczeć. Tajemnicę zachować tak dobrze, jak babcia!
Drzwi od gabinetu otworzyły się.
Henryk wrócił, przyprowadzając przełożonego kliniki.
Ten wykrzyknął ze ździwienia, zobaczywszy ociemniałą.
— Czyżbyś się pani namyśliłà wreszcie — rzekł — i zgadzasz się na uleczenie?
— Tak, panie... — odpowiedziała Weronika.
— Wybacz, mój przyjacielu — rzekł Daniel — żem cię wezwał do siebie... Ale czy nie mógłbyś dziś jeszcze, przed opuszczeniem tego domu, dokonać operacyi na pani Sollier i przywrócić jej wzrok choćby na kilka chwil?
— Nie, to niemożebne... Trzeba ją poddać przygotowaniom leczenia, a które potrwa około dwóch tygodni, a wtedy będę działał w imię Boże!..
— Więc pan twierdzi, że za dwa tygodnie będę mogła widzieć? — zapytała Weronika.
— Tak.
— A czy pan Savanne może mi powiedzieć, iż to, o chciałam dziś uczynić, będzie możebne i za dwa tygodnie?
— Postaram się wszelkiemi siłami — odpowiedział Daniel.
— To niech pan czyni co chce.
— Henryku — odezwał się przełożony kliniki — jutro zrana przyjdziesz do mnie, dla bliższego porozumienia.
Młodzieniec odprowadził chirurga do salonu. — Pani Sollier — odezwał się sędzia śledczy — pozostaniesz tu z Martą. Damy ci mieszkanie w pałacyku nad brzegiem wody, tam będziesz pielęgnowaną.
— Ale przez te dwa tygodnie nędznicy uciekną.
— Nie trzeba się tego lękać, ponieważ nie mogą podejrzewać niebezpieczeństwa, które im zagraża... Za dwa tygodnie zbiorę znów tutaj moich gości dzisiejszych, i pani, przypatrzywszy się im kolejno, będziesz mogła nam powiedzieć, którzy z nich są mordercami.
W kilka godzin później, gdy goście zasiadali do obiadu w obszernym pokoju jadalnym w willi, Henryk wprowadził Weronikę i Martę do pałacyku nad rzeką, gdzie lokaj German już poczynił odpowiednie przygotowania dla ich zamieszkania i dokąd miał im przynieść obiad.
O’Brien nie opuścił wcale alei, na którą wychodziła główna brama willi Savanne.
Widział już, jak niewidoma wraz z wnuczką wprowadzone zostały przez Henryka do domu jego stryja.
Ponieważ choć noc zapadła, nie widział, ażeby ztamtąd wyszły, powiedział sobie, że pani Sollier niezawodnie zgodziła się na operacyę i to przeświadczenie skłoniło go do wykonania pierwotnego planu.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.