Marta (de Montépin, 1898)/VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Marta |
Wydawca | A. Pajewski |
Data wyd. | 1898 |
Druk | F. Kasprzykiewicz |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Petite Marthe |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nazajutrz zrana Daniel Savanne zjadł śniadanie wcześniej niż zwykle i punktualnie o godzinie jedenastej znajdował się w sądzie w swym gabinecie, gotów do przyjęcia świadków, na ten dzień wezwanych, których chciał wybadać na nowo w sposób dodatkowy.
W liczbie tych świadków, jak wiemy, znajdowali się Klaudyusz Grivot i kasyer Prieur.
Jeden i drugi przesłuchani zostali oddzielnie, potem obaj razem.
Co już wprzód powiedzieli, to powtórzyli tylko obszerniej, ani na jotę nie zmieniwszy swych zeznań.
W chwili gdy ich badanie kończyło się, doręczono sędziemu śledczemu bilet Roberta Verniere; urzędnik dał rozkaz, ażeby go wprowadzono natychmiast.
Prieur i Klaudyusz mieli się już oddalić, lecz pan Savanne pragnął, ażeby jak i Robert obecnymi byli przy zeznaniu Weroniki Sollier, i poprosił ich, aby pozostali.
Nie wiedząc o czem była mowa w przeddzień wieczorem w willy Neuilly między urzędnikiem i bratem Ryszarda, Klaudyusz bardzo się ździwił, zobaczywszy Roberta, wchodzącego do sędziego.
Nie wiedział również, że za kilka chwil znajdzie się w obecności pani Sollier wyleczonej, ale niewidomej.
Pomimo to miał się na baczności, ażeby zachować dobrą minę i w razie zajścia niespodziewanego wypadku, nie stracić śmiałości i zimnej krwi, na jakie się zdobywał dotychczas.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Inspektor Berthaut, posłany do szpitala, przywiózł Weronikę do sądu, zaś Magloirowi i Marcie, których już przy niej zastał, kazał zaczekać w korytarzu sądowym przy sali ogólnej.
Woźny, któremu inspektor powierzył świadka, wprowadził ociemniałą do gabinetu sędziego.
Pan Savanne znał Weronikę Sollier z widzenia.
W fabryce w Saint-Ouen, gdzie często bywał u Ryszarda Verniere, otwierała mu drzwi, i kłaniał się jej w przejściu.
Gdy wprowadzona przez woźnego przestąpiła próg gabinetu, na widok tej pełnej szwów twarzy biednej kobiety, której czoło znikało jeszcze pad bandażami, na widok zwłaszcza tych oczu bez wejrzenia, sędzia śledczy nie mógł się powstrzymać od okazania litości.
Kasyerowi Prieur ścisnęło się serce.
Robert Verniere zbladł nieco.
Klaudyusz Grivot uczuł dreszcz, przebiegający mu po skórze, a na skronie wystąpił mu pot.
Co powie ta kobieta? Co zrozumiała? Co zapamiętała? Jakie znaczenie mieć będzie jej zeznanie?
Bratobójca i jego wspólnik łączyli się w tej chwili razem w jednej wspólnej myśli:
— Oto prawdziwe niebezpieczeństwo! Jeżeli wyjdziemy z niego cało, bezkarność jest nam zapewniona.
— Pomóż pan pani Sollier usiąść — rzekł urzędnik, wskazując fotel przy biurku.
Woźny doprowadził niewidomą do fotelu, pomógł jej usiąść i oddalił się.
Daniel Savanne skinął na swego sekretarza, który z piórem w ręce gotował się do pisania, i odezwał się do Weroniki.
— Wiele ucierpiałaś, moja biedna pani Sollier.
— Tak, panie — odpowiedziała — bardzo, i cierpię jeszcze, zwłaszcza moralnie, i zapytuję sama siebie, czy nie lepiej byłoby, ażeby mnie zabiła na miejscu kula, która mnie raniła? Jestem ślepą! Co pocznę teraz na tym świecie, sama dla siebie nieużyteczna i ciężarem będąc dla innych!
— Jeżeli Bóg uchronił panią od śmierci, prawie pewnej, to zapewne nie bez racyi były jego takie wyroki — odparł sędzia. — Oświeci pani sprawiedliwość, dasz jej pani środki do pomszczenia tak tego, którego już niema, jak i pani samej.
— O! panie! — zawołała niewidoma — uczynię to z całego serca, jeżeli mogę... a spodziewam się, że będę mogła.
Robert z bladego stał się sinym.
Dreszcz nerwowy Klaudyusza Grivot wzmógł się..
Daniel Savanne podchwycił:
— Czy zna pani całą rozciągłość katastrofy, której się stałaś jedną z ofiar?..
— Tak, panie, pan Verniere jest zamordowany, fabryka spalona, biedny parobek zginął w płomieniach i panna Alina jest zupełnie zrujnowana.
— Kto pani udzielił tych szczegółów?
— Najprzód pan doktór Sermet, a następnie Magloire mańkut, dzielny chłopiec, który mnie odwiedził wczoraj wraz z moją małą Martą, córką mej biednej Germany...
Daniel, po chwili milczenia, podchwycił:
— Dotychczas, pomimo połączonych usiłowań sądu i policyi, pozostajemy wśród ciemności, tajemnica nieprzenikniona otacza wszystkie zbrodnie, spełnione w Saint-Ouen... Od pani i tylko od pani możemy otrzymać światło!..
— Powiem panu wszystko, com widziała, wszystko, co mi jest wiadomem.
Nowy znak sędziego śledczego wskazał sekretarzowi, że badanie ma się rozpocząć.
Daniel przystąpił przede wszystkiem do formalności prawnych, dotyczących, nazwisk, imion, miejsca zamieszknia i t. d.
Potem zapytał:
—Dnia 1-go stycznia pan Verniere wyszedł z fabryki dość wcześnie, nieprawdaż?
— Tak, panie, i powiedział mi, że wróci późno i że mogę rozporządzać swym czasem.
— Byłaś pani sama w domu?
Z wnuczką... Służąca pana Ryszarda pojechała w przeddzień wieczorem do Vincennes, do swego syna, i oddała mi jak zwykle klucze pana, ażebym mogła wszystko uporządkować podczas jego nieobecności...
― Służąca powrócić miała we wtorek zrana?
— O godzinie pierwszej.
— Czy skorzystałaś pani z pozwolenia, jakie ci dał pan Verniere?
— W ciągu dnia, nie, panie... Chciałam iść na cmentarz z Martą, ażeby się pomodlić na grobie jej matki, ale czas był za chłodny, wiatr nader gwałtowny. Lękałam się, ażeby taka pogoda nie zaszkodziła dziecku.
— Czy panią kto odwiedzał w ciągu dnia?
— Tak, panie, poczciwy chłopiec, o którym panu wspomniałam przed chwilą i którego przywiązanie do mnie jest niezrównane... Przyszedł, ażeby nas trochę rozerwać w naszem zmartwieniu i prosić, ażebyśmy razem z nim poszły na obiad do restauracyi pani Aubin, bardzo godnej kobiety.
— O której godzinie wyszła pani z fabryki?
— O kwadrans na siódmą z Martą i Magloirem.
— Dobrze pani drzwi pozamykała?
— O! niezawodnie i zapaliłam latarnię gazową, oświetlającą podwórze, poprzedzające warsztaty i pawilon pana Verniere.
— O której godzinie powróciłaś pani?
— Mogło być około wpół do dziesiątej.
— Czyś pani zauważyła godzinę?
— Tak, panie, i mogę się mylić zaledwie o kilka minut. Pan Grivot, starszy majster fabryki, który z nami jadł obiad w restauracyi i cierpiał bardzo na głowę, poszedł do siebie o godzinie dziewiątej i pół, a ja zaraz po nim wyszłam.