<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Marta
Wydawca A. Pajewski
Data wyd. 1898
Druk F. Kasprzykiewicz
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Petite Marthe
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


V.

— Tak, do jutra powtórzyła ociemniała. Ale słówko jeszcze. Powiedziałeś mi, żeś przyniósł kwit pana Verniere, wyjęty przez ciebie z kłębka bawełny, gdzie go schowałam?
— Tak, pani Sollier.
— Jak również klejnocik, oderwany od łańcuszka zegarka mordercy pana Verniere.
— Tak... Czy chce pani, ażebym ci zwrócił te przedmioty?
— Proszę... Będę ich potrzebowała, jeżeli przed powrotem do Saint-Ouen, zostanę wezwaną przez sędziego do jego gabinetu.
— Czy pani ich aby nie zgubisz?
— O! nie! Pomyśl tylko, Magloire, że dla mnie stanowią one majątek Marty i zemstę. Nie lękaj się! Ani na sekundę nie rozstanę się z niemi.
Magloire wyjął z kieszonki kwit i brelok i włożył je do rąk ociemniałej, która przez chwilę omacywała pieczątkę, ażeby sobie zdać sprawę z jej kształtu, potem schowała je do bluzy, zawinięte w chustkę.
— Kto inny, mając ten klejnot mógłby zobaczyć mordercę, zajrzeć aż do jego mieszkania i powiedzieć mu To on!
— A to w jaki sposób?
— Widzisz, Magloire, są istoty, które przy pomocy tych przedmiotów mogłyby nietylko odtworzyć przeszłość, dotyczącą ich właściciela, ale widzieć nawet gdzie się on teraz znajduje, co czyni i śledzić mogą każdy jego krok...
— Cóż to są za istoty dziwne?..
— Nie słyszałeś o nich nigdy..
— Doprawdy, nie wiem...
— Ależ to są jasnowidzące... W czasie, kiedy jeszcze byłam zdrowa, kiedym miała wzrok, naczytałam się wiele o tem po różnych gazetach... i nawet w Paryżu, nie tak dawno, jakaś włoszka jasnowidząca... nazywała się... poczekaj... zdaje się... Mariani, słynęła z daru takiego widzenia...
— A więc?...
— Otóż ja chcę udać się do takiej jasnowidzącej, i spróbować, może ona przy pomocy breloka, powie nam, kto jest jego właścicielem..
— O! to byłoby wybornie..
— Tak, ślepota moja nie stałaby się zupełną przeszkodą w wyświetleniu tej tajemnicy... w wykryciu tego mordercy...
— Tak... i ja mam nadzieję, pani Sollier... i ja słyszałem o tym szczególnym, cudownym darze widzenia... Najprzód jednak trzeba będzie wydostać się pani ze szpitala!...
— I to jeszcze nie stanowi o pójściu mem do jasnowidzącej... wprzód muszę wszystko wyjawić sędziemu śledczemu... poznać prawdę całego śledztwa dotychczasowego... a nawet wiesz, Magloire, sama się jeszcze namyślam, czy nie trzeba działać, jak ty dotychczas...
— To jest?.. — Milczeć o tym znalezionym breloku...
— Dlaczego?
— Ha! zobaczymy...
— Namyśl się dobrze, pani Sollier, a teraz do widzenia.
— Do widzenia.
W kilka minut później kataryniarz wraz z małą towarzyszką swoją opuścili szpital św. Ludwika, dokąd mieli jutro wrócić, dla zabrania Weroniki, która tak szczęśliwie ocalała, wprawdzie skazana na straszne kalectwo.


∗             ∗
Doktór Sermet rzeczywiście zawiadomił sędziego śledczego o wyzdrowieniu Weroniki Sollier o tyle zupełnem, o ile możliwem.

Dodał, że biedna kobieta jest dość silną, ażeby znieść zmęczenie badania.
List ten przesłany został urzędnikowi do jego gabinetu w sądzie.
Daniel Savanne, skoro go tylko przeczytał, wezwał naczelnika bezpieczeństwa i zalecił mu, ażeby nazajutrz zrana o godzinie jedenastej posłał agenta z powozem do szpitala św. Ludwika, aby ztamtąd zabrać. ociemniałą i do niego przywieźć.
Jednocześnie na tę samą godzinę tego samego dnia wezwany został kasyer Prieur i majster Klaudyusz Grivot.
Pan Savanne winszował sobie, że wyzdrowienie Weroniki pozwoli mu zebrać w swym gabinecie osoby, których zeznania mogą mieć największe znaczenie.
O godzinie szóstej powrócił do domu.
Wieczorem jeść miał obiad z synowcem w willi w Neuilly, gdzie bywali dwa razy na tydzień we czwartki i niedziele.
Po obiedzie siadano przed kominkiem dla rozmowy.
Nieraz Matylda grała trochę na fortepianie.
Żałoba krewnych Ryszarda Verniere i jego najbliższych przyjaciół zbyt była świeżą, aby te zebrania mogły być ożywione.
Rozmowa toczyła się prawie zawsze o śledztwie w sprawie Saint-Ouen, której ciężar dźwigać musiał do końca sędzia.
Robert zwłaszcza nie ustawał w zapytaniach, na które odpowiadał Daniel, wprawdzie nie wyznawając się z tajemnic zawodowych, o tyle jednak szczerze, iż dawał bratobójcy prawie pewność, że nie ma się czego obawiać.
Tego wieczora Robert zapytał:
— A pańska ranna w szpitalu św. Ludwika?.. Ta kobieta, na której zeznanie liczysz pan, że przyniesie trochę światła wśród otaczających ciemności?.. Czy już wyzdrowiała wreszcie?.. Czy będzie mogła wkrótce poddaną być badaniu?..
— Ona już zupełnie wyleczona i badać ją będę jutro — odpowiedział Daniel Savanne.
Nie bez trudności Robert Verniere powstrzymał lekkie drżenie.
— Jutro? — powtórzył, sam dobrze nie wiedząc, co mówi.
— Tak... Dziś zrana otrzymałem list od doktora Sermet, z wiadomością, że Weronika Sollier opuści jutro szpital św. Ludwika, i natychmiast wydałem rozkazy, ażeby przed opuszczeniem szpitala przyprowadzona została do mego gabinetu...
— Powiedziałeś pan, że jest wyleczona zupełnie — podchwycił Robert, kładąc nacisk na wyraz zupełnie. — Chirurg, który ją operował, obawiał się, aby ślepota nie była następstwem tej operacyi... Czy się pomylił w tem przewidywaniu?
— Nie, na nieszczęście.
— Więc jest ślepa?
— Tak, i biedna kobieta pozostanie na całe życie ociemniałą.
— Nieuleczalnie?
— Tak twierdzi doktór Sermet.
Henryk Savanne uśmiechnął się, a ten uśmiech zaniepokoił wielce Roberta.
— Czyżbyś, kochany panie Henryku, wątpił w słuszność zdania doktora? — zapytał.
— Ażeby panu odpowiedzieć bez wahania — odrzekł młodzieniec, którego znamy uzdolnienie specyalne — musiałbym zbadać w sposób najszczegółowszy operacyę, dokonaną przez słynnego chirurga w szpitalu św. Ludwika i zdać sobie sprawę z przyczyn, wywołujących ślepotę. Nie będę przed państwem przytaczał całego szeregu terminów specyalnych, powiem tylko, że jeżeli pewne przekrwawienie spowodowało katastrofę, sądzę, że wyleczenie nie jest niemożebne.
— Takie jednak nie jest zdanie doktora Sermet, który uchodzi za księcia nauki — przerwał Robert.
— I bardzo słusznie — podchwycił młodzieniec. — Jeżeli jednak doktór Sermet jest wielkim chirurgiem, nie jest wszakże okulistą, specyalnie zajmującym się wszystkiem, co dotyczy organów wzroku. Dodam, że nietylko poczyniła wielkie postępy chirurgia w zastosowaniu do ran; złamań i gwałtownych kalectw, ale w pochodzie naprzód nie ustępuje jej w niczem i chirurgia okulistyczna, oftalmologiczna. Nie uszczuplając więc wcale zasług doktora Sermet, jako chirurga operatora, przypuszczać mogę, że jego wiedza okulistyczna szwankuje. Ja pracuję pod kierunkiem mistrzów, słynnych powagą, których najznakomitsi chirurdzy często zapytują o radę. Otóż, nie wiem, aby chirurg ze szpitala św. Ludwika radził się ich. Wyprowadźcie państwo ztąd wnioski...
— Czyżby ci mistrze, o których mówi, przywrócić mogli wzrok tej kobiecie? — zapytał sam siebie w myśli Robert nie bez przestrachu.
Potem, zapanowawszy nad sobą i zwracając się do Daniela Savanne, wyrzekł:
— Jakżebym pragnął, ażeby ta Weronika mogła naprowadzić pana na ślady mordercy. Wtedy dopiero będę szczęśliwy, gdy nędznik odpokutuje za swą zbrodnię na rusztowaniu i kiedy brat mój zostanie pomszczony!.. Jakże jestem niecierpliwy dowiedzieć się, czy ta biedna istota będzie mogła panu udzielić jakich wiadomości.
— Wierzaj mi pan, że niecierpliwość moja równa się pańskiej — odpowiedział Daniel.
— Robert ciągnął dalej z ożywieniem, doskonale odgrywanem:
— Weronika Sollier, jak pozwalają mniemać wskazówki, już przez pana osiągnięte, niezawodnie widziała twarz jednego z morderców... Niezawodnie walczyła z nim. Jeżeli go znała, to go poznała. Jeżeli go nie zna, to będzie mogła go poznać. Zeznanie więc pani Sollier stanie się zapewne kamieniem węgielnym dla pańskiego śledztwa. Czy się mylę?
— Nie.
— A! gdybym śmiał...
Robert sam sobie przerwał.
— Gdybyś pan śmiał? — powtórzył Daniel.
— Poprosić pana...
— Co panu przeszkadza?
— Obawa, ażeby nie być natrętnym...
— W każdym razie mów pan... Jeżeli to będzie niemożebne, wręcz to panu oświadczę.
— Otóż pragnąłbym wielce obecnym być przy badaniu Weroniki Sollier. Czy to niemożebne?
— Byłoby to niemożebne, gdyby Weronika stawała przedemną jako oskarżona — odparł Daniel Savanne — i moim obowiązkiem wtedy byłoby odpowiedzieć panu: Nie. Ale tego wypadku niema, gdyż Weronika będzie przezemnie wypytywana w roli świadka. Zresztą pan znajdujesz się w warunkach wyjątkowych. Jesteś pan bliskim krewnym ofiary, a zatem interesowanym nie mniej jak sprawiedliwość w poznaniu prawdy. Przytem niektóre rzeczy w odpowiedzi świadka mogą ujść uwadze urzędnika, a nie uszłyby pańskiemu bystremu umysłowi.
— Więc pan przystaje na mą prośbę — zawołał Robert.
— Tak.
— Nie śmiałem się spodziewać, i nie wiem, jak mam panu okazać mą wdzięczność.
— Nic mi pan nie winieneś. Bądź pan jutro w mym gabinecie punktualnie o godzinie dwunastej w południe. O tym czasie, po przesłuchaniu raz jeszcze Klaudyusza Grivot i kasyera Prieura, wezwę do siebie Weronikę Sollier.
— Będę punktualnie.
— Prześlesz mi pan swój bilet i wprowadzą pana natychmiast!
Tej krótkiej rozmowy, w której bratobójca złożył dowód zarówno zręczności, jak śmiałości i obłudy, Aurelia oraz dwie młode dziewczyny wysłuchały z wielką uwagą.
Pani Verniere zabrała głos.
— Ta biedna Weronika — rzekła — żywo mnie zajmuje... Poświęciła się, ażeby nieść ratunek swemu panu, o mało co nie została zabitą, spełniając ten akt poświęcenia, a jeżeli nawet życie jej zostało uratowane, niemniej ucierpiała okrutnie, gdyż pozbawiona została wzroku!.. Ślepa, nie posiadając nic, prócz opiekuna w tym dzielnym chłopcu, o którym mówił nam pan Savanne, zarabiającym mozolnie na utrzymanie grą na katarynce, co się z nią stanie?
Robert zmarszczył brwi.
Przeczuwał, iż żona jego dobra i miłosierna, jak zawsze, zechce się w to wdać i że ztąd wyniknie dlań coś niemiłego.
Strzegł się jednak wymówienia choćby jednego słowa.
Matka Filipa ciągnęła dalej:
— Wiem doskonale, że żadna odpowiedzialność nie może spaść na tych, którzy podejmują w dalszym ciągu prowadzenie interesów pana Ryszarda Verniere, ale obok kwestyi prawnej jest jeszcze kwestya moralności i ludzkości...
Zdaje mi się, że na nas spada obowiązek!.. Zdaje mi się, że uczcilibyśmy godnie pamięć nieodżałowanego ojca naszej drogiej Aliny, zajmując się tą biedną istotą, tak przywiązaną i tak nieszczęśliwą!..
Potem, zwracając się do męża, Aurelia dodała.
— Czy i twoje takie zdanie?
Każdy oczekiwał odpowiedzi Roberta i wszystkim wydawało się niemożliwem, ażeby nie przyłączył się do szlachetnej myśli żony.
Podniósł głowę.
Dla niego Weronika, to niebezpieczeństwo.
W chwili gdy chciałby ją widzieć już nieżywą, tak gorąco popierano jej sprawę.
Najżywszem jego życzeniem było, ażeby, skutkiem opuszczenia i nędzy, jak najprędzej doprowadzona była do grobu, a tu mówiono o daniu jej środków do życia...
I jemu, pod groźbą wydania się potwornym egoistą, trzeba było stanąć po jej stronie i wziąć udział w tym koncercie czułostkowości.
— Słusznie myślicie państwo — rzekł — że będę pierwszy w chęci powierzenia tej biednej istocie miejsca, które zajmowała w fabryce, ale zachodzi tu niemożebność fizyczna... Ślepota jej jest niepokonalną przeszkodą...
Pani Verniere podchwyciła:
— Przy Weronice jest dziecko, jej wnuczka... trzeba pomyśleć tak dobrze o dziecku, jak i o babce...
— Czy po udzieleniu im zasiłku i umieszczeniu ich w przytułku, widzisz jeszcze co innego do uczynienia? — zapytał bratobójca.
— Czy nie możnaby przede wszystkiem spróbować wyleczenia jej? — nalegała pani Verniere.
— Ze ślepoty? — rzekł Robert, wzruszając ramionami.
— Pan Henryk mówił nam przed chwilą, że to nie jest wcale niemożebne. Gdyby to się sprawdziło, gdyby odzyskała wzrok, mógłbyś jej dać to miejsce, które zajmowała w fabryce w Saint-Ouen. Byłoby to dla niej tysiąc razy lepsze, niż jałmużna i smutny byt w przytułkach dla nieuleczalnych. Jej przywiązanie dla twego brata i straszne następstwo tego przywiązania uczyniły z nas jej dłużników. Żadne poświęcenie nie wydaje mi się za ciężkie dla uiszczenia tego długu, za pomocą przywrócenia wzroku pani Sollier..
Aurelia, mówiąc to, badała spojrzeniem Henryka Savanne.
Zrozumiał to pytanie nieme i odpowiedział:
— Ażeby się dowiedzieć, czy to, czego pani pragniesz, jest możliwe, będę musiał wystudyować specyalnie wypadek z Weroniką — odpowiedział.
Wtrącił się Daniel Savanne.
— Zaczekajmy! — rzekł. Będzie pani mogła zobaczyć się z Weroniką Sollier, i po rozmowie z nią zdecyduje pani łatwo, co będzie najlepiej dla niej uczynić.
— Pan Savanne ma słuszność — poparł Robert. — Zaczekajmy.
I rozmowa przeszła na inny przedmiot do chwili odejścia sędziego śledczego oraz jego synowca.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.