Marta (de Montépin, 1898)/VIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Marta |
Wydawca | A. Pajewski |
Data wyd. | 1898 |
Druk | F. Kasprzykiewicz |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Petite Marthe |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Daniel Savanne podniósł głowę i zadał to pytanie Weronice:
— Czy wiadomo pani, że 31-go grudnia wieczorem kasa ogniotrwała, znajdująca się w gabinecie pana Verniere, zawierała sumę bardzo znaczną, której wysokość kasyer, pan Prieur, ściśle mi podał?
— Nie, panie, o tem wcale nie wiedziałam... — odpowiedziała Weronika — zresztą ja nigdy nie wiedziałam nic, co dotyczyło rachunkowości pana Verniere.
Pani Soilier, odpowiadając tak, myślała o depozycie, złożonym przez ojca Marty u przyjaciela swego, wielkiego przemysłowca.
Wydało się jej wszakże, iż nie nadeszła jeszcze chwila stosowna i że w każdym razie nie należy o tem mówić wobec obcych.
Daniel Savanne podchwycił:
— Czy w ciągu trzech dni, które nastąpiły po wizycie rzekomego Frytza Leymana w fabryce w Saint-Ouen, nie wprowadziłaś pani do pana Verniere nikogo, ktoby mógł powziąć wiadomość ile pieniędzy może się mieścić w jego kasie?
— Tak, panie — odpowiedziała — wprowadziłam kogoś do pana Verniere, w sobotę 30-go grudnia o godzinie siódmej wieczorem, po zamknięciu kantoru i warsztatów.
— A! I znasz pani tę osobę, którą wprowadziłaś?
— Tak, panie... i kiedy będę sama z panem — (Weronika te ostatnie wyrazy z pewnym przyciskiem wymówiła) — opowiem panu, w jakim celu ta osoba przybyła do pana Verniere...
Świadkowie tej sceny doznali ździwienia, które podzielił i Daniel Savanne.
— Dlaczego mamy do tego być sami? — zapytał.
— Bo mam panu powierzyć rzeczy, które sam tylko powinieneś słyszeć, jeżeli przytem zobowiążesz się pan zachować je w tajemnicy.
— Takiego zobowiązania nie mogę pani dać, jeżeli wiadomości pani dotyczą w czemkolwiek morderstwa Ryszarda Verniere.
— Nie dotyczą... Są tylko one następstwem jego śmierci!
— Więc czy chodzi tu o tajemnicę, która tylko panią obchodzi i którą pragniesz mi powierzyć?
— Tak, panie, przyczem chcę pana prosić o radę...
— Dobrze, gdy pani skończy zeznanie, wysłucham panią i obowiązuję się z tego nic nie wyjawić...
— Dziękuję panu... Spełnisz pan dobry uczynek, postępując tak i pomagając do wykonania dzieła, zbyt ciężkiego jak dla mnie słabej.
Łatwo zrozumieć, jak tajemnicze wyrazy mogły zaintrygować Roberta.
I nietylko zaintrygowały, ale sprawiły mu jeszcze okrutny niepokój.
Jaka może być tajemnica Weroniki?
Życie pani Sollier skupione było wyłącznie w fabryce, której była odźwierną, zatem tajemnica owa dotyczyła z pewnością, jeżeli nie zbrodni popełnionej, to przynajmniej jakiegoś czynu, do którego Robert Verniere był zamieszany.
W tejże chwili pomyślał Robert o pakiecie bankṇotów, który skradł z kasy brata i na którym wypisane były te wyrazy:
Tak, to musiało być to...
Należało tylko wykryć, jakie stosunki mogły być między kapitanem okrętu i Weroniką Sollier?
Sędzia śledczy podchwycił:
— Pozostawmy na stronie tymczasem zwierzenia, które pragniesz mi pani uczynić, a powiedz mi pani nazwisko osoby, którą wprowadziłaś do pana Ryszarda Verniere wieczorem w sobotę 30-go grudnia 1893 roku, ponieważ powiedziałaś mi pani, że znasz jej nazwisko.
— Tak, panie, ten gość prosił mnie, ażebym go oznajmiła.
— A jak się ten gość nazywał?
— Gabryel Savanne.
— Mój brat! zawołał urzędnik zdumiony.
Słysząc te dwa wyrazy, Weronika drgnęła od stóp do głowy.
— Brat pański! powtórzyła drżąca, przestraszona. — Więc gdzież ja jestem?
— Jesteś pani w gabinecie sędziego śledczego, Daniela Savanne, brata Gabryela Savanne, kapitana okrętu.
Weronika nawpół się podniosła.
Opadła na krzesło zgnębiona.
Więc znajdowała się wobec brata Gabryela Savaune, człowieka, któremu, jak kazał jej przysiądz marynarz, nie miała wyjawić nigdy, że Marta jest córką kapitana i że majątek, przeznaczony temu dziecku, pochodzi od niego!
Teraz nie mogła już mówić. Trzeba jej było milczeć, aby nie złamać przysięgi, i wobec tego w Danielu Savanne nie będzie mogła znaleźć potrzebnej pomocy odzyskania majątku swej drogiej wnuczki.
Fatalność zdruzgotała ostatnią jej nadzieję.
Daniel, zdumiony na chwilę twierdzeniem niewidomei, odzyskał władzę nad sobą.
— Jesteśmy wobec omyłki szczególnej, lecz widocznej ze strony pani — rzekł. — To być nie może, ażebyś mego brata wprowadziła pani do gabinetu Ryszarda Verniere wieczorem dnia 30-go grudnia, a są na to niezbite dowody. Brat mój, przybywszy do Tulonu dnia 30-go grudnia zrana, przyjechał do mnie wprost zrana w niedzielę 31-go. W sobotę zatem wieczorem jechał jeszcze koleją, a nie znajdował się w Saint-Ouen. Pojmujesz pani, nieprawdaż?
— Tak, panie — wyjąkała Weronika, nie wiedząc, co ma odpowiedzieć.
— Zapewne oznajmiłaś pani panu Verniere nazwisko, podobne do mego brata, i ztąd pani omyłka. Ma ona jednak tylko o tyle znaczenie, że pozostawia nas w nieświadomości, jaka to osoba była w sobotę wieczorem. Czy tej osoby nie widziałaś pani kiedykolwiek przedtem? Nigdy, panie.
— Czy to był człowiek młody, czy już dojrzały?
— Dojrzały.
— A pan Verniere przyjął go uprzejmie?
— Tak, panie.
— Wrócimy do tego jeszcze później... Teraz zajmijmy się walką pani z mordercą.. Poznałaś pani, że przyszedł do fabryki przed czterema dniami. Podałaś pani rysopis zbyt niedokładny, ażebym mógł się nim kierować w swych poszukiwaniach, a ponieważ fatalność uczyniła cię niewidomą nie jesteś w stanie poznać zabójcy, gdyby przypadkiem zjawił się w pani obecności.
— Tak, panie, niestety.
— Ale — ciągnął dalej urzędnik — wspomniałaś pani o jakimś dowodzie rzeczowym...
— Tak, panie... i ten przedmiot zastąpić mi zdoła oczy, których nie mam już wcale...
— Wytłomacz się pani.
— Najprzód pozwól pan, że zadam ci jedno pytanie.
— Proszę... O co mnie pani chce zapytać?
— Czy pan wierzy w sonambulizm?
— W sonambulizm? — powtórzył Daniel z uśmiechem, w którym przezierał najzupełniejszy sceptycyzm.
— Tak, panie... Czy wierzysz pan?
— Suggestya, hypnotyzm, sonambulizm są na porządku dziennym, wiem o tem — odparł sędzia. — Znakomici profesorowie, zapewne szczerzy, twierdzą, że w pewnych razach dane osobniki, mające być obdarzone jasnowidzeniem, mogłyby wyświadczyć wielkie usługi sprawiedliwości, pozwalając jej chwytać zbrodniarzy nieodnalezionych, których schronienia wskazywałyby, dzięki odkryciem snu magnetycznego. Mówiono o tem wiele razy, lecz ani razu nie zostało to dowiedzione... Zresztą obok kilku uczonych, działających w dobrej wierze, są szarlatani tak liczni, iż uważałbym za poniżenie dla sprawiedliwości, którą wyobrażam, gdybym chciał uciec się dla niej do współudziału jednego z adeptów wiedzy magnetycznej.
— Rozumiem pana... Obawiasz się pan pomyłki lub mistyfikacyi... Nie chcesz pan wypytywać jasnowidzącej, w obawie, ażebyś nie był w pole wyprowadzony... A gdyby jednak jaka jasnowidząca, pod wpływem snu magnetycznego, mogła panu opisać mordercę lepiej, niż ja to uczyniłam, wskazać go panu i zaprowadzić pana do niego?.. Ja bo wierzę, i mam prawo wierzyć, gdyż miałam dowód, iż wzrok podwójny istnieje...
— Miałaś pani dowód? — zapytał Daniel Savanne.
— Tak, panie, i to dowód straszny...
— Jaki?
— Pewna jasnowidząca przepowiedziała mi, że odnajdę córkę moją w ośm lat po jej zniknięciu, że ją znajdę umarłą z wyczerpania, nędzy, prawie z głodu, pozostawiającą córeczkę siedmioletnią...
— I cóż?
— I o to w ośm lat później odnalazłam moją córkę Germanę, zmarłą ze zmartwienia, a obok niej córkę jej, Martę, moją wnuczkę... To więc nie złudzenie, proszę pana, to są fakty... Smutna przepowiednia ziściła się co do joty, ażeby zaś otrzymać tę wróżbę, włożyłam tylko do rąk uśpionej jasnowidzącej, która mnie wcale nie znała, mały pierścionek srebrny, który Germana nosiła w dzieciństwie... Czy potem mogę jeszcze wątpić? Sąd mógłby dla siebie uważać za poniżenie, odwołując się dla siebie o pomoc do magnetyzmu... Ale ja chcę pomścić pana Ryszarda Verniere, który był moim opiekunem, chcę pomścić sama siebie, i dlatego nie cofam się przed żadnymi środkami!
— To pani prawo! — odrzekł sędzia śledczy — i wcale tego pani nie ganię! Udaj się pani do magnetyzerów, do jasnowidzących, i przynieś mi dowód niezaprzeczalny, że człowiek, wskazany pani przez jasnowidzącą, jest rzeczywiście mordercą... Wtedy dopiero pewny fakt może pokonać moją wątpliwość... Będę więc czekał. Ale. — dodał sędzia śledczy — tak samo, jak dawniej gdy pani powierzyłaś jasnowidzącej pierścionek córki, tak samo i teraz trzeba jej powierzyć jaki przedmiot, który należał do winowajcy... Czy pani posiadasz taki przedmiot?
— Tak — odpowiedziała Weronika — posiadam.
Robert doznał wrażenia takiego, jak gdyby go kto ugodził w piersi.
Zsiniał.
— Czy to możebne? — zawołał Daniel Savanne.
— Możebne i pewne, panie sędzio.
Klaudyusz rzucił ukradkiem spojrzenie na swego wspólnika i zobaczył, że się chwieje, jakby gotów upaść.
Majster bardzo nie dowierzał wszelkim zwierzeniom, otrzymanym ze snu magnetycznego, nie dlatego, aby ich możliwość odczuwał, lecz że widział bardzo zbliska sposób działania doktora O’Briena w Berlinie i poznał dokładnie jego szarlataneryę.
Jedna go tylko rzecz przestraszała.
Czy przedmiot, o którym mówiła Weronika, nie wystarczy sam przez się, bez uciekania się do magnetyzmu, dla wskazania śladu mordercy?
Daniel Savanne zapytał:
— Cóż to za przedmiot?
— Pieczątka i zarazem brelok.
Ruchem szybkim i nieświadomym Robert sięgnął ręką ku pękowi drobnych przedmiotów, zawieszonych przy łańcuszku zegarka. Oddawna wiedział, że pieczątka, o której mówiła niewidoma, nie znajdowała się już tam wcale, lecz Robert sądził, że zgubił, pasując się z bratem, i przypuszczał, że zniszczoną została przez pożar.
Klaudyusz Grivot jednocześnie drgnął.
Przypomniał sobie to kosztowne cacko, które wisiało na zużytem już kółeczku, jak sam nawet zwrócił uwagę Roberta, gdy tenże przyjechał do Berlina.
Weronika ciągnęła dalej:
— Podczas walki z mordercą, palcami uczepiłam się łańcuszka zegarka i przedmiot ten znaleziono w mej zaciśniętej ręce.
— Kto go znalazł? — zapytał żywo sędzia.
— Magloire.
Niewidoma, mówiąc to, poszukała w kieszeni sukni i wyjęła z niej brelok.
— Niech pan zobaczy — rzekła, podając go sędziemu śledczemu.
Ten go wziął, marszcząc brwi, i odezwał się tonem surowym:
— Dlaczego mi nie oddano tego przedmiotu zaraz na początku śledztwa?
— Magloire, który go znalazł w mej ręce, nie chciał się z nim rozstać, bez porozumienia się ze mną.
Daniel Savanne przyglądał się uważnie klejnocikowi, który Klaudyusz Grivot poznał od jednego rzutu oka.
Podobnie jak i wspólnik, Robert czuł, że krew zastyga mu w żyłach, lecz obadwaj mieli jeszcze dość siły, ażeby zachować postawę spokojną!