Marta (de Montépin, 1898)/XLIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Marta |
Wydawca | A. Pajewski |
Data wyd. | 1898 |
Druk | F. Kasprzykiewicz |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Petite Marthe |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Przed odejściem do pokoju jadalnego, na którego progu Daniel Savanne opuścił Aurelię, dla wydania jakiegoś polecenia, Robert znalazł się na chwilę sam z żoną.
— Widziałaś, że nie nalegałem, i że nie mogłem — rzekł do niej pocichu głosem głuchym i drżącym od powstrzymywanego gniewu. — Ale ja chcę, ażeby się Filip ożenił z Aliną.
Aurelia spojrzała na męża niespokojnie.
— Będziemy przeciw sobie mieli wszystkich — szepnęła.
— Mniejsza!.. On musi się ożenić z nią! ja chcę! słyszysz, i tak być musi!...
Pani Verniere nie miała czasu dla zapytania go o objaśnienie.
Daniel do nich nadszedł.
Podczas śniadania Robert wydawał się takim jak zawsze, a jednak jakkolwiek brał żywy udział w rozmowie, myśl jego biegła do gabinetu sędziego śledczego, gdzie znajdował się dowód rzeczowy jego zbrodni.
Po śniadaniu poszli wszyscy na taras.
Przy kawie Robert wstał.
— Kochany panie Savanne — odezwał się — przypomniałem sobie, że wczoraj zapomniałem napisać list dość pilny... Czy macie państwo tutaj skrzynkę pocztową?
— Na stacyi w Champigny o dziesięć minut ztąd.
— Gdzie mógłbym znaleźć co do pisania?
— W moim pokoju odparła pani Verniere.
— Po co pan ma przechodzić dwa piętra ― rzekł Daniel Savanne. — Wejdź pan do mego gabinetu, znajdziesz tam przybory do pisania; ogrodnik zaniesie list na stacyę... Chcesz pan, ażebym cię zaprowadził?
— O, po co by pan miał opuścić panie — rzekł Robert. —Znam rozkład domu... Dziękuję panu... Za kilka chwil powrócę.
I oddalił się.
Idąc po schodach. prowadzących na pierwsze piętro i wchodząc do gabinetu sędziego śledczego, uśmiechał się dziwnie, a oczy mu błyszczały.
Plan, zbudowany przez niego przed kilku chwilami, udał się.
Zaledwie usiadł przy biurku, wziął ćwiartkę papieru, umaczał pióro w kałamarzu, ale położył je zaraz.
Wysunął szufladę biurka.
Pierwszym przedmiotem, który uderzył jego oczy, był brelok, oderwany od łańcuszka zegarkowego.
Pochwycić go, wsunąć do kieszeni kamizelki, zamknąć szufladę, wszystko to było dlań dziełem jednej chwili.
— Mam nareszcie ten dowód, który mnie przestraszał — wyszeptał tryumfalnie. — Weronika pozostanie na zawsze ślepą!.. nie mam się czego obawiać.
Ująwszy znów za pióro, nakreślił na kopercie taki adres:
Do tej koperty włożył ćwiartkę papieru i zapieczętował.
Adres był zmyślony i koperta zawierała papier niezapisany. Wszystko miało pozostać niedoręczonem przez pocztę.
Brakowało mu wszakże marek.
Z listem w ręce powrócił na taras, gdzie się jeszcze znajdowali wszyscy goście willi.
— Raz jeszcze dziękuję panu sędziemu — rzekł — znalazłem w pańskim gabinecie wszystko, co mi było potrzebne, prócz marek. Poproszę pańskiego ogrodnika, ażeby mi kupił je i nalepił, przed oddaniem na pocztę...
— Po co odrywać ogrodnika od roboty — przerwał Filip. — Ja pójdę się przejść na stacyę, a po drodze znajdę marki.
— Idź, jeżeli ci się podoba — odrzekł Robert — dla mnie najgłówniejsza, ażeby ten list odszedł.
I dał kopertę pasierbowi.
— A i wy, moje dzieci, mogłybyście towarzyszyć panu de Nayle, dla nabrania trochę ruchu — rzekł Daniel Savanne do córki i synowicy Roberta.
— I owszem, proszę ojczulku — rzekła żywo Matylda — będzie nam przyjemnie towarzyszyć panu Filipowi... Chodź, Alino, weźmy parasolki, bo słońce dopieka.
Po chwili wszyscy troje znajdowali się już za willą, na drodze do stacyi.
Szli zwolna.
Filip nie mówił ani słowa.
Alina czuła się zakłopotaną, zmieszaną...
Matylda tylko sama ponosiła cały ciężar rozmowy, a raczej monologowała, mówiąc o byle czem, aby tylko nie dać zapanować milczeniu.
A gawędząc tak, myślała:
— Gdybym mogła dać mu do zrozumienia, że Alina jest narzeczoną mojego kuzyna.
Sposób na to znalazła wreszcie.
Alina wyjęła z kieszeni chustkę do nosa, a jednocześnie wypadła jej z kieszeni mała ćwiartka papieru, zadrukowana.
Była to „przepowiednia szczęścia“ jedna z tych, które mała Marta sprzedawała po wsiach, a którą przed kilku dniami ofiarowała Alinie.
Filip schylił się, ażeby podnieść papier, i oddał go dziewczęciu, ale przeczytał tytuł:
— Czyż pani wierzy w takie rzeczy? — zapytał z uśmiechem.
da Matylda ucieszyła się niezmiernie.
— Jest więc sposób, którego szukałam pomyślała.
Alina nic nie odpowiedziała na zapytanie Filipa.
— Jakżeby nie wierzyła — rzekła żywo Matylda — przecież ten papierek właśnie mówi prawdę...
— Prawdę? — powtórzył Filip, — ciagle uśmiechnięty jaką prawdę?
— Alino, moja pieszczoszko, daj tę przepowiednię szczęścia panu de Nayle, przeczyta ją niezawodnie z przyjemnością.
I Matylda przy tych słowach mrugnęła oczyma, co Alina zrozumiała.
Podała papier Filipowi.
— Niech pan czyta — rzekła.
Młodzieniec wziął papier ręką niepewną.
Serce mu się ścisnęło, jakby od przykrego uczucia.
— Niech pan czyta — powtórzyła córka Ryszarda Verniere.
Filip począł czytać półgłosem:
„Chcesz poznać swój los? Chcę cię zadowolić. Zaczynam od powiedzenia ci prawdy, że jesteś piękną i dobrą, kochaną jesteś i kochasz.
„Osoba, którą ci los przeznacza, powołaną jest do zajęcia wysokiego stanowiska w świecie. Tak samo jak ty, on jest dobry... Pogardza ludźmi złymi, głupimi...
Szanuje ludzi inteligentnych. Ma lat dwadzieścia cztery.
„Jest z niego pracownik niestrudzony i z czasem stanie się dobroczyńcą ludzkości.“
Filip, przejęty nerwowem drżeniem, przewrócił papier i czytał na odwrotnej stronie.
„Odwagi!
„Zanim posiądziesz tego, którego kochasz i który już jest twoim narzeczonym, doświadczysz różnych przykrości. Twoja rodzina sprzeciwiać się będzie. Zechcą cię nakłonić do porzucenia twej miłości.
„Nie ustępuj i oprzyj się! Dlatego mówię ci:
„Odwagi!
„Miałaś już dużo zmartwień, i jeszcze je mieć będziesz, ale wyjdziesz zwycięzko z walki.
„Nie ufaj człowiekowi, który do ciebie przemawia po ojcowsku. To dusza fałszywa, od której rodzina twoja i przyjaciele mogą oczekiwać tylko żałoby i boleści.
„Słuchaj tylko głosu serca i obowiązku. Idź tylko po drodze prawej i pamiętaj o swych przysięgach.
„Taka jest prawdziwa odpowiedź wyroczni.“
Było to wszystko.