<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Marta
Wydawca A. Pajewski
Data wyd. 1898
Druk F. Kasprzykiewicz
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Petite Marthe
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXIV.

Filip potrząsnął głową, słysząc ojczyma, wymawiającego nazwisko Matyldy Savanne.
— Nie ona — odpowiedział.
Robert drgnął.
— Czyżby syn jego żony miał pokochać córkę brata, przezeń zamordowanego?
— Alina? — zawołał głosem nieco drżącym.
— Tak... Alina...
Lekki pot zwilżył skronie bratobójcy, ale szybko otrząsnął się ze wzruszenia.
— A czy wie Alina, że ją kochasz? — zapytał.
— Nie.
— Czy matka twoja wie, jakie cię uczucie przejmuje, mój synowcze?
— Tak.
— I pochwala to?..
— Tak sądzę.
Czoło Roberta zmarszczyło się.
— Dlaczego mi nie mówiła o tem? — spytał.
— Czeka zapewne na to, aż przyszłość naszej fabryki będzie zupełnie zapewnioną, a ty osądzisz, że jestem zdolny do twojej pomocy, i wydaje się możebnym na dobrego męża...
Robert odparł:
— Bardzo jesteś jeszcze młody, ażebyś się miał żenić, mój drogi chłopcze.
— Mam już lat dziewiętnaście skończonych.
— I myślisz, że w roku dziewiętnastym już się jest mężczyzną, skończonym.
— Bezwątpienia, jeżeli kto ma przymioty poważne i rozsądek męzki...
— Dobrze... Przepędzimy niedzielę całą w parku Saint-Maur u pana Savanne i ja pomówię z twą matką o tem, coś mi powiedział.
Twarz Filipa rozpromieniła się.
Było dlań wiadomem, że matka bronić będzie jego sprawy z porywającą wymową i że ją wygra.
Rozmowa poprzedzająca odbywała się w drodze z willi Neuilly do Saint-Ouen.
Powozik zatrzymał się przed bramą fabryki.
Robert udał się niezwłocznie do swego gabinetu, ażeby przejrzeć nadeszłe listy, Filip zaś poszedł do pokoju, dlań przeznaczonego i łączącego się z salą rysunkową. Tu przyjrzał się planom, które w przed dzień kazał ostatecznie wykończyć.
Potem wraz z ojczymem zwiedzili warsztaty, gdzie wykonywane były obstalunki, które w ciągu następnego miesiąca miały być dostarczone dla marynarki do Tulonu.
Klaudyusz Grivot wyszedł na ich spotkanie, zawsze pełen uszanowania, jak zwykle, wobec Roberta i Filipa de Nayle.
Ten ostatni nie mógł więc ani na chwilę podejrzewać zażyłości tajemniczej, jaka istniała między tymi dwoma ludźmi, związanymi zbrodnią.
— Cóż się dzieje z kulami nowego modelu? — zapytał Robert.
— Modele są gotowe — odpowiedział Grivot.
— A nasza kartaczownica polna?
— Będzie skończona za dni kilka?
— Dla doświadczeń?
— Tak, panie.
— Bądź łaskaw przygotować notatkę, objaśniającą o nowych działach — rzekł Robert do pasierba — i niech to będzie w jak największym sekrecie — dodał.
— Brak mi kilku ostatnich wiadomości — odparł młodzieniec — ale to, czego żądasz, będzie gotowe, zanim będziemy musieli pójść do komisyi egzaminacyjnej w szkole Fontainebleau...
— Pośpiesz się, moje dziecko... W tym interesie kartaczownic — oprócz względów patryotycznych — zarobić można ogromne sumy. Mozin jest naszym współzawodnikiem, nie zapominajmy o tem.. musimy mieć nad nim przewagę, znaczną przewagę... Panie Grivot, niech pan zajdzie do mego gabinetu, mam z panem do pomówienia...
Robert Verniere opuścił warsztaty, a za nim wyszedł majster.
Gabinet pryncypała opatrzony był podwójnemi drzwiami, tak, że rozmowy w nim nie podobna było słyszeć na zewnątrz, gdyby nawet kto chciał podsłuchiwać.
Nikt też nie mógł wejść, bez uprzedzenia dzwonkiem elektrycznym, a Robert dopiero naciskał sprężynę przy biurku, która drzwi otwierała.
Skoro się znaleźli sami, Klaudyusz zabrał głos.
— Pilno mi było zobaczyć się z tobą — rzekł.
— Czy masz mi powiedzieć coś ważnego?
— Nie, ale chcę ci wyjawić projekt, jaki mi przyszedł do głowy.
— Co do naszych wynalazków?
— Co do naszych interesów.
— W fabryce?
— Po za fabryką.
— Pozwól wprzód ci powiedzieć, żem się widział z O’Brienem...
— I cóż?
— Zgadza się.
— Zgadza się na usunięcie ślepej?
— Tak. Ale to będzie kosztowało drogo.
— Nigdy za drogo nie kupuje się spokoju. Ileż wreszcie?
— Obiecałem milion.
Grivot podskoczył.
— Milion! — zawołał — czyś ty oszalał?
— Wszak powiedziałeś przed chwilą, że nigdy za drogo nie kupuje się spokoju...
— Ależ wszystko ma swe granice!.. Zresztą zkąd weźmiesz ten przy obiecany milion?
— To nie ja go zapłacę...
— Któż więc?
— Niemcy.
— Jakto, Niemcy?
Tu Robert opowiedział znaną czytelnikom rozmowę z przedstawicielem Prus.
— I ty gotów jesteś poddać się wymaganiom Niemiec? — zagadnął Grivot.
— Zdecydowany jestem na wszystko, ażeby ocalić nasze głowy. Za dwa raporty o wynalazkach, Prusy zapłacą trzy miliony, O’Brien działać będzie, a my, zaopatrzeni w dwa pozostałe miliony, zostawimy mojego pasierba, ażeby sobie radził jak może z fabryką, sami zaś powędrujemy dokąd indziej.
— Tak, ale podejrzenie ścigać nas będzie.
— Podejrzenie bez dowodów nie znaczy nic.
— Ha! masz słuszność... Niemcy są naszą jedyną deską zbawienia... Wyjaw im te sekrety, ale za pieniądze gotówką.
— Bądź spokojny, będę działał i o tyle będę ostrożny, ażeby się nie skompromitować względem Francyi. Jeżeli oskarżenie ma nastąpić, spadnie ono na tych, którzy nie będą w stanie dowieść, że nie są winni.
— Kiedy O’Brien ma działać?
— O ile można jak najprędzej... Działanie jego zawarunkowane jest jeszcze wykonaniem różnych kroków przygotowawczych względem pani Sollier.
Klaudyusz z głową zwieszoną, z czołem zmarszczonem, rozmyślał.
— Co ci jest? — zagadnął Robert.
— Bo mnie się wydaje, że w tej chwili nie mamy wciąż jeszcze gruntu pod nogami, że nic jeszcze pewnego niema w tych twych planach zarówno jak amerykanina, i że zanim dojdziecie do kresu swych projektów, nadejść może katastrofa, która zniweczy wszystko i wyśle nas w podróż, której ani ja ani ty wcale sobie nie życzymy.
— Słowem, boisz się?
— Ja tylko tak jak ty, dbam o swą skórę i wcale nie jestem uspokojony waszemi kombinacyami, które mi się wydają wątpliwemi.
— Znajdź coś lepszego — rzekł Robert oschle.
Może znalazłem.
— Wytłomacz się.
— Ażeby się wytłomaczyć, muszę trochę zboczyć od przedmiotu, ale niebardzo... Czy pan Daniel Savanne bardzo przywiązany był do twego brata?
— Jak brat.
— Czy również przywiązany jest dla twej synowicy?
— Kocha Alinę, jak gdyby była jego córką, i gotów byłby dla niej do wszelkich poświęceń?
— Do wszelkich poświęceń?
— Za to ręczę! gdybyśmy nie byli przyjechali do Francyi, gdyby żona moja nie była się zajęła przyszłością tego dziecka, jestem pewien, że byłby uczynił dla niej to, co uczyniłby dla swej córki... Tak, on kocha Alinę tak samo, jak kocha Matyldę, a ta uważa Alinę jak swą siostrę...
— Otóż gdyby ta Alina, to dziecko, dla którego, jak powiadasz, gotów byłby do wszelkich poświęceń, zagrożone było w swoim honorze lub w honorze kogokolwiek ze swoich bliskich i gdyby dość było mu zamknąć oczy, dla zapobieżenia tej niesławie, czy sądzisz, że uczucie jego, jakby ojcowskie, nie odniosłoby przewagi nad jego bezstronnością sędziowską? — Zadajesz mi zagadkę, której nie domyślam się rozwiązania — odparł Robert.
Grivot ciągnął dalej:
— Czy sądzisz wreszcie, że przywiązanie Daniela Savanne dla Aliny Verniere byłoby dość silne, ażeby go skłonić do zapewnienia spokoju twej synowicy, gdyby w tym celu musiał się wyrzec ukarania sprawców zbrodni w Saint-Onen? Robert wlepił w Klaudyusza oczy, pałające gorączką.
— Nie rozumiesz? — podchwycił majster.
— Mniej niż kiedykolwiek — odpowiedział bratobójca. — Jakim sposobem przywiązanie Daniela Savanne dla córki po moim bracie mogłoby z tego urzędnika, niewolniczo oddanego swym obowiązkom, niezłomnego, uczynić wspólnika naszego, bo milczenie jego, gdyby znał zbrodniarzy, byłoby wspólnictwem.
— Dość byłoby, gdyby twój pasierb został mężem Aliny Verniere.
— Filip! — zawołał Robert.
Wymawiając to imię, nędznik pomyślał o zwierzeniu, jakie przed kilku chwilami wyznał syn Aurelii.
Dodał:
— Filip miałby zaślubić Alinę!..
— Ach, mój Boże! Widzisz, jakie to proste... Zgadzam się na wszelkie twoje z O’Brienem kombinacye — przypuszczam, że się powiodą, lecz ta, którą ci proponuję, uwieńczy dzieło, zapewniając nam bezkarność ostateczną... Niechaj twój pasierb zostanie mężem panny Verniere. Gdy to małżeństwo zostanie zawarte — małżeństwo, na które pan Savanne, jako opiekun przydany, da swe przyzwolenie — nie lękam się już wcale, gdyby nawet otrzymał oskarżenie, poparte dowodami, przeciw nam, bo czyżby się nie cofnął przed skandalem przygniatającym, którego pierwszą ofiarą byłaby jego droga wychowanica. Chętnie zamknie on wtedy oczy i uszy i cały interes w łeb weźmie. Teraz rozumiesz?
Tak, Robert rozumiał.
Bezwątpienia rozumowanie Klaudyusza było niecne, ale zarazem odznaczało się bezwzględną logiką.
Sędzia śledczy niezawodnie odwagi nie miałby ugodzić Alinę w serce, wyjawiając jej nazwisko mordercy jej ojca i posyłając pod gilotynę bratobójcę.
— Masz słuszność — wyrzekł Robert po chwili milczenia.
— Tego pewny byłem zgóry — podchwycił Klaudyusz Grivot. — Ażeby przyznać mi racyę, dość mnie było zrozumieć... Więc zgadzasz się na mój plan?
— Tak.
— Zatem jużeśmy w zasadzie postanowili małżeństwo; czy jednak nie będzie przeszkód do pokonania?
— Jakich? Jeżeli Daniel Savanne jest opiekunem przydanym Aliny, ja jestem jej opiekunem głównym... Radzie familijnej wiadomo, ile dowodów przywiązania złożyłem dla tego dziecka... Nowy też dowód złożę, wydając ją za mąż za mego pasierba, który jest bardzo miłym młodzieńcem i będzie bardzo bogatym!.. Rzeczywiście myśl twoja jest wspaniała... O’Brien ze swej strony działać będzie, a my ze swej przez małżeństwo Filipa de Nayle z Alina Vernier, mój zaś układ sprzymierzeńczy z baronem Schwartz opłaci koszta weselne. Przyszłość zapowiada się wesoło.
Rozmowę przerwał odgłos dzwonka elektrycznego.
Robert natychmiast nacisnął sprężynę, otwierającą drzwi.
Filip wszedł.
Przynosił ojczymowi rysunki poważnych robót mechanicznych, które fabryka miała wykonać.
Wszyscy trzej zajęli się sprawami fabrycznemi.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.