<<< Dane tekstu >>>
Autor Miguel de Unamuno
Tytuł Mgła
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Rój”
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia artystyczna
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Boyé
Tytuł orygin. Niebla
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XX.

Wyjechać, czy nie wyjeżdżać? Zawiadomił już o tej podróży Rosarito, nie wiedząc sam, po co i na co, zapewne po to, aby coś powiedzieć, aby mieć pretekst do zapytania się, czy będzie mu towarzyszyła — następnie mówił o podróży z donią Ermelindą, aby jej dowieść... czego? Czego pragnął dowieść doni Ermelinda, zawiadamiając ją o projekcie podróży. Wszystko jedno zresztą! Faktem jest, że dwukrotnie mówił o dalekiej i długiej podróży... pokazał, że jest człowiekiem, który dotrzymuje słowa.
Tego rodzaju człowiek najpierw mówi coś, później myśli nad tem, co powiedział, wreszcie wciela swoje słowo w czyn. Ludzie, którzy dotrzymują słowa, raz coś powiedziawszy, nie zwykli się już cofać, a on przecież powiedział, że wyjeżdża daleko i na długo.
Daleka i długa podróż? W jakim celu właściwie? Dokąd jechać i poco? Zawiadomiono go, że jakaś panienka oczekuje nań w salonie. Panienka? Tak — rzekła Liduvina — wydaje mi się, że to ta pianistka. Eugenja? — Ona, we własnej osobie!
August zawahał się. Błyskawicznie przeszła mu przez głowę myśl, że najlepiej będzie ją odprawić z kwitkiem, powiedziawszy, że go w domu niema. Przychodzi, aby mnie na nowo usidlić, aby pobawić się mną, jak pajacem, abym jej zastąpił tamtego partnera.
Po chwili inne myśli: „Nie, nie, trzeba pokazać, że jestem silny“. Powiedz Liduvino, że zaraz przyjdę“. Zuchwalstwo tej kobiety zdumiało go.
„Trzeba przyznać, że ona ma naprawdę charakter. „Cóż za nieustraszoność, jaka siła woli... jakie oczy!... ale nie, nie i nie! Nie dam się wziąć na lep... nie odzyska mnie z powrotem”.
August, stanąwszy na progu, poprosił Eugenję, aby usiadła. Eugenja krzyknęła: „Oszukano pana, don Auguście, oszukano pana, tak, jak i mnie oszukano“. Na to dictum biedny człowiek uczuł się rozbrojony i nie wiedział, co ma powiedzieć.
— Tak, to prawda don Auguście, wprowadzono pana w błąd co do mnie...
— Ponieważ jednak, rozmówiliśmy się już ze sobą.
— Niech pan nie przykładu, wcale wagi do tego, co panu powiedziałam. Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr.
— Tak, istotnie, przeszłość jest przeszłością.
— Pan mnie rozumie?... Nie chciałabym, aby pan komentował fałszywie tego faktu, że przyjęłam pański wspaniały dar.
— Ja także pragnę, aby pani nie sądziła, że czyniąc pani podarunek, miałem jakieś ukryte myśli, czy zamiary.
— Dobrze więc!... Lojalność za lojalność! Teraz pomówimy otwarcie. Muszę panu powiedzieć, że po tem wszystkiem, co między nami zaszło, po tem wszystkiem, co panu powiedziałam, nie mogłabym, nawet, gdybym chciała, odpłacić się panu inaczej, jak tylko czysta wdzięcznością.
— Niech pani będzie pewna, że nawet, gdybym chciał, nie mógłbym wymagać, aby mi pani zapłaciła za moją wspaniałomyślność...
— A więc zgadzamy się na jedno?
— Tak, proszę pani!
— Możemy się stać z powrotem dobrymi, szczerymi przyjaciółmi?
— Ależ, oczywiście!
Eugenja wyciągnęła do Augusta swoją rączkę białą i zimną jak lód, rączkę subtelną, przywykłą do pieszczenia klawiszy. August uścisnął ją ze drżeniem.
— A więc jesteśmy przyjaciółmi, don Auguście, dobrymi przyjaciółmi, chociaż jeżeli chodzi o mnie, to ta przyjaźń...
— Proszę dokończyć!
— ...o której już wszyscy dobrze wiedzą.
— Proszę mówić!
— Zresztą, mniejsza o to! Po mych najświeższych, bardzo bolesnych doświadczeniach, zrezygnowałam już z wielu rzeczy...
— Proszę mi wytłumaczyć jaśniej... przerywa pani ciągle w połowie...
— A więc powiem wszystko, don Auguście! Czy pan sądzi, że po tem, co zaszło, gdy wszyscy moi znajomi wiedzą już, że pan spłacił długi, ciążące na domu, czyniąc mi ten wielki podarunek, czy pan sądzi, że teraz będzie się ktoś mógł mną naprawdę zająć... starać się o moją rękę...
— „Och, cóż to za żmija!“ — pomyślał August.
Opuścił głowę i wbił wzrok w ziemię, nie wiedząc, co ma odpowiedzieć. Gdy podniósł oczy, spostrzegł, że Eugenja ukradkiem wyciera łzę.
— Eugenjo! — wykrzyknął drżącym głosem.
— Auguście! — wyszeptała cicho...
— Czego pan chce ostatecznie?
— Niczego! niczego! To jest fatalizm! Staliśmy się igraszką przeznaczeń!
August opuścił fotel i usiadł obok Eugenji na kanapie.
— Niech pani posłucha, Eugenjo! Mój fatalizm to pani, która mnie kusi, zwodzi, igra ze mną. kręci mną, jak frygą, pani, która robi ze mnie warjata, pani, która każe mi zapominać o moich najmocniejszych postanowieniach. Dzięki pani przestałem już być sobą!
August otoczył ją ramieniem, przyciągnął do siebie... przytulił do piersi. Eugenja zdjęła kapelusz.
— Och! Auguście, to fatalizm doprowadza nas do tego. Ani pan, ani ja, nie umiemy, ani nie możemy być nieszczerymi i nielojalnymi wobec samych siebie. Pan nie może pozwolić na to, aby pozory świadczyły o tem, że pan mnie chciał kupić, tak, jak powiedziałam w momencie nie panowania nad sobą, a ja znów nie mogę dopuścić, aby ktoś mógł choć przez chwilę przypuszczać, że chciałam mieć w panu jakiegoś zastępcę, vice-narzeczonego, jak pan powiedział do mojej ciotki. Pragnę z całej duszy odwdzięczyć się panu za pańską wspaniałomyślność.
— Ależ Eugenjo, czy my potrzebujemy się liczyć z pozorami, czy warto się zastanawiać nad tem, jak to wygląda w czyichś oczach?
— W naszych oczach....
— W naszych?... Nie rozumiem Eugenjo?
August znów ja przycisnął do piersi i jął pokrywać pocałunkami jej oczy i włosy.
— Proszę mnie puścić, proszę mnie puścić — rzekła Eugenja, poprawiając sobie włosy.
— Nie kochasz mnie?
— Miłość, miłość... czy kto wie, co to jest miłość? Ja nie wiem, nie wiem!
— A to, co zaszło przed chwilą?
— To, co zaszło?... Fatalizm chwili... Czy ja wiem? Trzebaby to jeszcze poddać próbce. Pozatem, czyśmy nie postanowili don Auguście, że będziemy przyjaciółmi, dobrymi przyjaciółmi, tylko i wyłącznie przyjaciółmi...
— Tak... ale przecież musiałaby pani ponieść ofiarę? Przyjąwszy mój dar, nie będzie pani miała w przyszłości kandydatów, starających się o jej rękę... Moja przyjaźń będzie przeszkodą dla pani!..
— Ach, zresztą mniejsza o to! Powzięłam już pewne postanowienia.
— Może po tem zerwaniu?
— Może!
— Eugenjo! Eugenjo!
W tej chwili zapukano do drzwi i August zawołał ze złością: „Co się stało?“.
— Rosario czeka na pana — rzekła zza drzwi Liduvina.
August zbladł.
— Ach — zawołała Eugenia — weszłam panu w paradę. To... jakaś Rosario czeka na pana! — Sam pan widzi, że możemy być tylko przyjaciółmi, tylko przyjaciółmi dla siebie!
— Ależ Eugenjo!
— Przypominam, że Rosario czeka...
— Cóż miałem innego zrobić, Eugenjo, gdy pani, nauczywszy mnie, co to jest miłość, odepchnęła mnie później. Czy pani nie wie, co to jest gniew odepchniętego kochanka?
— Proszę mi podać rękę na pożegnanie, don Auguście. Zobaczymy się wkrótce, nieprawdaż?
— Przeszłość jest przeszłością.
— Nie, nie, przeszłość nie jest przeszłością.
— Rosario czeka!
— Błagam panią, Eugenjo!
— Ależ w tem nic nie ma dziwnego, ani zdrożnego! Na mnie także dawniej czekał Maurycy.
— Zobaczymy się, zobaczymy wkrótce. Bądźmy uczciwi i szczerzy wobec samych siebie!
Eugenja włożyła kapelusz i wyciągnęła do Augusta rękę. August schwycił ją, podniósł do ust i pokrył pocałunkami. Później odprowadził ją do drzwi. Patrzał długo, jak schodziła po schodach. Stanąwszy na ostatnim stopniu, posłała mu z dołu spojrzenie i ukłon ręką.
August powrócił do gabinetu i ujrzał Rosario z koszykiem bielizny, przewieszonym przez ramię.
Zapytał brutalnie: „Czego tu chcesz?“.
— Wydaje mi się, don Auguście, że ta kobieta chce pana oszukać!
— Co ci do tego?
— Wszystko, co pana dotyczy, obchodzi mnie bardzo!
— Zapewne myślisz, że mam zamiar cię zdradzić?
— To, to głupstwo!
— Acha! chcesz wmówić we mnie, że nie jesteś zazdrosna?...
— Gdyby pan wiedział, don Auguście, w jaki sposób mnie wychowywano, do jakiej rodzinki należę, zrozumiałby pan z łatwością, że te historyjki o zazdrości są dla mnie tylko historyjkami.
Dla nas wzrosłych...
— Dosyć!
— Jak pan sobie życzy. Ale powtarzam panu, że ta kobieta oszukuje pana. Gdyby tak nie było, gdyby pan ją, a ona pana kochała, życzyłabym panu z całej duszy, aby ją pan poślubił.
— Czy mówisz szczerze?
— Bardzo szczerze!
— Ile masz lat?
— Dziewiętnaście!
— Chodz do mnie. I przyciągnąwszy ją do siebie, zaczął patrzeć badawczo w jej oczy.
— Po chwili zaczerwienił się, jak rak.
— Nie rozumiem cię moja mała!
— Wierzę...
— Nie wiem, czy to jest naiwność, czy złośliwość, perwersja, drwiny, cynizm z twojej strony?
— Poprostu współczucie.
— Dlaczego współczucie?
— Chce pan wiedzieć dlaczego? A czy pan nie będzie się gniewał na mnie, gdy mu powiem?
Przyrzeka mi pan, że się pan nie obrazi?
— Mów.
— Ach więc... ponieważ pan jest biedny i nieszczęśliwy! Niech pan zaufa Rosario, niech pan mi zaufa. Jestem bardzo panu oddana... więcej oddana, niż Orfeusz.
— I zawsze mi będziesz oddana?
— Zawsze?!
— Cokolwiekbądź się stanie?
— Cokolwiekbądź się stanie!
— Jesteś prawdziwa...
August chciał posiąść Rosario...
— Nie, teraz nie!
Rozstali się.
August, po jej wyjściu, pomyślał: „Obydwie gotowe są zrobić ze mnie warjata! Już przestałem być sobą“.
— Wydaję mi się, że się pan powinien zająć polityką, lub czemś w tym rodzaju, — rzekła Liduvina, podając mu obiad. Toby pana trochę rozerwało.
— W jak sposób wpadłaś na tę genjalną myśl, moja droga?
— Myślę, że lepiej będzie, gdy się pan sam czemś rozerwie, niż gdy inne będą sobie robić rozrywkę z pana.
— Dobrze. Zawołaj Dominga, gdy tylko skończy obiad. Zagram z nim w karty.
Podczas gry, August w pewnej chwili wypuści! nagle z rąk karty i zapytał: „Powiedz mi Domingo, co ma zrobić człowiek, który się zakochał w kliku kobietach naraz“.
— To zależy...
— Zależy? Od czego?
— Jeżeli ma dużo pieniędzy i dużo sił, powinien się ożenić ze wszystkiemi odrazu.
— Ależ, przecież to niemożliwe, mój drogi!
— Gdy się ma dużo pieniędzy, wszystko jest możliwe.
— A gdyby się jedna o drugiej dowiedziała?
— Nie zmartwiłyby się tem zbytnio...
— Jakto? Sądzisz, że jednej kobiecie nie zależałoby na tem, gdyby druga kobieta odebrała jej część miłości męża?
— Będzie zadowolona z tej części, która jej pozostaje, gdy się tylko nie będzie jej skąpiło pieniędzy na fatałaszki.
Żona tylko wtedy staje się nieznośna, gdy mąż skąpi jej pieniędzy na stroje i przyjemności... Jeżeli jednak może wydawać ile chce... jeżeli ma dzieci...
Prawdziwa zazdrość jest zawsze zazdrością o dzieci, proszę pana!
Żona, która stała się matką, znienawidzi matkę nieślubnych dzieci swego męża, nie ścierpi także, gdy ojciec opuści swoje dzieci dla jakiejś kobiety, czy dla swoich bękartów. Jeżeli jednak kobieta nie ma dzieci, jeżeli ma poddostatkiem pieniędzy na stroje, bale, maskarady — wówczas pożycie małżeńskie może być zupełnie znośne. Niech mi pan wierzy... Nie ma już Otellów!
— Ani Desaemon!
— Oczywiście!
— Ale jak ty sie znasz na rzeczy!
— Przed ożenieniem się z Liduviną, służyłem w domach wielkich bogaczy!
— A w waszej sferze?
— W naszej sferze? Zazdrość, to luksus, na który sobie nie możemy pozwolić...
— Jakto?
— Nie chodzimy do teatrów, ani nie czytamy romansów.
— Jednak, w waszej sferze zabójstwa z miłości, czy też zazdrości nie są wcale rzadkie?
— Tak, ale wątpię w szczerość pobudek. Każdy człowiek gra jakąś rolę i nikt nie jest takim, jakim jest w istocie, lecz takim, jakim go czynią inni.
— Jesteś filozofem?
— Tak mnie nazywał zawsze mój ostatni pan. Ale sądzę, że Liduvina miała rację, mówiąc, że powinien się pan zająć polityką.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Miguel de Unamuno i tłumacza: Edward Boyé.