Moja oficjalna żona/Rozdział XI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Richard Henry Savage
Tytuł Moja oficjalna żona
Podtytuł Rozdział XI
Wydawca Wydawnictwo Polskie <R. Wegner>
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Concordia
Miejsce wyd. Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. My Official Wife
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XI.

W mieszkaniu zastałem trzy listy. Pierwszy zawierał tylko spiesznie rzuconą notatkę Heleny:
— Drogi Arturze! Ubrałam się i sama wyruszyłam na kolację do księżnej. Przybądź jak najprędzej, by ocalić sławę swą uprzejmego człowieka.

Twoja żoneczka.

W danych okolicznościach wolałem nawet, że pojechała sama naprzód, gdyż nie zależało mi na tête à tête z nowozaślubioną, jak długo była pyszna i milcząca.
Drugi list był od Borysa, przebywającego na pokładzie swego okrętu w Kronsztadzie. Zapraszał nas oboje, byśmy zwiedzili statek, nie wiedząc o rychłym wyjeździe naszym.
W trzeciej kopercie znalazłem tylko paszport, dozwalający pułkownikowi wraz z małżonką opuścić Rosję przez Ejdkuny.
Ogarnęło mnie uczucie ulgi, radości, a nawet swawoli, podczas czytania tego dokumentu. Mogłem teraz ujść przed obawą odkrycia, oraz torturami zazdrości i wyjechać nazajutrz, wraz z moją oficjalną żoną. Nie padło na nas żadne podejrzenie, pułapka była otwarta.
W radosnem podnieceniu ubrałem się i wyruszyłem do księżnej Palicyn, gdzie zastałem towarzystwo, jakie widzieć można tylko w najwyższych sferach dworskich stolicy europejskiej. Wszyscy mężczyźni mieli świetne uni­formy, tak że mój frak stanowił jedyną czarną plamę przy stole biesiadnym.
Zebrali się tu przeważnie młodzi i weseli, najweselszym atoli i najbardziej ożywionym pośród lwów salonowych był Sasza. Jakieś nowe, dzikie rozradowanie lśniło w jego tatarskich oczach, odbierając mi cały apetyt. Przez pierwszą część biesiady byłem, zda się, nudny.
Potem jednak, wino płynące strugą, odniosło skutek i zdołałem swoją część stołu utrzymy­wać w nieustannym śmiechu anegdotami z czasów wojaczki mojej w Turcji, Egipcie, Hiszpanji, Meksyku i Stanach Zjednoczonych.
Nie śmiała się tylko księżniczka Dosia, spozierając smutnie na narzeczonego, który był zajęty wyłącznie moją oficjalną połowicą.
Ponieważ atoli nikt nie żąda w Rosji, by mąż zbyt bacznie strzegł żony swojej, przeto powolny obyczajowi, poza szampanem, zająłem się kilku pięknemi Rosjankami i pochlebiam sobie, że w razie dłuższego pobytu mógł­bym był odnieść znaczne sukcesy. Wśród tego wszystkiego wracała mi ciągle myśl, że nazajutrz, o pierwszej, skończy się wahanie pomiędzy zazdrością i strachem. Ostatecznie dość znośnie minął czas aż do pożegnania gospodyni naszej.
— Spędziłam chwilę rozkoszną, droga księżno — powiedziała Helena. — Niestety, zda się, ostatnią w Rosji.
— Cóż to znaczy?
— Żona moja ma zapewne na myśli, iż posiadam paszport na wyjazd z Petersburga jutro w południe.
— I zabierzesz nam pan żonę? Tego nie zniosę! — wykrzyknęła księżna żywo. — Jutro wieczór odbędzie się bal hrabiny Ignacjew w Salle de Noblesse, jeden z najwykwintniejszych z całego sezonu. Panie pułkowniku, nie powinieneś pan pozbawiać żony tej przyjemności choćby dlatego, że... ale proszę o zupełną dys­krecję... sam car przybędzie, co jest narazie zresztą tajemnicą dworską. Najjaśniejszy pan nie objawia przez ostrożność swej decyzji wzięcia udziału w zabawie prywatnej przed dniem oznaczonym, ale sądzę, że mogę zapewnić żonie pańskiej przedstawienie. Będzie to naj­piękniejsze wydarzenie jej życia!
— Najpiękniejsze wydarzenie życia! — powtórzyła Helena, nagle ogarnięta niesłychanem wzburzeniem. Postać jej rosła w oczach, coraz to wykwintniejsza i bardziej dumna, a oczy rozbłysły ogniem. Przypisałem to przeklętej, kobiecej próżności.
— Niestety, ważne interesy wymagają, bym niezwłocznie wracał do Paryża — odrzekłem węzłowato — i jak zawsze, zabieram z sobą żonę. Wiem, że zdaniem ogółu Amerykanie zezwalają na wszelką swobodę żonom swoim, ale...
— Ale do jutra, sądzę, wyłudzi to z pana! — zaśmiała się księżna. — Pani Lenox, proszę mi przyrzec, że tak będzie.
— Doniosę o tem księżnie jutro listownie! — odrzekła Helena powoli, jąkliwie niemal.
— Pewna jestem, że się powiedzie.
— Tym razem nie! — oświadczyłem tak surowym tonem, że księżna spojrzała na mnie i Saszę, który zbliżył się właśnie, by swoim obyczajem zamienić ostatnie słowo z belle Americaine. Spiesznie sprowadziłem Helenę ze schodów i wsadziwszy do powozu, odjechałem, zanim przedsiębiorczy oficer mógł nas doścignąć.
Słowa księżny wprowadziły żonę moją w głęboką zadumę. Była bardzo małomówna podczas jazdy, ja zaś, gniewny, że przez cały wieczór nie spojrzała nawet na mnie, odprowadziwszy ją do mieszkania, powiedziałem złośliwie:
— Wie pani, sądzę, że mam paszport na wyjazd?
— Wiem...
— Odjeżdżamy o pierwszej w południe... Proszę tedy zapakować rzeczy.
— Dobrze...
Nie słyszała niemal tego, co mówiłem.
— A więc, dobranoc!
— Dobranoc! — odparła i poszła do siebie, ja zaś zauważyłem, że w świetle gazu jest bledsza niż przy woskowych świecach księżny.
Poszedłem do Jacht-Klubu i straciłem tyle pieniędzy, że wracając o świcie, doznałem uczucia, iż czeka mnie inna jeszcze niedola, poza niepowodzeniem w grze.
W biurze hotelu, poleciłem by mnie zbudzono o dziesiątej, tak że miałem przed sobą jeszcze trzy godziny czasu na pakowanie rzeczy, śniadanie, oraz odwiezienie na dworzec kobiety, która była mem niebezpieczeństwem, troską i zachwytem.
Pewny, że w takim nastroju nie zdołam zasnąć, wziąłem dwa proszki, by po sześciu godzinach snu zbudzić się o dziesiątej na pukanie.
Przechodząc przez nasz salonik do sypialni mojej, dostrzegłem padające przez dziurkę klucza światło z sypialni Heleny.
— Ha, ha! — roześmiałem się. — Ma więcej do pakowania, niż ja, i spędziła na tem noc całą.
Potem wlazłem w łóżko, a opjum dało memu udręczonemu duchowi, pożądany spokój.
Przez sen słyszałem różne głosy i szmery. Śniłem, że ktoś puka, zawiadamiając, iż już dziesiąta. Potem hałas wzmógł się jeszcze i oznajmiono mi coś, na co odpowiedziałem ordynarnie po turecku. Następnie miałem urocze marzenie. Oto Helena w powiewnej, wonnej szacie, pochylona nade mną, złożyła pełen skruchy pocałunek na czole mojem, wyrzekłszy kilka słów pożegnania, wetknęła mi w rękę śliczny, mały liścik. Za chwilę służący hotelowy zbudził mnie ostatecznie.
— Już dwunasta, jaśnie panie!
— Dwunasta? Poleciłem wszakże, by mnie zbudzono o dziesiątej.
— Uczyniłem to, ale nie mogłem się jaśnie pana dobudzić. Potem próbowałem o jednastej, a jaśnie pani oświadczyła mi, wychodząc, bym pod żadnym warunkiem nie pozwolił jaśnie panu spać dłużej, niż do dwunastej.
— Dobrze, dobrze! — odparłem, wyskakując z łóżka żywo i z zadowoleniem. Wolno mi było, wszakże, opuścić Petersburg. Starczyło czasu, by spakować drobiazgi, przełknąć śniadanie i dotrzeć do pociągu. Pal licho te proszki!
Helena była, oczywiście, już gotowa do podróży. Ale, na miłość boską, cóż to trzymałem w dłoni? Zmiętą kartkę papieru, na której było nagryzmolone spiesznie pismem Heleny kilka wierszy.
— Drogi Arturze! Postanowiłam być na balu hrabiny Ignacjew. Pokusa zwyciężyła. Przeto nie czekając na mnie, jedź dziś zaraz do Berlina. Po żadnym warunkiem nie czekaj na swoją żonę.
Osłupiały, patrzyłem na papier, nie mogąc uwierzyć, by za cenę wszystkich balów świata chciała się wystawiać na takie niebezpieczeństwo.
Nie wiedząc, co czynić, padłem w fotel i otwarłem kopertę zegarka. Ale przez pomyłkę otwarłem stronę przeciwną i zobaczyłem niebieskooką żonę moją w Paryżu, o której w ciągu oszołomienia miłosnego ostatnich czte­rech dni zapomniałem zupełnie. Trzeba było jechać. Ostatniego rodzaju szaleństwem byłoby wystawiać się na dalsze niebezpieczeństwa z powodu owej damy, która znalazła widocznie inne sposoby ochrony.
Zdecydowany spakowałem rzeczy, potem zaś kwadrans na pierwszą wszedłem do naszego saloniku i przełknąłem spiesznie ostygłe od dziesiątej śniadanie, rzuciłem pożegnalne spojrzenie do pokoju Heleny, licząc, że nigdy już w życiu nie spotkam istoty, która była moją ra­dością, trwogą i rozpaczą. Westchnąłem chyba na myśl o jej przyszłym losie, bowiem nie było mężczyzny, który doznawszy uroku tej współczesnej Kleopatry, nie zainteresowałby się nią.
Tłumiąc miotające mną uczucia, chciałem właśnie otworzyć drzwi, gdy spostrzegłem złożony papier, który widocznie wsunięto od dołu.
Porwawszy go żywo, przeczytałem kilka wierszy, nakreślonych z rozmysłu zmienionem pismem kobiecem:
— Jeśli ma dla pana jakąś wartość honor męża, nie zostawiaj pan żony swej na łup uwodziciela w Petersburgu.
Podczas gdym to czytał, przyszło mi na myśl, że Helena nie została dla balu, ale ze względu na miłość ku Saszy, a po chwili rozwagi nabrałem tego przekonania. Zadzwoniłem i zażądawszy rachunku, spytałem, czy był kto z wizytą.
Nikt się nie zjawił.
Czemuż nie był ani Sasza, ani księżna Palicyn, by pożegnać Helenę?
Wiedzieli bowiem dobrze, iż nie odjedzie. Uświadomiwszy to sobie, uczułem śmiertelny iście strach, oraz szatańską zazdrość i za nic nie byłbym dopuścił do zwycięstwa tego tatarskiego błazna.
Wiedząc, na jakie się wystawiam niebezpieczeństwo, zostając, powiedziałem sobie ze złością, że jeśli ona stawi mu czoło i ja to mogę uczynić. Nie mogłem schodzić z pola, podobnie jak opuszczać posterunek wojskowy! Nie nadaremnie zwano mnie dotąd w całym Egipcie Bull-Lenox! — czyli pies.
Uśmiechnąłem się złośliwie na myśl, że wy­płatam figla mej damie i jej adoratorowi. Chciałem, by myśleli, iż ustąpiłem z pola.
Udałem się spokojnie do biura hotelu, i powiedziałem, że żona moja zostanie tu jeszcze, z powodu balu ignacjewowskiego, potem wziąłem dorożkę i kazałem się wieźć na dworzec, podkreślając, że czasu jest aż za dużo. Dorożkarze rosyjscy pędzą zazwyczaj jak szaleni, to też obawiałem się, że przybędę na czas, zanim jeszcze odejdzie pociąg, mimo że brakowało jeszcze tylko dwadzieścia minut. Na szczęście spadł lekki, puszysty śnieg, pierwszy tej zimy, co otamowało po części ruchy małego konika kozackiego, tak że odchodzący pociąg gwizdnął przeraźliwie w chwili, gdyśmy stanęli przed dworcem. Siatka pułapki zapadła za mną na następną dobę. Wyznaję, że na tę myśl przejął mnie dreszcz zimny. Otrząsnąwszy jednak szybko przygnębienie, roześmiałem się w duchu, oczekując niezmiernego wrażenia, jakiego dozna Helena i nicpoń Sasza na widok powracającego, obrażonego małżonka.
Wykonując plan swój, jąłem kląć dorożkarza za to, że jechał zbyt powoli, kazałem mu wra­cać do hotelu, a wpół godziny potem żaliłem się sekretarzowi z niepowodzenia, dodając ze śmiechem, iż musi przez dzień jeden jeszcze być uszczęśliwiony obecnością moją. Potem poszedłem do saloniku naszego i przekonałem się, że podejrzenie moje było w zupełności uzasadnione.
Podczas otwierania zatrzasku doszedł mnie odgłos pocałunku. Nie jestem tego dziś pewny i może krzywdzę mą damę, w tej chwili jednak tak mi się wydawało. Wszedłszy, zastałem pięknego Saszę w lśniącym uniformie, oraz Helenę w powabnym negliżu.
— Na miłość boską, nie odjechałeś, Arturze! — wykrzyknęła z przestrachem moja oficjalna żona, zrywając się z kanapy. — Nie odjechałeś!
— Nie! — odparłem lekkim tonem. — Spóźniłem się do pociągu. Ale nie żal mi tego, piękna żoneczko, gdyż będę mógł spędzić z tobą jeszcze jeden dzień.
Rzekłszy to, pocałowałem ją czule, co obojgu sprawiło wyraźną przykrość.
— Świetnie! — zawołał Sasza ze zręcznością, która wywołała zazdrość we mnie, oraz chęć wy­słania go do wszystkich djabłów. — Teraz mo­żemy pójść na bal, drogi Lenox. Nieobecność przedpołudniowa małżonki twej był to podstęp niewinny, ukartowany przeze mnie i księżnę Palicyn, by ci uniemożliwić obrabowanie towarzystwa petersburskiego z kobiety, która będzie dziś wieczór najsłynniejszą pięknością stolicy.
— Ha, ha! Był to podstęp, byś mogła iść na bal? — powiedziałem mej damie, kiwając znacząco głową.
— Oczywiście! A tu jest dowód! — wykrzyknęła, wzburzona wielce, co przypisałem niezadowoleniu. — Moja suknia balowa, Arturze! Przyniesiono ją właśnie! — podbiegłszy do drzwi sypialni, otwarła je naściężaj, roz­kładając wspaniałą toaletę. — Ponieważ przyłapałeś nas, przeto wyznaję wszystko.
— Tak, drogi pułkowniku — dodał Sasza — bądź gotów o dziesiątej i przywieź twą małżonkę, która mi przyrzekła mazurkę.
Bezczelność tego Tatara wprawiła mnie we wściekłość i nie wiem, co byłbym powiedział, gdyby nie to, że w tej chwili weszła księżna Palicyn.
— Panie pułkowniku! — ozwała się od samych drzwi. — Rada jestem niezmiernie, żeś pan został. Za pozwoleniem pańskiem, przy­będę o dziesiątej po państwa. Mam wielką nadzieję, że zdołam dać wam najpiękniejszy widok życia.
Zatonęły potem obie w szeptaninie o kwestjach toaletowych, zaś Sasza, wściekły, iż mu przerwano słodkie tête à tête z Heleną, gryzł przez chwilę wąsy i niedługo odszedł. Księżna została jeszcze przez czas znaczny, a Helena trzymała ją w ciągu całego niemal poobiedzia, obawiając się widocznie, zostać ze mną sam na sam. Raz po raz w ruchliwych rysach jej twarzy przebijała rozpacz, to znów wybuchała śmiechem przesadnej wesołości. Księżna odjechała z wieczora dopiero, mówiąc:
— Muszę obejrzeć także własną suknię.
Stanęliśmy twarzą w twarz ze sobą. Helena spojrzała na mnie oczyma, w których lśniła dojmująca trwoga, i wyjękła:
— Dlaczegóż, na miłość boską, nie uciekłeś pan, jak prosiłam? — Potem wykrzyknęła: — Nie chciałeś pan jechać! Niechże tedy krew pańska spadnie na jego własną głowę!
Potem pobiegła do sypialni, nie zamykając drzwi, ja zaś chodząc po salonie, żułem cygaro, dumając ze złośliwą radością nad rozpaczą, w jaką ją wtrącił mój powrót niespodziany. Trwałem dalej na posterunku, by bronić honoru mego przed człowiekiem, przez miłość którego ryzykowała wolność, życie może nawet własne.
Mimochodem spojrzałem w głąb jej pokoju i spostrzegłem zdumiony, że ta wytworna dama, której nigdy dotąd nie widziałem z igłą w ręku, pracuje nad poprawką swej sukni balowej.
— Ach tak? — rzekłem urągliwie. — Jeszcze nie dość piękna jest ta suknia dla Saszy? Czy stanik nie leży dość dobrze, czy białe ręce i ramiona nie uwydatniają się odpowiednio, by skusić tego Tatara?
— Nie — rzekła z dziwną potulnością. — Idzie o spódnicę.
— O spódnicę? Oho! Czy tren nie w porządku? Czy panier nie przylega ściśle do smukłej kibici, którą obejmie w mazurce gwardzista?
— Tak, właśnie idzie o panier! — odparła ulegle, podczas gdym myślał, że drwiny moje oburzą ją. — Spójrz pan. Niema w nim kieszeni, a to rzecz niewygodna. Wszywam kieszeń w panier.
— Kieszeń w sukni balowej! — zauważyłem ze śmiechem. — Biedny Worth przewraca się chyba w grobie. Cóż tam pani chcesz włożyć? Wszakże flakonik z perfumami i chustkę nosi się w torebce.
Zdumienie moje wzrosło jeszcze, gdy wstała, szepcząc:
— Na miłość boską, nie rozpraszaj pan myśli moich... — urwawszy nagle, jęła płakać, bła­gając: — Ulituj się pan, miej zmiłowanie i zostaw mnie samą z sumieniem i Bogiem moim.
— Tak? Sumienie pani porusza się, nakoniec! O, ten nicpoń Sasza!
Wyrzuciwszy te słowa, które rozdzierały mi serce, pojechałem do Jacht-Klubu, gdzie spożyłem obiad. Dopiero o wpół do dziesiątej wróciłem do hotelu. Było dość czasu ubrać się na bal, w celu nadzorowania damy, która, nosząc nazwisko moje, nie szczędziła go, jak należało.
Wszedłszy do salonu, usłyszałem dolatujące z sypialni Heleny westchnienie. Drzwi były zlekka jeno przymknięte, a światło padało do ciemnego jeszcze salonu. Ciekawość i namiętność skłoniły mnie do wejrzenia.
Ale niezwłocznie cofnąłem się bez szmeru, przejęty niewysłowionem zdumieniem. Piękna jak anioł, w zwojach lśniącej szaty balowej, z obnażonemi ramionami, klęczała Helena przy łóżku, zanosząc gorące modły do Boga, jakby błagała o miłosierdzie dla istoty, która już zmarła, dla duszy stojącej u rozwartych bram Hadesu, zatraconej w tym i innym świecie.
Nie śmiąc przeszkadzać, poszedłem cicho do siebie i ubierając się na bal, dumałem nad tem, co może znaczyć ten nowy przejaw usposobienia zagadkowej kobiety.
Myśli te spłoszył śmiech, dolatujący z salonu i okrzyk wesoły:
— Spiesz się, drogi Arturku! Księżna przybyła już!
Gdym wyszedł, zastałem obie damy, czekające na me towarzystwo, zauważywszy z podziwem, że oficjalna żona moja jest bardziej jeszcze promienna i piękna, niż kiedykolwiek indziej. Oczy jej lśniły triumfująco, kroki unosił zapał. Czemuż tedy modliła się, jakby miała śmierć przed oczyma, uśmiechniona jedno­cześnie, jakby na widok otwartych niebiosów?


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Richard Henry Savage i tłumacza: Franciszek Mirandola.