<<< Dane tekstu >>>
Autor Alphonse Daudet
Tytuł Na zgubnej drodze
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1879
Druk Drukarnia L. Chodźki w Piotrkowie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXII.

Wtem nagle drzwi się otwarły i wszedł Varades. Co za fatalne przeznaczenie: powrócił z Normandyi wcześniej niż go się spodziewano.
Ze świeca w jednej a kuferkiem w drugiej ręce, zatrzymał się na progu, osłupiały z gniewu i trwogi, jak człowiek któremu zastępują, drogę złoczyńcy. Rajmund poskoczył gwałtownie naprzód — Marta wydała przytłumiony okrzyk. Był to cios straszny. Nie zdołali jeszcze opamiętać się, gdy nagle zjawiła się Walentyna.
Z obłąkanem niemal wzrokiem, blada i drżąca, spostrzegłszy swego opiekuna, zdawała się wachać przez chwilę, poczem zwróciwszy się doń, rzekła przytłumionym głosem:
— Pan Vilmort jest moim narzeczonym; przyprowadziłam go, aby prosił Martę o moją rękę.
Walentyna pilnowała widocznie, aby kto przypadkiem nie zszedł kochanków. Nieprzewidziane zjawienie się Varades’a — zmusiło ją do tego rodzaju poświęcenia, które tak niespodziewany dla niej samej przybrało kierunek. Zapóźno snać poznała kroki zbliżającego się Varades’a, ażeby módz przed czasem uprzedzić Martę i ułatwić Rajmundowi ucieczkę. W chwili, gdy wchodziła jednem i drzwiami, Varades już wszedł drugiemi; pojęła więc cały ogrom niebezpieczeństwa i konieczność ratunku Marty i Rajmunda. Nie uczyniła tego jenak tyle przez przyjaźń dla niej, ile przez miłość dla niego. — Pomimo pozornego pomięszania, w mgnieniu oka ogarnęła myślą całe niebezpieczeństwo położenia. Zrozumiała, że ratując ich obecnie z tej przepaści, nad której otworem stali, chroniła ich tem samem przed przyszłemi niebezpieczeństwy w razie, jeśli rzeczywiście byli winnemi, lub mieli niemi pozostać. A wreszcie kochała — to i dosyć; prawdopodobna zaś miłość Marty dla Rajmunda była w jej oczach, i słusznie, naruszeniem najświętszych obowiązków żony i matki.
Doszła do przekonania, że wmięszanie się jej w tę sprawę miało w sobie coś opatrznościowego. Pełne miłości jej serce i wyobraźnia — tworzyły w duszy jej nieznane światy. Uwolnić Martę od podejrzeń męża; zmusić ją do zarwania z Rajmundem; zniszczyć w samym zawiązku ów pomiędzy niemi związek, którego głębi ani domyślać się nie mogła; zawiązać jednocześnie pomiędzy sobą a Rajmundem nierozerwalne węzły; obowiązać i ująć go dla siebie; dostać za męża człowieka którego uwielbiała, bez względu, czy człowiek ten przebaczy jej kiedykolwiek narzucone sobie więzy; zwrócić przyjaciółkę na drogę obowiązku; uchronić Varades’a od wszelkiego nieszczęścia, Martę zaś i Rajmunda od strasznej niesławy: oto cel, jaki nagle odsłonił się przed jej oczyma. Było to kompletne zaparcie się siebie — i jednocześnie najwyższy z jej strony egoizm. Z jednej strony powodowana miłością i przyjaźnią, a z drugiej sama zakochana na zabój, wmieszała się jak szalona w ten dramat, który sama jedna tylko rozplatać mogła. Mając jedynie na uwadze potrzebę spiesznego działania, nie tylko, że nie wachała się okryć wstydem w oczach opiekuna, nie tylko, że nie zastanawiała się nad przeszłością, ani spojrzała w przyszłość, ale znalazła jeszcze w dobrowolnem poświęceniu własnej sławy, słodkie i cierpkie zarazem wewnętrzne zadowolnienie.
Zaniepokojona i wzruszona zarazem do głębi duszy Marta, podziękowała jej za to wzrokiem podziwu i zdziwienia.
Osłupiały Yilmort spuścił głowę. Chwilowa, straszna boleść Varades’a została złagodzona i pod wpływem niespodziewanej myśli, rzekł do Walentyny:
— On? twoim kochankiem! od jakiegoż to czasu?
— Od dwóch miesięcy — odrzekła.
— O nieszczęsne dziecko! — zawołał. — Uwiódł cię nazajutrz po dniu, w którym jego bankructwo stało się głośnem! Czychał na twój majątek! Rajmund byłby się rzucił na Varades’a, gdyby nie skinienie Walentyny, które go nagle od tego powstrzymało.
— W chwili kiedy mu się oddałam — rzekła — wiedziałam dobrze o jego bankructwie, wiedziałam o wszystkiem, o czem mi pan teraz mówisz.
Wymówiła te słowa tak stanowczym głosem, że Varades je machinalnie powtórzył. Nastąpiła chwila milczenia — chwila strasznego niepokoju. Wreszcie Varades powziąwszy snać jakieś postanowienie, zwracając się do Rajmunda, zawołał:
— Jeżeli nie jesteś pan po prostu podłym uwodzicielem, powinieneś wiedzieć jak należy postąpić.
Wyszedł. Marta podniosła głowę i spojrzała na kochanka.. Była trupio blada. Rajmund stał milczący, nieruchomy, osłupiały. Widząc to Walentyna, zbliżyła się doń i rzekła, jakby prosząc o przebaczenie:
— Musiałam was ocalić — nie miałam innego środka do wyboru.
— Wychodzącą, przeprowadziła Marta wzrokiem aż do drzwi — i w miejsce przestrachu, wywołanego niespodziewanem zjawieniem się Varades’a, dziwny uśmiech zaigrał na jej twarzy.
Upłynęło przeszło dziesięć minut, a Rajmund stał jeszcze na środku pokoju z oczyma utkwionemi w ziemię, z czarnemi myślami, jakie zapełniały mu głowę; Marta stojąc obok niego, utkwiła także przed siebie wzrok nieruchomy, w głębokiem pozostając zamyśleniu. Wreszcie Rajmund pierwszy podniósł czoło, spojrzał na nią i rzekł:
— Prawda, że to okropne?
— Mów ciszej — odrzekła — mogą nas słyszeć, może nas szpiegują.
— Co czynić? — zapytał zbliżając się do niej.
— Walentyna czuwała — rzekła Marta — poświęciła się dla nas.
— Poświęcenie to było zbyteczne. Niebezpieczeństwo nie było tak wielkie jak jej się wydało — zawołał Rajmund tak głośno, że Marta znowu zalecić musiała mu bardziej cichą rozmowę.
Marta poruszyła głową.
— Niebezpieczeństwo było bardzo wielkie — rzekła. — W chwili gdy wszedł mąż, byłeś u moich nóg, prawie że w mych objęciach. Widział wszystko. Gdyby nie Walentyna, gniew jego byłby nas na zawsze rozłączył lub zmusił do ucieczki.
— Lecz co począć? — spytał jeszcze Rajmund. — Naokoło siebie widzę same sidła i zdrady. Cóż począć?
— Jakto? Nie zgadujesz?
— Nie — odpowiedział.
Marta ciągnęła dalej:
— Trzeba zaślubić Walentynę...
Na te słowa Rajmund cofnął się przerażony.
— To, do czego mnie namawiasz, jest zbrodnią, gdyż nie wierzę, żeby nas to miało rozłączyć.
— Nie! nie! nie rozłączy nas — rzekła Marta ironicznie.
— A więc to zbrodnia!
— Wiem o tem tak dobrze, jak i ty, a pomimo to, powtarzam, trzeba zaślubić Walentynę. Jest to postanowienie okropne i wstrętne; lecz czy znajdziesz inny środek ocalenia nas?
A gdy Rajmund nie odpowiadał, mówiła dalej:
— Trzy rzeczy mamy do wyboru: Wyjawić, że Walentyna skłamała, że jest niewinną, że niesłusznie przyznała się do hańby. Lecz to byłoby przyznaniem! Czy chcesz doświadczyć jego skutków? Mógłbyś jeszcze utrzymywać, że powiedziała prawdę i niechcieć jej zaślubić; lecz w oczach Varades’a byłbyś nikczemnikiem, istotą wstrętną, podłym uwodzicielem, są to własne jego słowa. Na zawsze zostałbyś ztąd wygnany. Po za tem, cóż ci więcej pozostaje do wyboru, jak nie to, co ja mówiłam? Przyznajmy, że Walentyna skłamała i uciekajmy.
— A nasze dziecko? Sądzisz więc, że moglibyśmy go zabrać i ukryć tak daleko, żeby go nam nie porwano?
Rajmund padł na krzesło z płaczem. Marta widząc go w takim stanie, wzruszyła ramionami i pieszczotliwie zawołała go po imieniu. Kiedy się do niej przybliżył, usiadła na szezlągu i wskazując mu miejsce obok siebie, rzekła:
— Siadaj tutaj. Rozpacz i łzy nie doprowadzą nas do niczego. Postaraj się uspokoić. Czy kochasz mnie jak dawniej?
— Czyż możesz o tem wątpić?
— Miej więc teraz tyle odwagi, ile jej miałeś, kiedyś się ośmielił mówić mi o miłości. Zdepcz wszelkie skrupuły, nakaż milczenie sumieniu. Czyś zważał na nie, gdyś mnie sprowadzał z drogi obowiązku, gdyś do mych nóg upadł i błagał, abym ci była wzajemną? Czy nie ukarałbyś mnie tem, gdybyś teraz nie stanął w obronie mego spokoju i honoru? Zaślubienie Walentyny, to zbrodnia, mówisz. Tak, jest to tylko jedna zbrodnia więcej; lecz co to nas obchodzi! Zresztą, czyż nie widzisz, że małżeństwo, którego się tak dzisiaj obawiasz, uchroni naszą miłość od wszelkich niebezpieczeństw?
O wstrętnych tych rzeczach mówiła z całym spokojem.
— Będziemy zhańbieni — powtarzał Rajmund.
— Czyż niemi już nie jesteśmy?
— Walentyna jest niewinną. Sama przyznajesz, że chciała nas ocalić i pragniesz zatruć jej życie, zrobić ją nieszczęśliwą!
— Nie będzie wiedziała o niczem.
— A czy możesz zapewnić mnie, że już nie odgadła wszystkiego? Nie — dodał Rajmund, widząc że Marta chce zaprzeczyć — nie chciałem przez to powiedzieć, że zgłębiła całą otchłań, w jakiej się znajdujemy. Duszę ma zanadto czystą, aby nazwać właściwem imieniem związek, który nas łączy. Lecz czyż nie odbierała mych listów do ciebie pisanych? Czyż nie przysyłała mi twoich? Czy mnie tutaj nie wprowadziła? Czy nie błagała, żebym się oddalił nie widząc ciebie? Jak sobie to wszystko wytłomaczyć, jeżeli nie pojęła chociaż niewyraźnie tego, co jest?
Marta rozgorączkowana, nie odpowiadała. Pragnąc urzeczywistnić swe myśli i ocalić stosunek z Rajmundem od zerwania, widziała jedyne zbawienie w poświęceniu młodej dziewczyny. Obecnie, opór jaki w kochanku spotkała, burzył jej zbrodnicze zamiary; ale napróżno starała się wybić je sobie z głowy. Milczenie jej, Rajmund przyjął za zrzeczenie się niegodziwych swych planów i mówił dalej.
— Widzisz więc dobrze, że nie mogę zaślubić Walentyny.
Marta żadnym ruchem ani postawą nie zaprzeczyła tym słowom. Zdawało się nawet Rajmundowi, że poddała się nieubłaganej konieczności.
— Posłuchaj mnie — rzekła. — Odłóżmy do jutra kłopoty nad rozwiązaniem trudności. Idzie o nasze szczęście; trzeba się więc dobrze zastanowić. Dziś wieczór jestem zanadto wzburzoną tem co się stało, zanadto słabą i rozgorączkowaną, tak jak i ty, abyśmy mogli, z niezbędną w takich razach świeżością umysłu, zastanawiać się nad tak ważnem postanowieniem. Jutro dowiesz się o mojem. Pamiętaj tylko o tem, że odwaga nasza powinna sprostać nieszczęściu, jakie nam zagraża.
Mówiąc to, nachyliła swe usta do ust kochanka, który złożył na nich pocałunek. W kilka minut później wyszedł z pokoju i opuścił pałac, gdzie po raz pierwszy za zgodą Varadesa znalazł się przed laty sam na sam z Martą.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Alphonse Daudet i tłumacza: anonimowy.