<<< Dane tekstu >>>
Autor Alphonse Daudet
Tytuł Na zgubnej drodze
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1879
Druk Drukarnia L. Chodźki w Piotrkowie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIII.

Marta nazajutrz, skoro się tylko obudziła, kazała prosić do siebie Walentyny na kilka słów rozmowy. Powzięła w ciągu nocy projekt, o jakim zaraz więcej powiemy — projekt, który postanowiła nieodwołalnie urzeczywistnić i zmusić Rajmunda, aby był posłusznym jej woli. Walentyna pospieszyła na wezwanie. Biedne dziecko miało twarz bladą i oczy od płaczu czerwone. Tyle bolesnych scen, tyle smutnych myśli napełniało jej głowę i sen odbierało, że w rysach twarzy znać było ogromne zmęczenie.
— Nie spałaś moja droga? — zapytała Marta.
— Upadam ze znużenia! — odrzekła Walentyna.
— I ty dla mnie tyle cierpisz i tak szlachetnie się naraziłaś? Chcesz mnie ochronić od niebezpieczeństwa, znaczenie którego przeceniłaś!
— Nie wiem, czy przeceniłam wielkość niebezpieczeństwa — wiem tylko, że byłabym w owej chwili oddała życie moje, aby cię od niego uchronić.
— Walentyno! czy tylko naprawdę miałaś ten jedyny szlachetny cel na myśli?
Marta bolesne to zapytanie złagodziła słodyczą i dobrocią głosu.
— Co chcesz przez to powiedzieć? — spytała zmieszana Walentyna.
— Czy nie rozumiesz mnie? — zawołała Marta. — Bądź ze mną otwartą, błagam cię! Ja twego szczęścia pragnę, i jedynie tylko twego szczęścia.
Przejęta głębokiem wzruszeniem, Walentyna nie odpowiadała.
Marta przycisnęła ją do piersi i czule uściskała. Po jakimś czasie milczenia dodała:
— Czyś się zastanowiła nad następstwami twych słów, jakieś wówczas wyrzekła?
— Nie byłam w stanie myśli zebrać — odparła nakoniec Walentyna. — Usiłowałam zastanowić się i przedsięwziąć cośkolwiek. Serce się rozdzierało, a łzy płynęły do oczów. Miałam ciągle przed sobą tę straszną scenę. Nie mogłam, nie śmiałam o czemśkolwiek innem pomyśleć.
— Trzeba jednakowoż zastanowić się głębiej. Zmusiłaś niejako p. Vilmort, aby prosił cię o rękę, a po części nawet zobowiązałaś się, że mu jej nie odmówisz. Czy go przynajmniej kochasz?
Na to nowe zapytanie, oczy Walentyny podniosły się na Martę. — Zanim odpowiem — wyszeptała Walentyna — chciałabym wiedzieć, czy mi go kochać wolno?
— Ach! tak, rozumiem! — wykrzyknęła Marta z goryczą.. — Ty przypuszczasz...?
— Ja nic nie przypuszczam — przerwała Walentyna — ale mów i ty ze mną otwarcie. Nie lękaj się — ja się nie zmartwię. Jeżeli to małżeństwo nie może i nie powinno przyjść do skutku, sama stanę mu na przeszkodzie. Powiem opiekunowi, że niechcę wyjść za pana Vilmort i wstąpię do klasztoru.
— Mój mąż ci nieuwierzy. Nie wytłomaczysz mu tego, że pomimo oddania się panu Vilmort, szanujesz go tak mało, iż nie chcesz przyjąć zadośćuczynienia, jakie ci ofiaruje. Varades będzie miał podejrzenie. Chcąc ocalić, zgubisz mnie tylko.
— Nie mogę przecież zaślubić p. Vilmort, jeżeli on kocha ciebie a nie mnie.
Wymówiwszy te słowa, Walentyna zatrzymała się zawstydzona, czując, że powiedziała za dużo.
Nie mogła się dłużej powstrzymać i wybuchnęła płaczem.
— Lecz to fałsz — zawołała Marta — tak nie jest, rozumiesz? Ah! gdybym ci mogła powiedzieć!... Zresztą dobrze — dowiesz się całej prawdy. Idzie tu o twoje ocalenie. Nie obawiam się poniżyć w twych oczach. Niech to będzie dla mnie pokutą. — Nastała chwila milczenia, podczas której Marta zdawała się zbierać myśli, Walentyna zaś wyczekiwała z niepokojem jej zwierzeń. — Przysięgam ci Walentyno — — rzekła wreszcie — że pan Vilmort nie kocha i nigdy mnie nie kochał.
Radość zabłysła w oczach młodej dziewczyny. Marta mówiła dalej:
— Ja to dałam się mimowolnie opanować jego szlachetnej i pełnej godności duszy. Od czasu jak żyjesz wraz ze mną, pod jednym dachem, spostrzegłaś zapewne, że małżeństwo nie dało mi szczęścia. Byłam smutna, zniechęcona i słaba — zaczęłam szukać nowych i silnych wrażeń, a pragnąc być przez kogoś kochaną, uległam występnej myśli. Grzech ten odpokutowałam srodze. Zawiodły mię szalone nadzieje! Wczoraj jeszczem myślała, że z ust tego, którego kocham, usłyszę słowa wzajemności — gdy tymczasem przekonałam się, że mnie nawet nie zrozumiano.
Marta mówiła prędko, przytłumionym głosem, a pierś jej podnosiła się szybko. Walentyna ulitowała się nad nią.
— Błagam cię — rzekła — przestań. Widzę, że bardzo cierpisz.
— Nie — odrzekła Marta — przeciwnie, spowiedź ta przynosi mi niejaką ulgę. Zgrzeszyłam, lecz tylko myślą. Pisząc do p. Vilmort, przywoływałam go tutaj pod pozorem interesów; w rzeczywistości zaś pragnęłam wyjawić mu to, co się działo w mem sercu. Powtarzam ci jednak, że mnie nie zrozumiał. Z tej to właśnie przyczyny powstał gniew we mnie, który w chwili gdy wszedł mój mąż, byłby zgubił mnie niewątpliwie, gdyby nie twoje niespodziewane poświęcenie. Teraz wszystko skończone — ostatecznie skończone. Dzisiejszej nocy dużo myślałam o moich obowiązkach. Poświęcenie się twoje wywarło na mnie wpływ zbawienny, a kołyska syna dokończyła przez ciebie zaczętego dzieła. Powinnaś być szczęśliwą Walentyno, gdyż p. Vilmort jest honorowym, zacnym i szlachetnym człowiekiem. Jestem przekonaną, że przez swe poświęcenie, zyskałaś sobie szczęście całego życia.
Walentyna z zachwytem słuchała słów Marty. Młode jej serduszko w całej pełni napawało się szczęściem miłości, o której aż do tej chwili bez obawy myśleć nie mogła. Marta długo z nią jeszcze rozmawiała. Walentyna posiadała całą naiwność i niewinność właściwą swemu wiekowi. Nie mając najmniejszego doświadczenia, chciała wierzyć i wierzyła we wszystko cokolwiek słyszała. Gdy opuszczała po upływie godziny Martę, żadna chmurka nie zaciemniała jej szczęścia.
— Napiszę do p. Vilmort — rzekła Marta. — Dziś jeszcze przyjdzie prosić o twoją rękę. Przygotuj więc swego opiekuna do tej wizyty.
Walentyna odeszła szczęśliwa.
— Kocha go! — wyszeptała Marta, której twarz podczas całej rozmowy jaśniała słodkim spokojem, teraz zaś nabrała wyrazu ponurej rezygnacyi. Nagle zbliżyła się do biórka i napisała list następujący:
„Rajmundzie! Rozmawiałam z Walentyną. Musisz zaślubić ją, jeżeli nie obawiasz się doświadczyć kiedykolwiek strasznych wyrzutów sumienia za to, że shańbiwszy — zabiłeś ją. Kocha cię, i jeżeli się z nią nie ożenisz — umrze.
„Myśl w tych kilku wierszach zawarta da ci poznać mój przyjacielu, nieodwołalne postanowienie, jakie powzięłam. — Kochanka twa umarła. Wiadomość tę, a nawet mogę powiedzieć cierpienie, gdyż wiem, że boleć nad tem będziesz, znieś mężnie.
„Nie znaczy to, bądź pewny, żebym cię kochać przestała. Nie; to samo uczucie, jakiem żywiła wczoraj, mam i dziś dla ciebie. Serce moje jak uderzało dawniej, tak i dziś bije tylko dla ciebie; z powodu jednak ostatniego naszego widzenia się, gdy nie chciałeś usłuchać smutnej rady, jaką miłość ci dyktowała, postawiłeś mię w konieczności, albo naprawienia krzywdy, jaką mimowoli wyrządziliśmy Walentynie, albo przyjęcia na siebie ciężkiej odpowiedzialności za nieszczęście tego niewinnego dziecka. Nie chcę, abyś widząc mnie słabą, zawahał się nad tem, co postanowić należy. To straszne, lecz konieczne zerwanie, wychodzi odemnie. Tym sposobem daję ci możność wypełnienia obowiązków. Również, zagłębiając się w własnych myślach, przyszłam do przekonania, że i ja moje wypełnić powinnam. Wymaga tego szczęście naszego dziecka.
„Nie jest to pożegnanie na wieki. Po ślubie wyjedziecie. Wywieziesz Walentynę daleko na kilka miesięcy. Skoro powrócisz, zastaniesz mnie, nie powiem szczęśliwą, lecz spokojną. Będziesz mógł wtedy bez wzruszenia i bez obawy niebezpieczeństwa uścisnąć rękę matce twego syna.
„Nie mogę cię zapewnić, że na zawsze zachowam w pamięci wspomnienia przeszłości. Dajmy jednak pokój. Obecnie oboje potrzebujemy całej odwagi i energii. Nie chcę ich w sobie osłabiać, ani przedwcześnie zachwiać twego postanowienia, o którego powzięcie proszę. Powinieneś dziś jeszcze przyjść i prosić p. Varades’a o rękę wychowanki, zdrowie i honor której, przez najmniejszą zwłokę, mogłyby być jeszcze bardziej na rażone. Czyż potrzebuję dodawać, że dziecko to o niczem nie wie i że wytłumaczyłam mu wszystko tak, aby wszelkie podejrzenia na na zwsze z umysłu jego usunąć? Spal ten list, jak również i wszystkie, jakie pisałam kiedykolwiek do ciebie, a których odbierać nie chcę. Przy tym paruminutowym ogniu, jaki zapłonie, oczyść uczucie jakiem dla mnie byłeś przejęty, i niechaj serce twe zachowa z niego to tylko, czego zapomnieć nie można, — to, za co nigdy rumienić się nie powinniśmy

„Marta“.

Podczas gdy Marta pisała list, który natychmiast Rajmundowi odnieść kazała, Walentyna uprzedziła opiekuna o jego wizycie.
— Nie mogę mu odmówić — rzekł Varades. — Pozostaje mu tylko jeden sposób naprawienia złego, jakie ci wyrządził: zaślubić cię. Lecz obawiam się moje dziecko, abyś nie potrzebowała żałować swej słabości. Jakież wychowanie dają wam w klasztorze, skoro ono nie jest wstanie uchronić was od podobnych błędów?
Walentyna słysząc te wymówki, nie odpowiadała, ukrywając starannie co się działo w głębi jej duszy. Varades ciągnął dalej:
— Muszę ci zdać rachunki z opieki. Mój notaryjusz szczegółowo ci to jutro przedstawi i dasz mu zarazem wskazówki co do intercyzy przedślubnej. Zostawiam ci w tem zupełną swobodę, choć jesteś małoletnią. Lecz, jeżeli chcesz usłuchać dobrej rady, nie składaj całego majątku w ręce przyszłego męża: to szczwany lis — uprzedzam cię.
— Pragnę majątkowej wspólności.
— Jak ci się podoba, moja droga, to ciebie dotyczy. Majątek twój, jak ci to już mówiłem, wynoszący blisko 1,100,000 franków, podwoił się w moich rękach. Chciałbym, żeby mąż twój równie pomyślnie obracał nim, o czem jednak wątpię, zwłaszcza kiedy pragniesz wspólności majątkowej; lecz to już rzecz twoja. Winienem cię wszakże uprzedzić, że zawiedziesz się licząc na spadek po mnie. Mam syna.
— Liczę tylko na pańskie rady, których mi zapewne nie odmówisz i nadal — odrzekła Walentyna, odchodząc do swego pokoju.
Rajmund Vilmort zdecydowany iść za wskazówką Marty, chociaż mu się serce krajało z rozpaczy, tego samego dnia jeszcze stawił się w pałacu Varades’a. Marty jednak nie ujrzał. Po krótkiej rozmowie z Rajmundem, Varades przyrzekł mu rękę panny de Chantocé i rozkazał przywołać Walentynę. Rajmund całując ją w rękę, zamienił z nią parę słów czułych.
Odtąd młody ten człowiek przychodził codziennie w charakterze narzeczonego Walentyny. W ciągu pierwszego miesiąca nie spotkał Marty. Potem, skoro była już zupełnie zdrową i zajęła się wyprawą i przygotowaniami do wesela, rozmawiali z sobą kilka razy, lecz zawsze w obecności Walentyny.
Ślub nastąpił wkrótce. W kościele zauważano śmiertelną bladość Marty i silne wzruszenie Rajmunda. Nikt jednak nie upatrywał w tem nic złego.
Tego samego dnia młodzi małżonkowie wyjechali do Hiszpanii, zkąd mieli dopiero po sześciu miesiącach powrócić.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Alphonse Daudet i tłumacza: anonimowy.