Nacia/VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Nacia |
Podtytuł | Powieść dla młodzieży |
Wydawca | Księgarnia G. Centnerszwera |
Data wyd. | 1896 |
Druk | Drukarnia A. Ginsa |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Panna Julia należy do osób niezwykle wytrwałych i w szkole życia zahartowanych, a jednak gdyby kto zajrzał do jej pokoju, spotkałby ją nieraz płaczącą.
Z jakiej przyczyny?
Może martwi się o matkę, której opiekunką los ją zrobił, zaledwie sama wyszła z dzieciństwa, czy o siostrę młodszą, mającą właśnie w tym roku otrzymać patent z ukończenia konserwatoryum? Bynajmniej. Matka, chora dawnemi czasy, teraz, dzięki staraniom pani Brzozowieckiej, przez znakomitych doktorów wyleczona została zupełnie; siostra, śliczne dziewczę, posiada talent, rozwinięty już teraz (także przy pomocy pani Brzozowieckiej) i rokujący świetną przyszłość.
A jakie ma złote serce!...
„Na mnie kolej — piszę do panny Julii. Tyś była wołem roboczym, ja, niby konik polny, wiodłam życie bez troski.... Siostrzyczko złota, zamienimy role! Przestań pracować, a gdy pojadę w świat ze skrzypkami, dostarczę mamie i tobie tyle chleba, mięsa, masła, cukru i czego wreszcie chcesz, że będziecie mogły jeszcze podzielić się z innymi.“
Nie tutaj więc powód do zmartwienia i płaczu — nawet może być dumną i myśleć ze spokojem o jutrze, które dla wielu pracownic jak ona, groźną przybiera postać. Ale taki, lub temu podobny list Stasi daje pole do porównań i mocno rozżala pannę Julię.
Wychowała w swojem życiu dwie dziewczynki (dużo innych kształciła tylko jako przychodnie); siostrę swoją i Natalkę Brzozowiecką. Czemuż, gdy pierwsza jest, uosobieniem wdzięku, dobroci i słodyczy, druga odstręcza wszystkich szorstkiem obejściem, kaprysami i dumą?... Zkąd wyrobiło się w niej takie samolubstwo? pogarda względem biedniejszych? Czemu nie odziedziczyła żadnej z zalet swej matki, żadnego z niezwykłych przymiotów, któremi ta kobieta wyróżnia się wśród tysiąca?
Gdy sześć lat temu panna Julia przestąpiła po raz pierwszy progi zaborowskiego dwora i ujrzała wdowę złamaną śmiercią męża, a obok niej dziecko wątłe, blade, będące jedynym skarbem tej biedaczki, zamiast postawić swoje wymagania, zawołała z przejęciem:
— Ach, pani! będę się starała! zrobię wszystko, poświęcę każdą chwilę!
Mówiła szczerze, a nawet zadanie wcale nie wydało jej się trudnem. Przystępując doń z miłością, liczyła na rezultat jak najpomyślniejszy. Dziecko było wprawdzie rozpieszczone trochę i słabego zdrowia, lecz uosabiało cały świat, całą treść życia tej kobiety pięknej, młodej, a wyrzekającej się już wszystkiego. Dziś panna Julia zlękłaby się takich warunków, przed sześcioma laty zachwycała się wielkością celu.
— Wychowam anioła przy udziale takiej matki i jej przykładzie! powiedziała sobie.
Nie traciła czasu — z czystem sumieniem przyznać może, że pracowała i robiła wszystko co do niej należało, a jednak.... Dziewczynka rozwinęła się doskonale pod względem umysłowym — umie dużo i lubi naukę — lecz kocha tylko siebie.
To straszne!
Jak ona dokucza, jakie przykrości wymyśla, jak gnębi każdego, kto według niej jest słabszym! Dziwne doprawdy, że ci poczciwi starzy słudzy, znosząc kaprysy, kochają nawet panienkę, która mogłaby jak jej matka zostać opatrznością wioski i całego otoczenia, a nie chce, czy nie umie. Od czasu wyjazdu pani Brzozowieckiej ani godziny prawie po za lekcyami nie spędza z nauczycielką — wynosi się zaraz do swego pokoju, albo siada na konia, lub wiosłuje — zawsze jednak sama.
Obmyślą razem wycieczkę, wizytę, lub coś podobnego — gdy przyjdzie pora jej spełniania, Nacia przepada jak kamień w wodę.
Wróciwszy, powiada, że chciała uniknąć nudów, a za chwilę na samotność się skarży — niepodobieństwo jej dogodzić, ani też zrozumieć, czego chce właściwie.
Ot i teraz naprzykład, miały po południu jechać do Olszówki — umówiły się najformalniej, panna Julia posłała do rządcy, prosząc o konie, a Nacia ukradkiem wymknęła się do parku i ztamtąd łodzią popłynęła w dół rzeki.
— Niech wiedzą — powtarza w duchu — niech wiedzą, żem ja tutaj po mamie najpierwsza.... co chcę, to robię; jadę, nie jadę — jak mi się podoba! W Olszance coprawda bywać lubię, tam nawet nieźle czas schodzi.... no, ale kiedy inaczej się stało, tem gorzej dla panny Julii.
Wieczorem przyszedł list od pani Brzozowieckiej. Był tam do córki przypisek, pełen najczulszych wyrazów i obietnica ślicznego prezentu, na który Nacia pewno zasługuje posłuszeństwem i w ogóle dobrem postępowaniem.
Nacia siliła się odgadnąć, co to za podarunek i przez cały dzień następny asystowała pannie Julii.
— Co mama mi przywiezie? powtarzała od czasu do czasu — droga panno Julio, proszę mi powiedzieć.
— Ani się domyślam — wierzaj! A co byś mieć chciała?
— Czy panna Julia, niby dobroczynna wróżka, spełni zaraz moje żądanie?
— Wróżką z bajki nie jestem, lecz mogłabym poprosić.
— Dobrze! pragnę więc mieć nowy fortepian.
— Żartujesz, moje dziecko!
— Ani trochę. Taki jak nasz, a może nawet lepszy, mają panny Skrodzkie.
— I to ci przeszkadza?
— Naturalnie! Ja powinnam dostać nowy i sto razy lepszy.
— Szalone żądanie!
— Mama go nie spełni — wiem, znam dobrze mamę. Od czegóż jednak wuj? On mnie kocha i robi wszystko, o co poproszę.
— Tym razem jednak chyba odmówi — rzekła panna Julia.
Nacia już miała na ustach szorstką odpowiedź, gdy wszedł Ignacy z zawiadomieniem, że goście jadą, oraz że pan Borejko otrzymał depeszę od pani, by nazajutrz w południe wysłał konie na stacyę.
Rozmowę przerwała wizyta sąsiadów.
Państwo Żabińscy cieszyli się sympatyą Natalki, a zwłaszcza ich córka Milunia, podlotek, cisnący się na gwałt w szeregi dorosłych panien, gdyż starsza siostra przed kilkoma tygodniami wyszła za mąż, czyli, jak ona mówi, ustąpiła jej miejsca. Jakże nie kochać tej dobrej Miluni, która przyjechała z rodzicami zaprosić Manię i ją Nacię na prawdziwy, najprawdziwszy bal, w całem znaczeniu tego wyrazu. Gdyby tylko mama.... To najgorsze, że mama hucznych zabaw nie lubi i — wstyd powiedzieć — nie posiada w swojej garderobie żadnej sukni strojniejszej.
Zaczęło się paplanie o gałgankach. Emilcia upewniała, że wystąpi jak królowa mody i opisywała kolejno wszystkie szczegóły ubrania, Natalka słuchała z zachwytem.
— A kolacya! wiesz co za kolacya! Nigdy za Mani tak nie było — chwaliła się panna Żabińska. Tylko mamy kłopot z zastawą stołu, bo Mańka przez chciwość wszystko od rodziców powyciągała, a teraz brakuje. Mama chce nawet prosić panią Brzozowiecką o pożyczenie sreber.
— Ależ ja dam! wyrwała się Natalka.
— Cicho! to sekret — niech tam już panie pomiędzy sobą.
— Wcale nie mogę teraz jadać, gdyż mam tak dużo do myślenia — skarżyła się Emilka, gdy siadano do podwieczorku.
— Wierzę ci! wierzę! — upewniała Nacia.
— Ale też tu u was wszystko wyborne!
— Co za konfitury! jakie ciasteczka!
— Proszę dać nam dowód, że smakują — zachęcała panna Julia.
— Przepyszny melon! Ach, co za brzoskwinie! Doprawdy, na wystawę!
Panna Julia znowu podsunęła jakiś talerz.
— Dziękuję — nie mogę już więcej. No — chyba ciasteczko.
Przy braku apetytu, Milunia jadła zawzięcie. Spostrzegł to pan Żabiński i wyśmiewać ją zaczął.
— Prawda, ojczuniu! wołała — jem trochę, ale po raz pierwszy od wczoraj!
— Nasza córeczka w domu rosą się żywi.... trzeba odprawić kucharza.
— Nie bronię — ale dopiero po balu!