Nacia/VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Nacia |
Podtytuł | Powieść dla młodzieży |
Wydawca | Księgarnia G. Centnerszwera |
Data wyd. | 1896 |
Druk | Drukarnia A. Ginsa |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Pani Brzozowiecka wróciła z Warszawy parę dni wcześniej, niż było zamierzone — klucznica wystąpiła z paradnym obiadem, a Tomasz wspaniale udekorował bramę wjazdową.
Z prześlicznym bukietem, na spotkanie mamy, wyszła Nacia w towarzystwie pani Borejkowej, nauczycielki i Mani; tryumfalny pochód zamykał Obal, który wyrwał się gwałtem, chociaż go kilka razy do domu odpędzano, gdyż lubił toczyć wojny z psami gospodarskiemi.
— Co ja też dostanę? co ja dostanę? powtarzała Nacia. Oh! gdyby jak najprędzej się dowiedzieć.
Dziewczęta, przyspieszywszy kroku, znacznie się oddaliły od starszych pań, które szły powoli, zajęte gawędką. Pani Borejkowa opowiadała o swoim Kaziu, chłopczyku bardzo mądrym, chociaż jeszcze mówić nie umiejącym, a panna Julia podziwiała to szczególne zjawisko. Tymczasem tuman kurzu, zaciemniający drogę, coraz się przybliżał, a gdy chwilowo układł się na ziemi, odsłonił sylwetkę powozu i dzielnej czwórki, kierowanej wprawną dłonią Kacpra — zucha, postarzałego w służbie dworskiej.
— Mama jedzie! to nasze kasztanki! wołała Nacia, powiewając chusteczką.
— Tak — tutejsze konie, rzekła panna Julia.
— Ciekawe jednak, co znaczy drugi powóz? pytała pani Borejkowa, o — tam dalej, nie widzisz, Maniu!
— Drugi? a — tak, jest i dragi, również we czwórkę.
— Pewno książęcy.
— Alboż im tędy droga?
— Kto chce i tędy trafi.
Nacia przyjrzawszy się lepiej, aż podskoczyła do góry.
— Już wiem! Już doskonale wiem, czyj powóz!
To powiedziawszy, zaczęła klaskać w ręce i pędem puściła się naprzód.
Mania próbowała ją zatrzymać, ale dziewczynka, uradowana niezmiernie, pędziła jak strzała, dla większego pośpiechu, rzucając po drodze kapelusz, parasolkę, a nawet rękawiczki. Borejkówna, uśmiechnięta pobłażliwie, zbierała to wszystko, niby niańka za dzieckiem.
— Nie pięknie na takie gorąco biedz bez kapelusza — mówiła pani Borejkowa do nauczycielki. Jeżeli tam kto obcy jedzie za panią, dziwnie będzie wyglądało....
Panna Julia przyspieszyła kroku, aby się znaleść jak najbliżej uczennicy, pierwszy powóz jednak w tej chwili przystanął i zaczęły się powitania, wśród głośnych wykrzykników.
— Mój wujaszek!
— Nacia! taka ogromna panna!
— Najdroższy wujaszek!
— Patrzcie co za kobietka wyrosła z naszego malca!
— Złoty wujciuniu!
— Pieszczotko droga!
Można by przypuścić, że pani Brzozowieckiej w powozie nie było, gdyż jej głosu nie słyszały dotąd trzy kobiety, zbliżające się jednostajnym krokiem. Zobaczyły ją wszakże po chwili, a i ona je spostrzegła. Przywitano się serdecznie. „Najdroższy wujaszek“ uścisnął z życzliwością dłoń panny Julii, oraz pani Borejkowej i wpatrując się w Manię rzekł:
— Ho! ho! zapewne po ogrodzie gonić się już nie będziemy! Zamiast dzieciaków spotykam dorosłe panny....
Mania skłoniła się zmięszana.
— Cóż dziwnego, wtrąciła pani Borejkowa, od dwóch lat nie był pan w Zaborach.
— Włóczyłem się trochę po świecie....
Konie poszły naprzód, a całe towarzystwo boczną drogą udało się do domu. Nacia przyczepiona do ramienia wuja, opowiadała mu różne rzeczy — on słuchał z zajęciem, przerywając od czasu do czasu uwagami.
— Nigdybym nie pomyślał, że tak urosłaś!... Moja Natalciu droga! A pisać do mnie się nie chciało? Z każdego etapu wysyłałem wiadomość. Nie kłam, nie kłam, córeczko, adres był zawsze u mamy! Zapomniałaś, panienko, o wuju!
— Nigdy! kocham wujaszka nad życie!
Pan Adam Zaborowski był rodzonym bratem pani Brzozowieckiej. Przystojny, wysokiego wzrostu i zaledwie trzydziestoletni mężczyzna, utraciwszy żonę, która spadła z konia i zabiła się odrazu, całe swoje przywiązanie poświęcił siostrze i Naci. Swatano go z tą, to z ową panną, zawsze jednak powtarzał:
— Czyż nie mam córki? chrzestna tylko, ale rodzoną zastąpić może. Jej dzieci będą mojemi wnukami, ona zamknie mi oczy, jej zostawię majątek.
Sprzeczali się nieraz nawet z panią Brzozowiecką, która tłomaczyła bratu, iż należy mu się trochę szczęścia własnego.
Zwykle przerywał rozmowę, lub całując dłonie siostry, prosił:
— Dość mam od ludzi rozmaitych rad i uwag, ty chociaż siostrzyczko, daj mi żyć spokojnie, jak zamierzyłem.
Obiad przeszedł wesoło. Pan Adam wracający z Paryża, miał wiele do opowiadania, a że pięknie mówił, słuchano go z zajęciem.
Natalka, usiadłszy przy wuju, pochłaniała chciwie każdy wyraz.
— Ach! gdybym tam być mogła! westchnęła kilkakrotnie.
— Zrobi się to, zrobi! — pocieszał wuj.
— Bardzo wątpię, Adasiu! zawołała pani Brzozowiecka. Niech lepiej pozna kraj rodzinny, bo lekceważy go nie znając i tylko wzdycha do zamorskich cudów.
Nacia, blizka płaczu, spojrzała na matkę z wyrzutem.
— No — no, córeczko — wtrącił wuj, ponieważ do Paryża nie jedziesz, aż może kiedyś po ślubie, przywiozłem ci ztamtąd parę drobiazgów.
— Najdroższy wujaszek o mnie pamiętał!
— Tylko — czy aby mama się nie rozgniewa?
— Czemużby, proszę?
— Będąc tam, myślałem jedynie o twojej przyjemności, dopiero teraz czuję, żem nie pedagog, córki wychowaćbym nie potrafił i widzę, że podarunki wybrane bardzo niefortunnie.
— Ach! to nie sposób!
— Czyżby tak źle było? rzekła panna Julia.
— Niestety, droga pani!
— Wszak Nacia miała już niejedno od wuja.
— Zabawki, potem książki — nic więcej.
— A śliczną kołyskę, którą mama dotąd przechowuje, a wspaniały fortepian!
Niedawno zwała go gratem i życzyła sobie mieć inny, ponieważ taki sam jest u Skrodzkich.
Pan Adam wyszedł do swego pokoju, a gdy za chwilę wrócił, niosąc ogromne pudło, Nacia aż ręce złożyła.
Jak marną wydała się teraz niespodzianka, sprawiona jej przez mamę! Co znaczy paczka książek, w porównaniu z tym królewskim prezentem.
— Ach, ach! wołała uszczęśliwiona, gdy pan Adam wyjął z walizki pół tuzina pięknych wachlarzy i niebieską sukienkę fularową, obszytą koronkami.
— Na bal! na bal! krzyknęła, rzucając się do rąk wujaszka — teraz już mogę być na balu!
— Co za bal? pytała pani Brzozowiecka. Niepotrzebnie w twoim wieku zaprzątasz sobie głowę balami.
Panna Julia opowiedziała o wizycie sąsiadów, dodając, że prosili bardzo gorąco na zabawę, która ma się odbyć za tydzień.
— Wszak wiedzą, że unikam licznych zebrań.
Nacia spojrzała błagalnie w stronę wuja.
— Droga Zosiu — rzekł pan Adam — musisz dla córki odstąpić trochę od zwyczajów....
— Tak, braciszku, ale gdy to zrobię za trzy lata, będzie jeszcze dosyć wcześnie.
— Mamo najmilsza, najsłodsza!
— Zosiu, czy możesz jej odmówić?
— Ha! rzekła po namyśle pani Brzozowiecka — nie będę się upierała, bo jestem pewną, że Nacia rozczaruje się na czas jakiś.
Dziewczynka uściskała matkę z radości. Dzień obfitujący w przyjemne wrażenia miał się ku końcowi. Nacia chodziła z wujaszkiem dokoła klombu przed dworem, mrok zapadał, a ciepły wietrzyk roznosił woń rezedy, lewkonii i gwoździków. W pokoju stołowym nakrywano do kolacyi, lokajczyk biegł właśnie do kuchni z półmiskiem, gdy dał się słyszeć turkot i Dyana ku bramie pobiegła.
— Goście! zawołała panna Julia wychylając się przez okno. Pani Brzozowiecka wyszła zaraz na ganek.
Mały węgierski wózek, zaprzęgnięty w parę koni, stanął przed domem, wyskoczył z niego mężczyzna w białym kitlu, barczysty, z dużemi wąsami i kłaniając się pani domu rzekł:
— Jestem Marcin Brzozowiecki, stryjeczny brat Jasia.
— Witam cię, kuzynie! — zawołała ze zwykłą uprzejmością dziedziczka Zaborów. Serdecznie rada jestem, że chociaż tak późno przypomniałeś sobie o nas. Nieznany, byłeś mi zawsze bliskim — z opowiadań nieboszczyka nauczyłam się kochać ciebie i twoją rodzinę.
Nacia, wycałowana przez stryja, przypatrywała mu się ciekawie. Gniewało ją, że wygląda niedostatnio, mówi głosem podniesionym i gestykuluje zamaszyście. Ani podobny do wujaszka Adama, którego każdy nich nacechowany jest wytwornością prawdziwie pańską.
— Jak też mama może znieść te hałaśliwe okrzyki? pytała w duchu — dlaczego wujaszek zajmuje się tak życzliwie tym rubasznym jegomością. Gdy wstano od stołu, wyszła zaraz do bawialni, gdzie panna Julia usiadła z robótką, podczas gdy reszta towarzystwa ulokowała się w gabinecie. Gawędzono tam długo, Natalka nie słyszała jednak treści rozmowy, zdziwiło ją też bardzo, że przy pożegnaniu na dobranoc mama była wzruszona, a pan Marcin ukradkiem łzy ocierał. Nawet wujaszek Adam wyglądał jakoś osobliwie.
— Coś złego się święci — rzekła, kręcąc głową — ten stryj z końca świata przywiózł niepokój. Oby chociaż nie zepsuł balu!
Przez całą noc dręczyły ją sny, przyczem spała nie wiele, raz nawet jęknęła tak głośno, aż obudziła pannę Julię. Nazajutrz po herbacie pani Brzozowiecka weszła do pokoju szkolnego, w którym zaczęto już lekcyę i, przeprosiwszy pannę Julię, rzekła do córki:
— Mam z tobą do pomówienia.
Nauczycielka zmierzyła ku drzwiom.
— Zostań Julciu! zawołała z żywością pani domu. Przedmiot rozmowy obchodzi i ciebie, ponieważ jednak wiem, że na wszystko przystaniesz, do Naci się zwracam. Otóż, córko droga, będziesz miała towarzyszkę, wprawdzie dużo młodszą, ale bardzo miłą, w kuzynce, która do nas niedługo przyjedzie.
— Kuzynka? która kuzynka, mamo?
— Józia, córka Marcina Brzozowieckiego.
Skrzywiła się Nacia, co nie uszło uwagi matki.
— Oznajmiam fakt — dodała tonem stanowczym — nie dla tego, bym wątpiła, że ci on przyjemność sprawi, lecz ponieważ żądam, byś dla kuzynki była dobrą i starała się uprzyjemnić jej pobyt w naszym domu.
— Oh! oh! ciężkie zadanie.
— Trzeba tylko odrobinę dobrych chęci i serca. Józia straciła matkę, którą chciałabym zastąpić, ty możesz znaleść siostrę. Pominąwszy nawet wzgląd tak ważny, że dziecina jest naszą bliską krewną, winniśmy uszanować jej sieroctwo.
Nacia słuchała z roztargnieniem, gryząc ołówek, a panna Julia była bardzo wzruszona.
— Nie wątpię — rzekła — że dziewczynce będzie tutaj dobrze — wszyscy się postaramy....
— Niech pani mówi tylko za siebie! wybuchnęła Nacia, po odejściu pani Brzozowieckiej. Jakim sposobem naprzód mogę wiedzieć, czy pokocham obcą jakąś dziewczynę, czy przypadnie mi do gustu i czy będziemy umiały żyć w zgodzie. Bo gdyby szło o parę miesięcy, ale tak, codzień, może całe lata, zadawać sobie przymus, to nad moje siły — ja nie umiem.
— Nauczysz się, kochanko — perswadowała panna Julia — dobrze wyjdziesz na tem.
— Znosić obok siebie dziewczynę, pewno jak najgorzej wychowaną!...
— To nie wiadomo....
— O wiem, wiem z góry! Rosła pewno dotąd jak dziczka, aż strzeliło ojcu do głowy zrobić nam niespodziankę bardzo przyjemną!