Naszyjnik królowej (1928)/Tom II/Rozdział XVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Naszyjnik królowej |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Collier de la reine |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
Goniec, wysłany po panią de la Motte do Paryża, nie widział się z nią wcale u kardynała de Rohan.
Joanna była w odwiedzinach u Jego Wielebności, była tam na obiedzie i na kolacji, i rozprawiała z nim o owej niewczesnej restytucji, kiedy posłaniec królewski zapytał się, czy hrabina znajduje się u kardynała.
Szwajcar, człek nader sprytny, odpowiedział, że Jego Wielebność wyszedł, a pani hrabiny nie ma w pałacu, radził jednakże, aby posłannik pozostawił rozkaz królowej, gdyż pani de la Motte prawdopodobnie wieczorem przybędzie. Niechaj przybędzie jaknajrychlej do Wersalu — rzekł kurjer, a pozostawiwszy taką wiadomość we wszystkich miejscach, w których przypuszczalnie przebywać mogła koczująca hrabina, wyjechał.
Szwajcar, posłał swoją żonę, aby zawiadomiła o rozkazie królowej panią de la Motte. Hrabina zrozumiała, że musi wyjechać natychmiast. Kardynał, usadowił ją sam w powozie bez herbów, a podczas, gdy zastanawia! się nad dziwnem posłannictwem, hrabina już odjeżdżała do Wersalu.
Oczekiwano ją i bezzwłocznie zaprowadzono do Marji Antoniny.
Królowa była w swoim pokoju, w sąsiednim buduarze czytała pani de Misery. Marja Antonina haftowała, a raczej trzymała w ręce robotę, pilnie śledząc każdy łoskot.
Joanna de la Motte weszła.
— A! jesteś, hrabino, to dobrze! Mam nowinę...
— Chyba pomyślną?.
— Osądź pani sama: król nie dał zaliczki.
— Odmówi! panu de Colonne?
— Odmówił... król nie chce dawać mi pieniędzy, to, doprawdy, tylko mnie zdarzyć się może.
— Boże mój! — westchnęła hrabina.
— Trudno uwierzyć temu, a jednakże odmówił... Ale nie myślmy o tem, czego zmienić nie można. Musi pani natychmiast wrócić do Paryża.
— Słucham, Najjaśniejsza Pani.
— Powie pani kardynałowi, który tak usilnie starał się zrobić mi przyjemność, że przyjmuje od mego do przyszłego kwartału pięćkroć sto tysięcy franków.
— A! Najjaśniejsza Pani! kardynał już nie ma pieniędzy.
Królowa podskoczyła, jak gdyby urażono ją lub obrażono.
— Nie ma pieniędzy? — wybąknęła.
— Tak, Najjaśniejsza Pani; wierzyciel, o którym pan de Rohan najzupełniej zapomniał, zjawił się, a że chodziło o dług honorowy, zapłacić musiał.
— Dług ten wynosił pięćkroć sto tysięcy franków;
— Tak jest, Najjaśniejsza Pani.
— Ale może....
— To było wszystko, co kardynał posiadał.
Królowa, przygnębiona niespodziewanem nieszczęściem, zamilkła.
— Przecież nie śnię? — powiedziała po chwili. — Wszystkie te nieprzyjemności mnie spotykają... Ale skąd wiesz, hrabino, że pan de Rohan oddał pieniądze?
Opowiadał mi o tem przed niespełna godziną; tem to przykrzejszem było dla kardynała, że wydać musiał wszystko, wszystko...
Królowa na rączkach oparła głowę.
— Trzeba jednakże coś postanowić — rzekła.
— Cóż zamierza uczynić królowa? — pomyślała Joanna.
— Widzisz, hrabino, niepowodzenie to jest karą za mój nierozważny czyn, popełniony bez wiedzy króla. Nierozwaga, chęć błyszczenia, a w części i kokieterja, skłoniły nmnie do tego kroku, bo wszakże doskonale obejść się mogłam bez tego naszyjnika.
— Prawda, Najjaśniejsza Pani, ale gdyby królowa zawsze tylko radzić się miała potrzeb a nie upodobań...
— Przedewszystkiem, na uwadze mieć powinnam spokój mój i szczęście mego domu. To pierwsze niepowodzenie nauczyło mnie, na jak wiele nieprzyjemności byłabym narażoną, jak bogatą w przykrości byłaby droga, po której kroczyć chciałam... Nie chcąc, zrzekam się wszystkiego, chcę postępować szczerze, otwarcie...
— Najjaśniejsza Pani...
— Początkiem tego postanowienia będzie, że złożę próżnośc moją na ołtarzu obowiązków, jakby się wyraził pan Dorat.
Westchnąwszy, dodała:
— Naszyjnik ten był bardzo piękny.
— Jeszcze jest pięknym, królowo, a przytem naszyjnik taki to bieżąca moneta.
— Odtąd jest dla mnie marnym kamieniem, a dzieci gdy bawić się przestają, rzucają kamienie... zapominają o nich...
— Chcę powiedzieć, kochana hrabino, że odwieziesz pudełko, przyniesione przez pana de Rohan, jubilerom Bochner i Bossange.
— Mam im oddać klejnoty?
— Tak, oddać.
— Ależ... Najjaśniejsza Pani dała dwadzieścia pięć tysięcy funtów zadatku.
— Podług sposobu liczenia króla, zarabiam te dwadzieścia pięć tysięcy funtów, hrabino.
— Co? zawołała hrabina — Najjaśniejsza Pani chce stracić ćwierć miljona?... Wszak bardzo jest prawdopodobnem, że jubilerzy nie będą chcieli oddać pieniędzy, którymi już inaczej rozporządzili.
— Jestem na to przygotowana, i zostawię im zadatek pod warunkiem, że zwolnią mnie od umowy. Jubilerzy skorzystają z tego obrotu rzeczy; dostaną czwartą część miljona, nie pozbywając się naszyjnika.
Przy tych słowach królowa podała Joannie zamknięte pudełko.
Hrabina odtrąciła je nieznacznie i rzekła:
— Najjaśniejsza Pani, może udałoby się otrzymać zwłokę?
— Prosić... nigdy!
— Ja mówię otrzymać...
— Hrabino, prosić — to znaczy upokorzyć się, otrzymać, znaczy — zostać upokorzoną. Rozumiem, że można upokorzyć się dla osoby ukochanej, lub dla uratowania istoty żyjącej, choćby nawet psa, lecz nie zrozumiem nigdy, żeby dla kamieni, trwałych jak węgiel i mających ogień, jak węgiel — można się było upokorzyć. Do tego niczyja nie nakłoniłaby mnie rada. Zabierz, hrabino, klejnoty, zabierz, proszę!
— Czy pomyślałaś, Najjaśniejsza Pani, jakiego hałasu narobią jubilerzy, przez grzeczność niby, żałując królowej?
Odmowa ta będzie bardziej narażającą niż przyjęcie, bo wszyscy dowiedzą się, że brylanty były u królowej.
— Nie dowiedzą się; nie należy się nic jubilerom; nie przyjmę ich już nigdy; nie wymagam chyba zbyt wiele, żądając za moją czwartą cześć miljona, aby milczeli... Nieprzyjaciele moi będą mogli powiedzieć, że wspieram handel, inaczej mieliby prawo oburzyć się, że kupuję za półtora miljona brylanty! Zabierz, hrabino, klejnoty; zabierz i podziękuj panu de Rohan za jego dobre chęci.
Królowa oddała pudełko hrabinie, którą ten kosztowny ciężar mocno wzruszał.
— Szkoda każdej chwili — ciągnęła dalej królowa — im mniej niepokoić się będą jubilerzy, tem pewniejsze możemy być tajemnicy. Odjedz pani zaraz, a strzeż się, aby nie ujrzał nikt pudelka. Wstąp, hrabino, do swego mieszkania, gdyż odwiedziny twe u Bochnera, mogą wywołać podejrzenia policji, którą prawdopodobnie zajmuje, co się u mnie dzieje. Kiedy powrót pani zbije szpiegów z tropu, udaj się do jubilerów, a nie zapomnij, proszę, o pokwitowaniu.
— Stanie się podług życzenia Najjaśniejszej Pani.
Hrabina schowała pudełko pod płaszcz i wsiadła do powozu, zachowując ostrożność, zaleconą przez dostojną swą wspólniczkę.
Stosownie do życzenia królowej, hrabina zajechała do siebie, odesłała powoź pana de Rohan aby nie zdradzić się przed stangretem — i postanowiła zmienić strój na skromniejszy, stosowniejszy do nocnej wyprawy.
Panna służąca, ubierająca hrabinę, zauważyła, że pani jest zamyślona i niespokojna, zwykle zaś wiele uwag: zwracała na każdy szczegół ubrania.
Joanna rzeczywiście nie o toalecie myślała: rozmyślał; nad tem, czy Eminencja nie popełnia wielkiego błędu pozwalając królowej na oddanie naszyjnika, i czy błąd ten nie stanie się mu przeszkodą do zdobycia wielkiego majątku, jakiby kardynał, wtajemniczony w interes królowej, z łatwością potrafił zebrać.
Gdyby hrabina zadośćuczyniła życzeniu królowej, a nie poradziła się poprzednio pana de Rohan, czy nie byóoby to zerwaniem pierwszych warunków umowy?... Kardynał wolałby samego siebie sprzedać, aniżeli narazić królową; na wyrzeczenie się miłego jej przedmiotu!
— Muszę poradzić się kardynała — pomyślała Joanna. — Czterdzieści tysięcy funtów!... dodała w myśli — skądże by miał tyle?...
Potem obejrzała się, a spostrzegłszy pannę służącą rzekła:
— Możesz iść spać, Rozaljo.
Służąca wyszła, a pani de la Motte mówiła do samej siebie:
Taka suma, toć to cały majątek. Mały wąż błyszczący w tem pudełku, przedstawia życie urocze, zadowolenie... blask... i szczęście....
Otworzyła pudełko, a ogień brylantów oszołomił ją, wyjęła naszyjnik, który spoczywał na atłasie, zwinęła go w rękach i rzekła:
— To znaczy czternaście tysięcy funtów, tyle dziś jeszcze zapłaciłby każdy jubiler!
Dziwne są kaprysy przeznaczenia! Ja, biedna i nieznana Joanna Walezjanka, doszłam do tego, że mogę podać rękę pierwszej, najdostojniejszej królowej; że mogę w rękach moich trzymać, chociaż przez chwilę, czternaści tysięcy funtów; wszak takiej sumy łatwo się nie powierza. Trzebaby dwóch koni, chcąc uwieźć w złocie wartość tego naszyjnika; trzebaby sporo trudu i zachodu, aby w czekach otrzymać taką sumę, a przecież czeki niezawsze są dobre, niezawsze się za nie pieniądze dostaje. Zresztą czek — to tylko papier, który ogień, wpływy atmosferyczne i woda mogą zniszczyć.
Czek, po pewnym czasie, stracić może wartość, brylanty zaś są z twardego materjału, który opiera się wszystkiemu, który każdy zna, chwali, lubi i kupuje, który ma wartość jednaką w Londynie, Berlinie, Madrycie, a nawet w Brazylji...
Ale o czemże ja myślę? — rzekła po chwili — muszę prędko zdecydować się, czy iść do kardynała, czy też, podług rozkazu królowej, odnieść naszyjnik Bochner‘owi.
Wstała, trzymając ciągle brylanty, które przez ogrzanie coraz więcej wydawały ognia.
— Więc powrócą do tego obojętnego jubilera, który je będzie ważyć i oczyszczać... powrócą, a mogły błyszczeć na łonie Marji Antoniny... Bochner będzie się gniewał, lecz wkrótce się udobrucha, zrozumie, że prócz brylantów dostaje czwartą część miljona. Ale, zapomniałam w jakiej formie napisany ma być kwit jubilera. Przecie to ważne... musi być dyplomatycznie napisany... Trzeba, żeby kwit nie obowiązywał w niczem ani Bochnera, ani królowej, ani kardynała, ani też mnie. Muszę poradzić się; nie potrafię zredagować tak ważnego aktu.
Kardynał?... o!... nie... Gdyby kardynał bardziej mnie kochał, gdyby był bogatszy, gdyby mi darował te brylanty...
Usiadła na kanapce, brylanty wciąż jeszcze w ręce trzymając, głowę miała rozpaloną i napełnioną najdziwaczniejszemi myślami, które ją przestraszały i które całą siłą woli odpychała od siebie.
Wreszcie jedna myśl uzyskała przewagę, nie spostrzegła — że minuty mijają i że wszystko w jej głowie się utwierdza, że, jak pływak zmęczony, który chcąc przypłynąć do brzegu, coraz bardziej się od niego oddala, ona, chcąc pozbyć się złej myśli, coraz bardziej w nią się zatapiała.
Godzina przeszła w tem męczącem milczeniu, godzina brzemienna rozmyślaniami o mroczym celu.
Podniosła się wreszcie, blada była, jak kapłanka natchnienia, i zadzwoniła na służącą.
Druga po północy wybiła.
— Sprowadź mi dorożkę — rzekła do służącej — która też po chwili znalazła fiakra, na rogu ulicy drzemiącego.
Pani de la Motte, wsiadła sama, odesławszy swą pannę służącą.
W dziesięć minut później, dorożka zatrzymała się przed domem pana Réteau de Villette.