Naszyjnik królowej (1928)/Tom II/Rozdział XVIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Naszyjnik królowej
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Druk Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Collier de la reine
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XVIII
KWIT BOCHNERA I UZNANIE DŁUGU PRZEZ KRÓLOWĄ

Rezultat wizyty nocnej u pana Réteau de Villette objawiony został nazajutrz w takiej formie: O siódmej rano, postała hrabina de la Motte list do królowej, w którem znajdowało się pokwitowanie jubilerów, następującej treści:
„My, niżej podpisani, oświadczamy, że odebraliśmy naszyjnik brylantowy, sprzedany królowej za sto sześćdziesiąt tysięcy funtów. Ponieważ naszyjnik nie odpowiada życzeniu królowej oddała nam takowy, wynagradzając nas za zawód, trud i wydatki — sumą dwieście pięćdziesiąt tysięcy franków, którąśmy też otrzymali.

Podpisano: Bochner i Bossange“.

Królowa, spokojna o sprawę, która tak długo ją dręczyła, schowała pokwitowanie.
Pomimo zaszłych wypadków, zjawił się w dwa dni później u jubilerów Bochnera i Bossange pan de Rohan, niespokojny, czy królowa zapłaciła pierwszą ratę, umówioną pomiędzy spółką jubilerską, a Marją Antoniną.
Kardynał zastał Bochnera we własnym jego domu, na ulicy Szkolnej. Rano tego dnia upłynął termin zapłaty, gdyby więc coś niepomyślnego zaszło, znaćby to było w domu Bochnera.
Lecz było w domu cicho, i pan de Rohan ucieszył się, widząc zadowolone miny lokaja i kamerdynera. Bochner przyjął dostojnego gościa z wyszukaną uprzejmością.
— Cóż — zapytał kardynał — dziś był termin zapłaty pierwszej raty — czy królowa zapłaciła?...
— Nie zapłaciła — odpowiedział Bochner, — gdyż król odmówił podpisania zaliczki...
— Właśnie, odmowa ta mnie tu sprowadziła.
— Ale — rzekł Bochner — królowa ma najlepsze chęci, nie mogąc zapłacić, dała nam gwarancję, a my niczego więcej nie żądamy.
— Tem lepiej!... — zawołał kardynał — dała gwarancję?... Ależ jaką?...
— Najzwyczajniejszą i najdelikatniejszą — odpowiedział Bochner — postąpiła iście po królewsku.
— Zapewne przez pośrednictwo mądrej hrabiny de la Motte?
— Bynajmniej. Wasza Eminencja zechce wierzyć, że hrabina wcale się u nas nie pokazywała, co nam bardzo było miłem!...
— Nie pokazywała się wcale?... Wierzaj mi jednakże, panie Bochner, że nie obeszło się bez hrabiny. Nie chcę ujmować królowej, ale każdy dobry pomysł pochodzi od hrabiny.
— Wasza Eminencja sam osądzi, czy królowa łaskawie obeszła się znami. Kiedy wiadomość o odmowie króla już jawnie się rozeszła, napisaliśmy do hrabiny de la Motte...
— Kiedyż to?... — przerwał kardynał.
— Wczoraj, panie.
— Cóż odpisała hrabina?...
— Wasza Eminencja nic o tem nie wie?... — zapytał Bochner z odcieniem poufałości, pełnej jednakże uszanowania i dyskrecji.
— Nie wiem, od trzech dni hrabiny nie widziałem — odparł książę.
— Odpowiedź pani de la Motte brzmiała: „Trzeba czekać!“...
— Czy odpisała?...
— Nie, powiedziała... Prosiliśmy panią de la Motte o chwilę posłuchania u Waszej Eminencji i o uprzedzenie królowej, że termin płatności pierwszej raty się zbliża.
— Słowa „trzeba czekać“ są zupełnie naturalne — rzekł kardynał.
— Czekaliśmy też i wczoraj wieczorem otrzymaliśmy od królowej przez bardzo tajemniczego gońca list.
— List do pana, panie Bochner?...
— List, a raczej przyznanie się...
— Pokaż pan!...
— O!... książę, pokazałbym, ale przysięgliśmy, wspólnik mój, i ja, że nikt tego nie zobaczy...
— A to dlaczego?...
— Tak rozkazała królowa, która pragnie zachować tajemnicę.
— A!... to co innego!... Szczęśliwi jesteście, panowie jubilerzy, że posiadacie w ręku listy królowej.
— Za sto trzydzieści pięć tysięcy funtów, zaśmiał się Bochner, można chyba...
— Są rzeczy, którychby za dziesięć miljonów, za sto miljonów nawet, kupić nie można — przerwał surowo prałat. — Więc należność pańska jest zagwarantowana?...
— Możliwie dobrze.
— Królowa uznaje dług?...
— Uznaje...
— I podejmuje się zapłacić?...
— W przeciągu trzech miesięcy pięćkroćstotysięcy funtów, resztę na początku kwartału.
— A... procenty.
— Wasza Eminencjo, jedno słówko królowej zagwarantowało je. Jej Królewska Mość — pisze między innemi: „Obróbmy ten interes między nami“ — „między nami, Wasza Eminencja rozumie; „nie będziesz pan miał przyczyny żałować tego“. I podpisała się. Od tej chwili cały ten interes stał się dla mego wspólnika i dla mnie sprawą honorową.
— Jesteśmy więc w porządku, panie Bochner; wkrótce z innym przybędę interesem...
— Wasza Eminencja zechce zaszczycić nas swem zaufaniem?...
— Ale zauważ pan, że współdziała tu ta uprzejma hrabina...
—Jestesmy pani de la Motte nader wdzięczni i postanowiliśmy, pan Bossange i ja, uznać jej łaskawe pośrednictwo, kiedy całkowita suma za naszyjnik wpłynie do kasy naszej...
— E... rzekł kardynał — nie zrozumiałeś mnie, panie Bochner.
Kardynał wsiadł do swego powozu, odprowadzony przez ukłony całego personelu.
Teraz można odsłonić prawdę, gdyż dla nikogo nie zostało tajemnicą, co Joanna de la Motte zrobiła swej dobrodziejce; każdy domyśli się, poco hrabina zajechała do pana Réteau de Villette, autora różnych pamfletów.
Jubilerzy zostali uspokojeni, skrupuły królowej ustały, a kardynał nie wątpił już, że sprawa wzięła pomyślny obrót.
Trzy miesiące przeznaczone były do ukrycia kradzieży, przez trzy miesiące dojrzeć miały wstrętne owoce, które zerwać pragnęła występna ręka.
Kiedy Joanna powróciła, kardynał de Rohan zaciekawiony wypytywał się, jakim sposobem królowa zdołała zaspokoić wymagania jubilerów, na co pani de la Motte odpowiedziała, że królowa powierzyła jubilerom jakąś wiadomość, która zostać musiała tajemnicą, że królowa, nawet gdy ma pieniądze, kryć się musi, a cóż dopiero wtedy, gdy jest w kłopotach finansowych.
Kardynał uznał słuszność tego twierdzenia i pytał, czy królowa pamięta jeszcze o dobrych jego intencjach...
Joanna w tak uroczych barwach odmalowała wdzięczność królowej, że pan de Rohan zachwycony był, dumny i zadowolony. Joanna, prowadząca w ten sposób rozmowę, postanowiła spokojnie powrócić do domu, zobaczyć się z kupcem drogich kamieni, sprzedać za jakie sto tysięcy talarów brylantów, następnie zaś wyjechać do Anglji lub Rosji, żyć tam wygodnie przez lat kilka, gdy zaś te fundusze się wyczerpią, w dalszym ciągu sprzedawać brylanty, nie narażając się na to, aby uwagę wszystkich na siebie zwrócić.
Lecz rzeczy nie układały się podług jej myśli: dwaj eksperci, którym pokazała część brylantów, tak zdziwionym wzrokiem oglądali klejonty, że hrabina mocno się przestraszyła. Jeden z nich ofiarował nade mało, drugi unosił się nad rzadką pięknością kamieni i mówił, że tylko u Bochnera widział tak ładne. Joanna zastanowiła się... jeden krok dalej a byłaby zdradzona; wiedziała, że nieostrożność w takim wypadku wywołać może niepowodzenie, to zaś narazić ją może na oczernienie i wieczne więzienie.
Hrabina schowała brylanty w najbardziej ukrytem schowanku; postanowiła zaopatrzyć się w broń odporną tak pewną, w broń czynną tak ostrą, że w razie wojny przeciwnicy jej ulec muszą. Krążyć pomiędzy niedyskrecją królowej, która zawsze chwalić będzie się, że zdolną była odmówić sobie naszyjnika, było niemałem niebezpieczeństwem.
Słówko, zamienione pomiędzy królową, a kardynałem, wszystko wykryćby mogło. Trzebaby, żeby królowa, odkrywszy kradzież, nie śmiała się skarżyć, żeby kardynał czuł się zgubionym, jeżeli odkryje oszustwo. Niemałego trzeba sprytu dla urządzenia takiej kombinacji!
Nie przerażało to Joanny — należała bowiem do liczby osób nieustraszonych, które doprowadzają zło do bohaterstwa, dobro zaś do przestępstwa. Jedna tylko myśl zajmowała ją teraz, jak zapobiec widzeniu się królowej z kardynałem?...
— Nie zobaczą się już nigdy! — rzekła, a wiedziała przecież, że kardynał usilnie starać się będzie o widzenie się z królową.
Nie czekajmy, aż kardynał starać się zacznie — myślała przebiegła pani de la Motte — lecz poddajmy mu tę myśl. Niechaj zechce ją zobaczyć, niechaj prosi... wszakże prosząc — skompromituje się.
— Ale jeżeli tylko on się skompromituje?
Myśl ta pogrążyła ją w bolesną niepewność: jeżeli kardynał tylko się skompromituje, królowa ze wszystkiego się wywinie; mówi ona głośno, dobitnie i zdjąć potrafi maskę z oszustów!
Co począć? Chcąc, żeby królowa nie mogła oskarżać, trzeba aby wogóle mówić nie mogła, dla zaniknięcia zaś ust tak dostojnych i odważnych, trzebaby wynaleźć jakieś oskarżenie.
Pan, któremu lokaj wykazać może jakąś zbrodnię, jakieś przestępstwo, równające się kradzieży, strzec się będzie tego lokaja — nie będzie go przed sądem oskarżał.. Pewną prawie jest rzeczą, że kiedy pan de Rohan skompromituje się względem królowej, ta względem pana de Rohan również skompromitowaną zostanie.
Aby tylko przypadek nie zbliżył do siebie tych dwóch osób, którym zależy na odkryciu tajemnicy.
Joanna przelękła się, myśląc o przepaści, jaką sobie przygotowała. Jak tu żyć w ciągłym strachu, w ciągłej niepewności i bojaźni?
Lecz jak uniknąć tej męczarni? Przez ucieczkę, przez wygnanie się, przez wywiezienie do obcego kraju brylantów z naszyjnika królowej?...
Uciec... rzecz łatwa! Dobry powóz mieć można w dziesięć godzin, w czasie snu Marji Antoniny, w przeciągu czasu kolacyjki, wydanej przez pana de Rohan przyjaciołom, do godziny jego wstania, potrafi Joanna de la Motte znaleźć się na wielkiej drodze, której kamienie kaleczyć będą rozpalone kopyta końskie. Joanna będzie wolna, oswobodzona w niespełna dziesięciu godzinach!
Lecz co to narobi hałasu! ile wstydu! Zniknie hrabina — choć była wolna, będzie wolna — choć wygnana. Nie będzie już wielką panią, będzie złodziejką, skazaną zaocznie, której sprawiedliwość ująć nie może, lecz którą piętnuje — której żelazo kata nie dotknie, gdyż jest za daleko, lecz którą opinja pożera i w proch zamienia.
Nie, nie ucieknie.
Joanna postanowiła pozostać, zuchwalstwem się posługując. Do tego postanowienia skłoniła ją możliwość utworzenia między kardynałem a królową — pewnego rodzaju solidarnej bojaźni, gdyby się nawet spostrzegli, że w ich otoczeniu popełniono kradzież.
Joanna zastanawiała się nad tem, wiele w przeciągu lat dwóch przynieść jej mogę względy królowej i miłość kardynała: szczęście to równoważyło się pięciuset do sześciuset tysięcy funtów, lecz względy, powodzenie i uprzejmość — zamienią się potem w niesmak, opuszczenie i niełaskę.
— Na planie moim zarobiłabym siedemdziesiąt do stu tysięcy funtów — pomyślała hrabina.
Okaże się, jak myśląca ta dusza przebyła krętą drogę, która zaprowadzić miała ją, do hańby, innych do rozpaczy.
— Pozostać w Paryżu — streściła swój plan hrabina — śledzić grę obu aktorów; przeznaczać im tylko role, korzystne dla moich interesów; wybrać z pomiędzy dobrych chwil odpowiednią do ucieczki, choćby to było przy wykonaniu jakiegoś zlecenia, danego przez królowę, lub skutkiem zauważonej jakiejś niełaski... zapobiec, aby kardynał nie widywał się z Marją Antoniną...
Lecz w tem największa trudność, boć kardynał jest zakochany, jest księciem, ma prawo odwiedzania królowej kilkakrotnie w przeciągu roku, a królowa zalotna, żądna hołdów, wdzięczna wreszcie kardynałowi, nie będzie unikała szukającego jej pana de Rohan.
Zdarzenia dostarczą sposobu do rozdzielania tych dwóch dostojnych osobistości; zdarzenia te można przecież wywołać.
Najlepszym, najzręczniejszym środkiem będzie podniecenie w królowej dumy, wieńczącej jej czystość, jej powściągliwość. Nie można wątpić, że nierozważny krok kardynała obrazi delikatną i podejrzliwą monarchinię.
Tak, ten środek nie zawiedzie! Radząc panu de Rohan, aby się otwarcie oświadczył, wywoła się w królowej bojaźń i nienawiść, która raz na zawsze oddali — nie księcia od księżniczki — lecz mężczyznę od kobiety, samca od samicy. Skąd wyniknie, że broń będzie przeciwko kardynałowi, któremu popsują się w dniu wystąpienia nieprzyjacielskiego. — wszystkie szyki.
Tak będzie. Ale raz jeszcze... jeżeli wywołamy niechęć królowej dla kardynała, on tylko będzie poszkodowany; królowa odznaczać się będzie cnotą, pozostawi jej się więc wolność oskarżania, która jeszcze powiększy jej znaczenie.
Potrzeba więc czegoś przeciwko królowej i przeciwko kardynałowi; potrzeba miecza o dwóch ostrzach, aby ciął na lewo i na prawo, aby ciął pochwę z obu stron.
Potrzeba oskarżenia, przy któremby królowa blednąc musiała, a kardynał rumienić się, które zostawiłoby czystą od podejrzeń Joannę, powiernicę obojga winnych; potrzeba kombinacji, przy którejby w razie potrzeby Joanna powiedzieć mogła:
— Nie oskarżajcie mnie, bo ja was oskarżę; nie gubcie mnie, bo i ja was mogę zgubić; pozostawcie mi majątek, a ja pozostawię wam cześć waszą.
— Warto nad tem pomyśleć — rzekła przewrotna hrabina — to też będę myśleć. Czas mój od dnia dzisiejszego będzie bardzo drogi.
Hrabina rozparła się na fotelu, przybliżyła się do okna rozpalonego od słońca — i w obecności Boga, w świetle boskiem szukać zaczęła.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.