Niemcy u Mickiewicza/II
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Niemcy u Mickiewicza |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1911 |
Druk | E. Nicz i Sp. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Konrad Wallenrod tem się wyróżnia od Grażyny że jest historyczny.
Jako postać, — istniał.
W rzeczywistości, nie w fantazji poety.
I gdy w Grażynie, tło jest jedynie prawdziwe, prawdziwe jest podłoże, na którem rozwijają się wypadki, w Wallenrodzie mamy do czynienia z dziejową postacią, upamiętnioną w księgach historji.
Wprawdzie postaci tej, Mickiewicz nadał charakter odmienny od tego, w jakim ukazuje się nam ona w tych księgach, wprawdzie dla swoich celów ubrał ją w szaty, jakich w rzeczywistości nie nosiła, nie wyssał jej przecież jak Litawora i Grażyny z palca, nie stworzył siłą swej wyobraźni.
Jaki miał on cel gdy nową tę postać unieśmiertelniał w swoim poemacie?
Cel ten sam, jaki mu przyświecał i w Grażynie.
Miłość kraju.
Dla tej miłości, Grażyna składa na ofiarę życie, dla tej miłości, Wallenrod staje się zdrajcą i ginie samobójczą śmiercią.
Dla tej miłości.
Którą opiewał nam we wszystkich swoich poematach, którą stwierdzał ciągle ofiarnym czynem.
Nie leży w tej chwili w mojem zadaniu, szczegółowa analiza tego utworu, jednego z najwspanialszych jakie znają literatury świata, źródła nie wysychającego nigdy jak najgłębszych naszych wzruszeń, świadomy założenia mego, ograniczę się zatem na wykazaniu, jakim głosem przemawiają do nas z jego kart Niemcy, jakiem echem odzywa się stosunek do siebie dwóch graniczących z sobą narodów, w jaki wyraz przyobleka Mickiewicz swoją myśl, gdy dla nauki naszej odzwierciadla nam ten odwieczny stosunek.
Kim był Wallenrod w rzeczywistości, wiemy.
Potomek znakomitej rodziny francuskiej, już w młodych latach dostał się do Zakonu krzyżackiego, służył mu, i dosłużył się godności komtura w Człochowie. Był z natury srogim, cechowały go rozpusta i nienawiść do duchowieństwa. Przytem był wcieleniem obłudy, i kto wie, czy nie tej właściwości zawdzięczał to, że go obłudny Zakon po śmierci Zolnera obrał w roku 1391 Wielkim Mistrzem. Jako Mistrz nie odznaczył się niczem, bo był żołnierzem lichym, gdy więc nagłą śmiercią po sromotnej klęsce na Litwie umarł, pozostawił po sobie pamięć bynajmniej w dziejach Zakonu nie zaszczytną.
Tyle o nim nam mówi historja, posłuchajmy teraz głosu poezji.
Ale przedewszystkiem wyjaśnienia poety, dla czego taką właśnie postać, nie inną, wybrał on dla wcielenia w nią swoich pomysłów.
„Nazwaliśmy, — słowa wieszcza — powieść naszą historyczną, bo charaktery działających osób, i wszystkie ważniejsze wspomniane w niej zdarzenia, skreślone są podług historji. Lubo w dziejach Wallenroda pozwoliłem sobie domysłów, mam nadzieję usprawiedliwić je podobieństwem do prawdy. O charakterze tego dziwnego człowieka, różne i sprzeczne czytamy podania. Większa część kronikarzy wyrzuca mu dumę, okrucieństwo, pijaństwo, srogość dla podwładnych, małą gorliwość o wiarę, a nawet nienawiść ku duchownym. Z drugiej strony, przyznają mu ówcześni poeci wielkość umysłu, męztwo, szlachetność i moc charakteru. Kiedy objął rządy Zakonu, sposobna zdarzała się pora wojowania z Litwą, bo Witold przyrzekał sam Niemców na Wilno prowadzić. Wallenrod jednak zwlekał wojnę, co gorsza zraził Witolda, i tak mu niebacznie zaufał, że ten książę pogodziwszy się tajemnie z Jagiełłą nie tylko z Prus uszedł, ale po drodze, wchodząc do zamków niemieckich jak przyjaciel, palił je i załogi wycinał. W tak niepomyślnej zmianie okoliczności, należało wojnę zaniechać, albo bardzo ostrożnie przedsiębrać. Wielki Mistrz ogłasza krucjatę, wysypuje skarby Zakonu na przygotowania, ciągnie do Litwy. Mógłby Wilno zdobyć, gdyby czasu na ucztach i oczekiwaniach posiłków nie zmarnował. Nadeszła jesień, Wallenrod zostawiwszy obóz bez żywności, w największym bezładzie uchodzi do Prus. Wszystkie tu wymienione sprzeczności w charakterze i postępowaniu naszego bohatera dają się pogodzić, jeśli przypuścimy, że był Litwinem i wszedł do Zakonu, aby się na nim zemścił“.
Więc Wallenrod u Mickiewicza jest Litwinem, i jako Litwin tłomaczem rzeczywistych uczuć swojego narodu ku Niemcom.
Tłomaczem pod dwoma postaciami: młodego chłopca Alfa i dojrzałego mężczyzny Wielkiego Mistrza.
Jakimż dźwiękiem odzywają się te uczucia w nich obu?
Poemat poprzedza wspaniały wstęp:
„Sto lat mijało, jak Zakon Krzyżowy,
We krwi pogaństwa północnego brodził,
Już Prusak szyję uchylił w okowy,
Lub ziemię oddał, a z duszą uchodził;
Niemiec za zbiegiem rozpuścił gonitwy,
Więził, mordował aż do granic Litwy”.
Więził, mordował... Tak samo jak w Grażynie, gdy na „resztę naszą rozdzierał gardziele“, gdy jak „gad“ nie dawał się ugłaskać, „ni gościną, ni prośbą, ni dary“. I choć zasadził krzyż nad Niemnem, nie z Chrystusowemi słowami miłości na ustach szedł ku poganom, ale z różańcem w ręku i nabitą do mordowania ich strzelbą.
„Oczy utkwiwszy w nieprzyjaciół szaniec,
Nabija strzelbę i liczy różaniec“.
Tym razem zwyciężyli Litwini.
Wiozą więc łupy bogate, prowadzą „tłumy brańców niemieckich, z powiązanemi rękami“.
Śród nich są dwaj, którzy w zgiełku bitwy „hufce niemieckie rzuciwszy, między Litwinów uciekli“.
Jeden z nich jest „młody i piękny“, drugi latami schylony, obaj są wcieleniem nienawiści ku Niemcom.
Pierwszy instynktowej, drugi wyrozumowanej.
Bo pierwszy z nich ma w pamięci takie fakta: Drewniane kędyś na Litwie wielkie miasto, śród niego dom jego rodziców z czerwonej cegły,
I takie:
Niespodziewany napad w nocy na to miasto, „wrzask który go ze snu przebudził, płomień po ulicach, iskry sypiące się gradem“ i „krzyk okropny: do broni, Niemcy są w mieście, do broni!“
I takie jeszcze:
Niemcy wpadają do jego domu, jeden z nich wypuszcza się za nim, dogania i porywa na koń.
Nie wie on, co się z nim dalej stało, ale pamięta, dobrze jedno.
Krzyk matki.
„Krzyk ten, ścigał mnie długo, krzyk ten pozostał w mem uchu
Teraz jeszcze, gdy widzę pożar i słyszę wołania,
Krzyk ten budzi się w duszy, jako echo w jaskini
Za odgłosem piorunu”...
Więcej z Litwy, więcej od rodziców on nie wywiózł. Ale wywiózł z niewoli daleko więcej. Szaloną ku Niemcom za ten ich czyn nienawiść.
To też choć odebrali mu oni jego litewskie imię Alfa, nadali niemieckie Waltera, pragnąc by stał się Niemcem, obsypali go pieszczotami, ochrzcili i kochali jak syna, nie potrafili przecież zetrzeć z jego duszy piętna litewskiego. Dostrzegłszy więc wśród nich w roli tłomacza, wajdelotę, „wziętego w niewolę przed laty“ wymyka się on do niego pokryjomu, poi dźwiękiem jego patrjotycznych słów.
„On mnie często ku brzegom Niemna sinego prowadził
Stamtąd lubiłem na miłe góry ojczyste poglądać,
Gdyśmy do zamku wracali, starzec łzy mi ocierał,
Aby nie wzbudzić podejrzeń; łzy mi ocierał,
A zemstę przeciw Niemcom podniecał“.
Więc kiedy powrócił on do zamku, z rozkoszą rznął kobierce Krzyżaków, „kaleczył“ ich zwierciadła, a na tarczę mistrza krzyżackiego Winricha „piasek miotał i plwał.“
A tymczasem wajdelota litewski, nie ustawał ani na chwilę w pracy, aby w nim wzbudzić mściciela krzywd swojego narodu.
„Widzisz, mawiał mi starzec, łąki nadbrzeźnej kobierce,
Już je piasek obleciał; widzisz te zioła pachnące,
Czołem silą się jeszcze przebić śmiertelne pokrycie,
Ach! daremnie, bo nowa żwiru nasuwa się hydra,
Białe płetwy roztacza, lądy żyjące podbija,
I rozciąga dokoła dzikiej królestwo pustyni.
Synu, plony wiosenne, żywo do grobu wtrącone,
To są ludy podbite, bracia to nasi, Litwini;
Synu, piaski z za morza burzą pędzone, to Zakon”
Jakoż nauka ta wywołuje owoce, i w pierwszej z Litwinami potyczce, młodzieniec pojony takim napojem, przedziera się przez szeregi walczących i z wajdelotą ucieka do Litwinów.
Jakże więc tłomaczy ten młodzieniec swoje uczucia do Niemców, gdy się nareszcie wśród swoich Litwinów znalazł.
Tłomaczy je nie inaczej, jak Rymwid z Grażyny.
Jak Rymwid zgłębił on Niemców na wskroś, wie czem są i czem Litwie grożą.
I wie czem on sam stać się powinien, jeśli chce Litwie służyć.
Więc choć pojął za żonę „córę Kiejstuta Aldonę, młodą i piękną jak bóstwo“, choć przy jej boku znalazł słodycz, jakiej nie zaznał w nieszczęśliwem swem życiu:
„Szczęścia w domu nie znalazł, bo go nie było w ojczyźnie” —
I po niepomyślnej nowej walce z Niemcami, nie myśli już o tem szczęściu swojem, ale o szczęściu tej ojczyzny.
Jak Grażyna, postanawia się jej poświęcić.
Widzi on czem Niemcy są, ich potęga przerażeniem go przejmuje, czuje więc, że chcąc ich zwalczyć, należy nie przebierać w środkach. I przypomniawszy słowa wajdeloty gdy był w niewoli: „że piaski z za morza burzą pędzone, to Zakon“, oznajmiwszy Aldonie, „że w całej Litwie nie ma przed nimi schronienia“, że niepodobna uciec przed nimi nigdzie, — powiada, już samemu sobie, że istotnie, jak go uczono za młodu „jedyna broń niewolników jest zdrada“, i dla szczęścia swego kraju, postanawia iść do Niemców, dobić się wśród nich najwyższego stanowiska, i zdradzić Niemców.
I oto widzimy go w nowej roli.
W roli Krzyżaka i Wielkiego Mistrza.
Ta tu jego rola, jest wypełnieniem programu, jaki zakiełkował w jego duszy, gdy usłyszał słowa wajdeloty:
„Synu, plony wiosenne żywo do grobu wtrącone,
To są ludy podbite, bracia to nasi, Litwini,
Synu, piaski z za morza burzą pędzone: to Zakon“.
Aby powstrzymać te piaski, na to zwykłe środki nie pozwalają, czuje że należy chwycić się nadzwyczajnych.
I chwyta się ich i przybiera postać inną, by program w swoją osobę wcielić.
Postać nie Litwina z odkrytą walczącego przyłbicą, ale Krzyżaka oddanego służbie Zakonu.
Zamiar zuchwały i olbrzymi, nie może być dwóch zdań w tem, że niemoralny, mogący przygnieść jak skała pojedynczego człowieka. Więc też Mickiewicz Wallenrodowi dodaje podporę. Podporę w osobie Halbana, nie innej tylko tej samej, która urabiała i urobiła jego duszę. Dwaj, łacniej spełnią zadanie wielkie, gdy jeden z nich się zachwieje, drugi go podtrzyma.
I cel osiągnięty zostanie.
Na nowym więc w Zakonie gruncie, mamy złączone znowu te dwie, nierozłączne dotąd z sobą postacie.
Wallenrod został mistrzem.
„W koło okiem strzelił,
W którem się radość napół z gniewem żarzy
I niewidziany gość na jego twarzy,
Uśmiech przeleciał słaby i znikomy,
Jak blask, co chmurę poranną rozdzielił,
Zwiastując razem wschód słońca i gromy.”
Uśmiech przeleciał na jego twarzy, — bo wie dla czego mistrzem został. Wie o tem i Halban, jedyni dwaj po ziemi chodzący ludzie, bo trzecia Aldona, której to również nie jest tajnem, zamurowana w pustelniczej wieży, związek z ziemią oddawna przerwała.
Ale wiedząc to, nie wypowiadają tego, przyodziawszy się w lisią skórę, grają rolę lisów. Czyn projektowany w tajniach dusz, zastępuje u nich słowo.
Przecież i ono daje nam się tu słyszeć. I to z potęgą niemniejszą od tej, z jaką Rymwidowe z Grażyny słyszeliśmy. W głosie wajdeloty, przebranego Halbana, który jak o tem krążyły powieści:
„Litewską piosnkę Konradowi śpiewał,
I tym sposobem znowu chrześcijany
Przeciw pogaństwu do wojny zagrzewał“.
Posłuchajmyż tego głosu, bo on wyjęty jest żywcem i z Wallenrodowej duszy:
„Więcej (od zarazy) zguby wróżył Litwinom od niemieckiej strony,
Szyszak błyszczący ze strusimi czuby
I płaszcz szeroki krzyżem naczerniony”.
Dla czegóż wróżył ten szyszak Litwinom zguby więcej? Słuchajmy poety dalej. Dla tego, że:
„Gdzie przeszły stopy takiego widziadła,
Niczem jest klęska wiosek albo grodów,
Cała kraina w mogiłę zapadła”.
Bo oni wszystko niszczyli, zalewali wszystko.
Jak Hunnowie.
Jak potop.
Bo wedle ich pojęć, Bóg dla nich jednych stworzył cały świat.
Gdy zatem urągają tak zuchwale Bogu, nie zasługują na to, ażeby się z nimi liczył ten świat.
Więc się też Wallenrod z nimi nie liczy.
Zaprzysiągł im zgubę i dąży do tej zguby. Wciąga w wir wielkiej wojny i gubi w tej wojnie.
„Konrad wszystkich zgubił,
On, co z oręża takiej nabył chwały,
On, co się dawniej roztropnością chlubił,
W ostatniej wojnie, lękliwy, niedbały.
Witolda chytrych sideł nie dostrzegał,
A oszukany, chęcią zemsty ślepy,
Zagnawszy wojsko na litewskie stepy,
Wilno tak długo, tak gnuśnie oblegał”.
I dopiero gdy Niemców zgubił, zrzuca z siebie maskę, odkryty, odkrywa się przed czytelnikiem. Wypowiada to co czuje, co na urzędzie Mistrza pokrywać musiał niedomówieniami, uśmiechem.
Wypowiada i to zarazem, jak w Grażynie Rymwid, co czuła dusza litewska, co czuć musi dusza wszystkich, którym każą się przyoblec w inną, nie swoją duszę. Rozkosz zemsty.
„O, na miłość Boga,
O nic nie pytaj; słuchaj moja droga,
Słuchaj i pilnie zważaj każde słowo.
Oni zginęli, — widzisz te pożary?
Widzisz? to Litwa w kraju Niemców broi;
Przez lat sto Zakon ran swych nie wygoi.
Trafiłem w serce stugłowej poczwary;
Strawione skarby, źródła ich potęgi.
Zgorzały miasta, morze krwi wyciekło.
Jam to uczynił, dopełnił przysięgi.
Straszniejszej zemsty nie wymyśli piekło”.
A gdy Krzyżacy przychodzą, by wziąć jego głowę, uzupełnia te słowa innemi:
„Patrzcie na tyle zgubionych tysięcy,
Na miasta w gruzach, w płomieniach dzierżawy.
Słyszycie, wicher pędzi chmury śniegów,
Tam marzną waszych ostatki szeregów.
Słyszycie, wyją głodnych psów gromady,
One się gryzą o szczątki biesiady.
Ja to sprawiłem“.
∗
∗ ∗ |
Gad „wiecznie głodny, choć pożarł tak wiele”;
Smok, któremu choć „jeden łeb utniesz, drugi rośnie skoro, i ten ucięty rośnie w dziesięcioro“;
„Piaski z za morza burzą pędzone“;
Coś zgubniejszego o wiele od zarazy.
Ugłaskać ich nie można, ani „ofiarą, ani prośbą, ani dary“, ich paszczy nie nasyci nic, ani ziemie, ani ludzie, ani złoto, gdzie się pokażą, „niczem jest klęska wiosek, albo grodów“, zapada się w mogiłę cała jak szeroka i długa kraina.
Takimi byli oni rzeczywiście w epoce, w której umieścił Mickiewicz osoby dwóch swoich poematów, nie takimi w chwili, w której je pisał. Zaznaczyłem to na wstępie tej mojej pracy. Zwróciłem uwagę w nim na to, że po pogromie Napoleońskim, byli oni wyczerpani i rozbici na części, że Prusy w stosunku do nas zachowywały się poprawnie. Poprawniej o wiele, niż ówczesna Austrja i Rosja, że zatem nie Niemcy stali jako tendencja przed oczami jego ducha, kiedy na Litwie i na wygnaniu w Rosji, poza granicami Litwy wcielał swe pomysły w słowo. I w Grażynie i w Wallenrodzie, nie o obudzenie też nienawiści w nas ku nim mu chodziło, nie myśl o niebezpieczeństwie Polski z ich strony, przyświecała mu, niby przewodnia gwiazda.
Od tego przecież czasu odmieniło się wiele. Zachmurzyło się niebo po nad naszemi głowami, ci którzy nosili miano narodu filozofów, przeinaczyli się w naród zdobywców. Stosunek też ich do nas się zmienił. Mimo że od wieków na naszej ziemi osiedli, pragniemy na niej żyć w spokoju, przy naszej wierze i droższym nad życie języku, mimo że nie zagrażamy nikomu, a strzeżemy tylko tego, czego Bóg strzedz nam rozkazał, doświadczamy na sobie srogich skutków systemu politycznego, co w przeciwieństwie do nakazu Boga, niesie nam, nie miłość i błogosławieństwo, lecz nienawiść i zatracenie. Rodzi się więc wśród nas konieczność taka aby się od zatracenia uchronić, jaka rodziła się w tych zagrożonych przez Niemców, pięć wieków temu Litwinach, jakiej wyrazem są bohaterowie poematów Mickiewicza: Grażyny i Wallenroda.
Ale konieczność warunkowana odmiennemi okolicznościami i etyką chrystjanizmu.
I gdy dziś broń nie zawsze doprowadza do osiągnięcia dobrych celów, gdy, dałby Bóg, aby nie rozwiązywała krwią nigdy zagadnień bytu zbiorowych jednostek, gdy narody pognębione nie w niej widzieć powinny zbawienie, a zdrada jako czynnik niemoralny i rozkładowy w rachubę braną być nie powinna, — cóż jest takiego w tych poematach nieśmiertelnego wieszcza, w czem znaleźć moglibyśmy siły do zniesienia przeciwności, w czem tkwi nauka, która wcielona w życie da nam niezawodne ocalenie.
W czem?
Otwieram Grażynę, oczy me padają na przemówienie Rymwida do Litawora, i w słowach czcigodnego tego starca znajduję ją jako spuściznę bezcenną: „Spólna moc tylko zdoła nas ocalić“.