Nieprawy syn de Mauleon/L
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Nieprawy syn de Mauleon |
Data wyd. | 1849 |
Druk | J. Tomaszewski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Karol Adolf de Sestier |
Tytuł orygin. | Bastard z Mauléon |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Jak tylko Agenor wstąpił do zaniku Hrabiego de Laval, germek, który na wszystko miał baczną uwagę, usłyszał stróża wieży, odzywającego się w te słowa:
Witaj nam panie Agenor de Mauléon.
Nienawistne wejrzenia, jakiemi Musaron spoglądał na posłańca, oraz tylko co wymówione słowa, dostatecznie go o prawdzie przekonywały.
— Czy mogę na osobności pomówić i Jego J. Wielmożnością? zapytał niebawnie młodzieńca.
— To miejsce zarosłe drzewami czy będzie do tego dogodne? zapytał Agenor.
— Jak najdogodniejsze.
— Wiesz, że nie taję się w niczém przed Musuronem, bowiem uważam go raczéj za przyjaciela, aniżeli za sługę, co zaś do twego towarzysza....
— Panie, jak widzisz jest to młody Maur, którego napotkałem od dwóch miesięcy na drodze z Burgos do Soryi, gdzie prawie umierał z głodu. Młode dziecię okazywało skłonność do religii Chrystusa, ludzie Mothrila bili go za to bez litości, a sam Maur groził mu śmiercią. Znalazłem go wybladłego, i zbroczonego krwią, zaprowadziłem do mojej matki, którą Wasza J. Wielmożność zna, być może, przydał germek z uśmiechem, opatrzyliśmy go, pożywili, i od tego to czasu jest nam niewypowiedzianie przychylny. I właśnie dwa tygodnie temu, gdy wasza dostojna pani donna Marya...
Tu germek przestał mówić.
— Donna Marya!.. mówił do siebie cicho Agenor.
— Tak panie, gdy moja dostojna pani, donna Marya, kazała mnie zawołać, w celu poruczenia mi ważnego i niebezpiecznego poselstwa, rzekła mi: „Gildaz, siadaj na koń, i jedź do Francyi, weź z sobą dużo pieniędzy, i opatrz się w dobry miecz. Będziesz uważał na drodze do Paryża jednego szlachcica (i moja pani odmalowała mi rysy jego J. Wielmożności) który jedzie zapewne do dworu Króla Karola Mądrego, weź z sobą towarzysza, któremu mógłbyś zaufać, bowiem powtarzani ci, poselstwo jest przerażające.“
Pomyślałem zaraz o Hafizu i rzekłem mu:
— „Hafiz bież twój sztylet i siadaj na koń.
— „Dobrze panie, odrzekł; tylko pozwól mi iść do meczetu.
„Gdyż u nas Hiszpanów, jak to panu wiadomo, rzekł Gildaz z westchnieniem, dziś są kościoły dla Chrześcian, a meczety dla niewiernych, jak gdyby Bóg miał dwa mieszkania. Dozwoliłem dziecięciu iść do meczetu, sam osiodłałem konia dla siebie i dla niego, zawiesiłem u siodła sztylet, i w pół godziny po jego powrocie, odjechaliśmy. Donna Marya napisała do pana list, który mam z sobą.“
Gildaz odchylił pancerz, rozpiął swój kaftan i rzekł Hafizowi:
— Masz twój sztylet!
Podczas całego tego opowiadania Hafiz zachował spokojność i niewzruszoność kamienną Dopóki dobry germek wyliczał jego przymioty, chwalił wierność i poczciwość, na wszystka był obojętny. lecz skoro wspomniał o półgodzinnym oddaleniu się jego do meczetu, naówczas jakaś bladość i posępność okazała się na jego licach, piętnując jego wejrzenie niespokojnością i udręczeniem.
Na żądanie sztyletu, spokojnie i zwolna wyjął ostrze z pochwy i oddał je Gildazowi, który odpruł podszewkę u kaftana i wydobył z niej list w jedwabnéj kopercie.
Naówczas Mauléon zawezwał do pomocy Musarona. Germek umiał się znaleźć w podobnem zdarzeniu. Wziął list, oderwał pieczęć i zaczął czytać dalszy ciąg Mauléonowi, a podczas tego, Gildaz i Hafiz stanęli opodal z uszanowaniem.
„Oto są słowa Padilli: „Panie don Agenor. Jestem pod baczną strażą, i wielkiém niebezpieczeństwem, lecz osoba, o któréj pan wiész, jeszcze w większym jak ja się znajduje. Niewymownie jestem panu wdzięczna; osoba zaś o któréj piszę, kocha pana więcéj odemnie. Myśleliśmy, że dziś, gdy jesteś pan na ziemi Francuzkiéj, będzie mu bardzo przyjemném posiadać to, co sobie życzysz.
„W miesiąc od otrzymania mego zawiadomienia, bądź pan blisko granicy Rinazares, o czasie stanowczym przybycia na wspomniane miejsce, dowiem się przez wiernego posłańca, którego do pana wysyłam; chciéj więc, nic nie mówiąc, oczekiwać cierpliwie, a któregokolwiek wieczora, ujrzysz; już nie zbliżającą się lektykę, którą znasz, lecz rączego muła unoszącego przedmiot wszystkich twoich usiłowań.
„Wówczas panie de Mauléon uciekaj; zaprzestań rycerstwa, lub przynajmniéj nie pokazuj się nigdy w Kastylii. Zaklinam cię na słowo chrześciańskie i rycerskie, a bogaty z majątku, jaki ci przyniesie twoja żona, szczęśliwy z jéj miłości i piękności, strzeż bacznie twego skarbu, i błogosław czasem Maryi Padilli, biednéj nieszczęśliwéj kobiécie, od któréj ten list przyjm za pożegnanie.“
Mauléon czuł w sobie wzmagający się zapał miłosny.
Skakał wyrywając list z rąk Musarona, całując go wielokrotnie.
— Pójdź, rzekł mu pójdź, niech cię uściskam, bo ty może obsypałeś kwiatami, szaty téj, która jest moim aniołem opiekuńczym.
Hafiz nieporuszony na swojém miejscu, nie tracił ani jednego szczegółu lej sceny.
— Powiedz Maryi... wykrzyknął Mauléon.
— Ciszej! panie, odparł Gildaz, to imię... nie mów tak głośno...
— Masz, słuszność, rzekł Agenor. Powiedz zatém donnie Maryi, że za piętnaście dni.
— Wybacz panie... odrzekł Gildaz, tajemnice mojéj pani wcale do mnie nie należą, ja tylko jestem jéj posłańcem, a nie powiernikiem.
— Jesteś wzorem wierności, i chwalebnego przywiązania, i choć nie jestem bogaty, dam ci co mogę.
— Dziękuję panu; dość mnie za to donna Marya wynagrodzi.
— To przynajmniéj twemu wiernemu towarzyszowi.
Hafiz otworzył swoje wielkie oczy. Widok złota przejął go dreszczem.
— Nie wolno ci jest cokolwiek przyjmować, rzekł Gildaz do Hafiza.
Rozgniewało to przezornego Musarona.
— Maurowie są chciwi w ogólności, rzeki Gildazowi, a on, to więcéj jak Maur i żyd razem, a na domiar, rzucił nieprzyjemne wejrzenie na towarzysza Gildaza.
— Ba! wszyscy Maurowie są tacy, Musaron i djabeł tylko znają się na nich, rzekł Gildaz z uśmiechem.
I oddał Hafizowi sztylet, który tenże prawie gwałtownie pochwycił.
Musaron na dany znak przez swego pana, przysposabiał się aby odpisać donnie Maryi.
Gdy to miało miejsce, nadszedł pisarz Hrabiego de Laval, któremu Musaron oddał pargamin i pióro.
„Szlachetna pani, przepełniasz mnie szczęściem; za miesiąc, to jest siódmego dnia przyszłego miesiąca będę oczekiwać w Rinazares, na przyjęcie obiecanego mi przedmiotu. Nie zaprzestanę walczyć, gdyż chcę odznaczyć się w męztwie, aby tym sposobem przynieść zaszczyt mojéj najdroższéj kochance, lecz przysięgam pani na Boga, że Hiszpanija nie ujrzy mnie więcéj, chyba że ty byś mię pani wzywała, lub jakie nieszczęście przeszkadzało mi w połączeniu się z Aissą, gdyż w takim wypadku, pobiegnę choćby na dno piekieł aby ją wynaleźć. Żegnam cię szlachetna damo, módl się za mnie.”
Rycerz zrobił znak krzyża, a Musaron dopisał pod nim:
Kiedy Gildaz chował pod swój pancerz lisi od Mauléona, Hafiz szpiegował na swoim koniu każde poruszenie jego; dostrzegł miejsce w które go schował i od téj chwili pozornie obojętnym był na wszystko, jak gdyby nic więcéj nie zwracało jego uwagi.
— Cóż teraz uczynisz dobry germku? spytał Agenor.
— Odjadę na moim niezmordowanym koniu; za dwanaście dni muszę być z powrotem u mojéj pani; tak mi rozkazała. Winienem pospieszać. Prawda że nie bardzo mam ztąd daleko, powiadają że jest jakaś droga przerzynająca Poitiers.
— Tak jest... Do widzenia Gildaz! żegnam cię dobry Hafizie! jeżeli nieprzyjąłeś wynagrodzenia, to nie odrzucisz podarku od przyjaciela, rzekł Agenor.
Zdjął swój łańcuch złoty, wartości sto liwrów, i zarzucił na szyję Gildaza.
Hafiz uśmiechnął się; lecz na jego opalonych licach zajaśniał ów uśmiéch piekielny.
Gildaz zdziwiony przyjął go; ucałował rękę Agenora, i pojechał.
Za nim Hafiz, jakby ciągniony połyskiem zioła, lśniącego się na szerokich barkach jego germka.