<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Nieprawy syn de Mauleon
Data wyd. 1849
Druk J. Tomaszewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Karol Adolf de Sestier
Tytuł orygin. Bastard z Mauléon
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ LXXV.
Dyplomatyka miłości.

Nie opóźniono się z otworzeniem. Agenor zbliżając się miał sposobność przekonania się o nieprzystępnéj miejscowości Niektóre ścieszki miały zaledwie jedną stopę szerokości, a na około sterczały góry.
Bretończykowie nie bardzo przyzwyczajeni do marszów po górach, wielce tym pochodem byli niezadowoleni.
— Miłość czyni nas bardzo nierozważnymi, rzekł Musaron swemu panu.
— Czy zapominasz, że nasze osoby są nietykalne?
— Eh! mój panie na co tam będzie uważał ten przeklęty Maur, i cóż to pan uważasz dla niego za niedotykalne na ziemi?
Agenor kazał zamilczeć swemu słudze, jechał daléj, i przybył do miejsca gdzie Mothril go czekał, poznawszy już kiedy się zbliżał.
— Francuz! mówił do siebie cicho, cóż znaczy jego obecność w zamku?
Trębacze odezwali się, Mothril dał znak iż słyszał.
— Przychodzę, rzekł Agenor ze strony Konetabla, aby ci to powiedzieć: „Przyjąłem zawieszenie broni z memi nieprzyjaciółmi pod warunkiem, iż nikt nie wyjdzie z zamku.... Dozwoliłem wszystkim żyć spokojnie, lecz dziś muszę zmienić postanowienie, ponieważ ty uchybiłeś twoje słowo.”
Mothril zbladł i rzekł:
— W czém?
— Téj nocy, przydał Agenor, trzech jeźdźców przeszło okopy mimo naszych straży.
— Niech więc śmiercią ukarani zostaną, ponieważ się przeniewierzyli, rzekł Maur czyniąc na sobie gwałtowne wysilenie.
— Byłoby to łatwo, rzeki Agenor, gdyby ich zatrzymano, lecz, zbiegli!...
— Jak to, i ty ich nie zatrzymałeś? zawołał Mothril, nie zdolny dłużéj okazywać radość, odezwawszy się tylko co, z tak wielką niespokojnością.
— Ponieważ nasze straże, ufając twojemu słowu, mniéj baczyli jak zazwyczaj, i że podług umowy Rodriga, która jetl: nikt z was nie potrzebował uciekać, gdyż wszyscy mieli zapewnione życie...
— Czy już skończyłeś? rzekł Maur.
— Zmieniając niektóre rzeczy z ułożonych warunków.
— Ah! ja nie powątpiewałem, odparł Maur z goryczą, łaskawość chrześcian jest krucha jak szkło, trzeba się miéć na baczności, żeby pijąc z niego, nie stłuc. Przychodzisz powiedzieć nam że wielu żołnierzy... — czy to tam są żołnierze?... — ci, co ociekli z Montiel, i że będziesz zmuszony skazać nas wszystkich na śmierć.
— Przedewszystkiém, Saracenie.... rzekł Agenor draśnięty tym wyrzutem i podejrzeniem, przedewszystkiém powinieneś wiedziéć kto są zbiegi.
— A to jakim sposobem?
— Przelicz twoją załogę.
— Ja tu nie rządzę.
— Więc nie należysz do składu załogi? ciebie wyłączono z układów, rzekł pospiesznie Agenor.
— Jesteś za przebiegły na młodego człowieka.
— Stałem się nim przez zapatrywanie się na Saracenów, lecz odpowiedz.
— Jestem rzeczywistym wodzem, rzekł Mothril obawiając się stracić korzyści z kapitulacji; jeżeli ta była podobną.
— Widzisz że miałem słuszność bydź podstępnym, ponieważ skłamałeś.... Ale tu nie o tém mowa, przyznaj sam że naruszono warunki.
— Tak mówisz, chrześcjaninie.
— A ty powinieneś mi wierzyć, przydał Mauléon z przybranym tonem. Oto taki jest rozkaz Konetabla, naszego wodza: „Forteca dziś jeszcze ma się poddać, albo najściślejsze obwarowanie zaraz się przedsięweźmie.”
— Czy już wszystko? rzekł Mothril.
— Wszystko.
— Chcesz nas zagłodzić?
— Tak.
— A jeżeli my chcemy umierać?
— Nie będziemy się temu sprzeciwiać.
Mothril patrzał na Agenora z szczególnym znaczeniem, które ten ostatni dokładnie zrozumiał.
— Wszyscy? rzekł zatrzymując się cokolwiek przy tém słowie.
— Wszyscy, odparł Mauléon, lecz jeżeli ty umrzesz, po dla tego że tak chcesz.... Don Pedro ci nie pomoce, wierzaj mi.
— Tak sądzisz?
— Jestem tego pewny.
— Dla czego.
— Ponieważ mamy wojsko i możemy stawić opór, on go już nie ma, i że zanimby zebrał takowe, wszyscy z głodu pomrzecie.
— Słusznie mówisz chrześcjaninie.
— Ocal więc sobie życie.
— Ah! ty nam dajesz życie?
Daję.
— Na czyje słowo? na Konetabla?
— Na słowo króla, który się zbliża.
— Istotnie zbliża się, rzekł Mothril z niespokojnością, nic ja go nie widzę.
— Patrz na jego namiot.... albo raczéj na namiot Bégue de Villainesa.
— Tak.... tak.... Czy jesteś pewny, że nam dadzą życie?
— Zaręczam za to.
— I mnie także?
— I tobie Mothrilu, mam na to królewskie słowo.
— Możemy sobie iść gdzie nam się podoba?
— Gdzie wam się podoba.
— Ze wszystkiemi pakunkami, i skarbami?
— Tak Saracenie.
— To bardzo pięknie!...
— Nie wierzysz temu?... toś głupi dla czegóż dziś, mielibyśmy cię prosić żebyś do nas przyszedł, kiedy w przeciągu jednego miesiąca, dostaniemy cię żywego lub umarłego?
— Oh! obawiajcie się don Pedry.
— Zaręczam ci, że się go nie bojemy wcale.
— Chrześcijaninie, namyślę się.
— Jeżeli nie poddasz się za dwie godziny, rzekł niecierpliwy młodzieniec, uważaj się za nieżyjącego, żelazny łańcuch nie rozstąpi się.
— Dobrze! dobrze! za dwie godziny! niewielka to wspaniałomyślność, rzekł Mothril, przypatrując się z obawą w horyzont, jak gdyby z jego głębi miał się zbawca ukazać.
— Czy to już wszystko coś powiedział? rzekł Agenor.
— Za dwie godziny, jąkał Mothril roztargniony.
— Oh! mój panie, szepnął Musaron do ucha swemu panu, on się podda, przekonałeś go przecie.
Nagle Mothril spojrzał z boku na obóz bretoński z baczną uwagą.
— Oh! oh! mówił cicho wskazując Rodrigowi namiot Bégue de Villainessa. . Hiszpan wychylił się aby lepiéj widziéć.
— Twoi chrześcjanie, jak się zdaje, sami między sobą się szarpią, rzekł Mothril, patrz jak biegną do tego namiotu.
Rzeczywiście tłum żołnierstwa i oficerów biegł do namiotu z oznakami największej obawy.
Namiot trząsł się jak gdyby był wewnętrznie miotany przez walczących.
Agenor widział Konetabla dążącego tam z gniewem.
— Cos szczególnego i przestraszającego dzieje się w namiocie; gdzie jest don Pedro, jedźmy Musaronie.
I korzystając z roztargnienia Maura i Santariasa, zabrał się do powrotu. Wśród drogi usłyszał okropny krzyk.
Przybył w sam czas do przedmurza, gdyż zaledwie ostatnie bramy za nim zamknięto, jak grzmiący głos Mothrila zawołał:
— Allah! Allah! zdrajca mnie oszukał. Król don Pedro ujęty. Allah! niech zatrzymają Francuza, niech nam oddadzą na zakładnika Zamykajcie! zamykajcie bramy!
Ale Agenor już był za okopami, mógł nawet dokładnie widziéć okropny widok, któremu z wzgórza przypatrywał się Maur.
— Łasko Miłosierdzia! zawołał Agenor drżąc i wyciągając ręce do nieba, żeby jedna minuta więcéj, bylibyśmy zgubieni, to co widzę w namiocie, zmusiłoby Mothrila do najkrwawszego odwetu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Karol Adolf de Sestier.