Nieprawy syn de Mauleon/XVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Nieprawy syn de Mauleon |
Data wyd. | 1849 |
Druk | J. Tomaszewski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Karol Adolf de Sestier |
Tytuł orygin. | Bastard z Mauléon |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Podróż Mothrila do Bordeaux, i jéj tajemnica była odtąd wyjaśnioną; Aissa nie miała nic więcéj w tym względzie do oznajmienia rycerzowi, ale obojgu pozostały ważniejsze rzeczy; to jest tysiąc powierzań miłosnych, zdających się zawsze nowemi kochankom, i które istotnie zupełnie były nowemi dla Agenora i Aissy.
Książe Henryk de Transtamare znał plan swego brata, i naprzód zgadywał odpowiedź księcia Galii, jak gdyby był obecnym na radzie, która dopiéro miała się odbyć nazajutrz. Nie zostawało więcéj do przedsięwzięcia, kiedy się przekonał że don Pedro miał pozyskać pomoc Anglików, jak tylko wyjechać z Bordeaux zanim sojusz zaprzysiężonym zostanie, bo wtedy gdyby był poznanym, dostałby się do niewoli, a don Pedro dla prędszego zakończenia sprzeczki, mógłby się uciec do pospiesznego sposobu jaki Henryk z dumnej rachuby przeciwko bratu odrzucił.
Skoro książę i rycerz zamienili pomiędzy sobą myśli, kiedy jeden odwołując się po roztropności drugiego, zbierał mądrą radę nad tém, co trzeba było przedsięwziąść, to jest; gdy Agenor zachęcał Henryka do spiesznego wyjazdu do Aragonii, celem przyjęcia tam pierwszych oddziałów prowadzonych przez Konetabla; Książe nawzajem myślał o osobistych interessach młodego towarzysza.
— A twoja miłość? rzecze.
— M. Książe, odpowie Agenor, nie taję się, że przykro mi o tém pomyśléć. Przyjemnie mi było znaleźć o dziesięć kroków od siebie szczęście, o którém tak długo marzyłem, i którego lękam się gonić daremnie przez całe życie.
— I cóż! rzecze książę, cóż ci przeszkadza pozyskać szczęście? tobie który nie masz ani brata do zwalczenia, ani tronu do podbicia, cóż ci przeszkadza używać szczęścia, które ci się nadarza?
— Alboż nie odjeżdżasz M. książę? odrzekł Agenor.
— Jadę z pewnością, odpowiedział Henryk. Jakkolwiek czułą jest przyjaźń jaka wzrasta w mém sercu dla ciebie, drogi mój Agenor, nie można jéj porównać, sam to pojmujesz, ze sprawami szczęścia królewskiego, i szczęścia całego ludu. Gdyby szło o twój byt, przydał na nowo książę, to co innego, dla ciebie poświęciłbym mój majątek i wszystko.
I oczy księcia zatopiły się w jasném spojrzeniu młodego Francuza, chcąc w nim wyczytać wdzięczność.
— Nie, mówił daléj Henryk, nie poświęcę mojéj korony dla szalonéj namiętności; przebacz, że tak powiem, namiętności, której celem jest córka zdrajcy Mothrila.
— Wiem o tem M. książę, byłbym szalony myśląc inaczéj. Zegnam cię, biedna Aisso...
I z okna spojrzał tak smutnie na pawilon ginący pod sykomorami, że książę uśmiechnął się.
— Szczęśliwy kochanek! rzecze cicho, gdy jego czoło zasępiało się, widzi tylko słodką myśl, która nieustannie kwitnie w jego sercu, i oziewa wonią byt jego. Niestety! i ja znalem te przyjemne męczarnie, które poruszały w głębi mojéj duszy wszystkie uczucia młode i szlachetne.
— M. książę, mówisz że jestem szczęśliwy, a Aissa jutro mnie czeka, jutro mam widziéć Aissę, i nie zobaczę jej. Jeżeli wszystkie dwudziestodwuletnie nadzieje nikną w chwili, kiedy się mają spełnić, czyż nie mogę powiedziéć: że jestem najnieszczęśliwszy z ludzi?
— Masz słuszność Agenor, rzecze książę. Myśl tylko o teraźniejszości, ty nie dbasz o skarby, nie uganiasz się za koroną; ty żądasz słodkiego słowa, ty wzywasz pierwszego pocałowania, twojem bogactwem jest kobiéta, tronem, dla niéj jest siedzenie z kwiatów. Oh! nie trać tego wieczoru Agenor, być może że jest to najpiękniejsza perła, jaką młodość zostawi ci w twoich pamiątkach.
— Ale M. książę, czy pojedziesz bezemnie?
— Nawet téj nocy. Chcę wyjść z okręgu Anglików; jak wiész, potrzeba wymaga, aby dzień zastał mnie na neutralnéj ziemi: zabawię trzy, lub cztéry dni w Nawarze i Pampelonie, tam pospieszaj do mnie Agenor, bo dziś czekać na cię nie mogę.
— Jakże odstępować cię M książę, gdy ci niebezpieczeństwo zagraża? Zdaje mi się, że za wszystkie skarby świata, nawet za tę miłość, która mnie czeka i którą mi przyrzekasz, nie dozwolę na to.
— Oh! uspokój się Mauléonie. Odjeżdżając tego wieczora, żadne niebezpieczeństwo mi nie grozi. Zejdź tę pochyłość kwiecistą, Perazo będzie mi towarzyszył, wszakże wiész że to dobry miecz, tylko powracaj prędko.
— Ale M. książę.
— I słuchaj, jeżeli kochasz tę Maurytankę jak mówisz...
— Eh! M. książę, nie umiem powiedziéć jak ją kocham, zaledwie ją widziałem, i zaledwie kilka słów z nią mówiłem.
— Kilka słów są dostateczne, jeżeli ich tylko umiano użyć naszym zwięzłym językiem kastylskim. Mówiłem ci, jeżeli kochasz tę Maurytankę, będzie to podwójny tryumf dla ciebie, ponieważ wyrwiesz córkę Mothrilowi i duszę piekłu.
Były to słowa króla i przyjaciela. Agenor zrozumiał, że Henryk już grał tę podwójną rolę; on również aby swoją dobrze wypełnić, ukląkł przed księciem dla którego te wszystkie drobiazgi były niegodne myśli, a dusza wzniosła się za Pirenee i pływała w chmurach wieńczących sierra d’Aracena.
Zgodzono się, że książę spocznie dwie, albo trzy godziny i wyjedzie ku granicy. Mauléon zaś wolny na chwilę od zerwanego złotego łańcucha, miał zacząć życie nie na ziemi, ale w niebie.
Sen zakochanych jest, jeżeli nie mocny, to przynajmniéj przeciągły, ho pełnym jest marzeń wiążących się jedne z drugiemi, i które tak są podobne do szczęścia, iż wiele trudów zwalczyć potrzeba, aby się z niego ocknąć.
Dla tego téż, kiedy Agenor przetarł swoje oczy, słońce wysoko się wzniosło; zawołał niebawnie Musarona i dowiedział się od niego, że książę o czwartéj godzinie zrana, wydalił się z Bordeaux; z pośpiechem człowieka czającego niebezpieczeństwo przykrego położenia.
— Dobrzej zawołał gdy już wysłuchał opowiadania germka ożywionego wielkiemi komentarzami jakie za konieczność uważał dodawać, dobrze! Musaronię, dziś jeszcze pozostaniemy w Bordeaux, a może i do jutra, lecz przez ten czas nie będziemy wychodzić z mieszkania, i nie damy się widziéć nikomu. Tym pożądańszym będzie dla nas czas odjazdu, który co chwila może nastąpić. A zatém mój przyjacielu miej staranie o koniach, aby mogły dogonić księcia; nawet gdyby na nie nałożono podwójny ciężar, i podwójną szybkość.
— Ho! ho! rzecze Musaron, który jak sobie przypominamy poufale obchodził się z młodym rycerzem, a nadewszystko gdy ten był w dobrym humorze, jak widzę tu nie o politykę idzie. Gdybym znał o co to rzecz chodzi, może bym panu mógł pomódz.
— O północy zobaczysz, tymczasem bądź cicho, i ukryj się, jak ci już powiedziałem.
Musaron zawsze uradowany sam z siebie, i z wielkiego zaufania w swoich własnych zasobach, wyczesał zgrzebłem konie, podwoił im paszę, i oczekiwał północy, nie pokazawszy nosa ani w jedném oknie.
Nie inaczéj było i z Agenorem, który z wlepione mi oczyma w zapuszczone żaluzye, nie spuszczał z widoku sąsiedniego domu.
Lecz jak powiedzieliśmy, Agenor obudził się późno, a że Musaron naśladował swego pana, czuwając w nocy jeszcze późniéj od Agenora, przeto ani jeden, ani drugi, nie zauważali w ogrodzie stanowiącym część mieszkania don Pedra, człowieka który z brzaskiem dnia, przychylony ku ziemi, badał w ogrodzie z widoczną niespokojnością, ślady odciśnięte na świeżéj ziemi, oraz zerwane i zdeptane gałęzie około mieszkania Aissy.
Ten człowiek odziany szerokim płaszczem był Mothril, on to z bystrością właściwą jego rodowi, porównywał te rozmaite ślady, biegając jak pies gończy za tropem.
— Tak, mówił do siebie Maur rzucając bystre wejrzenia, i nadymając nozdrza, tak, w téj ulicy są moje stopy, poznaję ich po kształcie moich papuci; tam daléj, poznaję stopy księcia Galii, wtłoczone nieco głębiéj, bo miał buty okute żelazem, i zbroja na nim ciężyła. Te zaś, są króla don Pedro, zaledwie ich znać, bo chodzi lekko jak antelopa. Nasze trzy ślady zawsze schodzą się z sobą, ale te tutaj... te tutaj.... Ja ich nie znam.
I Mothril szedł do altany z koziego powoju w gęstwinie której długo się ukrywał Mauléon.
Tu, rzekł do siebie, są głębsze, niecierpliwe, rozmaite, zkąd one przyszły? i dokąd zmierzyły? ku domowi... Oto są, widać ich przy samym murze. Tam są jeszcze głębsze. Ten co tu oczekiwał wznosił się na palcach nóg swoich, i bez wątpienia próbował czy nie dosięgnie balkonu, niéma wątpliwości, iż chciał się dostać do Aissy. Czyby z nim była w porozumieniu Aissa? Otóż tego musiémy się dowiedziéć.
I nachylony badał z istotną niespokojnością, zostawione ślady.
Po chwili przydał:
— To chód jakiegoś człowieka. Ślad zostawiony jest przez but z ostrogą. Zobaczmy z kąd on pochodzi.
Molhril zajął, się śladem, który go zaprowadził do altany z któréj poszukiwania rozpoczął.
— Tu widać że był któś inny, to nie ten sam chód. Ten zapewne szedł do nas, a ten do Aissy. Ten przeszedł około nas i musiał słyszeć co mówiliśmy przechodząc tędy.
I usiłował przypomnieć sobie wyrazy wyszło w tém miejscu z ust jego i towarzyszy.
Ale już nie polityka zajmowała Mothrila, dla tego téż prędko się zwrócił, i na nowo badał ślady.
Naówczas, odkrył nowy ciąg śladów idący aż do muru. Trzech ludzi zeszło: jeden był pod figowém drzewem, w którym się ukrywał, gdyż gałęzie drzewa są połamane. Ten, to tylko czaty.
Drugi udał się do altany, to zapewne szpieg.
Trzeci nakoniec podszedł gęstwiną, zostawał w niéj przez chwilę i następnie dostał się z niej do pawilonu Aissy. Ten, to niezawodnie kochanek.
Mothril zawrócił się po śladach i znalazł się u stóp muru rozdzielającego dom Ernautona de Saint-Colombe od pawilonu przedanego księciu Galii. Tam miał wszystko jawne i widoczne jak gdyby czytał w książce.
Dół drabiny wydrążył dwie dziury, i wierzch muru naruszył.
— Ztąd to wszystko pochodzi, rzecze Maur.
Naówczas, wzniósł się sam po nad szczyt muru, i zatopił swój chciwy wzrok, w ogród Ernautona; lecz było jeszcze rano, a że Agenor i Musaron jak powiedzieliśmy spali do późna, Mothril więc nic nie widział, tylko zauważał iż ślad z drugiéj strony kończył się przy domiu.
— Będę czuwał rzecze do siebie.
Przez cały dzień, Maur dowiadywał się w sąsiedztwie, ale słudzy Ernautona byli przezorni, zresztą nie znali Henryka de Transtamare, i po pierwszy raz widzieli Agenora, przyczém mówili tak mało, iż śpieg Maura jak i on sami prawie nic się nie dowiedzieli. Słyszeli tylko:
„Nasz gość jest chrzestnym synem pana Ernautona de Saint-Colombe“ co Mothril uważał odnoszącem się do niego.
Noc nadeszła.
Król don Pedro oczekiwany był z swoim wiernym Ambassadorem w pałacu księcia Galii: Mothril w godzinie umówionéj był gotów, towarzyszył księciu, i należał do rady jako człowiek, którego sprawy wewnętrzne nie odrywały wcale od powinności.
Ponieważ Mauléon tylko czekał na oddalenie się Maura, i wiedział że Aissa jest sama, wziął miecz, tak jak to wczoraj uczynił, polecił germkowi miéć konie gotowe; przystawił drabinę do moru w tém samém miejscu co przed tém i zstąpił bez szwanku do ogrodu księcia Galii.
Noc była piękna, podobna nocy wschodniéj, taka sama jak wczoraj, taka sama jak przyszła, to jest pełna woni i tajemnic.
Nic zatem nie mięszało pogody serca Agenora, chyba nadmiar radości, bowiem to co nazywamy przeczuciem, jest czasami zbytkiem szczęścia, które sprawia drżenie o znikomą pomyślność mogącą być lada powiewem wiatru zniszczoną; ktokolwiek nie doznaje wcale téj niespokojności, tém samém nie jest zupełnie szczęśliwy, i rzadko, kiedy najśmielszy kochanek idzie na schadzkę wyznaczoną przez swoją kochankę nie doznając drżenia i trwogi.
Ze swojej strony, Aissa przejęta gorącą miłością, myślała dzień cały jak owa piękna czarownica z ognistych klimatów, w których odebrała życic, o ubiegłéj nocy, która się snem dla niéj zdawała, i o téj która nastąpić miała, i która dla niéj była wyrazom szczęścia. Na kolanach przy otwarłem oknie, oddychając powiewem wieczoru i wonią kwiatów, zatopiona w wrażeniach sympatycznych, które wystawiały przed nią obecność kochanka, żyła tylko myślą o człowieku na którego chociaż nie oczekiwała jeszcze, którego nie widziała jeszcze, a już odgadywała w tajemniczym cieniu, przy uroczystém milczeniu nocy.
Nagle posłyszała szelest liści, i wychyliła się z pośród kwiatów otaczających jéj balkon, rumieniąc się z radości.
Szelest wzmagał się, był to chód bojaźliwy, łamiący krzewy, chód niepewny, jak gdyby przerywany, lecz oznajmiający: że jéj kochanek się zbliża.
Mauléon ukazał się w tém rozległem miejscu, oświeconém światłem srebrzystém, rzuconém przez księżyc pomiędzy dom i zarośle.
Natychmiast lekka jak jaskółka, piękna Maurytanka, oczekująca tego zjawiska, zawisła na długiéj taśmie jedwabnéj przytwierdzonéj do kamiennego balkonu, poczém ześlizgując się na piasek, padła w ręce Agenora, obejmując jego głowę swemi wysmukłemi rękami.
— Oto jestem, rzecze, widzisz że cię oczekiwałam.
I Mauléon uderzony miłością, drżąc z rozkoszy, uczuł swe usta sklejone w gorącym pocałunku.