<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Nieprawy syn de Mauleon
Data wyd. 1849
Druk J. Tomaszewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Karol Adolf de Sestier
Tytuł orygin. Bastard z Mauléon
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XIX.
Miłość.

Mauléon, chociaż nie mógł mówić, zdolny był działać. Zaprowadził więc spiesznie Aissę do altany, w któréj znajdował się Henryk de Transtamare, i posadziwszy tam piękną Maurytankę na ławce z murawy, upadł jej do nóg.
— Oczekiwałam na ciebie powtórzyła Aissa.
— Alboż ja ci czekać kazałem? zapytał Agenor.
— Tak, odpowiedziała młoda dziewica, gdyż oczekiwałam ciebie nie tylko od wczoraj, ale od piérwszego dnia w którym cię ujrzałam.
— A więc mnie kochasz? zawołał Agenor w nadzwyczanéj radości.
— Kocham cię, od rzekła młoda dziewica, a ty czy kochasz mnie?
— Oh; bardzo cię kocham, odpowiedział młodzieniec.
— Ja kocham cielne, ponieważ jesteś walecznym, rzekła Aissa, a ty dla czego mnie kochasz?
— Ponieważ jesteś piękną, rzekł Agenor.
— Prawda, że ty znasz tylko twarz moją, ja zaś kazałam sobie opowiadać twoje czyny.
— Więc wiesz, że jestem nieprzyjacielem twego ojca?
— Wiem.
— Więc wiesz że nie tylko jestem jego nieprzyjacielem, ale że między nami jest śmiertelna nienawiść.
— Wiem o tém.
— I ty nie pogardzasz mną wcale, kiedy ja pogardzam Mothrilem?
— Kocham cię!
— Istotnie masz słuszność; ja nienawidzę tego człowieka, ponieważ przyprawił o zgubę don Fryderyka, mego towarzysza broni! nienawidzę tego człowieka, ponieważ zamordował nieszczęśliwą Blankę de Bourbon! nienawidzę go, nakoniec, ponieważ ciebie strzeże nie jak córkę, ale jak kochankę. Czy ty prawdziwie jesteś jego córką Aisso?
— Ja nic nie wiem, ale słuchaj. Zdaje mi się, że niegdyś będąc dzieckiem, zbudziłam się po długim śnie; otworzywszy oczy, pierwszą twarz jaką ujrzałam, była tego człowieka, który nazwał mnie córką, a ja go nazwałam ojcem.
— Lecz ja go nie kocham, ja się go obawiam.
— Czy on jest tak zły lub surowy dla ciebie?
— Przeciwnie. I królowa nie jest lepiéj odemnie usłużoną, każde z moich życzeń jest rozkazem, potrzebuję tylko dać znak a wszystko jest spełnione, wszelkie jego myśli zdają się do moich odnosić, cała jego przyszłość niby na mnie spoczywa. Nie wiem co sobie względem mnie zamierzył, lecz niekiedy trwoży mnie ta ponura i zawis!na czułość.
— Więc go nie kochasz, jak córka powinna kochać ojca?
— Nawet go się boję; posłuchaj mnie jeszcze Agenorze: czasami jak duch wchodzi nocą do mego pokoju, ja drżę; zbliża się do łóżka, w którem spoczywam, i jego chód jest tak lekki, iż nie przebudza nawet moich kobiet uśpionych na kobiercach, w pośród których przechodzi jak gdyby jego nogi wcale nie dotykały ziemi. Ja jednakże nie śpię, i przez powieki, których bojaźń sprawia drżenie, widzę jego przerażający uśmiech. Zbliża się na len czas do mnie, nachyla się nad mojém łóżkiem, jego oddech pożera twarz moją, i pocałowanie, raczéj od kochanka niż ojca, pocałowanie, przez które zdaje mu się iż mi snu przyczynia, zostawia na mojem czole albo ustach, a to dotknięcie jakby od rozpalonego żelaza pali mnie. Otóż widziadła, które mnie oblegają, widziadła pełne rzeczywistości. Otóż obawy, z któremi co noc zasypiam, a jednakże cóś mi powiada, że niesłusznie drżę, albowiem powtarzam ci to, że uśpiona lub czuwająca, wywieram na niego szczególniejszą władzę. Często widziałam go drżącego gdy zmarszczę powieki, i nigdy jego przenikliwe i tak dumne oko nie mogło znieść ognia mego wzroku. Ale dla czego mówię ci o Mothrilu, mój waleczny rycerzu! Ty się go nie obawiasz, bo się niczego nie lękasz.
— To prawda, obawiam się tylko o ciebie.
— Obawiasz się o mnie! to więc bardzo mnie kochasz? rzekła Aissa z czarującym uśmiechem.
— Aisso! nigdy nie kochałem kobiét z mego kraju, gdzie jednakże kobiéty są tak piękne, i często zastanawiałem się nad tą obojętnością; ale teraz wiem dla czego to było: oto aby skarb mego serca cały należał do ciebie. Pytasz, czy cię kocham Aisso, słuchaj i sądź o mojéj miłości. Powiedz mi, wszystko porzuć, wszystkiego się wyrzeknij, wyjąwszy mego honoru. Aisso, zgoda! wszystko uczynię, wszystko dla ciebie poświęcę.
— A ja, rzecze młoda dziewica z anielskim uśmiechem, ja więcéj dla ciebie uczynię, bo ci poświęcę mojego Boga i mój honor.
— Agenor nie znał jeszcze téj gorącéj poezyi żądzy wschodniéj, zrozumiał ją tylko gdy się wpatrywał w uśmiech Aissy.
— Dobrze, rzekł, obejmując ją rękami, nie chcę abyś mi poświęciła swego Boga i swój honor, póki mego życia nie przywiążę do twego. W moim kraju kobiéty, które się kocha, stają się przyjaciółkami, przy których żyje się i umiera, i które kiedy otrzymują naszą wiarę, są pewne iż nigdy nie będą opuszczonemu Zostań chrześcianką Aisso, opuść Mothrila, a będziesz moją żoną.
Agenor powstał i w téj saméj chwili, objął kochankę w swoje muszkularne ramiona, i z sercem bijącem, twarzą rozjaśnioną, którą jéj włosy skropione przyjemną pieściły wonią, radością w duszy, upojeniem na czole, zmierzał z nią ku miejscu; gdzie pozostawił drabinę.
W rzeczy saméj, słodki ciężar nie utrudzał wcale młodzieńca, który z szybkością strzały przebiegał gęstwinę drzew i brzegi ścieżek.
Już spostrzegał ciemny mur, bowiem zabłądzi w drzewach, gdy nagle Aissa, zwinniejsza od węża, wyśliznęła się z rąk Agenora, i dotknęła lekko młodzieńca.
Mauléon zatrzymał się, Maurytanka przyczaiła się u jego nóg, i wyciągnęła ręce w kierunku muru.
— Czy widzisz? rzekła.
Mauléon patrząc na wskazywane mu miejsce, dostrzegł jakiś kształt biały, przyczajony poza piérwszemi szczeblami.
— Ho! Ho! mówił do siebie, byłżeby to Musaron, lękający się o mnie i czuwający nademną? Nie, nie, dodał potrząsając głową, Musaron jest za bardzo roztropny, aby narażał się na jaką karę za swoją nierozwagę.
Cień się posunął, i niebieskawa błyskawica wymknęła się z zapasa.
— To Mothril! zawołała Aissa.
Zbudzony tym strasznym wyrazem Agenor, pochwycił miecz.
Pewno Maur nie spostrzegł jeszcze młodéj dziewicy, albo raczéj nie spostrzegł jéj w owéj dziwacznéj grupie, jaką tworzył chrześcijanin unoszący Maurytankę w swych objęciach, lecz skoro tylko usłyszał krzyk młodéj dziewicy, skoro tylko jéj wysoka i zgrabna kibić odłączyła się od cienia, wykrzyknął przeraźliwie, i zapamiętale rzucił się na Agenora.
Ale miłość była jeszcze zwrotniejsza jak nienawiść; Aissa poruszeniem prędkiem jak myśl, opuszcza przyłbicę na twarz rycerza, i Maur znalazł się tuż naprzeciw żelaznego posągu, splątanego objęciami jego córki.
Mothril wstrzymał się.
— Aissa! mówił cicho zdrętwiały opuściwszy ręce.
— Tak, Aissa! odrzekła z dzikim zapałem który podwajała miłość dla Agenora, i który drżeniem przejmował Maura. Chcesz mnie zabić? uderzaj. Ten zaś, wiesz, że się ciebie nie lęka.
I poruszeniem wskazała na Agenora.
Mothril wyciągnął rękę aby ją pochwycić, lecz natenczas ona cofnęła się nieco, i odsłoniła twarz stojącego rycerza, niewzruszonego i z mieczem w ręce.
Jego oko błyszczało nienawiścią tak gwałtowną, że Mauléon wzniósł miecz.
Lecz uczuł ręce Aissy powściągające go.
— Nie, rzekła, nie uderzaj go przy mnie, jesteś mocny, uzbrojony, jesteś trudny do zranienia. Oddal się.
— Ah! rzekł Mothril przewracając jednym kopnięciem nogi drabinę. Jesteś mocny, uzbrojony, trudny do zranienia. Zobaczemy to.
W téj saméj chwili przykry świst dał się słyszéć, i dwudziestu Maurów ukazało się z toporami i bułatami w ręku.
— Ah! psy niewierne! zawołał Mauléon, zbliżcie się tu do mnie, pokażę ja wam.
— Zabić chrześcianina! wołał Mothril; zabić!
— Nie bój się niczego! rzecze Aissa.
I spokojna, nieustraszona rzuciła się pomiędzy rycerza i swoich przeciwników.
— Mothrilu, rzecze mu, chcę aby młodzieniec wyszedł ztąd. Rozumiesz? chcę go widziéć zdrowym i całym, żeby mu ani włos nie spadł z głowy, albo biada ci!
— Więc ty kochasz tego nędznika? zawołał. Kiedy tak, to jedna przyczyna więcéj aby zginął. Uderzajcie, rzekł Mothril podnosząc sztylet.
— Mothrilu! zawołała młoda dziewica marszcząc brwi, i czyniąc podwójny wytrysk błyskawic z swych oczu. Czy nie zrozumiałeś com ci powiedziała? czy potrzeba ci powtórzyć raz jeszcze: Chcę, aby ten człowiek wyszedł z ląd bez szwanku, téj chwili nawet.
— Uderzajcie! powtórzył Mothril rozjuszony. — Agenor uczynił poruszenie gotowe do odporu.
— Czekaj, rzecze mu Aissa, zahaczysz jak się tygrys w jagnię zmienia.
Na te słowa wydobyła swój cienki i ostry puginał, i odsłaniając swoje złociste łono, jak granaty Walencji; oparła na nim ostry koniec, grożąc uderzeniem.
Maur wydał krzyk boleści.
— Słuchaj, rzekła Aissa: przez Boga Arabów, którego się wyrzekam, przez Boga chrześcianów, który odtąd będzie moim Bogiem, przysięgam ci, że jeżeli spotka jakiekolwiek nieszczęście tego młodzieńca, zabiję się.
— Aisso! zawołał Maur, przez litość! Ty mnie wprawiasz w szaleństwo!
— Więc porzuć twój kindzżał, rzekła.
Maur jéj posłuchał.
— Rozkaz swoim niewolnikom oddalić się.
Mothril uczynił znak, niewolnicy odeszli.
Aissa długo spoglądała około siebie, jak czarnoksięska królowa, która chcąc się przekonać, czy jéj są posłuszni; następnie, zatrzymując na młodym człowieku wzrok zwilżony czułością i pałający żądza:
— Pójdź Agenprze, rzecze cicho, pójdź, niech cię pożegnam.
— Nie pójdziesz za mną? spytał młodzieniec.
— Nie, bo on wołałby mnie zabić, jak utracić.
Zostaję, aby nas oboje ocalić.
— Ale mnie zawsze kochać będziesz?spytał Agenor.
— Patrz na tę gwiazdę, odrzekła Aissa, wskazując najświetniejszą, błyszczącą na firmamencie.
— Oh; widzę ją, rzekł Agenor.
— Pamiętaj więc! odpowiedziała dziewica; ona wprzód zagaśnie w niebie, nim moja miłość przeminie. Zegnam cię!
I odkrywając przyłbicę kochanka, zostawiła na jego ustach długie pocałowanie; Maur zaś gryzł swoje ręce białemi zębami.
— Teraz idź, rzekła rycerzowi, lecz bądź gotów na wszystko.
I stając u stóp drabiny, które Agenor przystawił do muru, uśmiechała się widząc młodego człowieka, a ręce wyciągała ku Mothrilowi, jak poskromiciele tygrysów, którzy jednem poruszeniem pokładają na ziemię zwierzę, gotowe ich pożreć.
— Żegnam cię, rzekł ostatni raz, Agenor; pamiętaj o twojem przyrzeczeniu.
— Do zobaczenia! odpowiedziała piękna Maurytanka, dotrzymam go.
Agenor posłał ostatnie pocałowanie młodéj dziewicy, i przeskoczył na swoją stronę muru.
Maur ryknął, widząc uchodzącą zdobycz.
— Teraz, rzekła Aissa do Mothrila, nie pokazuj mi, że masz za wiele baczności nade mną, i nie pozwalaj mi nawet domyślać się, że się obchodzisz ze mną jak z niewolnicą; wiesz, że mam środek uwolnienia się od tego. Idźmy! już późno, mój ojcze, powróćmy do domu.
Mothril ociężałéj i marzącéj pozwolił udać się po drodze prowadzącéj do pawilonu. Chowając swój długi sztylet i obcierając czoło, mówił cicho:
— Dziecię! za kilka miesięcy, za kilka dni może nie tak łatwo poskromisz Mothrila.
Dziewica, jak gdyby nic nie słyszała, weszła i zamknęła drzwi swoje. Mothril widział ją znikającą. Wkrótce potem przybył do niego Król.
— No! dobrze przyjacielu! odnieśliśmy zwycięztwo, ale dla czego opuściłeś zebranie, w chwili, kiedy się zaczęła narada?
— Ponieważ, rzekł Mothril, nie myślałem wcale, aby tam było miejsce dla biednego niewolnika Maura w pośród tylu możnych książąt chrześciańskich.
— Kłamiesz Mothrilo, odrzekł don Pedro. Byłeś niespokojny o twoją córkę. Wyszedłeś aby czuwać nad nią.
— Królu, rzecze uśmiechając się na tę uwagę don Pedra, na mój honor! powiedzianoby; że więcéj jeszcze jak ja o niéj myślisz.
Obadwaj weszli. Don Pedro rzucał ciekawe spojrzenia za okna pawilonu, poza któremi ukazywał się cień kobiety.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Karol Adolf de Sestier.