Nieprawy syn de Mauleon/XX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Nieprawy syn de Mauleon |
Data wyd. | 1849 |
Druk | J. Tomaszewski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Karol Adolf de Sestier |
Tytuł orygin. | Bastard z Mauléon |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Kiedy Książę Henryk Transtamare i jego towarzysz Agenor zdążali ku Bordeaux, gdzie oczekiwały ich zdarzenia, jakich nie omieszkamy opowiedzieć, Duguesclin, opatrzony zupełną władzą od Króla Karola V.
zbierał znakomitszych wodzów hord, i objaśniał im zamiar swego przedsięwzięcia.
Zręczności w sztuce wojennéj i w postępowaniu było więcéj, niż sobie wystawić można, u tych lupiezców i rozbójników, podobnych do ptaków drapieżnych, które jak wilki, w codzieném czuwaniu, przemyśle i postanowieniu na wszystko, przewyższają ludzi zwyczajnych, a nawet geniusz ludzi wyższych.
Doskonale więc zrozumieli ogólne rozporządzenia, jakie bohater bretoński im zalecał, i wyprowadzali z nich wnioski pojedynczych czynów wywiedzionych przez okoliczności. Jedyny tylko całemu temu wojennemu zamiarowi czynili zarzut, na który nic było odpowiedzi: Pieniędzy.
Można powiedzieć, że zarzut był jednomyślny i, argument jednozgodny.
— To prawda, odpowiedział Duguesclin, dobrze ja o tem myślałem.
Wodzowie dali znak głową, co miaro znaczyć, iż są wdzięczni za tę przezorność. — Ale, dodał Duguesclin, będziecie je mieli po pierwszej bitwie.
— Tak długo nic można czekać, odrzekł Rycerz Zielony, bo trzeba dać jakąkolwiek zapłatę naszym żołnierzom.
— Bodajby, rzekł Caverley, jak najprędzej przestać żyć z temi chłopami francuzkiemi, których krzyki aż rozdzierają uszy naszemu zacnemu Konetablowi. Zresztą po cóz staliśmy się uczciwemi Kapitanami, jeżeli się rabuje jak awanturniki?
— Bardzo słusznie, rzekł Dugucsclin.
— Dodałbym, rzecze Klaudyusz Obdzieracz, że inny drab zupełnie godny jest wyć pomiędzy takiemi wilkami, uchodzący za mniéj dzikiego jak Caverley, lecz to większy zdrajca i rabuś. Dodałbym rzecze, że my sprzymierzeńcy naszego pana Króla Francyi, ponieważ mamy się pomścić za śmierć jego synowicy, staniemy się niegodnemi tego zaszczytu, nieoszacowanego dla tak pospolitych jak wy awanturników, jeżeli nie poprzestaniemy chwilowo przynajmniéj niszczyć naród naszego królewskiego sprzymierzeńca.
— Słusznie, bardzo słusznie, odpowiedział Duguesclin, ale podajcie mi środek dostania pieniędzy.
— To nie nasza sprawa starać się o pieniądze, odrzekł Caverley; nasz interes odbierać je.
— Nie mam co na to odpowiedziéć, rzekł Duguesclin.
Wodzowie spojrzeli na siebie, i przemawiali do siebie wzrokiem, poczem każdy złożył Caverleyowi swoją uwagę nad ogólnym przedmiotem, albowiem Caverley odrzekł:
— Będziemy sprawiedliwemi, panie Konetablu, słowo kapitańskie!
Na to ostatnie zaprzysiężenie, Duguesclin uczuł dreszcz przebiegający mu po całém ciele.
— Czekam, rzekł; mów.
— A więc, zaczął Caverley, niech J. K. M. Karol V. zapłaci nam tylko po talarze złotem na głowę, dopóki będziemy w kraju nieprzyjacielskim. Zapewne to nie wiele, lecz biorąc na uwagę, że mamy zaszczyt być sprzymierzonemi, będziemy skromni z tego względu dla tego zacnego Monarchy. Mamy, jak powiada, pięćdziesiąt tysięcy żołnierzy.
— Mniéj więcéj, rzekł Duguesclin.
— Cokolwiek mniéj, cokolwiek więcéj.
— Cokolwiek mniéj, ja sądzę.
— Nic mnie to nie obchodzi, odrzekł Caverley, obowiązujemy się czynić z tém co mamy, to, co inni uczynią z pięćdziesięciu tysięcami wojska, tym sposobem zupełnie jest tak, jak gdybyśmy je mieli.
— A zatem to czyni pięćdziesiąt tysięcy talarów, rzecze.
— Tak, pięćdziesiąt tysięcy talarów złotem, rzekł Bertrand.
— Dobrze, to dla żołnierzy, odpowiedział Caverley.
— I cóż więcéj? zapytał Duguesclin.
— Zostają oficerowie.
— Prawda, rzekł Konetabl, zapomniałem o oficerach.
— A wieleż dałbyś pan oficerom?
— Sądzę, rzekł Rycerz Zielony, obawiając się zapewne, żeby Caverley mniejszéj od niego nie naznaczył ceny, sądzę, że ci waleczni ludzie, którzy po największéj części są wyćwiczeni i roztropni, warci są po pięć talarów złotem na głowę. Pamiętaj pan, że prawie każdy z nich ma pachołka, germka i więcéj jak trzy konie.
— Do kata! rzekł Bertrand, a to oficerowie z lepszą są usługą jak w naszych szeregach.
— My też to przyznajemy, rzekł Caverley.
— I pan powiadasz, pięć talarów złotem na każdego człowieka?
— I o jest najniższa cena podług mego zdania, ale odwołaj się pan do nich; ja chciałem domagać się sześć, ale ponieważ Rycerz Zielony ustanowił cenę, nie będę jéj zaprzeczał wcale, i poprzestaję na tem com powiedział.
Bertrand spojrzał na nich, i zdawało mu się jeszcze, że znowu wpadł pomiędzy tych żydów, do których jego Król posyłał czasami negocyantów o małe pożyczki.
— O łajdaki przeklęte! pomyślał sobie, okazując przy tem najwdzięczniejszy uśmiech; jakże jabym was kazał wszystkich na gałęziach powiesić:, gdybym był silniejszy!
Poczem rzekł głośno:
— Panowie, namyślałem się, jak to sami widzieliście, nad waszem żądaniem, i dla tego opóźniłem się na chwilę z odpowiedzią, cena pięciu talarów złotem nie zdaje mi się być wygórowaną.
— Ah! ah! rzekł Rycerz Zielony uradowany, z Duguesclina.
— A wielu masz pan oficerów? zapytał Bertrand.
Caverley zadarł nosa do góry, poczem spojrzał.
na swoich przyjaciół, ci wszyscy znów między sobą rozmawiali wzrokiem.
— Ja miałem tysiąc, rzekł Caverley.
Podwoił liczbę.
— Ja ośmset, rzekł Rycerz Zielony.
Podwoił liczbę jak jego kolega.
— Ja tysiąc, rzekł Klaudyusz Obdzieracz.
Ten już potroił.
Inni naśladowali ten szlachetny przykład, i summa oficerów wzrosła do czterech tysięcy.
— To wypada jeden oficer na dwunastu żołnierzy, rzekł Duguesclin z uwielbieniem. Mój Boże! cóż to za okazałą armię przedstawi, a jaka karność tam być musi!
— Tak, rzekł skromnie Caverley. Wojsko jest dobrze urządzone.
— To więc razem czyni dwadzieścia tysięcy talarów, rzekł Bertrand.
— Złotem, dodał Rycerz Zielony.
— Przebóg! wykrzyknął Konetabl, dwadzieścia tysięcy talarów złotem, które dodawszy do pięćdziesięciu tysięcy przyzwolonych, czyni siedmdziesiąt tysięcy.
— Tak, zupełnie tak, odrzekł Rycerz Zielony, podziwiając łatwość, z jaką Konetabl dodawał.
— Ale... zaczął Caverley, ale Bertrand nie pozwolił mu dokończyć zdania.
— Ah rzecze, rozumiem, zapominamy o wodzach.
Caverley wytrzeszczył swoje wielkie oczy. Bo téż Bertrand nie tylko czynił zadosyć żądaniom, ale jeszcze uprzedzał myśli.
— Panowie się sami zapominacie, mówił daléj; o szlachetna bezinteresowności! ale ja o was nie zapomnę. Dla tego téż policzmy: Jest was dziesięciu wodzów, nie prawdaż?
Awanturnicy liczyli sobie na nowo. Mieli wielką ochotę znalezienia dwudziestu, ale nie było na to sposobu.
— Dziesięciu wodzów, powtórzyli Caverley, Rycerz Zielony i Klaudyusz Obdzieracz, i zaczęli spoglądać po sobie.
— To czyni, odrzekł Konetabl, po trzy tysiące talarów złotem, wszakże tak?
Na te słowa, wodzowie olśnięci blaskiem hojności, powstali utraciwszy przytomność, i uszczęśliwieni ogromną summą, jaka miała nagrodzić ich usługę, i wznieśli ogromne miecze, wyrzucili chełmy w górę i raczej zawyli niż krzyknęli: Niech żyje! Niech żyje Konetabl.
— O łotry, poszepnął obłudnie spuszczając oczy, jak gdyby wykrzykiwania awanturników przemawiały do jego serca. Zaprowadzę ja was, za pomocą Boga i Najświętszéj Panny z Góry Karmelu, tam, zkąd więcéj ani jeden z was nie powróci.
Poczem głośno:
— Ogółem sto tysięcy talarów złotem, za pomocą których dojdziemy do zapłacenia naszych rachunków.
— Vivat! vivat! powtórzyli awanturnicy z większym jeszcze zapałem.
— Teraz panowie, rzekł Duguesclin, macie moje rycerskie słowo, że summa tam będzie wam wypłaconą przed wyjściem na kampanię. Tylko bądźcie spokojni i wiedzcie, że to nie może zaraz nastąpić, albowiem ja nie noszę z sobą skarbu królewskiego.
— Słusznie, odpowiedzieli wodzowie, zbyt uradowani, aby jeszcze więcéj wymagać mieli.
— Panowie zatem zawierzacie Królowi Francyi na słowo jego Konelabla; wszak zgodziliśmy się już mi to, rzekł wznosząc głowę z postawą, która najśmielszemu sprawi drżenie; umowa już dobra, lecz, co pomiędzy naszych wiernych żołnierzy podzielemy, jeżeli i w chwili wejścia do Hiszpanii pieniądze nie nadejdą? Będziecie mieli dwa zapewnienia, waszą wolność, którą wam natychmiast oddaję, i jeńca, który wart przecież sto tysięcy talarów złotem.
— Którego? zapytał Caverley.
— Mnie przecież! o mój Boże, odpowiedział Duguesclin, biednego zupełnie jak jestem. Albowiem choć by kobiety mego kraju miały prząść dniem i nocą dla uzupełnienia sta tysięcy talarów okupu, ja wam zaręczam, że okup będzie spełniony.
— O tem przecie już wiemy, odrzekli głosem wspólnym awanturnicy, i wszyscy ścisnęli rękę Konetabla na znak przymierza.
— Kiedy odjedziemy? spytał Rycerz Zielony.
— Zaraz, jeżeli chcecie panowie.
— Zaraz, powtórzył Hugo. Istotnie panowie, ho też od niejakiego czasu nic się nie trafia, wolę że daléj ruszymy.
Każdy niebawem pobiegł na swoje stanowisko, i kazał wznieść chorągiew ponad swym namiotem. Bębny uderzyły, i ogromny ruch obudził się w całym obozie; widziano znowu napływ do namiotów główniejszych, tych żołnierzy, którzy przybiegali na przybycie Duguesclina, poczem podobni do bałwanów morskich, rozpostarli się w oddaleniu.
We dwie godziny potem, zwinięto namioty, obładowana bydlęta. Zarżały konie, i zgromadzone włócznie zabłysły przy promieniach słonecznych.
Tymczasem widziano uciekających po obu stronach rzeki wieśniaków z długiéj niewoli na wolność wypuszczonych, prowadzących do spustoszonych lepianek swoje żony i nieco sprzętów uszkodzonych.
Około południa armia wyruszyła, idąc nad brzegiem Saony dwoma kolumnami; powiedzianoby, że to jedna z tych barbarzyńskich wędrówek, dążąca uzupełnić to straszne poselstwo, na jakie je Wszechmocny przeznaczył, a jakiemi były hordy: Alaryka, Genzeryka i Atiily.
A jednakże ten, za którym postępowali, zacny Konetabl Bertrand Duguesclin, postępując zamyślony za chorągwią, i głowę zwiesiwszy pomiędzy szerokie barki, mówił sobie przebywając drogę na silnym koniu.
— Wszystko dobrze, aby tak szło dalej, ale zkąd dostanę pieniędzy, a jeżeli ich nic dostanę, jakim sposobem Król zbierze dość silne wojsko dla wstrzymania powrotu tych złoczyńców, którzy na nowo zejdą z Pireneów, bardziéj łakomi niż kiedyś?
Dobry rycerz zatopiony w tych smutnych myślach,, postępował ciągle, odwracając się czasami aby widziéć snujące się około niego bałwany ludzi, jego umysł bardziéj był czynny niż pięćdziesiąt tysięcy razem umysłów awanturników.
Bóg tylko wié, co każdy z nich sobie marzył, uważając się posiadaczem Indyj; marzenia za bardzo śmieszne, gdyż położenie miejsca było jeszcze mniej więcéj nieznane.
Nagle w chwili, kiedy słońce schowało się poza czerwoną chmurę, wodzowie postępujący za dobrym rycerzem, i podziwiający jego milczenie, spostrzegli go wznoszącego głowę, wstrząsającego ramionami jak zwycięzca, i słyszano wołania pachołków:
— Hoda! Lasear! Bernike! Wina, i to najlepszego jakie masz w swoich powozach.
Puczem mówił sobie cicho, pod przyłbicą:
— Na Najświętszą Pannę d’Auray, zdaje mi się, że mam sto tysięcy talarów złotem, i to nie robiąc najmniejszego uszczerbku naszemu dobremu Królowi Karolowi.
Poczem odwracając się do wodzów awanturników, którzy niespokojnie patrzeli na tak stroskanego Konetabla.
— A cóż u kata! panowie, zawołał swoim donośnym głosem. A gdybyśmy po kubku wypili?
Było to wezwanie, któremu awanturnicy starali się nie uchybić, i dla tego przybiegli natychmiast. Wypróżniono tą razą sporą konew wina z Chalons, za zdrowie Króla Francuzkiego.