<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Nieprawy syn de Mauleon
Data wyd. 1849
Druk J. Tomaszewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Karol Adolf de Sestier
Tytuł orygin. Bastard z Mauléon
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XXI.
Jak Papież płaci koszta swojego wyklęcia.

Armia postępowała ciągle.
Nie każda droga prowadzi do Rzymu, tém bardziéj czy droga z Avinionu zaprowadzi do Hiszpanii?
Awanturnicy przebywali więc z zaufaniem drogę do Avinionu.
Tam właśnie miał swój dwór Papież Urban V, który naprzód był zakonnikiem, następnie Opatem de Saint-Germain d’Auxerois i Przeorem Świętego Wiktóra i Marsylii, a w końcu został Papieżem pod warankiem, aby nie mieszał w niczem błogiego życia Kardynałów i Książąt rzymskich; warunku tego nie zaniedbał wypełnić zaraz po swoim wyborze, i to całą ścisłością, dzięki któréj spodziewał się umrzeć prawie Świętym i jak można najpóźniéj, co się téż ziściło.
Wiadomo, że następca świętego Piotra poruszył się zażaleniami Króla francuzkiego na wielkie hordy, i że je wyklął. Było to arcydziełem polityki Króla Karola V., który przewidując przyszłość, dał uczuć Duguesclinowi swoje przykre położenie i zamiar, jaki mu miał posłużyć ku przywróceniu rzeczy do pierwotnego stanu.
W czasie ponurego milczenia, w jakiem się Bertrand zatopił, doskonały mu przyszedł pomysł: aby na czele awanturników, któremi dowodził, udać się do Papieża Urbana V.
Tym łatwiejszem było to do spełnienia, że awanturnicy zbliżali się do Państwa Papiezkiego, do którego pomimo niemocy przekleństwa zniechęceni, czuli w sobie obudzające się skłonności krwawe i łupiezkie.
Przybywszy o dwie mile od miasta, Bertrand zatrzymał. swój oddział, zebrał wodzów i zalecił im rozciągnąć swe hufce, tak ażeby groźne szeregi opasały miasto, tworząc ogromny łuk, które mu rzeka była cięciwą.
Wsiadł na konia i z kilkunastu żołnierzami i oficerami francuzkiemi składającemi jego orszak, zbliżył się do bramy pałacu, żądając rozmowy z Papieżem. Urban, na którego ta banda rozbójników naszła jak powódź, zebrał swoje wojsko, złożone z dwóch czy trzech tysięcy ludzi, i znając całą wartość swój głównéj broni, gotował się kluczami świętego Piotra pogromić awanturników.
Ale trzeba przyznać, że mniemał, iż łotry porażeni wyklęciem, przyszli domagać się przebaczenia i odkupić grzechy swoje ofiarą jakiéj nowéj krucyaty, licząc na to, że liczni i silni niezawodnie przebaczenie otrzymają. Papież właśnie obiadował na tarasie ocienionym pomarańczami i laurami rożannemi, w towarzystwie swego brata, Kanonika Angile Grinvald, którego wyniósł na biskupstwo Awiniońskie, jedno z celniejszych siedlisk chrześcijaństwa.
— Więc to ty, Bertrandzie Duguesclin! wykrzyknął Papież, więc to ty jesteś z tą armiją która tak nagle do nas przybywa, Bóg wie zkąd i po co?
— Niestety! Ojcze Święty, niestety! ja nie dowodzę nią, rzekł wódz przyklękając.
— Więc wolno oddycham! rzekł Papież.
— Ah? i ja również, dodał Angile oddychając z radosnem westchnieniem.
— Czy uspokoiłeś się Ojcze Święty? zapytał Bertrand.

1 wydając smutne i ciężkie westchniemy jak gdyby cała odpowiedzialność głowy kościoła ciążyła mu na piersiach.
— I cóż cię uspokoiło? pytał daléj Bertrand.
— Znajomość ich zamiarów.
— Alboż one wiadome? zapytał Bertrand.
— Ale wódz który szanuje kościół, jest dobrze znany.
— Tak Ojcze Święty, szanuję kościół, odparł Hetman.
— A zatem witam cię kochany synu, ale zobaczmy, czego żąda to wojsko.
— Najprzód, odpowiedział Bertrand, unikając szczergo wyjaśnienia o ile było w jego mocy; najprzód Wasza Świętobliwość dowie się z ukontentowaniem, uczeni nie wątpię, iż idzie tu o zaciętą wojnę przeciw niewiernym.
Urban V. spojrzał na swego brata, jakby chciał mu powiedzeń:
— A co, czy omyliłem się
Poczem zadowolniony przenikliwością, jakiéj dał dowody, obrócił się do Konetabla.
— Przeciwko niewiernym? mój synu! rzecze pobożnie.
— Tak, Ojcze Święty.
— A przeciwko którym? mój synu.
— Przeciwko Maurom w Hiszpanii.
— Zbawienna to myśl, godna chrześciańskiego bohatyra, albowiem sądzę, że ona jest twoją.
— Moją i dobrego Króla Karola V., Ojcze Święty, odpowiedział Duguesclin.
— Będziesz podzielał jego chwalę i Bóg pobłogosławi głowie, która ją poczęła, i dłoni, która ją wykona. — Zatem wasz cel...
— Nasz cel, Bóg niech pozwoli aby był osiągnięty! naszym celem jest wygładzić ich. Ojcze Święty, i poświęcić większą część łupów na chwałę religii chrzęściańskiéj.
— Synu mój, uściskaj mnie, rzekł Urban V. poruszony do głębi serca, i przepełniony podziwieniem dla walecznego męża, który się zaciągnął pod sztandary kościoła.
Bertrand poczytując to za wielki zaszczyt, ucałował tylko rękę Papiéża.
— Ale, odrzekł po chwili, wiadomo ci Ojcze Święty, że żołnierze, któremi dowodzę i którzy udają się na tak bohaterską wyprawę, są ci sami, których Wasza Świętobliwość słusznem uznała wykląć.
— Wówczas, słusznie ich wykląłem, mój synu, i zdaje mi się, że ty byłeś jednego ze mną zdania.
— Wasza Świętobliwość zawsze ma słuszność, rzekł Bertrand, niby nie zważaj.je na przymówkę, ale przecież oni są wyklęci, a nie będę taił przed W. Ś., że to sprawiło silne wrażenie w ludziach idących walczyć za sprawę wiary chrześciańskiéj.
— Mój synu, rzecze Urban, wypróżniając zwolna swoją czarę napełnioną winem z góry Pulciano, które przekładał nad wszystkie inne, a nawet rosnące nad brzegami pięknéj rzeki, któréj wody omywają mury jego stolicy; — synu mój, kościół, jak wiesz o tém jest pobłażający, i nie jest nieubłagany; każdy grzech jest do przebaczenia, tém bardziej gdy grzesznik żałuje szczerze, i gdy człowiek podobny tobie zaręcza za poprawę.
— Oh! zapewne tak, Święty Ojcze.
— A zatem, rzekł Urban, odwołam przekleństwo, i zgodzę się na to, aby nad niemi ciążyła tylko część mego gniewu, pełnego pobłażania, jak to widzisz, mój synu, mówił daléj Papiéż uśmiechając się.
Bertrand przygryzł usta, pomyślawszy sobie, do jakiego stopnia Jego Świętobliwość jest w błędzie.
Urban mówił daléj łaskawie, ale zarazem z mocą, która przystoi pobłażającemu, i który chociaż przebacza, czuje ważność obrazy, jaką chce zapomniéć.
— Rozumiesz, mój kochany synu! ci ludzie bezbożni gromadzili bogactwa — jak mówi księga Salomona:

Omne calorum in prano foenore.

— Nie umiem wcale po hebrajsko, Święty Ojcze, odpowiedział Bertrand z upokorzeniem.
— Dla lego też mówię po łacinie, mój synu, od powiedział z uśmiechem Urban V., tylko zapomniałem, że wojownicy nie są zakonnikami. — Oto jest tłumaczenie słów tylko co wyrzeczonych, które zobaczysz że są stosowne do położenia:
„Wszelkie nieszczęście zawarte jest w mieniu źle nabyłem.”
— Jakie to jest piękne, zawoła Duguesclin, uśmiechając się z tego, że przysłowie to może spłata figla Jego Świętobliwości.
— A więc, mówił daléj Urban, postanowiłem, i to jedynie przez wzgląd dla ciebie, mój synu, dla ciebie tylko, przysięgam, gdyż ci niedowiarki skruszyli się i dadzą dziesięcinę ze swoich dóbr, a za pomocą tego wynagrodzenia będą oswobodzeni od wyklęcia.
— Przekonaj się, że działam z własnego popędu, nie będąc wcale znaglonym, i ci niedowiarki mogą się poszczycić wyświadczoną łaską.
— Prawda, jest ona za wielką, klęcząc odpowiedział Bertrand, lecz wątpię czy oni ocenią całą jéj wartość.
— A co, nie prawdaż? odrzekł Urban. A zatem zobaczymy, mój synu, na jaką summę ustanowimy okup.
Urban V. odwrócił się, jak gdyby dla zapytania w tak delikatnym i ważnym przedmiocie, ku swemu bratu, który przy tém zdarzeniu wygodnie uczył się swego przyszłego papiezkiego rzemiosła.
— Święty Ojcze, odpowiedział Augile, wyciągając się w krześle i potrząsając głową; złota doczesnego koniecznie potrzeba, aby wynagrodzić ciosy twoich piorunów duchownych.
— Bez wątpienia, bez wątpienia, odrzekł Urban V., ale jesteśmy miłosiernemi, a trzeba przyznać; iż wszystko pobudza nas do miłosierdzia. Niebo jest tak piękne w tym Awinionie, powietrze, jest tak czyste, i wszystkie te dobrodziejstwa Wszechmocnego oznajmiają ludziom litość i braterstwo. — Tak, dodał Papież, podając czarę złotą paziowi odzianemu w bieli, który ją natychmiast napełnił, tak, ludzie są niezawodnie braćmi.
— Pozwól, Ojcze Święty, rzekł naówczas Bertrand, zapomniałem powiedziéć Jego Świętobliwości, w jakim charakterze tu przybyłem: jestem posłem ze strony tych poczciwych ludzi, o których mowa.
— I jako poseł żądasz od nas odpuszczenia grzechów, nie prawdaż?
— Święty Ojcze, twoje odpuszczenie jest zawsze zbawienném dla nas biednych żołnierzy, mogących co chwila być zabitemi.
— Oh! co do odpuszczenia, już go masz mój synu, jest to nasze miłosierdzie, czyli raczéj przebaczenie.
— Tegośmy się spodziewali, Święty Ojcze!
— Tak, ale wiesz pod jakiemi warunkami możemy je udzielić?
— Niestety, odrzekł Duguesclin, na żaden warunek nie można się zgodzić Święty Ojcze, albowiem Jego Świętobliwość zapomina to, co mają czynić te zastępy w hiszpanii.
— Co mają czynić w Hiszpanii?
— Święty Ojcze, jak już powiedziałem, idziemy walczyć za kościół katolicki.
— A zatem?
— A zatem mamy prawo, udając się na tę świętą wyprawę, nie tylko do zupełnego przebaczenia i odpuszczenia Jego Świętobliwości, ale jeszcze i do jego pomocy.
— Mojéj pomocy! panie Bertrand, odpowiedział Urban nieco już zatrwożony; co rozumiesz przez te wyrazy, mój synu?
— Rozumiem, Święty Ojcze, że tron Apostolski jest szczodry, że jest bogaty, że upowszechnienie wiary jest dla niego wielką przysługą, i że za takie korzyści mógłby zapłacić.
— Co mówisz? Bertrandzie! przerwał Urban, podnosząc się z krzesła z gniewem źle ukrytym.
— Jego Świętobliwość doskonale mnie zrozumiał, widzę to, odrzekł wódz, podnosząc się i otrzepując swoje kolana.
— Wcale nie! zawołał Papież, który przeciwnie udawał, iż nie rozumie; wcale nie, wytłumacz się.
— Oto, Ojcze Święty: sławni żołnierze, nieco niedowiarki, to prawda, ale mocno żałując jak to W. Świątobliwość widzisz, liczni jak liście gajów, i jak piasek w morzu (porównanie wyjęte jest z ksiąg świętych), sądzę że sławni żołnierze, których ztąd widzisz, pod rozkazami zacnego Hugo de Cavarley. Zielonego Rrycerza, Klaudyusza l’Écorcheul, Béuge de Vilaine, Oliviera, de Maury i innych walecznych, oczekują od Waszej Świętobliwości pieniężnego zasiłku, aby rozpocząć kampanię. — Król Francuzki obiecał sto tysięcy talarów złotem, jest to Monarcha bardzo chrześcijański, godzien być zapewne policzony w poczet Świętych, tak dobrze jak Papież. Dla tego Waszą Świętobliwość, który jesteś kluczem skarbnicy chrześcijańskiéj, mógłbyś łatwo dać dwakroć sto tysięcy talarów.
Urban znowu podskoczył na krześle, lecz sprężystość muszkułów Ojca Świętego, sprężystość która nie mogła pochodzić jak tylko ze zbytniego rozranienia nerwów, wcale nie zmięszała Bertranda, zostającego w téj saméj postawie uszanowania i stałości.
— Panie, rzekł Papież, widzę jak psuję towarzystwo, i że ludzie, których nie wymieniam nazwiska, co dotąd cieszyli się względami Świętéj Stolicy, trafniéj byliby wynagrodzeni podług ich zasług, gdyby nad niemi srogość ciężyła.
To straszne słowo, o którem Papież sądził, że silne zrobi wrażenie, z wielkiém podziwianiem Urbana Konelabl wysłuchał bez wzruszenia.
— Mam, mówił daléj Ojciec Święty, sześć tysięcy żółnierzy.
Bertrand poznał, że Urban V. nieco przesadzał, równie, jak Hugo de Caverléy i Rycerz Zielony.
— Mam sześć tysięcy żołnierzy w Avignonii, i trzydzieści tysięcy mieszkańców zdalnych do broni, dodał po chwili; miasto jest obwarowane, a gdyby nawet nie było ani walów, ani rowów, ani dzid, mam tia[1] świętego Piotra na głowie, i wstrzymam sam za pomocą Boga, barbarzyńców, mniéj śmiałych i licznych, niż żołnierze Atilli których Papież Leon zatrzymał przed Rzymem.
— Ojcze Święty, pomyśl o tém, że broń duchowna doczesna nie przystoi kapłanom Chrystusa przeciwko Królom francuzkim, którzy są synami pierworodnemi kościoła: świadczy to pański poprzednik, Bonifacy VIII., który otrzymał Boże mnie zachowaj od pochwalenia podobnéj śmiałości, który powiadam, otrzymał policzek od Colonny, i umarł w więzieniu. — Widzisz Ojcze Święty do czego posłużyło wyklęcie, gdy ci, których wykląłeś, zamiast uciekać, zebrali się aby cię prosić o przebaczenie z ręką uzbrojoną.
— Co do broni doczesnéj, nie wiele stanowi sześć tysięcy żołnierzy i dwadzieścia tysięcy mieszkańców niezdolnych, razem dwadzieścia sześć tysięcy ludzi, nawet rachując każdego mieszczanina za człowieka, przeciwko piędziesięciu tysiącom wojowników doświadczonych, bez czci i wiary, oraz więcéj oswojonych z Papieżami jak żołnierze Atilli, którzy po raz pierwszy ujrzeli J. Świątobliwość. Błagam cię Ojcze Święty, racz pomyśleć, zanim się ukażą awanturnicy.
— Czyżby się ośmielili! zawołał Urban z okiem iskrzącem od gniewu.
— Święty Ojcze, ja nie wiem, nacoby się odważyli, i na coby się nie odważyli, ale są to śmiałki nielada.
— Pomazańca pańskiego... nieszczęśni!.. chrześcijanie!...
— Pozwól, pozwól, Ojcze Swięty, to nie są wcale chrześcijanie, to są wyklęci, na cóż mogą mieć wzgląd tacy ludzie?.. gdyby nie byli wyklęci, to co innego, mogliby się obawiać przekleństwa, ale teraz niczego się nie boją.
Im silniejsze były dowody, tein bardziej wzmagał się gniew Papieża; powstał zupełnie i postąpił ku Bertrandowi.
— Czy ty sam, który mi tak dziwaczną podajesz radę, rzekł mu, uważasz się zupełnie być bezpiecznym?
— Ja, rzekł Bertrand z spokojnością, któraby i na samym świętym Piotrze zrobiła wrażenie, ja jestem té bardziej bezpieczny niż sama Wasza Świętobliwość, gdyż przypuszczając, czego się nie spodziewam, że wydarzyłoby mi się jakie nieszczęście, mogę naprzód zapewnić, że nie pozostałby kamień na kamieniu z miasta Avignon, ani ze wspaniałego pałacu, który kazałeś wybudować, jakkolwiek jest on mocny. — Oh! to są porządni niszczyciele, ci hultaje, którzy mogą zburzyć fortecę równie w krótkim czasie, jakiegoby potrzebowała armia regularna dla zburzenia małéj warowni, przytem nie ograniczyliby się wcale na tem, przeszedłszy od miasta do zamku, przejdą z zamku do garnizonu, a od garnizonu do mieszczan, i nie pozostawią ani kostki z pańskich trzydziestu tysięcy ludzi, a to nie małoby dusz zgubiło. Znając więc, o ile roztropną jest Wasza Świętobliwość, uważam się tu bezpieczniejszym niż w moim obozie.
— A więc! zawołał Papież rozjątrzony, gryząc wędzidła, któremi go wódz wstrzymywał, dobrze! ja nie wątpię, i, czekam.
— Prawdziwie Ojcze Święty, rzekł Bertrand, przysięgam na słowo szlacheckie, że nie poznaję Wasze Świętobliwości; po tém odmówieniu byłem przekonany, ze Wasza Świętobliwość uczyni poświęcenie, jakie mu wiara zaleca, i że naśladując przykład Króla Karola V., wyliczy dwa kroć sto tysięcy talarów. Wierzaj mi Ojcze Święty, dodał Konetabl udając zmartwionego, jest to wielce bolesném dla dobrego jak ja chrześcianina, widziéć piérwszego Księcia kościoła odmawiającego wsparcia dla naszego tak pobożnego przedsięwzięcia, nigdy ci godni wodzowie nie będą chcieli temu uwierzyć.
Żegnając zatém uniżeniéj niż zwykle Urbana V., zdumionego tém niespodziewaném zdarzeniem, Bertrand wyszedł; cofając się prawie z terasu, zstąpił ze wschodów i znalazłszy przy drzwiach pałacu swój orszak, który zaczynał niepokoić się o niego, udał się do obozu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Karol Adolf de Sestier.
  1. Tiara, troista korona papieska.