<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Nieprawy syn de Mauleon
Data wyd. 1849
Druk J. Tomaszewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Karol Adolf de Sestier
Tytuł orygin. Bastard z Mauléon
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XXXIV.
Cyganie.

To czemu nasi podróżni przypatrywali się z zadziwieniem, rzeczywiście zasługiwało na uwagę.
Otóż co można było wzrokiem dosięgnąć przez szczelinę skały.
Naprzód, jaskinia podobna zupełnie do téj w któréj znajdowali się nasi podróżni, daléj w środku téj jaskini dwie postacie siedzące, albo raczej przykupione przy kufereczku, postawionym na kamieniu czarnym od niego; na rogu tego kamienia, jedna z postaci trzymała siedząc zapaloną świecę, która rozjaśniając tę scenę, ciskała światło i zwróciła uwagę naszych podróżnych.
Dwie te postacie, licho odziane, miały głowy zakapturzone ową gęsią zasłoną niepewnej barwy, jaka charakteryzowała ówczesnych cyganów, Agenor poznał w nich dwie kobiéty tego koczującego plemienia, będące już w podeszłym wieku, jak o tém z postawy i ruchu sądzić było można.
O dwa kroki od nich znajdowała się trzecia postać stojąca i zamyślona; że zaś niepewne światło nie rozjaśniało jéj twarzy, nie podobném było wyrzec, do jakiej płci ta trzecia postać należéć mogła.
Pod czas tego, dwie piérwsze postacie, urządzały sobie z pakunków i tłómoków siedzenia.
Wszystko to było w biédzie, nędzy, i łachmanach; jeden tylko kuferek, zupełnie sprzeciwiał się nędzy: był on z kości słoniowéj, inkrustowanéj w złoto.
Gdy się to działo wgłębi jaskini, weszła czwarta osoba i postępowała naprzód w cieniu, potém w pół cieniu, a nareszcie w świetle.
Zbliżyła się, i do jednéj z dwóch siedzących kobiét przemówiła słów kilka, których ani Agenor ani Musaron nie mogli słyszéć.
Siedząca cyganka słuchała z uwagą; poczém skinieniem pożegnała przybysza.
Agenor dostrzegł, iż w tém poruszeniu było pełno szlachetności i rozkazu.
Stojąca postać pokłoniwszy się, poszła za tą, która wymówiła kilka wyrazów, i obiedwie znikły w głębi jaskini.
Wówczas kobieta z rozkazującém skinieniem powstała, i nogę oparła na kamieniu.
Widziano dobitnie wszystkie poruszenia tych ludzi, lecz nie można było dosłyszéć ich słów, które, jak to powiedzieliśmy, huczały niepewnym szmerem w jaskini.
Dwie cyganki pozostały same.
Załóżmy się panie, rzekł cicho Musaron, że te dwie stare czarownice razem, mają ze trzysta lat. Cyganie żyją tak długo jak kruki.
— Prawda, rzecze Agener, nie wydają się młode.
Tymczasem druga kobiéta zamiast stać jak pierwsza, przyklękła, i zajęła się rozzuciem obuwia ze skóry safianowéj, która obwijała jéj nogę aż po kostki.
— Doprawdy, rzekł Agenor, patrz jeżeli chcesz, ja odchodzę, nic nie jest brzydszego jak nogi staréj kobiéty.
Musaron ciekawszy od swego pana, pozostał, a rycerz odszedł.
— Ależ panie, zaręczam że nie jest tak straszna jak się wydaje. Oh! nawet przeciwnie, śliczna! Patrz no pan, patrz tylko.
Agenor odważył się.
— Istotnie, rzekł, to coś nadzwyczajnego, kostka jest misternéj doskonałości. Oh! to jest czarujący ród cyganów.
Stara zanurzyła w wodzie czystéj jak kryształ spadającej kroplami na skałę, bardzo delikatną chustę, i zaczęła myć nogę swojéj towarzyszki.
Następnie szukała coś w kuferku, i wydobyła z niego pachnidła, któremi nacierała stopy, co wzbudziło uwielbienie, a nadewszystko zadziwiło mocno naszych podróżnych.
— Pachnidła, balsamy! patrzno pan, patrzno pan! Zawołał Musaron.
— Cóż to ma znaczyć? mówił cicho Agenor, widząc iż cyganka stawia drugą nogę do światła, nie mniej białą i delikatną jak piérwsza.
— Panie, rzekł Musaron, jest to ubiór Królowéj Cyganów, i oto ją przebierają.
Rzeczywiście Cyganka, po wymyciu, otarciu i naperfumowaniu drugiéj nogi, zajęła się zdjęciem kwefu, który odpięła z wszelką starannością, i nieskończonym wyrazem szacunku.
Zdjęty kwef, zamiast odsłonić na jaw stuletnie zmarszczki, jak to przepowiedział Musaron, ukazał czarującą postać, ciemnych oczu, cery rumiannéj, i kształtny nosek według całej czystości typu illiryjskiego; podróżni téż mogli ujrzéć kobiétę dwudziestu sześciu, albo ośmiu lat mieć mogącą, i jaśniejącą blaskiem cudownéj piękności.
Kiedy nasi widzowie unosili się, stara cyganka rozciągnęła na ziemi w jaskini kobierzec z sierci wielbłądziéj, który, chociaż był z dziesięć stóp długi, wszelako dalby się przeciągnąć przez pierścionek z najdelikatniejszego palca, była to owa tkanina, któréj tajemnicę wyrabiania posiadali w ówczesnéj epoce tylko Arabowie, zrobiona z sierci w żywocie jeszcze zdechłego wielbłąda. Wtedy piérwsza cyganka postawiła nagie stopy na tym wspaniałym kobiercu, a tymczasem, jak po wiedzieliśmy, zerwawszy z niéj zasłonę twarz przykrywającą, miała zdjąć zasłonę okrywającą jéj postać.
Dopóki ta ostatnia tkanina była na swojém miejscu, Musaron wstrzymywał oddech, lecz kiedy odpadła; nie mógł powściągnąć krzyku podziwienia.
Na ten krzyk, bez wątpienia posłyszany od dwóch kobiét, światło zagasło, i ciemność najgłębsza ogarnęła jaskinię, zanurzając w swoich przepaściach podobnych zapomnieniu, rzeczywistość tajemniczéj sceny.
Musaron uczuł w ciemności od swego pana gwałtowne uderzenie nogą, które przez zręcznie wykonany zamach, oparto go pod ścianą, a w domiar tego nazwał go:
— Bydlę!
Zrozumiał, albo raczéj zdawał się pojmować Musaron, iż to było jednocześnie: rozkazem udania się na swoje legowisko, i karą za nieroztropność.
Poszedł więc wyciągnąć się w swoim płaszczu na posłaniu z liści przygotowaném własném staraniem.
Po upływie kilku minut, gdy już był pewny że się światło więcéj nie rozjaśni, i Agenor poszedł położyć się za nim.
Musaron uważał to za chwilę w któréj może otrzymać przebaczenie winy sztuką przebiegłości.
— Otóż co to jest, rzekł, odpowiadając głośno temu, co niezawodnie Agenor mówił do siebie cicho, one pewno szły z tamtéj strony gór drogą równoodległą od naszéj, i bez wątpienia znalazły otwór podobny do tego co i w naszéj jaskini, gdzie my jesteśmy, mającej środek zamknięty przez skałę, którą grymas natury albo jakaś fantazya ludzka umieściła jakby olbrzymie przepierzenie.
— Bydlę! poprzestał na powiedzeniu raz jeszcze Agenor.
Jednakże to drugie ofuknięcie było wymówione tonem bardziéj łagodnym: germek poznał to od razu.
— Teraz, mówił daléj, oddając hołd swemu niechybnemu taktowi, teraz oto idzie, co to za jedne te kobiéty? Cyganki niezawodnie, oh, tak, ale naco te pachnidła i balsamy, te nogi nagie tak białe, twarz piękna i tak czarująca postać; oh! bylibyśmy mogli zobaczyć, gdybym niebył tak nierozważnym!...
Musaron wymierzył sobie silny policzek.
Agenor nie mógł się powściągnąć od śmiechu.
Musaron usłyszał to.
— Królowa Cyganów! mówił daléj, coraz więcéj z siebie zadowolony, a może też tak nie jest, chociaż nie mogę inaczéj rozumiéć tego widma czarującego, które postradałem przez moje głupstwo... Oh! jakie ja téż bydlę!
I dał sobie drugi policzek.
Agenor zrozumiał że Musaron nie mniéj jak on ciekawy, był przejęły zupełnym żalem; przypomniał sobie zarazem, że Ewangelja żąda nawrócenia się grzesznika, a nie śmierci.
Prócz tego pokuta była dostateczna, od chwili kiedy Musaron to sobie uczynił z rozwagi, co jego pan chciał uczynić w uniesieniu.
— Co pan myślisz o tych kobiétach? odważył się w końcu przemówić Musaron.
— Myślę, rzekł Agenor. że te brudne suknie, z których rozebrała je najmłodsza, nie przystoją błyszczącéj piękności którąśmy na nieszczęście tylko ujrzeli.
Musaron westchnął głęboko.
— A balsamy i pachnidła dobyte z pudelka, były jeszcze nie stosowniejsze do téj brudnéj odzieży przydał Agenor, i to znaczy, jak myślę!...
Powściągnął się.
— Oh! co pan myślisz, spytał Musaron; zaręczam, że byłoby mi przyjemnie zgodzić się z tak oświeconym jak pan rycerzem.
— To oznacza, jak myślę, mówił daléj Agenor ulegając, nie myśląc nawet o tém, jak kruk sile pochlebstwa, że to są dwie podróżujące: jedna z nich jest bogata i lepszego urodzenia, obiedwie udają się do jakiego odległego miasta, i że ta bogatsza i lepszego urodzenia kobiéta, użyła tego fortelu, aby ujść chciwości rabusiów i napaści żołnierzy.
— Pozwólno pan, pozwól, odrzekł Musaron zajmując w rozmowie miejsce, podług swego zwyczaju; może jedna z tych kobiét jest taką jakie cyganie przedają, ukształciwszy jéj piękność, jak to czynią mastalerze z końmi, które czyszczą, ubierają i wodzą z miasta do miasta.
Tego wieczora, Musaron mógł pozyskać palmę swojego rozumowania; dla tego Agenor złożył broń, dając poznać milczeniem, że się pokonanym uważa.
Rzecz się tak ma: że złudzony, jak każdy dwudziesto-pięcio letni mężczyzna, uczuł miłość w głębi serca na widok kształtnéj nogi i ładnéj twarzy, i dla tego zawarł się sam w sobie, niezadowolony w duszy, bo zdanie dowcipnego Musarona, mogło miéć swoją słuszność, i tajemnicza piękność, mogła być tylko awanturnicą biegającą po wsiach za bandą cyganów, i tańcującą wybornie swemi ślicznemi i małemi stopkami po jajach i linie.
Jedna tylko okoliczność mogła zwalczyć to prawdo-podobieństwo, tą okolicznością były uszanowania mężczyzn i kobiét dla nieznajoméj, lecz Musaron w swojém rozumowaniu, którego logika była rozpaczą dla rycerza, przywodził pewne przykłady, że kuglarze okazywali uszanowanie dla istoty zarabiającéj na wyżywienie towarzystwa.
W takich to marzeniach błądził rycerz, dopóki sen, ten miły towarzysz utrudzenia, nie uwolnił go z tego zajęcia w którém przez kilka godzin zostawał.
Około czwartéj rano, piérwsze dzienne promienie rozciągnęły fioletowy płaszcz po ścianach jaskini, a przy ich świetle ocknął się Musaron.
Germek obudził swego pana.
Agenor otworzył oczy, zebrał myśli, i pobiegł do rozpadliny w skale.
Lecz Musaron potrząsł głową na znak, że on tam był wprzódy...
— Ani żywéj duszy, mówił cicho; w rzeczy saméj dość widno było w sąsiedniéj grocie wystawionéj na promienie wschodzącego słońca, aby rozpoznać przedmioty. Jaskinia była zupełnie pustą.
Cyganka ranniejsza od rycerza, wywędrowała; a z nią orszak, kufereczek, balsamy i pachnidła. Wszystko znikło.
Musaron zawsze zajęty rzeczami materyalnemi doradzał śniadanie, lecz zanim rozwinął korzyści swojego przedstawienia, wyszedł na szczyt góry, z którego, jak drapieżny ptak, mógł widziéć kręte drogi ciągnące się po dolinie.
Na płaszczyźnie mniéj więcéj o trzy ćwierci mili od wysokości odległéj na któréj znajdował się Agenor, można było przy natężeniu wzroku dojrzéć osła, na którym unosiła się jakaś postać, a obok niéj trzy inne idące pieszo.
Cztéry osoby, które mimo odległości przedstawiały się z niejakąś dokładnością Agenorowi, nie mogły bydź czém inném, jak tylko czterema cygankami, które udając się drogą, jaką dwaj podróżni wczoraj jechali, zdawały się postępować tą samą ścieszką którą wskazywał Musaron, jako mającą zaprowadzić do Sorii.
— Spieszmy, śpieszmy, Musaronie, wołał rycerz, na koń i popędzajmy nasze nocne ptaszki; zobaczmy jak tez przy dniu wyglądają.
Musaron będąc przekonanym, że powinien nagrodzić swoją winę, przyprowadził rycerzowi osiodłanego konia; sam dosiadł swojego, i w milczeniu, galopem puścił się za Agenorem.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Karol Adolf de Sestier.