Obraz (Konopnicka, 1892)
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Obraz |
Pochodzenie | Książka dla Tadzia i Zosi |
Data wyd. | 1892 |
Druk | Wł. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
— „Z powodu smutnych okoliczności, jest do sprzedania obraz olejny dobrego pendzla, za umiarkowaną cenę.“ — Takie ogłoszenie przeczytał głośno Józio w rozłożonym przed sobą „Kurjerze“.
— Gdzie? — zapytał ojciec, który pijąc herbatę, przysłuchiwał się czytaniu chłopczyka.
— Na Starem Mieście, pod Nr. 15, mieszkanie 32 — doczytał Józio i spojrzał na tatę wymownie.
W spojrzeniu tem można było wyczytać dwie rzeczy: pierwszą, że Józio bardzo lubi obrazy i drugą, że ma litościwe serce. Ale ktoś bardzo domyślny odgadłby może jeszcze i rzecz trzecią, a mianowicie, że nazajutrz przypadały imieniny Józia i że mu tata dawno już obiecał kupić kiedyś obrazek jaki na wiązanie. Tego wszystkiego musiał się domyśleć ojciec Józia, gdyż popatrzył na zarumienioną twarz syna i rzekł:
— Pójdziemy tam jutro.
Józio ledwo mógł dospać tej nocy, tak go zajmowała myśl, o owym niewidzianym jeszcze, a już upragnionym obrazie: przedstawiał sobie jego treść, jego wielkość, nawet jego ramy. Szybkim też krokiem podążał z rana przed tatą ku Staremu Miastu, nie zważając nawet na silny wiatr, który deszczem w oczy zacinał i przejmował chłodem do kości.
Dopiero kiedy doszedł do końca Podwala, zaczął uważniej rozglądać się po kamienicach, aż ujrzawszy Nr. 15, zatrzymał się i czekał na ojca.
Kiedy w bramie zapytali o numer 32 mieszkania, stróż odpowiedział niechętnie, że to nie żadne mieszkanie, tylko facjatka na strychu. Bardzo też zdawał się zadziwiony, że przybyły pan z synkiem wcale się tem nie zraził, ale na wschody wstępować zaczął. Pierwsze i drugie piętro jako tako oświetlone były; na trzeciem należało się już dobrze pilnować poręczy — dalej zaś nie było już poręczy, tylko wązka drabina, po której trzeba było iść zupełnie po omacku. Ojciec potarł zapałkę i zobaczył tuż przy drabinie owej niskie i licho sklecone drzwi, przez które dolatywał łoskot puszczonej w ruch maszyny do szycia. Na drzwiach naznaczony był Nr. 32.
Ojciec zastukał raz i drugi, gdyż dzwonka nie było, aż wreszcie zgrzytnął rygielek, drzwi się otwarły, a w nich ukazała się wysoka i szczupła postać czarno odzianej kobiety.
Przybyli uchylili kapelusza a ojciec zapytał, czy tu jest do sprzedania obraz, o którym było ogłoszenie we wczorajszym „Kurjerze“. Czarna postać usunęła się, skłoniwszy głowę, i wpuściła przybyłych do izdebki. Była to schludnie wybielona, lecz bardzo niska stancyjka, z klinowatym, wznoszącym się nieco ku okienkowi sufitem, o który dobrego wzrostu człowiek mógł niemal głową trącić. Na pierwszy rzut oka dostrzedz było można w izdebce wielki niedostatek i wielki ład zarazem. Dwa ubogie tapczany, szafka z kuchennym sprzętem, wieszadło z trochą odzieży, mała komódka, na niej lampa, — stanowiły prawie całe jej bogactwo. Pod jednem okienkiem stała we wgłębieniu maszyna do szycia, a przy niej koszyk z robotą, pod drugiem stał zarzucony książkami szkolnemi stolik, od którego powstał i powitał przybyłych ukłonem nieco starszy od Józia chłopczyk, w wytartym gimnazyalnym mundurku. Wprost maszyny, na miejscu najlepiej oświetlonem w tej chwili, wisiał niewielki obrazek, w starych złoconych ramach. Józio wpatrzył się w niego ciekawie.
Był to pięknie malowany krajobraz, przedstawiający staroświecki dwór wiejski, z obszernym gankiem, przed którym bawiła się gromadka dzieci. Wielka, stuletnia lipa ocieniała ganek, na prawo widać było piękny ogród i długą topolową wystawę, na lewo chaty wiejskie i wiodącą do nich drogę, na której czernił się krzyż stary, pochyły. Słońce zachodzące rzucało na drogę tę jaskrawe blaski, oświetlając wracających z pola żeńców i pędzone z pastwisk trzody. Krajobraz był pospolity, niewyszukany, ale miał wiele swojskiego uroku. Lipy i topole zdawały się szumieć, gwar dzieci, szczebiot jaskółek, pieśń wracających kosiarzy i ryk trzód — słychać było nieledwie. Wszystko tu tchnęło spokojem ślicznego letniego wieczoru.
Wpatrzył się Józio, wpatrzył się i ojciec w ten śliczny wiejski obrazek, a czarno ubrana pani tak mówiła cichym, miłym głosem.
— Jest to dom, w którym urodziłam się, wychowałam i spędziłam najszczęśliwsze lata; tam także przyszły na świat moje dzieci, ot te, które się przed gankiem bawią, a z których został mi się tylko ten syn jedyny — dodała głaszcząc po głowie stojącego przy niej chłopczynę. Tam są, groby rodziców moich i dziatek moich; tam życzliwe mi dusze w tych chatach żyją, tam krzyż, pod którym uczyłam się pacierza od matki. Wszystko to już nie moje. Wierzyciele wszystko zabrali. Niemiec Nagel założył browar w starej siedzibie ojców moich, nie wiem nawet, czy jeszcze stoi owa lipa stara i ów krzyż, których już nigdy, nigdy nie zobaczę...
A gdy tak mówiła, bujne, jasne łzy spływały po jej bladej twarzy.
— Ile pani chce za ten obraz, — zapytał ojciec, powstrzymując silne wzruszenie.
— Tanio sprzedam — rzekła wdowa, gdyż muszę zapłacić wpis za syna mego; inaczej wydalono by go ze szkoły — a tak się dobrze, tak wzorowo uczy.
Pomyślał ojciec przez chwilę i rzekł:
— Pani! kupuję ten obraz. Ale chcę być jego nabywcą warunkowym. Jako cenę obrazu będę płacił za syna pani, aż do ukończenia przez niego nauk, najpierw szkolnych, a potem i wyższych, jeśli potemu będzie miał ochotę. Co do obrazu, to pozostanie on w tem samem miejscu, aby syn pani, patrząc na tę siedzibę ojców i dziadów swoich, uczył się dobrze i pracował usilnie tak, iżby kiedy mógł wykupić z rąk Niemca rodzinny kawałek ziemi i mógł na stare lata wprowadzić panią pod ten dach ojczysty. Przeczuwam, iż on to uczyni kiedyś, dodał, kładąc rękę na ramieniu zarumienionego chłopczyny. Wtedy dopiero odda on ten obraz synowi mojemu. Czy zgoda?
Wdowa w milczeniu płakała, cisnąc rękę ojca do ust, a mały gimnazista rzucił się Józiowi na szyję.
Byli też odtąd przyjaciółmi.