Obrazki z podróży do Tatrów i Pienin/Dolina Kościeliska
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Obrazki z podróży do Tatrów i Pienin |
Data wyd. | 1872 |
Druk | Drukarnia Uniwersytetu Jagiellońskiego |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Rozkoszna, jedyna
Pochmurna dolina
Dla całych Tatrów ponęta;
Lecz lasy i skały
W krąg ją opasały
I brama z głazów zamknięta.
Opisawszy Morskie Oko, długo biłam się z myślami, gdzie mam teraz zaprowadzić czytelników moich. Tyle cudnych okolic, tyle miejsc godnych widzenia mieszczą w sobie Tatry, że nie wiedziałam prawdziwie, któremu dać pierwszeństwo. Wiérch Czerwony, bliski sąsiad Zakopanego, nęcił niezrównanym widokiem, jaki z jego szczytu na całą przedstawia się okolicę; wabiła wdziękami swemi urocza Mało-Łąki ustroń; olbrzymi Krywań zachęcał do podjęcia trudów trzechdniowéj podróży, w zamian których obiecywał nowe a cudne widoki. Ale gdy w rzędzie tych okolic, przesuwających się przed oczyma memi jakby najwspanialsze panorama, stanęła urocza Dolina Kościeliska, prawdziwy cud piękności, arcydzieło Stwórcy, wypieszczone Tatrów dziecię, gdy obraz jéj wywołany siłą pamięci, odnowił wszystkie wrażenia, jakich zwiedzając ją doznawałam, nie wahając się dłużéj, dałam jéj pierwszeństwo. Obok niezrównanéj piękności téj doliny, kierowała wyborem moim łatwość odbycia téj wycieczki bez żadnych niemal trudów, tak, że zwiedzenie Kościeliska można uważać jako wypoczynek po wyprawie do Pięciu Stawów i Morskiego Oka.
Dolina Kościeliska leży o milę od kościoła zakopiańskiego, w południowo-zachodniéj stronie. Droga do niéj wygodna i dobrze utrzymana, prowadzi z razu przez wieś, potém wije się wśród łąk różnobarwném zasłanych kwieciem, napełniającém powietrze balsamiczną wonią, łatwo więc na miejsce dojechać można. Dokoła otacza nas krajobraz pełen rozmaitości i czarownego wdzięku. Na lewo czyli od południa piętrzy się wspaniały Giewont, wznoszący się prostopadłą ścianą z łona ciemnych, podnóże Tatrów opasujących lasów, na prawo wyniosłe wzgórza Gubałówki strojne tą cudną szatą, w jaką matka natura obleka na wiosnę ulubione dziatki. Ale wśród łąk i gajów, których krasa téj matki darem, widać tu pola uprawne ręką człowieka. Ten nie pozwala ziemi samém stroić się kwieciem, przyglądać się swym wdziękom w czystych wodach strumienia i na téj płochéj rozkoszy, pełną nadziei, przemarnić wiosnę: ale ostrym pługiem rozdarłszy jéj łono, rzuca w nie ziarno, które, gdy kwiaty zwiędną pod letniego słońca skwarem, odpłaci trudy rolnika plonem, na jaki stać jałową skibę tutejszą.
Na zielonéj równinie rozścielającéj się między Gubałówką a Reglami, środkiem któréj droga się wije, widać malowniczo rozsiane góralskie zagrody, lub samotnie stojące szałasy pasterskie; gaiki świerków, kręte potoki przesuwające się po tym zielonym kobiercu jakby połyskujące węże, urozmaicają i ożywiają tę przecudną okolicę. Zachwycając się ciągle temi malowniczemi widokami, coraz to nowe odkrywając w nich piękności, dojeżdżamy niebawem do miejsca, gdzie droga rozchodzi się na dwie strony. To już połowa drogi do Kościeliska. Zwracająca się na lewo w las, prowadzi brzegiem potoku w głąb gór do doliny Mało-Łąki; udawszy się na prawo w piękny las świerkowy, dojedziemy do doliny Kościeliskiéj. Miły cień i chłód lasu, uprzyjemnia nam drogę, która lubo górzysta, jest jednak wcale wygodną. Niebawem wyjeżdżamy na otwarte miejsce, skąd wspaniały widok na Babią górę rysującą się na dalekim widnokręgu, a spuściwszy się na zieloną równinę, skręcamy nagle na lewo, w małą dolinkę[1] zamkniętą dwiema ogromnemi skałami, stojącemi po obu stronach drogi i tworzącemi wspaniałą naturalną bramę bez łuku.
Za tą bramą prześlicznie uwieńczoną mchem i świerkami roztacza się obszerna dolina owalnego kształtu, otoczona górami wznoszącemi się w amfiteatr, które okrywa gęsty las świerkowy. Lasy te tak są piękne, zieloność ich tak świeża, że najstaranniéj pielęgnowane szpalery nie wytrzymałyby porównania z niemi[2]. Nad temi lesistemi górami, po lewéj czyli wschodniéj stronie doliny, sterczą niby baszty, wieże, lub rozwalonych murów odłamy, wyniosłe skały, strojne wieńcami świerków czepiających się na każdym załamku szaréj opoki. Pomiędzy temi skałami odznacza się foremnym ostrosłupowym kształtem piękna skała zwana Kończystą. Wyniosłe szczyty Upłazu i Czerwonego Wiérchu, na których bieleją płaty śniegu, panują nad tą uroczą doliną zasłaną najbujniejszą murawą, ożywioną bystrym nurtem Dunajca płynącego u podnóża gór po prawéj stronie. Kilka szałasów pasterskich rozrzuconych po téj pięknéj łące, mnóstwo pasącego się bydła, dźwięk dzwonków, głosy pasterzy, rozweselają tę dolinę przypominającą nam wdzięki dolin szwajcarskich, których widoki przeniesione na płótno tak nas nieraz zachwycały.
Jeszcze nie rozpatrzyliśmy się w tym cudnym obrazie, który tak niespodzianie roztoczył się przed nami wśród ciemnych lasów, jeszcze nie wyszliśmy z podziwienia i zachwytu, w jaki nas to czarujące miejsce wprawiło, a już czekają nas nowe, silniejsze wrażenia, bo ta piękna dolinka to dopiero wstęp, przysionek najwspanialszéj świątyni. Gdzie ona się kończy, zamknięta wyniosłemi skałami, zpomiędzy których rozhukany wypada Dunajec, tam dopiero zaczyna się właściwa Dolina Kościeliska, cud piękności, jakby senne wyobraźni widziadło. Snać uważał przedwieczny Architekt, że nagły wstęp do gmachu będącego zaiste arcydziełem wszechmocnéj Jego ręki, olśniłby za nadto wźrok śmiertelnych, nie przywykły do podobnéj piękności i dla tego przeprowadza nas przez ten przysionek, aby przygotować zwolna oczy nasze do oglądania coraz większych cudów.
W końcu powyżéj opisanéj dolinki, napotykamy małą kapliczkę, a nie opodal za nią, w cieniu pięknych lip, nawpół zwaloną leśniczówkę, służącą dawniéj za mieszkanie gościom przybywającym tutaj na żentycę. Stąd poraz pierwszy ukazuje nam się majestatycznie szczyt Pysznéj (7230 st.), ubielony smugami śniegu. Minąwszy zwaliska karczmy do niedawna jeszcze mieszkalnéj, stajemy przed skalistą bramą wyższą, okazalszą niż pierwsza, odpowiednią zupełnie wspaniałości miejsca do którego wstęp nam otwiera. Nim jednak przestąpimy ten próg zaczarowany, warto zobaczyć nadzwyczaj obfite źródło, a zarazem orzeźwić się wyborną wodą na dalszą wędrówkę. Źródło to leży tuż za zwaloną karczmą po drugiéj stronie potoku, który przechodzimy po kładce. Bije ono z pod ziemi z taką siłą, że pomimo znacznéj głębokości, widać na powierzchni poruszenie wody podobne do wrzenia. Woda zimna jak lód (3°3 R.), niezrównanéj przeźroczystości, odpływa do Dunajca trzema strugami wijącemi się wśród bujnych porostów, gęstéj trawy i pięknych akonitów rosnących tutaj kępami. Miłoby było odpocząć dłużéj przy tem źródle, ale czas i ciekawość nagli, więc daléj w drogę na zwiedzenie doliny.
Na samą myśl, że mam opisać dolinę Kościeliską, pióro wypada mi z ręki, gdyż zupełnie nie zdolną się czuję do oddania w słowach uroku i wspaniałości tego miejsca; czuję, że wszystko, cobym powiedzieć mogła, będzie mdłém, bladém i niegodném téj cudnéj doliny. Tu żaden nie wystarczy opis; tu trzeba być koniecznie, trzeba własnemi oczami oglądać to czarodziejskie ustronie i rozpływać się, unosić, podziwiać za każdym krokiem.
Po obu stronach doliny piętrzą się strome opoki najdziwaczniejszych, najpiękniejszych kształtów. Tu wznoszą się jakby mury obronnéj twierdzy, tam nawpół rozwalone gotyckie baszty i wieże, daléj niby ołtarz z posągami świętych po bokach, lub wspaniałego zamku zwaliska, to znowu starożytny, warowny gród, gdzie niby czujne straże na wałach, samotne stoją świerki, a podobieństwo tak jest łudzące, że mimowolnie nadstawiamy ucha, czy się nie ozwie wojenny okrzyk, dźwięk trąb lub odgłos wrzawy biesiadnéj.
Po prawéj stronie sterczy skała mająca podobieństwo do sowy, grobowego stróża tych ruin, co jakby wypłoszona z ukrycia szczękiem oręża, skamieniała na miejscu. Ale tu każdą skałę opisywaćby potrzeba, bo każda godną jest pióra poety, lub pędzla biegłego malarza, każda do wyobraźni przemawia. Wysmukłe świerki wieńczą te urwiste opoki, stroją każdy załamek, każdy zakątek. Gdzieniegdzie splatają z niemi konary swoje klony i jarzębina, których majowa zieloność z ciemniejszą barwą świerków, piękny odcień tworzy. Mnóstwo krzewów i różnobarwnych alpejskich kwiatów, pomiędzy niemi pachnące białe goździki, i prześliczne astry, czepiają się tych skał nieraz prostopadłych jak ściana, tak że często nie możemy wyjść z podziwienia, jak się tam mogą utrzymać owe roślinki, w co zapuścić korzonki, skąd pożywne ciągnąć soki. Miejscami rozsuwają się nieco skały, a wtedy wśród ciemnéj lasów zieleni, ukazuje się jaka rozkoszna polanka, lub głęboki przepaścisty wąwóz, z którego bystry potok wypada. Nie raz zdaje nam się, że dzikie, wyniosłe skały zamkną już dolinę, gdy tymczasem rozwija się ona daléj jak czarodziejska wstęga, coraz nowe ukazując nam widoki. Tu nie ma dwóch skał, dwóch drzew do siebie podobnych, wszędzie czarująca rozmaitość zachwyca. W głębi wznosi się wspaniały szczyt Pysznéj zamykającéj Kościeliską dolinę[3].
Dno doliny tak jest wązkie, że obok Dunajca który w niezliczone wijąc się zakręty, huczy, pieni się, szumi, przewala się już nie po drobnych kamykach, ale po potężnych, skalistych progach, ledwie przeciska się droga popod samemi skałami; niekiedy nawet wspina się na ich pochyłości. Swawolny potok jakby dla igraszki, przerzuca się ciągle z jednéj strony doliny na drugą, a droga nie mając się gdzie uczepić, co chwila ustępować musi z jednego brzegu na przeciwny, i w też same co Dunajec wije się zakręty. Droga ta kamienista, jak wszystkie w górach, popsuła się bardzo skutkiem niezwykłego wzbierania górskich wód w roku przeszłym. Miejscami woda naznosiła masę kamieni, pozrywała mosty, a nawet całkiem drogę zalała tak, że chcąc przejść, trzeba się czepiać po uboczu skały.
Uszedłszy kawał drogi tą przecudną doliną, przychodzimy do miejsca, gdzie ona znacznie się rozszerza. Przed nami wznosi się pięknym lasem uwieńczona skała Pisaną zwana; na lewo sterczy Saturnus jakby zwaliska jakiego olbrzymiego grodu; ściany prostopadłe, zupełnie nagie, dzikością swoją rażąco odbijają od skał strojnych zielonością wznoszących się po drugiéj stronie. U stóp Saturnusa rozściela się rozkoszna polana ocieniona gaikami świerków; na przeciwnéj stronie widać także zieloną polanę położoną na stroméj pochyłości góry; na obu stoją pasterskie szałasy; obie noszą nazwę Pisanéj. Gdyby w dolinie Kościeliskiéj, gdzie wszystko najdoskonalszą odznacza się pięknością, można wybór uczynić, miejsce powyżéj opisane, nazwałabym jedném z najpiękniejszych. Dzikość, wspaniałość, wdzięk niezrównany, splatają się tutaj w jednę harmonijną całość, w jeden zachwycający łączą się obraz.
Po lewéj stronie drogi, nieco w bok, widać kamieniste, wyschłe łożysko potoku, prowadzące do miejsca zwanego Krakowem. Jestto jakby szczelina pomiędzy skałami niezmiernie kręto idąca pod górę, zaledwie na kilka kroków szeroka, miejscami zwężająca się tak, że dwie osoby obok siebie z trudnością przecisnąćby się mogły. W skałach wznoszących się po obu stronach, pełno rozpadlin, dziur, zakrętów, uliczek; drzewa i krzewy wieńczące skał tych szczyty, tworzą jakby zielone sklepienie. Skąd ten wąwóz, mogący być wyborném schronieniem dla zbójców, otrzymał nazwę Krakowa, jakie tu podobieństwo upatrzyli górale do starodawnego Piastów grodu, dowiedzieć się trudno, gdyż za całą odpowiedź dają, że się tak oddawna nazywa. Wązką tą szczeliną dojść można na Czerwony Wiérch; nie życzę jednak nikomu zapuszczać się daléj, jak do miejsca, gdzie wąwóz rozszerza się, tworząc jakby rynek w tym skalistym Krakowie, gdyż potém znowu wchodzimy w ciasnotę, gdzie niema nic osobliwego, a przeprawa przez ogromne kamienie zawalające dno wąwozu, dosyć jest trudzącą. Nie można miejscu temu odmówić jakiéjś niezwykłéj, jemu tylko właściwéj piękności; będąc kilka razy w Kościelisku, warto zajrzeć do tego Krakowa; gdyby jednak zwiedzenie téj uroczéj doliny miało się ograniczyć na jednéj tylko bytności, lepiéj nie tracić czasu i spieszyć do miejsc nierównie godniejszych widzenia.
Jedném z takich miejsc jest źródło Czarnego Dunajca pod skałą Pisaną. Z otworu podobnego do czeluści piecowych, wybucha gwałtownie szeroki strumień, a niezmierny pęd powietrza dający się czuć w bliskości otworu, każe się domyślać, że rozciąga się on daleko pod górą. Ten strumień uważają powszechnie za źródło Dunajca; rzeczywiście jednak jestto tylko przepływ podziemny, czego dowodem, że o sto kroków wyżéj, część potoku ginie w przedziurawionych skałach, niemniéj zmienna temperatura wody (5,1° C. aż do 7,4° C.); a wreszcie, iż w zimie ustaje, gdy strumień zamarznie. Właściwe źródło Dunajca leży nierównie daléj pod skałami i już jako znaczny potok wypada na dolinę, łącząc się zaraz z innym płynącym z pod Pysznéj.
Mnóstwo napisów okrywa skałę, z pod któréj wypływa Dunajec; tu bowiem zwiedzający Kościelisko zwykli zapisywać nazwiska swoje; stąd téż ta skała otrzymała nazwę Pisanéj.
Źródło Dunajca bywa zwykle kresem podróży dla zwiedzających Kościelisko; każdemu jednak życzę nie szczędzić trudów i zapuścić się daléj w tę cudną dolinę, która co krok to nowe przedstawia nam widoki, a nigdy nie spowszednieje, nie znuży jednostajnością, bo im lepiéj się rozpatrujemy, tém więcéj dostrzegamy w niéj piękności.
Od Pisanéj skały, dolina znowu się zwęża; droga wije się ciągle brzegiem potoku, który przewalając się po ogromnych głazach, najpiękniejsze tworzy wodospady. Woda tego strumienia tak jest przejrzysta, że nawet w miejscach więcéj niż na sążeń głębokich policzyćby można leżące na dnie kamyczki. W takich głębiach woda wydaje się ciemnozieloną, a przy téj barwie tym piękniéj odbija śnieżna piana powstająca w gwałtownym pędzie potoku.
Zwolna zmienia się postać doliny, skały coraz bujniejszym okrywają się lasem, zpośród którego coraz rzadziéj nagie wychylają się opoki. Po prawéj stronie drogi, ciągnie się także lasek świerkowy i strudzonych podróżnych miłym osłania cieniem. Tu stoi krzyż prosty, drewniany, utkwiony w wielkim, mchem porosłym głazie[4]. Na krzyżu wyrznięty napis: „Nic nad Boga!“ Krzyż ten postawił i napis położył wieszcz nasz ulubiony W. Pol. On sercem odgadł potrzebę każdego serca i na straży najpiękniejszéj w Tatrach doliny postawił to godło świętéj wiary naszéj, aby myśli obojętnych nawet, zwrócić ku Bogu i nie dać im opuścić tego miejsca bez złożenia hołdu kornéj modlitwy, czci i uwielbienia Temu, którego wszechmocne słowo wywołało z nicości te cuda[5].
Idąc daléj, dolina rozszerza się znowu, a droga rozchodzi się na dwie strony; nieco w bok na lewo, prowadzi na polanę Smytnię, wprost zaś na Ornak. Nie widać tu już tych skał dziwacznych, a tak rozmaitych kształtów, ale natomiast coraz wyższe góry, okryte u dołu lasem, wyżéj kosodrzewiną, wznoszą się po obu stronach. Niebawem przychodzimy na polanę Ornak, któréj położenie jest bardzo malownicze. Od południa objęły ją w potężne ramiona wyniosłe góry, wśród których odznacza się majestatycznie kształtem i wysokością olbrzymi wiérch Pysznéj zwanéj także Bystrą (7230 st.). Na lewo wznosi się siodłem[6] z Pyszną połączona turnia Babie nogi (6882 st.), łącząca się znowu z wyniosłym także Wiérchem Smreczyńskim (6954 st.). Obok widać wspaniałą i piękną górę Tomanową polską (6908
st.), z wierzchołkiem na dwa rozdzielonym szczyty. Ku wschodowi, t. j. na lewo od tego olbrzymiego zastępu zatoczonego w półkole, piętrzy się nieco głębiéj prostopadła, skalista, dziko poszarpana ściana; są to tak zwane Rzędy. Tuż nad polaną po tejże saméj stronie, stoi jakby na straży, o wiele od poprzednich niższa, lasem okryta Smytnia, na któréj w bardzo znacznéj wysokości, widać zaniedbane kopalnie rudy żelaznéj[7]. Na przeciwnéj stronie t. j. na prawo, wznosi się rozłożysty Ornak (4146 st.), nadający nazwę pięknéj polanie u stóp jego rozesłanéj.
Ma ona kilku właścicieli, mianowicie gazdów ze wsi Ciche, którzy tu mają swoje szałasy. Bywając prawie corocznie na téj polanie, spędziliśmy niejednę przyjemną chwilę na rozmowie z juhasami i gazdami przyjeżdżającemi po mleko, lub do roboty w porze sianokosu. Jednego z nich szczególniéj, nazwiskiem Józef Michniak, nigdy nie zapomnę; jego rozsądek, zdrowe zdanie o rzeczach, prawdziwie mię zadziwiało, a rozrzewniało przywiązanie do rodzinnéj ziemi, malujące się w prostych, ale z serca płynących wyrazach. Życzę każdemu zwiedzającemu Tatry nie zaniedbywać sposobności zbliżenia się do górali, poznania ich charakteru i sposobu myślenia, gdyż zapewne rzadko gdzie u ludu naszego znajdziemy taką prawość, taką prostotę, serdeczność i tak zdrowy rozsądek, jaki odznacza te dzieci wspaniałéj górskiéj przyrody.
Góral, aczkolwiek otwarty i szczery, nie zaraz jednak wynurzy się z tém, co czuje; zwolna stara się on wybadać twój sposób myślenia i dopiero gdy pozna, że obojętnością nie wyziębisz uczuć jego, że je zrozumieć i pojąć potrafisz, otworzy ci serce swoje, w którém taka nadzieja lepszéj przyszłości, taka do poświęcenia się gotowość, że prawdziwie nieraz zawstydzićby się trzeba naszego samolubstwa i słabości ducha, zrażającego się każdą przeszkodą lub zwłoką w osiągnieniu upragnionego celu.
Ale za daleko zapędzam się w pochwałach górali, które każdemu, kto ich nie pozna bliżéj, przesadzonemi się zapewne wydadzą; wolę powrócić na Ornak i opowiedzieć okropny wypadek, jaki się zdarzył w r. 1856 na téj rozkosznéj polanie.
Byłoto w zimie, w pierwszych tygodniach wielkiego postu; ogromna masa śniegu zsunęła się z góry Ornaku, i z niesłychaną szybkością pędząc na dolinę, przywaliła pięciu górników, którzy po skończonéj robocie wyszli z bani i byli już w drodze ku domowi. Aby dać wyobrażenie o gwałtownym pędzie lawiny, dość powiedzieć, że las okrywający pochyłość Ornaku, który zagarnęła ta ogromna łacha śniegu, nietylko powaliła, ale, że tak powiem, skosiła. Słyszałam z ust wiarogodnego świadka, który na miejscu sprawdzał wypadek dla zdania o nim urzędowego raportu, że z drzewa powalonego tym sposobem na dolinę, można było narąbać około 1000 siąg. Rodziny nieszczęśliwych górników nie wiedząc o okropnym ich losie, w największéj zostawały niepewności i obawie, smutnemi dręczone przeczuciami. W parę dni dopiero, gdy ustały zawieruchy i śnieżne zamiecie, a robotnicy pojechali po rudę, straszny widok stwierdził prawdę tych przeczuć. W bliskości Ornaku poznajdowano odzienie biednych górników, które pozrywał z nich gwałtowny pęd powietrza, a na dolinie ujrzano ogromną zaspę śniegu, grobem ich będącą. Wzięto się zaraz do rozkopywania śniegu, ale tak był stwardniały, że dwóch tylko z tych nieszczęśliwych odszukano, trzej inni głębiéj zasypani, do wiosny w zimnym spoczywali grobie. Dopiero, gdy śniegi topnieć zaczęły, znaleziono trupy najokropniéj pokaleczone, podruzgotane; jeden obejmował jeszcze pień świerka, którego się uchwycił, chcąc na nim szukać ratunku.
Smutny to był dzień, gdy zwłoki tych biedaków przywieziono do wsi. Pomiędzy tymi nieszczęśliwymi, był ojciec z dwoma dorosłymi synami; wszyscy trzej pracą swoją zarabiali na wyżywienie licznéj rodziny, która po gwałtownéj ich śmierci, została bez opieki i sposobu do życia. Nie zmarniały jednak biedne sieroty, choć Bóg wkrótce po śmierci ojca zabrał im i matkę. Dwoje starszych wzięła na opiekę była właścicielka Zakopanego, czworgiem młodszych zajęli się krewni, którzy choć sami nie bogaci dali przytułek sierotom.
Przypadki osunienia się śniegu, zdarzają się dosyć często w Tatrach, w czasie nagłych odwilży. Przed kilku laty, także w Kościelisku, naprzeciw Smytni, śnieg się zesunął z góry, ale tym razem nie było żadnego przypadku. Lawina zniszczywszy las, odsłoniła fantastycznych kształtów skały przedtem w jego cieniu ukryte, które podziwiamy tuż za Krzyżem po prawéj stronie doliny.
U podnóża Wiérchu Smreczyńskiego, leży ukryte w lesie małe jeziorko 1 mórg powierzchni mające, do którego przystęp bardzo łatwy z polany Ornaku. Różni się ono zupełnie od innych jeziór tatrzańskich; dno jego jest torfiaste, woda choć przejrzysta ale ciemna, prawie czarna, brzegi bagniste, okryte porostami i przystrojone kosodrzewiną; staw bowiem Smreczyński leży już na górnéj granicy lasów (3892 st.). Ogólny widok jego jest posępny, a jednak nie bez właściwego wdzięku.
Najstósowniéjby było zakończyć zwiedzenie doliny Kościeliskiéj, złożeniem hołdu jéj dumnéj Królowéj na samym jéj wierzchołku. Każdemu będącemu na Ornaku, przyjdzie zapewne ochota wstąpić na szczyt Pysznéj wznoszącéj się wspaniale w odległości najwięcéj godziny drogi, jak się na oko wydaje. Niechaj jednak nikt nie da się uwieść złudzeniu zbliżającemu przedmioty, jakie w górach co chwila robi sobie igraszkę z naszych sił i wytrwałości. Wyprawa na Pyszną, lubo bardzo łatwa, gdyż to jest jeden z najprzystępniejszych szczytów, długiego jednak potrzebuje czasu. Mając zamiar zwiedzenia tego wiérchu, należy raniutko przyjechać do Kościeliska i z powrotem wózek zamówić. Ostrzegam jednak żeby się nie puszczać na niepewną pogodę, bo nie napróżno Goszczyński nazwał Kościelisko pochmurną doliną, deszcz tu bowiem częstszy niż gdzieindziéj w Tatrach, a Pyszna często mgłą zasłoniona, nawet przy pięknéj pogodzie. Prawie corocznie bawiąc w Zakopaném, trzy razy próbowaliśmy szczęścia w téj wycieczce. Raz doszliśmy powyżéj siodła Pysznéj, lecz mgła zalegająca nietylko szczyty ale i doliny poboczne, zmusiła nas do odwrotu. Drugi raz skończyła się nasza wycieczka na Ornaku, gdzie zjadłszy wybornego mleka i przeczekawszy deszcz, powróciliśmy do domu. Trzeci raz dopiero wstęp na Pyszną przy najpiękniejszéj pogodzie, udał się w zupełności.
W następnym obrazku opowiem tę wycieczkę do któréj pragnęłabym zachęcić każdego kto przywykły do dłuższego chodzenia zwłaszcza pod górę.
- ↑ Na samym wstępie do téj dolinki, po lewéj stronie, wznosi się nie wielka lecz godna uwagi skała. Składa się ona z maleńkich muszelek skamieniałych, zwanych nummulitami, najwięcéj podługowatego kształtu, podobnych do jęczmienia. Podhalanie téż powiadają, że góral wiozący jarzec t. j. jęczmień, w tém właśnie miejscu, zaklął na konie i natychmiast jarzec zamienił się w kamień, który dotąd świadczy o boskiéj karze.
- ↑ Dzisiaj już tego powiedzieć nie można. Lasy te przeznaczone na materyjał, są w wielu miejscach wyrąbane. Jakkolwiek rozum powiada że lasy powinny służyć na użytek człowieka, jednakże uczucie estetyczne oburza się na to zniszczenie jakie tu sprawia siekiera.
- ↑ Dolina Kościeliska ma 1¼ mili długości, rachując od wstępu do stóp Pysznéj.
- ↑ Ogromny kamień w którym utkwiony jest krzyż, ma wielkie podobieństwo do młyńskiego kamienia, jest on gładki, jakby ręką ludzką obrobiony. Drugi podobny leży nie opodal nad brzegiem potoku. Podanie miejscowe mówi że bardzo dawno, zapewne w czasach wielkoludów, pewien młynarz niósł oba te kamienie z pod Pysznéj i tu upadł przywalony ich ciężarem. Pochowano go na miejscu śmierci. Naprzeciw krzyża przy drodze, leży stós suchych gałęzi; jestto grób biednego młynarza, na który każdy przechodzień rzuca gałązkę. Co rok, zapalają ten stós i póki nie spłonie, odmawiają pacierze za duszę nieboszczyka, na grób zaś znowu przez cały rok składają gałęzie. Kto i kiedy dopełnia tego obrządku, nie mogłam się dopytać.
- ↑ Krzyż postawiony przez W. Pola spruchniał i upadł; takiżsam i na tém samém miejscu, postawił przed czterema laty p. W. Eliasz, znany malarz i autor Przewodnika illustrowanego do Tatr.
- ↑ Nie trzeba sobie wystawiać, że turnie stoją odosobnione jedna od drugiéj, gdyż przeciwnie łączą się one w jeden łańcuch za pośrednictwem nieraz bardzo rozległych grzbietów. Grzbiet taki niby olbrzymia grobla łączący dwie góry, nazywa się siodłem lub przełęczą.
- ↑ W wielu miejscach doliny Kościeliskiéj napotkać można ślady robót górniczych, które tu przed kilkudziesiąt jeszcze laty na wielką prowadzono skalę; prócz żelaza wydobywano miedź a nawet srebro. Na samym wstępie do doliny stała kuźnica, któréj rozwaliny widać dotąd naprzeciw karczmy; w miejscu, gdzie teraz widzimy kapliczkę, wznosił się kościołek zbudowany dla wygody górników tutaj pracujących. Od kilkudziesiąt lat, zaniedbano prawie zupełnie kopalnie w Kościelisku, gdyż nie opłacały kosztów. Teraz w kilku tylko miejscach wydobywają rudę, jakoto: w Ornaku, Tomanowéj, tak zwanéj Dziewiątéj bani i t. d.