Ofiary półświatka/Rozdział I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Ofiary półświatka |
Podtytuł | Powieść obyczajowo-sensacyjna |
Wydawca | Wydawnictwo „Najciekawsze Powieści“ |
Data wyd. | 1931 |
Druk | Zakłady Drukarskie Wacława Piekarniaka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Ta, widocznie oczekiwała jej niecierpliwie, bo ujrzawszy Okońską odrzuciła jakieś listy, które przeglądała dotychczas i zaprosiwszy tym razem Lenkę nie do saloniku, lecz do swej sypialni, starannie zamknęła drzwi pokoju, jakby tem wskazując, że pragnie wieść poufniejszą rozmowę.
— Znów baba zacznie zastawiać sieci? — drgnęła Lenka.
Ale Helmanowa, na początek, nie zdradzała złych zamiarów. Uśmiechnęła się przyjaźnie, a z ust jej wybiegł uprzejmy frazes.
— Cóż to, kochana pani o mnie tak zapomina? Zaniedbuje przyjaciół...
— At... byłam zajęta... — mruknęła, niezbyt ucieszona z miana przyjaciółki „szefowej“ — Chciałam telefonować, ale wciąż coś stawało na przeszkodzie... Wreszcie pani odezwała się pierwsza...
— A ja pragnęłam panią zobaczyć, z nią pogawędzić, dowiedzieć się, jak się powodzi...
— Nieźle! — odparła Lenka, która jeszcze nie będąc zbyt pewna dalszego przebiegu „konferencji“ nie mogła jednak powstrzymać objawów próżności — Wcale nieźle — tu założywszy nogę na nogę, niby odniechcenia, pokazała nowe pantofelki i kosztowne paryskie pończoszki, dowody hojności Horwitza — Dziękuję, jakoś sobie radzę...
— Pewnie!... — bystry wzrok Helmanowej szybko otaksował te szczegóły, a również elegancką torebkę. — Taka pani szykowna... Winszuję... Mąż prawdopodobnie?
— Hm... Mąż...
— Uśmiecha się pani! Słusznie! Nie należy nigdy zapytywać kobiety o źródło, z którego czerpie na stroje... Jest to jednakowy nietakt, jak chcieć się dowiedzieć, skąd większość bierze na swe utrzymanie... Ale cieszy mnie bardzo ta zmiana... Tem więcej, że mamy pewne zaległe rachuneczki.
— Ach, weksle...
— Pani weksle!... A zależy mi teraz na pieniądzach...
Wymawiając ostatnie słowa, właścicielka „Helwiry“ wpiła się wzrokiem w Lenkę. Jeśli „głupiej gęsi“ udało się nawet zrobić „interes na boku“, nie wielką przypuszczalnie zdobyła sumkę i dawno już zdążyła ją wydać. Dwuch tysięcy nie posiada i musi się zgodzić na wszystkie warunki. A Helmanowa ułożyła w głowie pewien plan, w którym osoba Okońskiej odgrywa pierwszorzędną rolę. Kompromitując Lenkę, skompromituje i Freda — a wówczas Hance oczy się otworzą, powróci do niej...
— Cóż pani zamierza dalej czynić? — zapytała — „Honorarjum“ za poprzednią wizytę pokryło ledwie zaległe procenty... Sam dług pozostał nadal...
— Zapłacę! — z pewną siebie miną odrzekła Lenka.
— Dwa tysiące?
— Cóż w tem tak niezwykłego! — Lenka coraz więcej wpadała w ton kokoci — Toć chodzi nie o miljony...
Helmanowa ledwie powstrzymała odruch niezadowolenia. Czyżby wymknęła się ofiara?
— Przyniosła pani z sobą?
— Jeszcze nie przyniosłam! — odparła z wzrastającą dumą, choć nadal dręczył ją niepokój, nie wynikną li z całej sprawy nowe komplikacje — Ale przyniosę jutro, pojutrze...
— Odziedziczyła pani majątek? — warknęła właścicielka „Helwiry“.
— Ja? Nie!... Ale zapłaci — tu umyślnie uczyniwszy pauzę, a napuszywszy się, niczem paw, cisnęła zdanie, w gruncie świadczące o jej próżności i głupocie — Zapłaci... mój narzeczony!...
— Narzeczony! — na twarzy Helmanowej rozlało się zdziwienie — Rozchodzi się pani z mężem? Ma narzeczonego?
— Jeszcze się nie rozchodzę!... — zmieszała się nieco — Możliwe, że się rozejdę... Dziś każda kobieta posiada prócz męża narzeczonego...
Słowo „narzeczony“, w tym sensie, jak je używała Lenka, zostało wynalezione przez jedną z drugorzędnych artystek rewjowych warszawskich, która, bardzo lubiąc zmiany, lubiła również i zachować pozory. Helmanowa uśmiechnęła się lekko, a coraz więcej zaintrygowana, zapytała:
— Oczywiście zamożny człowiek?
— O tak... — tu Lenka z wrodzoną podobnym naturom gadatliwością nie mogła już powstrzymać się od dalszych zwierzeń, oraz chęci popisania się swą „karjerą“ — Nie będę czyniła tajemnicy... Zna go pani nawet...
— Znam go? Któż to taki?
— Horwitz...
— Co, Horwitz? — w głosie Helmanowej zadrgały nuty niezadowolenia. — Ten, którego pani poznała u mnie? Ładnie tak, poza mojemi plecami?... Doprawdy, nie spodziewałam się...
— Och, to takie proste!...
— Wcale nie proste!... Nielojalność gruba względem mojej osoby!... Kiedyście się porozumieli? — coraz większe ogarniało „szefową“ fachowe oburzenie — Sądziłam, że pani naiwna, a pani mi sprytnie klijentów odbiera!...
Lenka przybrała minę wydziedziczonej księżniczki, która tylko co właśnie powróciła do swych praw.
— Zechce pani zrozumieć — rzekła — że nie popełniłam nic niewłaściwego... Horwitz jest zwierzchnikiem mojego męża, znał mnie oddawna z widzenia i podobałam mu się bardzo... Tu, nastąpiło przypadkowe spotkanie i nie wiedziałam, kim on jest... Lecz później, postarał się mnie odszukać i złożył wizytę... W pierwszej chwili byłam przerażona, ale jakoś ułożyło się wszystko... kocha mnie do szaleństwa, gotów, co zechcę uczynić! — śmiało blagowała dalej — Sądzę, że się ożeni nawet ze mną!..
— Pojmuję! — mruknęła Helmanowa, a choć nurtowała w niej złość, przybrała z powrotem uprzejmy wyraz twarzy.
Czy Lenka kłamie, czy też nie kłamie, na jedno wychodzi. Jeśli nawet „zmaniła“ Horwitza, awanturowaniem się nic nie poradzi. Stary dziad rozpalił się do ładnej gęsi i możliwe, że przez jakiś czas będzie szalał. Stanie dziś po stronie Lenki i jej się nie przestraszy. A za żadną cenę, nie wolno pokłócić się z Lenką. Jest ona potrzebna, jako narzędzie zemsty i lepszego Helmanowa nie znajdzie. Zmieni tylko taktykę. Uda serdeczną przyjaciółkę i tem łatwiej wciągnie Okońską w pułapkę.
— Szczerze się cieszę! — poczęła, przybierając czułą minę i pokrywając nią niezadowolenie, że zarówno dobry klijent Horwitz, jakoteż „głupia gęś“ wysunęli się z pod opieki — Cieszę się szczerze, że pani tak się udało!... Zresztą taka ładna kobieta, jak pani, zasługiwała na lepszy los... A dyrektor jest skończonym dżentelmenem... Więc, zamierza się żenić? — dodała nieco złośliwie, znając płochość Horwitza...
— O... zamierza!... — przytwierdziła Lenka.
— No... no... Wspaniała partja!... Szczęśliwą mam rękę!... Bo ja właściwie przyczyniłam się do waszego związku!...
— Hm... tak!
— Odniesie mi pani pieniądze, kiedy zechce!... Ale myślę, że nadal zachowamy dobre stosunki...
— Bezwzględnie! — z zapałem zawołała Okońska i odetchnęła z ulgą.
Teraz dopiero ciężar spadł z jej serca. Jeśli żałowała przedtem chwilę, że uniósłszy się chęcią zaimponowania Helmanowej, niepotrzebnie wygadała się o swym stosunku z Horwitzem, wywołując tem gniew właścicielki „Helwiry“ i mogąc się narazić na szykany, minęła ta obawa obecnie. Helmanowa nie czyni żadnych trudności i weksle zwróci. A Horwitz da bezwzględnie dwa tysiące. Lenka odbierze nareszcie te przeklęte weksle i niebezpieczeństwo, wiszące nad jej głową, bezpowrotnie zniknie.
To też, ucieszona, jęła się z kolei wdzięczyć do Helmanowej.
— Naturalnie!... Naturalnie!... Zawsze zachowam o pani jaknajlepsze wspomnienie... Co zaś się tyczy długu...
Helmanowa poczuła, że nadszedł czas zastawienia sieci na ofiarę. I pieniądze odzyska i dokona zemsty.
— Proszę się nie niepokoić o ten drobiazg! — przerwała, zmierzając chytrze prosto do celu — Skoro wiem, jak się sprawy przedstawiają, jestem przekonana, że rychło pani z niego się uiści.
— Może, jutro...
— Jutro, pojutrze... Wszystko jedno... O coś innego mi chodzi!...
— Mianowicie? — zdziwiła się Lenka.
— Cieszę się zawsze, kiedy skojarzę dobraną parę...
— Ach... tak!...
— I rada widzę ich szczęście! Otóż prawdziwą byłoby dla mnie przyjemnością, gdybyście przybyli razem w odwiedziny..
— Do pani? — podchwyciła Lenka, bez wielkiego zapału, bo osoba Helmanowej, mimo wszystko, napełniała ją pewnym lękiem i odrazą, a sądziła, że na zwrocie długu znajomość się skończy. — Nie wiem...
— Czy dyrektor Horwitz zechce przybyć? Lubi mnie bardzo i przekonana jestem, że przyjdzie, o ile pani go o to poprosi!...
— Pewnie!...
— Pogawędzimy wesoło godzinkę... Więc?...
Nagła myśl przemknęła przez głowę Lenki: Helmanowa pragnie się przekonać, czy nie nablagowała ona o swej zażyłości z Horwitzem, poto, by uzyskać prolongatę długu. Czemuż zresztą nie miałaby namówić dyrektora? Skoro Helmanowa tego tak sobie życzy? Przyjdą razem, zwróci pieniądze i posiedzą chwilę... Nieco to będzie krępujące i niemiłe, lecz... Takiej baby, jak właścicielka „Helwiry“, lepiej nie zrażać i nie czynić sobie z niej wroga.
— Więc? — powtórzyła Helmanowa, lękając się w duchu, że o jaki kaprys Lenki rozbije się cały plan.
— Skoro pani równie serdecznie nas zaprasza! — Okońska podkreśliła słowo „nas“, jakgdyby z Horwitzem była już po ślubie — Przybędziemy z największą chęcią...
— Doskonale! — Helmanowa aż klasnęła w dłonie — Znakomicie... Jutro jestem zajęta, ale pojutrze...
— Zgoda!... Pojutrze... O której godzinie?
— Ma pani wieczór wolny?
— Oczywiście!... Przecież nie zależę od nikogo...
— O ósmej!
— Dobrze!
— Tedy o ósmej!... Żeby nam nikt nie przeszkadzał... Sama pani wie, jestem cały dzień zajęta i mam ciągłe odwiedziny klijentek! — przymrużyła cynicznie lewe oko — A chcę wami nacieszyć się dowoli.. Mam nadzieję, że się nie znudzicie zbytnio w mojem towarzystwie... Przygotuję dobrą kolacyjkę, smaczne winka.. Horwitz to lubi...
— Pocóż tyle kłopotu?
— Żaden kłopot! Drobiazg! Prawdziwa przyjemność... Proszę porozumieć się z dyrektorem i zawiadomić mnie ostatecznie, czy pojutrze możecie przyjść, żebym nie miała zawodu....
— Sądzę, napewno!... O ile wiem, Horwitz pojutrze jest wolny... Zamierzaliśmy pójść do teatru...
— Zamiast do teatru przyjdziecie tutaj... Ręczę, że nie pożałuje pani i dobrze się zabawi... W każdym razie, jutro z rana, oczekuję na telefon...
— Nie omieszkam zawiadomić, choć mam wrażenie, że nie wypadnie żadna przeszkoda!.. A pan Horwitz robi, co ja zechcę...
— Widzę, że dobrze go pani wzięła pod swój pantofelek!... Słusznie!... Mężczyzn najlepiej trzymać krótko.
Lenka wyszła zachwycona od Helmanowej. Poczynało jej się podobać już to zaproszenie, a piersi rozsadzała duma. Właścicielce „Helwiry“ musi zależeć na niej, skoro tak nadskakuje, pragnie wejść w zażyłe stosunki?
A jak inaczej, protekcjonalnie, z góry ją traktowała za pierwszym razem? Nic dziwnego. Lenka pokazała, co potrafi, a za jej plecami stoi potężny Horwitz. Omota ostatecznie dyrektora, zostanie jego żoną, a wówczas nietylko Helmanowa, lecz wszyscy będą się ubiegać o względy pięknej Lenki...
Niestety, zgoła inne myśli zrodziłyby się w główce lekkomyślnego kobieciątka, gdyby w tejże chwili mogła powrócić do Helmanowej i z ukrycia podsłuchać jej monolog.
Bo, zaledwie za Lenką zamknęły się drzwi, właścicielka prześwietnego salonu mód, roześmiała się na głos.
— Och, głupia oślico! — wymówiła z dziwną zawziętością — Już ja ci wyprawie kolację!... Uczczę Horwitza!... Byle wam bokiem nie wyszła ta kolacja!.. O jednej rzeczy nie wiesz, kochana Lenuchno... że prócz was, zaproszę jeszcze, nieoficjalnie, innych gości... Oczywiście twego braciszka... Freda... no i... Hankę... A postaram się, żebyś zaprezentowała się im jak najlepiej... Ciekawam, potem, rodzinnej rozmowy!