Ostatnie dni Pompei/Rozdział II

<<< Dane tekstu >>>
Autor Edward Bulwer-Lytton
Tytuł Ostatnie dni Pompei
Wydawca Bibljoteka Groszowa
Data wyd. 1926
Druk Zakłady Graficzne „Drukarnia Bankowa“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Leo Belmont
Tytuł orygin. The Last Days of Pompeii
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ II.
Uczta klasyczna w wytwornym domu świetnego Glaukusa w Pompei.

Urodzonego w Atenach, podwładnych Rzymowi, Glauka bogowie obdarzyli szczodrze, dając mu piękność, zdrowie, talent, pochodzenie szlachetne, serce ogniste, duszę poetyczną i nadomiar majątek, pozwalający mu szukać wrażeń w umiłowanych podróżach i pić obficie z czary uciech życia. Dom jego w Rzymie był miejscem schadzek młodzieży zepsutej owego czasu, lecz zarazem miłośników sztuki i utalentowanych artystów. Snycerze i malarze Grecji poczytywali sobie za zaszczyt zdobienie portyków i wnętrz domu szlachetnego Ateńczyka.
Jakkolwiek dom ten dzisiaj znajduje się w ruinach i malowidła jego poblakły, to przecie, kiedy poraź pierwszy ruiny te wyjrzały z pod popiołów na świat ponownie, jeszcze szczątki mozaik, ozdób, obrazów wywołały zachwyt badaczy, a znalezione tu posągi Eschylosa i Homera przyswoiły odkopanym zwaliskom w katalogach antykwarjuszów miano domu poety dramatycznego.
Rozkładem wewnętrznym zbliża się on do typu domów Pompejańskich, wznoszonych w Pompei naogół według planów architekta Witruwiusza, w których dziwactwo kaprysu łączy się z wyborowym smakiem. Do tych domów wchodzi się przez małe wejście vestibulum, połączone z większą salą, często zdobną kolumnami, mającą wpośrodku rezerwoar dla spadającej przez otwór w dachu wody deszczowej i mieszczącą święte popiersia domowych bożków — Lares. Drzwi boczne prowadzą do pokoików odźwiernego i służby domowej z tej i owej strony. W kącie kufer drewniany, okuty spiżem, przytwierdzony ćwiekami do ściany, stanowi imitację dawnych skarbców domowych, służącą ku ozdobie. Ta sala-atrium służyła do przyjmowania klientów i gości pośledniejszych. Naprzeciw wejścia z drugiego końca sali wstępowało się do właściwego domu mieszkalnego (tablinum) po posadzce, krytej zwykle bogatą mozajką, a wpośród ścian zdobnych w pyszne malowidła, przez salon, stanowiący skład archiwów familji.
Stąd prowadziły drzwi z jednej strony do sali jadalnej (trichnium), z drugiej do gabinetu, pełnego nieraz cennych i rzadkich przedmiotów, nad któremi czuwali mieszczący się tuż w kurytarzu niewolnicy. Wszystkie te pokoje wychodziły na podłużną czworoboczną kolumnadę, zwaną peristylem, mieszczącą pośrodku bądź wielki, bądź choćby najszczuplejszy ogród z wazonami kwiatów na podstawach. Dalej były jeszcze sale sypialne — cubicula, a w domach bogatszych drugie trichnium — salon jadalny, bądź na inną porę roku, bądź na dni uczt uroczystych. Miłośnicy literatury posiadali jeszcze gabinecik biblioteczny, będący składem zwijanych rękopisów z papyrusa.
U końcu peristylu mieściła się kuchnia. W wielkich domach środek peristylu zajmowała fontanna, lub sadzawka dla ryb, często w łączni z ogrodem pełnym żywych kwiatów i posągów (viridarium), łączyły się też z trzechstronną kolumnadą galerje obrazów — pinakoteki. To był parter. Pierwsze i drugie piętro, wznoszące się tylko nad częścią budynku, mieściło zazwyczaj izby dla niewolników.
Dom Glauka, jeden z najmniejszych, uderzał przecie oczy gościa wykwintem i kosztowniejszem wykończeniem. Nie było tu tej pstrokacizny jaskrawych barw w malowidłach al fresco, miłej dla niewybrednego smaku przeciętnych mieszkańców Pompei. Przeniesione stąd do muzeum neapolitańskiego obrazy dziś jeszcze budzą, podziw znawców i co do wyrazu przyniosłyby zaszczyt nawet pędzlowi Rafaela.
W salonie jadalnym, z którego otwierał się widok na dalsze apartamenty, zebrało się na wieczerzy dziesięć osób — dbało się bowiem u starożytnych nie tyle o liczbę, co o dobór gości. Wysoki urzędnik porządku publicznego, edyl Pansa, zwrócił się do gospodarza:
— Przyznać należy, Klaudjuszu, że dom twój, chociaż nie jest większy od igielnika, stanowi klejnot w swoim rodzaju. Co za poezja, jaki wyraz w tych głowach! — dodał, wpatrując się w obraz, przedstawiający pożegnanie Achillesa z Brizejdą.
— Pochwała Pansy jest tem bardziej cenną, że on sam posiada obrazy godne pędzla Zeuksisa! — rzekł Klaudjusz, skrycie mrugnąwszy w stronę Greka. Obaj wiedzieli dobrze o złym smaku edyla, który w umiłowaniu talentów rodzinnego miasta powoływał pacykarzy do upstrzenia wszystkich ścian swego domu.
— A tak, taki — nadął się dumnie. Musicie zobaczyć w kuchni mojej obraz z natury: kucharza, smażącego murenę. To podnieca natchnienie mojego kucharza do przygotowywania mi smakołyków.
W tej chwili niewolnicy wnieśli pierwsze dania: sałaty, sardele, jaja. Rozlano w małe srebrne czary wino z przymieszką rozpuszczonej odrobiny miodu i rozdano gościom serwety, oszyte frędzlami z purpury. Ale edyl wyjął zza tuniki własną serwetę, obszytą frędzlą podwójną, pragnąc ściągnąć na to „nowomodne otoczę w stylu rzymskim” podziw współbiesiadników.
„Bądź nam przychylny, o Bachusie!” — zawołał Glaukus, zginając z poszanowaniem kolano przed umieszczonym wpośrodku stołu posągiem bożka. Goście powtórzyli modlitwy, a po ceremonji rozlania wina na stół — zwykłej libacji, zajęli kołem leżnice i biesiada się rozpoczęła.
Jedząc i pijąc, rozprawiano nieustannie, Sallustjusz sławił w poetycznych wyrazach znakomite wino cyathust, Glaukus rozkazał niewolnikowi przynieść jeszcze doskonalsze wino z Chiosu, o którem napis na amforze świadczył, że liczyło 150 lat. Klaudjusz rozpytywał edyla o szczegóły wyznaczonej na przyszłą połowę Sierpnia, po uroczystościach Wulkana, walkę dzikich zwierząt. Okazywało się, że niema w więzieniu wielkiego zbrodniarza, który służył zwykle za pastwę dla nowosprowadzanego z Libji młodego lwa. Czy nie należało starym zwyczajem poświęcić niewinnego dla rozrywki tłumów? Pansa żalił się z powagą:
— Sromotne prawo wzbroniło nam dzisiaj dawać na pożarcie naszych własnych niewolników!
— Przeszkadza się szlachetnej zabawie ludu! — przywtórzył mu Kleudjusz.
Wniesiono śród dźwięku fletni niewolników pieczone ambracyjskie koźlę, co wywołało zapał ogólny. Glaukus zauważył smętnie, że natomiast drugą imponującą potrawą nie uraczy dziś biesiadników.
— Nieprzyjaźne wiatry przeszkodziły wbrew mojej nadziei przywozowi ostryg z Brytanji, przechodzących stokroć smakiem bryndyzyjskie!
— Ci biedni Brytanie mają ten jedyny produkt którym poszczycić się mogą! — zauważył ktoś z gości.
— Chciałbym, aby nam dostarczyli gladjatora na potrzeby cyrku — rzekł edyl.
Glaukus, któremu skronie wieńczył niewolnik świeżą girlandą, zaprotestował:
— Rozumiem widowisko walki dzikich zwierząt. Ale to obojętne rzucanie człowieka pod kły silniejszego zwierza jest ohydnem. Wrzeszczące radośnie na ten widok — pospólstwo wydaje mu się zbiorowiskiem furyj. Rad byłbym śpieszyć nieszczęsnemu na pomoc.
Edyl wzruszył ramionami. Obecni spoglądali na gospodarza ze zdziwieniem. Rozległy się okrzyki. „Na Herkulesa! co on mówi!“
— Alboż wy, mieszkańcy Włoch, możecie zrozumieć nasze dawne igrzyska Olimpijskie, na których człowiek szlachetnie mierzył się z człowiekiem, a triumfator łączył radość z wspaniałomyślnym żalem nad pokonanym, który godnie stawał do walki z równym sobie! O, cienie Pindara, przyświadczcie mi, że Grecy mieli serca litościwsze od rzymskich!
Rozmowa przeskoczyła na temat zręczności kucharza, krającego koźlę, którego ktoś z gości chciał zaraz wziąć wzamian za tancerkę Filidę, lecz gospodarz chłodno oświadczył, że nigdy kobiet nie kupuje. Przy krajaniu koźlęcia muzycy, umieszczeni w portyku, zaintonowali odę Horacego: „Persicos odi!“ Obecna młodzież, mimo uznania dla dawnego piewcy wyraziła jednak zdanie, że przewyższyli go nowi „nieśmiertelni twórcy poematów bohaterskich: Fulwjusz, Kajus Mucius i Sparaena“. Zwłaszcza wywoływał zachwyty ten ostatni, który stworzył pieśń na cześć bogini egipskiej Izydy. Młody Lepidus gwałtownie dowodził, że świątynia Jowisza domaga się reformy w myśl natchnień Sparaeny.
— Arbaces z Egiptu, pochodzący z plemienia Ramzes, udzielał mu wskazówek z wielkich tajemnic swego kultu! — opowiadał Salustjusz.
— Ale on ma dar złego oka! — zauważył Klaudjusz.
— Gdyby obowiązkiem Edyla nie było protegowanie ludzi bogatych, wypędziłbym tego cudzoziemca, jak to uczynił z innymi mój poprzednik Agryppa! — mruknął Pansa.
— A co myślicie o nowej sekcie, która zdobyła podobno w Pompei kilku wyznawców dla hebrajskiego boga, Chrystusa? — rzucił ktoś z gości pytanie.
Przez chwilę panowało milczenie.
— Ależ to są nędzarze, ludzie ciemni i mierni, którymi nie warto się zajmować! — machnął wzgardliwie ręką Klaudjusz.
— A ja sądzę — huknął gwałtownie Pansa — że należałoby ich krzyżować za bluźnierstwo. Nie wierzą w Jowisza i Wenerę. Nazarejczyk to jedno, co ateusz! Niech-no tylko dostaną się kiedy w moje ręce!...
Nastąpiły nowe dania. Biesiadnicy, wciśnięci w poduszki wkrąg stołu z cytrynowego drzewa, jedli teraz w milczeniu, przysłuchując się łagodnym śpiewom południowym i dźwiękom arkadyjskiej trzciny; a potem wychwalano desery — wyborne owoce, wymyślne konfitury, nowe gatunki Lesbijskiego wina.
Klaudjusz zwrócił uwagę gości na wspaniałą robotę kryształowej czary, oplecionej wężami. Gospodarz natychmiast oddał mu ją w darze, przydając zdjęty z palca kosztowny pierścień.
— Glaukusie! — zawołał obdarowany — przyjaźń twoja podwaja cenność daru.
— Piję za zdrowie Cieków! — krzyknął Pansa, wychylając trzykroć czarę. Inni poszli za jego przykładem, Glaukus powstał:
— Mili goście! raczcie teraz wysłuchać bachicznego hymnu, który ułożyłem ostatniej nocy.
Śród ciszy, która nastąpiła, ozwały się tony muzyki jońskiej, którym chór towarzyszył słowami greckiej pieśni. Dostojnym rytmem płynęły natchnione strofy, opiewające rozkosz bytu pod niebem i pieczą bogów Grecji. Ostatnia strofa brzmiała:...

Szczęśliw, kto zdoła
Rozkoszą krótkie życia napoić godziny...
Śpieszcie się!... Noc już wola
I mrokiem kryje różane krzewiny...
Lecz zanim nocne spadną rosy
I w mrocznej matni
Ukryje się Feb złotowłosy,
Spełnijmy ten kielich ostatni!

Posypały się huczne oklaski pod adresem Amfitrjona.
— Przyznajmy, że energji języka greckiego łacina nie potrafi naśladować! — zawołał Lepidus. A jakiż czar tkwi w tej melodji jońskiej!...
— Ten wyraz przypomina mi jedno imię — rzekł Klaudjusz, podnosząc się na swojem łożu. Przyjaciele, pijmy zdrowie pięknej Jony!
— Jony? To imię greckie. Spełniam chętnie to zdrowie! — rzekł Glauk. Ale któż to jest ta Jona?
— Zasługiwałbyś na wygnanie za niewiadomość, gdyby nie to, żeś dopiero przybył do Pompei! — krzyknął Lepidus.
— Najrzadsza piękność I — westchnął Pansa.
— A co za głos! — rzekł Salustjusz.
— Ona karmi się chyba językami słowików! — wtórował zachwytem Klaudjusz.
— Zlitujcie się! Nie dręczcie mojej ciekawości — błagał żartobliwie Glaukus.
— Dowiedz się więc, drogi Glauku — rzekł Klaudjusz, że Jona jest cudzoziemką, niedawno przybyłą do Pompei. Śpiewa, jak Safo, swoje własne pieśni. Gra na flecie, cytrze i lirze doskonalej od Muz. Jest bosko piękna. Prowadzi dom nieporównany. Jest bogata i wspaniałomyślna nad wszelki opis.
— Trwoni pewnie majątki kochanków.
— Omyliłeś się! Ma właściwie tę jedną wadę, że nie ma kochanków. Jest wcieleniem cnoty. Pompeja cała leży u jej stóp, a ona... gardzi miłością. Nie chce nawet iść zamąż. Ciało Wenery z duszą Westy!
— Ależ to cud prawdziwy!
— Przedstawię ci ją dziś jeszcze, ale... naprzód zagramy! — potrząsnął kośćmi.
— Zgoda!
— Kto gra ze szczęsnym Klaudjuszem, rychło poniesie torby! — rzekł zcicha Lepidus do Salustjusza.
— Biedny Glaukus jest ślepy, jak Fortuna! — odparł podobnież tamten.
Po wyrzuceniu kilkakrotnem punktów, Glaukus powstał:
— Przegrałem zwykłą stawkę do ciebie — trzydzieści sestercyj. Nie chcę grać więcej. Teraz ty dopełnij swej obietnicy. Idźmy odwiedzić waszą piękność... A kto woli zostać,niechaj mu wina moje służą dalej.
Edyl i kilku gości zostało przy stole. Glaukus i kilku innych, uczyniwszy ostatnie libacje, wyszli z domu. Po przejściu paru ulic znaleźli się przed drzwiami mieszkania Jony. W oświeconym długiem! rządami lamp westibulu Glaukus zatrzymał Klaudiusza.
— Wszakże ona jest Atenką? — zapytał cicho.
— Nie! pochodzi z Neapolis.
— Z Neapolis?!...
W tej chwili weszli do napełnionego wonią kwiatów viridarium. Ciżba wielbicieli, otaczających siedzącą pod portykiem panią domu, rozstąpiła się i Glaukus poznał tę, którą próżno poszukiwał od wielu miesięcy — tę piękną kobietę, co żyła w jego pamięci, utrzymując w niej żar cichej tęsknoty.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edward Bulwer-Lytton i tłumacza: Leopold Blumental.