Otello (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/Akt drugi

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Otello
Rozdział Akt drugi
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom V
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT DRUGI.
SCENA I.
Portowe miasto w Cyprze.
(Wchodzi Montano z dwoma Szlachcicami).

Montano.  Co tam z przylądka spostrzegasz na morzu?
I Szlach.  Nic, jak gniewliwie wybujałe fale;
Pomiędzy niebem a pomiędzy wodą
Daremno żagla chciwem szukam okiem.
Montano.  Nigdy na lądzie gwałtowniejszy wicher
Nie wstrząsał jeszcze twierdzy naszej posad,
Jeżeli równie szalał i po morzu,
Jaki dąb, fali górami tłuczony,
W fugach swych dostał? I cóż usłyszymy?
2 Szlach.  Wieść o tureckiej floty rozproszeniu.
Bo stań na brzegu spienionym, a ujrzysz,
Jak gniewny bałwan, zda się, w chmury skacze,
Zda się, że wodę rozdąsana fala
Ku Niedźwiedzicy płonącej wyrzuca,
Gasi strażnice wiecznego bieguna.
Nigdym podobnych nawałnic nie widział.
Montano.  Jeśli turecka flota do przystani
Jakiej nie wbiegła, na dnie teraz leży,
Bo takiej burzy nie wytrzyma okręt.

(Wchodzi trzeci Szlachcic).

3 Szlach.  Dobre nowiny! skończyła się wojna,
Bo burza flotę Turków skołatała
I kark skręciła wszystkim ich zamiarom.
Szlachetny okręt wenecki na morzu
Widział rozbitki tej groźnej wyprawy.
Montano.  Lecz czy to prawda?
3 Szlach.  Już okręt jest w porcie
I na ląd wysiadł już Kassyo, namiestnik
Nieulękłego Murzyna, Otella;

Sam Murzyn, teraz gubernator Cypru,
Do wyspy także pełnym płynie żaglem.
Montano.  Rad jestem wieści. Dzielny to naczelnik!
3 Szlach.  Lecz tenże Kassyo, choć z weselem mówi
O Turków stratach, smutne wznosi oczy
I prosi nieba o całość Murzyna,
Z którym go wściekła rozdzieliła burza.
Montano.  O, i ja błagam, niech go Bóg ocali!
Służyłem pod nim; człowiek ten dowodzi
Jak stary żołnierz. Idźmy nad brzeg morza
Zobaczyć statek, który już zawinął,
I męczyć oczy za dzielnym Otellem,
Aż morskie fale i powietrzny błękit
Spłyną się w jeden niewyraźny obraz.
3 Szlach.  Idźmy, bo teraz możemy co chwila
Nowych przybyszów ujrzeć w naszym porcie.

(Wchodzi Kassyo).

Kassyo.  Dzięki walecznym tej walecznej wyspy
Za sąd tak chlubny dla mojego wodza.
Niechaj go niebo od żywiołów strzeże,
Bo go straciłem śród fali ryczącej.
Montano.  Czy tylko dobra niesie go tu nawa?
Kassyo.  Z silnego dębu Otella jest barka,
A sternik jego z dawna doświadczony;
Jeszcze też w piersiach mych nadzieja żyje
I umrzeć nie chce.
Głos  (za sceną).Żagiel! żagiel! żagiel!

(Wchodzi czwarty Szlachcic).

Kassyo.  Co krzyk ten znaczy?
4 Szlach.  Miasto nasze puste,
A na krawędzi pieniącej się wody
Tłum ludu stoi i powtarza: żagiel!
Kassyo.  A ja przypuszczam, że to wodza okręt.

(Słychać huk dział).

2 Szlach.  Nasze wybrzeża dział swych ogniem wita:
Przynajmniej pewna, że to przyjaciele.
Kassyo.  Proszę cię, panie, udaj się do portu
I przynieś pewną wiadomość, kto przybył.

2 Szlach.  Chętnie. (Wychodzi).
Montano.  Lecz, panie, czy wódz twój ma żonę?
Kassyo.  Szczęśliwym losem poślubił dziewicę
Wyższą nad opis, wyższą nad wieść wszelką,
Nad wszelki polot piór panegiryków,
I w rzeczywistej stworzenia powłoce
Zamykającą wszelką doskonałość.

(Wchodzi drugi Szlachcic).

Co za nowiny? Kto przybył do portu?
2 Szlach.  Niejaki Jago, chorąży dowódzcy.
Kassyo.  Miał więc żeglugę śpieszną i szczęśliwą.
Burze i wody i wyjące wiatry,
Nawiane piaski i drążone skały,
Niewinnych statków zdrajcy przyczajone,
Jakgdyby miały uczucie piękności,
Z swej się okrutnej wyzuły natury,
Puszczając wolno boską Desdemonę.
Montano.  Kto ona?
Kassyo.  Ona? Wódz naszego wodza,
Oddana straży walecznego Jaga;
A jej przybycie myśl naszą wyprzedza
O tydzień cały. — Boże strzeż Otella!
Wydmij mu żagle potężnem twem tchnieniem!
Niech statek jego port ten błogosławi,
W uściskach żony serce silniej bije,
Niechaj odnowi ogień już gasnący
Śród piersi naszych, wyspę tę pocieszy!

(Wchodzą: Desdemona, Emilia, Jago, Roderigo, Służba).

O patrz, na lądzie już jest skarb okrętu!
Mieszkańcy Cypru, na kolana przed nią!
Witaj nam, pani! Niechaj łaska nieba
Płynie przed tobą, za tobą, przy tobie,
Niech cię owieje do koła!
Desdem.  Dziękuję.
Jakie o mężu moim wiadomości?
Kassyo.  Nie przybył jeszcze, i nic więcej nie wiem,
Jak, że jest zdrowy, że wkrótce przybędzie.
Desdem.  Ach, jak się lękam! — Czemuś go opuścił?

Kassyo.  Wściekły spór między falami a niebem
Rozerwał nagle nasze towarzystwo.
Lecz słuchaj, żagiel!
Głos  (za sceną).Żagiel, żagiel, żagiel!

(Słychać huk strzału).

2 Szlach.  Tym grzmotem okręt wita cytadelę:
A więc przyjaciel!
Kassyo.  Zobacz, kto przybywa.

(Wychodzi drugi Szlachcic).

Witaj, chorąży! (do Emilii) i ty witaj, pani!
Dobry mój Jago, niech cię to gniewa,
Że tak daleko zażyłość posuwam,
Śmiała ta grzeczność w naturze jest mojej.

(Całuje ją).

Jago.  Gdyby ci, panie, ust swych dała tyle,
He mi często języka udziela,
To miałbyś dosyć.
Desdem.  Ona ledwo mówi.
Jago.  Zbyt tylko wiele; czuję to najlepiej,
Kiedy na moje oczy sen się ciśnie.
Przyznaję pani, że w twej przytomności
Swój język trochę do serca zamyka
I w myślach gdera.
Emilia.  Do skarg tych jednakże
Mało, jak sądzę, dałam ci powodów.
Jago.  Ba! na ulicy wyście obrazkami,
Żbikami w kuchni, dzwonkami w salonie,
Świętemi w krzywdach a dyabłami w gniewie,
Komedyantkami w waszem gospodarstwie,
Gospodyniami w łóżku.
Desdem.  Co za potwarz!
Jago.  Albo ja Turkiem lub każda z was, panie,
Pracuje w łóżku, bawi się, gdy wstanie.
Emilia.  Nie dam ci mojej pochwały napisać.
Jago.  Nie proś mnie o to.
Desdem.  Cóżbyś napisał, gdybyś mnie miał chwalić?
Jago.  O, słodka pani, nie naglij mnie proszę,
Bom nie jest niczem, gdym nie jest krytykiem.

Desdem.  No, spróbuj jednak. Poszedł kto do portu?
Jago.  Tak, pani.
Desdem.  Chociaż nie jestem wesołą,
Smutek mój pragnę zwodzić pozorami.
Więc dalej, śmiało; jakżebyś mnie chwalił?
Jago.  Myślę; lecz widzę, że wynalezienie
Wyciskam z głowy jakby lep z flaneli —
Z mózgiem mym razem. Ale muza moja
Zległa nareszcie; i oto jej dziecię:
Tam, gdzie z płcią białą w parze dowcip staje,
Drugi używa, co mu pierwsza daje.
Desdem.  Dobra pochwała! A czarna z dowcipem?
Jago.  Gdy niebo czarnej dowcipu udzieli,
Znajdzie się biały, co czarność jej zbieli.
Desdem.  O, coraz gorzej!
Emilia.  Gdy piękna a głupia?
Jago.  Ta głupią nie jest, co gładką ma postać:
Głupstwo pomoże jej dziedzica dostać.
Desdem.  Stare to, niedorzeczne parodoksa, dobre do śmieszenia głupców po szynkowniach. Jakąż lichą znajdziesz pochwałę dla tej, co i brzydka i głupia?
Jago.  Szpetna i głupia równie płatać umie
Te same figle, co wdzięk przy rozumie.
Desdem.  Co za nieświadomość! Najgorszą chwalisz najlepiej. Lecz jakąż przyznałbyś pochwałę prawdziwie zasługującej na nią kobiecie, która, wartości swojej pewna, zmusza samą nawet złośliwość do oddania jej sprawiedliwości?
Jago.  Tę, co jednoczy skromność przy urodzie;
Mowny ma język, jednak żyje w zgodzie;
Dosyć ma złota, a skromnie się zdobi;
Mówi: to mogę, a jednak nie robi;
Gniewom przystępu do piersi swych broni,
Przebacza krzywdy, choć zemstę ma w dłoni;
Tę, co nie wzięła, przez myśli sąd zdrowy,
Ogona śledzia miast łososia głowy;
Tę, która myśląc, skrycie myśli trzyma;
Na zalotników nie strzela oczyma;

Tę, jeśli znajdziesz, ślej mi ją co żywo —
Desdem.  Gdzie?
Jago.  Niańczyć dzieciom i szynkować piwo.
Desdem.  Co za koślawa i niedołężna konkluzya! Nie ucz się od niego, Emilio, choć on twoim mężem. Czy nie przyznasz, Kassyo, że to najniezbożniejszy i najwyuzdańszy cenzor?
Kassyo.  Mówi, co myśli. Lepiej mu do twarzy żołnierka niż szkolarstwo.
Jago  (na str.). Bierze ją za rękę; ach, dobrze, szeptaj jej do ucha! W tak wątłą, jak ta, pajęczynę złapię muchę tak wielką jak Kassyo. Uśmiechaj się do niej; dobrze dalej! złapię ja cię w twoje własne umizgi. Prawdę mówisz; tak jest, niezawodnie! Jeśli takie ja ta sztuczki obedrą cię z twojego porucznikostwa, to
byłoby lepiej, żebyś nie całował tak często twoich trzech palców, co znowu niewątpliwie powtórzysz, żeby grać rolę galanta. Bardzo dobrze; piękne pocałowanie; dworska grzeczność; tak, tak niezawodnie! I znowu do ust palce; a bodaj ci się w szprycę przemieniły! (Słychać odgłos trąbki). To Murzyn, znam jego trąbkę.
Kassyo.  Tak jest, to on.
Desdem.  Idźmy na jego spotkanie, na jego przyjęcie.
Kassyo.  Otóż i on sam. (Wchodzą: Otello i Służba).
Otello.  Piękna rycerko moja!
Desdem.  Mój Otello!
Otello.  Zdziwienie moje rozkoszy mej równe,
Gdy cię tu widzę. Duszy mej pociecho,
Jeśli po każdej burzy taka cisza,
Niech wiatry wieją, aż samą śmierć zbudzą,
Po morskich górach niech się barka drapie
Aż do Olimpu, potem niech się nurza
Aż na dno piekła! Gdybym skonał teraz,
Byłbym szczęśliwy, dusza moja bowiem
Tyle posiadła rozkoszy bez granic,
Że się już nigdy jej podobna rozkosz
Z cieniów przyszłości nie wysnuje dla mnie!

Desdem.  Nie dopuść Boże, aby miłość nasza,
I szczęście nasze z naszego żywota
Nie rosły dniami!
Otello.  Potęgi niebieskie,
Domówcie: Amen! Ja mówić nie mogę,
Zbytek wesela tu słowa zamyka.
(Całując ją). Niechaj to będą najsroższe zatargi
Pomiędzy mojem a między twem sercem!
Jago  (na str.). Strojniście widzę dzisiaj do akordu;
Lecz ja potrafię odkręcić kołeczki,
Co ton ten dają, jak jestem uczciwy!
Otello.  Teraz do zamku! Moi przyjaciele,
Skończona wojna; Turcy potopieni.
Starzy znajomi wyspy jak się mają?
Cukierku, dobre znajdziesz tu przyjęcie,
Bom wielką miłość znalazł między nimi.
Słodka, spostrzegam, że plotę bez ładu;
Zbytek mi szczęścia odejmuje rozum.
Dobry mój Jago, idź proszę do portu,
Niech na ląd moje sprowadzą bagaże;
Do cytadeli przyprowadź sternika,
Zacny to człowiek, a jego zasługi
Względów są warte. Idźmy Desdemono,
Raz jeszcze witaj na cypryjskiej ziemi!

(Wychodzą: Otello, Desdemona, Służba).

Jago.  Czekam cię w porcie bez zwłoki. Zbliż się. Jeżeli masz serce — a mówią, że i najpotulniejszej natury ludzie, gdy zakochani, wznoszą się do niezwykłej sobie szlachetności charakteru — słuchaj mnie. Porucznik trzyma dziś wartę na głównym odwachu — ale muszę ci powiedzieć sekret. Desdemona kocha się w nim
szalenie.
Roderigo.  W nim? Jakto? Nie, to być nie może!
Jago.  Połóż sobie palec tak na ustach, a słuchaj i ucz się! Rozważ, z jaką gwałtownością pokochała naprzód Murzyna za same junakierye i rozpowiadania łgarstw wierutnych. Będzież go ciągle kochała za gadulstwo?
Niech tak nie myśli twoje niewinne serce. Jej oko

potrzebuje pokarmu; a jakąż znajdzie rozkosz, przyglądając się dyabłu? Kiedy krew ostygnie przez pożycie, do zapalenia jej na nowo, do dania świeżego apetytu sytości, potrzeba wdzięku postaci, sympatyi lat, obyczajów i piękności, a na tem wszystkiem zbywa Murzynowi. Więc dobrze, w braku tych koniecznych warunków, jej czuła delikatność spostrzeże się, że się oszukała, poczuje wstręt i obrzydzenie do Murzyna; sama natura tego ją nauczy i przymusi do innego wyboru. Więc dobrze, to przypuściwszy, — a przypuszczenie jest najwidoczniejsze i najprostsze — kto stoi bliżej tej fortuny od Kassya? Łotr z niego
obrotny; sumienia nie więcej jak trzeba do przywdziania pięknych form obyczajności i uczciwych pozorów, aby tem łatwiej skryte, rozpasane namiętności utaić; nie, nikt bliżej, nikt od niego bliżej! Łotr to ślizki i subtelny, wynalazca okazyi, którego oczy umieją chytrze bić fałszywą monetę sposobności, gdy mu zbywa na prawdziwej; łotr wierutny, wcielony dyabeł, a dotego piękny, młody, mający za sobą wszystko, za czem niedoświadczone głowy szaleją. Morowy łotr stemplowany, a kobieta oczyma już do niego strzyże.
Roderigo.  Nie mogę temu wierzyć; ona, tak pełna myśli bogobojnych!
Jago.  Dobryś sobie z jej bogobojnością! Wino, które ona pije z winogron wytłoczone. Gdyby była bogobojną nigdyby nie kochała Murzyna. Bogobojna lemieszka! Czyś nie widział, jak się cackała z jego ręką? Czyś nie widział?
Roderigo.  I owszem, widziałem, ale to była nic nieznacząca grzeczność.
Jago.  Lubieżność, na moją rękę! wskazówka, niewyraźny prolog do historyi rozwiozłości i wszetecznych myśli! Usta ich tak były blizko, że się pomieszały ich oddechy. Paskudne myśli, Roderigo! Gdzie takie poufałości otwierają drogę, tam w trop za niemi przyjdzie stanowcze ćwiczenie i wcielona konkluzya. Pfe! Lecz mospanie, mnie słuchaj. Sprowadziłem cię z

Wenecyi. Stój na warcie; wydam potrzebne do tego rozkazy. Kassyo cię nie zna. Bądź niedaleko. Staraj się, żeby go w gniew wprowadzić, czy to zbyt głośno mówiąc, czy to szydząc z jego żołnierki, czyto w jakikolwiek inny sposób okolicznością podsunięty.
Roderigo.  Dobrze.
Jago.  Kassyo jest żywy i porywczy; może cię i uderzy; daj mu do tego powód, a zapewniam cię, iż potrafię taki rozruch w Cyprze wywołać, że go tylko oddalenie Kassya uspokoi. Będziesz więc miał krótszą drogę do osiągnienia twoich życzeń, bo znajdę wtedy potrzebne do tego środki, a przedewszystkiem usuniemy szczęśliwie zawadę, która odejmowała nam wszelką nadzieję pomyślnego skutku.
Roderigo.  Zrobię to, byłeś mi nastręczył sposobność.
Jago.  Bądź spokojny, znajdziesz ją. Przyjdź do mnie niebawem do cytadeli. Muszę teraz jego bagaże na ląd sprowadzić. Bądź zdrów!
Roderigo.  Do zobaczenia! (Wychodzi).
Jago.  Że Kassyo kocha ją, w to bardzo wierzę;
Że ona Kassya, i w to wierzyć łatwo.
Murzyn, (przyznaję, choć go nienawidzę)
Jest kochającej, szlachetnej natury,
I śmiem przypuścić, że będzie dla żony
Najlepszym mężem. I ja też ją kocham,
Nie przez lubieżność, chociaż może cięży
Grzech równie wielki na mojem sumieniu,
Lecz, w części, żeby zemstę mą nasycić.
Mam podejrzenie, że lubieżny Murzyn
Mym był zastępcą. Już myśl sama o tem
Toczy mi trzewia jakby witryolej,
I nic nie zdoła duszy mej uleczyć,
Jak wziąć ząb za ząb i żonę za żonę.
Jeśli się na tem zawiodę, przynajmniej
W Murzyna piersiach zazdrość taką zbudzę,
Że rozum na nią lekarstwa nie znajdzie.
Byle ten wyżeł wenecki dotrzymał,
Którego ogień karcić często muszę,

Nasz Michał Kassyo w moje wpadnie szpony,
Przysłużę mu się dobrze u Murzyna,
Bo i on czyha na moją szlafmicę.
Murzyn mnie będzie kochał i dziękował,
Żem z niego osła ogromnego zrobił,
Pókój mu wydarł, do szaleństwa przywiódł.
O, tu mi wszystko, choć jeszcze w mgle, pływa;
Kształty łotrowstwa tylko czyn odkrywa.

(Wychodzi).

SCENA II.
Ulica.
(Wchodzi Herold z proklamacyą, za nim Lud).

Herold.  Oto jest wola Otella, naszego szlachetnego i walecznego generała: Skoro się potwierdza wiadomość
o zupełnem zniszczeniu floty tureckiej, niech ją miasto przyjmie oznakami tryumfu; niech jedni tańczą, inni radosne puszczają fajerwerki, każdy, jak go naturalna skłonność pociąga, bo dzień ten, oprócz tych szczęśliwych wieści, jest także dniem obchodu małżeństwa generała. Taka jest jego wola. Wszystkie pokoje zamku są otwarte; zupełna każdemu wolność bankietowania tam od godziny piątej, dopóki zegar nie wybije jedenastej. Boże błogosław cypryjskiej wyspie i szlachetnemu naszemu dowódzcy Otellowi!

(Wychodzi).

SCENA III.
Sala w zamku.
(Wchodzą: Otello, Desdemona, Kassyo, Służba).

Otello.  Dobry Michale, sam dopilnuj straży.
Bądźmy pierwszymi w zachowaniu miary,
I nie przekroczmy granic przystojności.
Kassyo.  Jago potrzebne odebrał zlecenia;
Lecz dla pewności i ja osobiście

Dojrzę porządku.
Otello.  Jago jest uczciwy.
Kassyo, dobranoc! Jutro o świtaniu
Mam z tobą mówić. Chodź, moja pieszczotko!
Kto pole kupił, rachuje na żniwa:
A dzisiaj owoc i dla mnie dojrzewa.
Dobranoc!

(Wychodzą: Otello, Desdemona, Służba. — Wchodzi Jago).

Kassyo.  Witaj, Jago! Musimy śpieszyć na odwach.
Jago.  Nic śpiesznego, poruczniku, jeszcze niema dziesiątej. Nasz generał odprawił nas tak wcześnie z miłości dla Desdemony; nie ganię go jednak; toć on nie przebaraszkował z nią ani jednej nocy, a to kąsek godny Jowisza.
Kassyo.  Prawda, że zachwycająca to kobieta.
Jago.  I, ręczę, pełna krotofilności.
Kassyo.  Prawda, że to najświeższe, najpiękniejsze stworzenie.
Jago.  A co za oko! Zdaje się, że ciągle wyzywa do boju.
Kassyo.  Ponętne spojrzenie, a jednak, zda mi się, tak skromne!
Jago.  A kiedy mówi, czybyś nie powiedział, że miłość na gwałt dzwoni?
Kassyo.  O prawda, prawda, to żywa doskonałość!
Jago.  A więc szczęście ich prześcieradłom! A teraz chodźmy, poruczniku, znajdziemy u mnie buteleczkę wina i czekających na nas parę cypryjskich chwatów, którzy chętnie wytrząsną miarkę za zdrowie czarnego Otella.
Kassyo.  Nie tej nocy, dobry Jago. Mam nieszczęśliwą, słabą głowę do kieliszka. Pragnąłbym, żeby jaki polityk wynalazł inny sposób objawienia koleżeńskiej serdeczności.
Jago.  O, to nasi przyjaciele! Tylko kubek. Będę pił za ciebie.
Kassyo.  Tej nocy wychyliłem tylko szklankę i to napół z wodą, a patrz, jaka już we mnie zmiana. Nieszczęśliwa to słabość, nie chcę tej głowy nową dolewką przeciążać.
Jago.  A to co znowu, człowieku! Toć to przecie noc hulanki, nasze chwaty życzą sobie tego gorąco.

Kassyo.  Gdzie są?
Jago.  U drzwi czekają. Proszę cię, zawołaj ich.
Kassyo.  Zrobię to, choć z wielką niechęcią (Wychodzi).
Jago.  Bylem wlał w niego jedną jeszcze szklankę,
Będzie tak pełnym burd i kłótliwości,
Jak mały piesek młodej mojej pani.
A i Rodrigo, chore me głupiątko,
Któremu miłość przewróciła głowę,
Widziałem, jak dziś na cześć Desdemony
Spełniał gorliwie rzęsiste kielichy,
A będzie także z nami na odwachu.
Trzech Cypryjczyków, trzy dusze nadęte,
Czystą saletrę tej rycerskiej wyspy,
Gdy o honoru punkt sprawa się toczy,
Do reszty pełną rozpaliłem szklanką.
Pośród tej bandy gorących pijaków
Podszczuję Kassya do jakiego czynu,
Który oburzy wyspę. Otóż oni.
Jeżeli skutek z pomysłem się zgodzi,
Wiatry i prądy mej posłużą łodzi.

(Wchodzą: Montano, Kassyo i kilku Szlachciców).

Kassyo.  Na uczciwość, wlali już we mnie jedną szklankę za wiele.
Montano.  Słowo uczciwości, ledwo kropelkę; nie więcej jak kwaterkę, jakem żołnierz!
Jago.  Hej, wina! (śpiewa).
Niech szklaki i dzbanki dzwonią mi klik, klik,
Hej szklanki i dzbanki klik, klik!
Bo życie żołnierzy
Piędziami się mierzy,
Żołnierzu, co żywo łyk, łyk!
Hej, wina! (Przynoszą wino).
Kassyo.  Daję słowo, przewyborna piosneczka.
Jago.  Nauczyłem się jej w Anglii, gdzie są najpotężniejsze suszykuile. Wasz Duńczyk, wasz Niemiec, wasz opasły Holender — hej, wina! — są niczem przy waszym Angliku.
Kassyo.  Czy twój Anglik taki doskonały pius?

Jago.  On? On ci, śmiejąc się, na śmierć zapije Duńczyka; nie spoci się, powalając z nóg Niemca, a Holendrowi da na wymioty, nim mu drugi kufel zdążą napełnić.
Kassyo.  Zdrowie naszego generała!
Montano.  Przyjmuję wyzwanie, poruczniku, i wychylę zdrowie sumiennie.
Jago.  O słodka Anglio! (śpiewa).
Król Stefan, król Stefan, o, pan to jak mało!
Za pludry on swoje zapłacił talara,
I to mu dwa dytki za wiele się zdało,
I nazwał też krawca swojego niezdara.

Ze strugi szlacheckiej krew Stefana płynie,
A tyś jest chudeusz zrodzony pod ścianą:
Czy nie wiesz, mój bracie, przez dumę świat ginie,
Więc przykryj twą nagość opończą zszarzaną.
Hej, wina!
Kassyo.  Na honor, ta piosneczka jeszcze piękniejsza od pierwszej.
Jago.  Czy mam ją powtórzyć?
Kassyo.  Nie, nie, bo, mojem zdaniem, niegodny swojego stanowiska, kto tak robi. O tak, tak — a Pan Bóg nad wszystkimi! — a są dusze, które będą zbawione, a są dusze, które nie będą zbawione.
Jago.  Wielka prawda, dobry poruczniku.
Kassyo.  Co do mnie, bez obrazy generała i wszystkich dostojników, mam nadzieję, że będę zbawiony.
Jago.  I ja też, poruczniku.
Kassyo.  Prawda, tylko, z przeproszeniem, nie przede mną; porucznik musi być zbawiony przed chorążym. Lecz dosyć tego; teraz, do służby! I odpuść nam nasze winy — panowie, nie zapominajmy służby! Nie myślcie tylko, panowie, żem pijany; to jest mój chorąży, to moja prawa, a to moja lewa ręka — nie jestem wcale pijany; mogę się niezgorzej trzymać na nogach i mówić niezgorzej.
Wszyscy.  Przewybornie.
Kassyo.  A więc dobrze, nie trzeba wam przeto myśleć, że jestem pijany (wychodzi).

Montano.  Panowie, czas śpieszyć na odwach, czas porozstawiać warty.
Jago.  Czyście widzieli męża, który wyszedł?
To żołnierz godny stanąć przy Cezarze,
Prowadzić wojska. Lecz patrzcie, ta słabość
Jest porównaniem dnia z nocą cnót jego,
Równie potężna. Co za wielka szkoda!
Lękam się, by ta wada nieszczęśliwa,
Przez zbytnią ufność ku niemu Otella,
Nie wywołała rozruchów na wyspie.
Montano.  Częstoż go w takim widzieć można stanie?
Jago.  Do snu to jego zwyczajny jest prolog.
Dwaby obroty skazówki przeczuwał,
Gdyby go napój do snu nie kołysał.
Montano.  Trzebaby o tem uprzedzić Otella,
Bo lub nic nie wie, lub przez dobroć serca,
Cnoty szanując, które w Kassyu znalazł,
Na słabość jego nie baczy. Co myślisz?

(Wchodzi Roderigo).

Jago.  Przybyłeś przecie; proszę cię, Rodrigo,
Bez zwłoki tylko śpiesz za porucznikiem.

(Wychodzi Roderigo).

Montano.  Wielka to szkoda, że szlachetny Murzyn
Ważną posadę swego namiestnika
Nałogowemu oddał pijakowi.
Zdaniem też mojem, byłoby uczciwie
Przełożyć całą sprawę Otellowi.
Jago.  Nie ja przynajmniej, za tę piękną wyspę!
Ja kocham Kassya i dałbym niemało,
Byłem go zdołał wyleczyć z tej wady.
Co to za wrzawa? (Wbiega Roderigo, za nim Kassyo).
Roderigo.  Ratujcie! ratujcie!
Kassyo.  A ty łajdaku!
Montano.  Co się to ma znaczyć?
Kassyo.  Mnie powinności mych uczyć, hultaju?
Na leśne jabłko zbiję cię!
Roderigo.  Mnie zbijesz?
Kassyo.  Co, łotrze! jeszcze gębę śmiesz otworzyć? (Uderza go).

Montano.  Przebacz mu, proszę, dobry poruczniku!

(Wstrzymuje go).

Kochany panie, uspokój się tylko!
Kassyo.  Puść mnie natychmiast, lub sam co oberwiesz!
Montano.  Widzę, że jesteś pijany.
Kassyo.  Pijany?

(Dobywają szabli i biją się).

Jago  (na str. do Rod.). Bez straty czasu krzycz po mieście: rozbój!

(Wychodzi Roderigo).

Mój namiestniku — przez Boga, panowie!
Ratujcie! — Kassyo! — panowie — Montano —
Ratujcie! To mi doskonała warta!

(Słychać dzwon bijący na gwałt).

Ktożto w dzwon bije? Tamże do szatana!
Zbudzi się miasto; wstydź się poruczniku!
Skończ, dosyć tego, shańbisz się na wieki!

(Wchodzi Otello z Orszakiem).

Otello.  Co się to znaczy?
Montano.  Krew moja upływa;
Czuję, że jestem raniony śmiertelnie.
Giń!
Otello.  Stójcie, jeśli drogie wam jest życie!
Jago.  Stój, poruczniku, Montano — panowie!
Baczcie na miejsce i na obowiązki;
Wódz do was mówi! Stójcie! Co za hańba!
Otello.  Skądże ta kłótnia? Kto w Turków nas zmienił?
Czy mamy własną prawicą dokonać,
Czego pohańcom niebo zabroniło?
Skończcie te szpetne, barbarzyńskie burdy!
Pierwszy, co swoją wściekłą dłoń podniesie,
Lekce swą duszę waży; jednym ruchem
Śmierć swą przywoła! Dzwon mi ten uciszcie!
Po co daremnie miasto ze snu trwożyć?
Uczciwy Jago, pobladłeś ze żalu;
Na przywiązanie twe ci rozkazuję,
Powiedz, kto pierwszy tę walkę rozpoczął?
Jago.  Nie wiem. Przed chwilą, ledwo przed minutą
Pełni miłości, niby małżonkowie

Wieczór po ślubie; wtem nagle, jakgdyby
Jaka planeta rozum im odjęła,
Dobyli mieczy, rzucili się wściekle
Na piersi swoje. Nie mogę powiedzieć,
Co wywołało tę waśń niepojętą.
O, czemu nóg tych w boju nie straciłem
Wprzód, nim mnie tutaj przywiodły na świadka!
Otello.  Michale, jak się mogłeś tak zapomnieć?
Kassyo.  Przebacz mi, wodzu, lecz nie mogę mówić!
Otello.  Montano, zwykłą była ci przystojność;
Od lat już młodych poważna twa postać
Zwracała baczność; mądrość najsurowsza
Imię twe czciła; jakże się więc stało,
Że sławę zdawna nabytą marnujesz,
I dobrą świata opinię rozpustnie
Na imię burdy nocnego przemieniasz?
Odpowiedz!
Montano.  Wodzu, ciężko jestem ranny.
Gdy mi krwi upływ odejmuje mowę,
Chorąży Jago wszystko ci opowie,
Co wiem; a nie wiem, abym miał tej nocy
Słowem lub czynem przystojność przekroczyć,
Chyba, że miłość życia będzie grzechem,
I grzechem w własnej obronie wystąpić,
Gdy gwałt nam grozi.
Otello.  Czuję, że krew moja
Nad cierpliwością górę brać zaczyna,
Namiętność zimny rozsądek przygniata,
Chce rej prowadzić! Jeśli raz wybuchnę,
Jeśli to ramię do góry podniosę,
Od gniewu mego najlepszy z was padnie!
Mówcie, kto pierwszy ten brudny spór zaczął,
A na którego pierwsza wina spadnie,
Chociażby nawet mym bliźnim był bratem,
Przyjaźń mą straci! — Jak śmiecie w fortecy,
Gdy serca trwogą wojny przepełnione,
Prywatne kłótnie śród nocy rozniecać,
Gdzie straż porządku stoi na odwachu?

Ha, to potwornie! — Jago, kto spór zaczął?
Montano.  Jeśli przez przyjaźń, związki koleżeństwa,
Powiesz mniej albo więcej, niż jest prawda,
Nie jesteś żołnierz.
Jago.  Nie trącaj w mą słabość!
Wprzód, nim zaszkodzę Michałowi Kassyo,
Niechaj mi w ustach grzeszny utną język:
Lecz jestem pewny, że mu nie zaszkodzi
Prawdy wyznanie. — Słuchaj, generale:
Gdym tu z Montanem spokojnie rozmawiał,
Człek jakiś wbiega, wołając: ratujcie!
Tuż za nim Kassyo z dobytym orężem,
Już, już go ciąć miał, gdy podbiegł Montano
I prosił Kassya, żeby się miarkował.
Ja za wrzeszczącym pobiegłem co żywo,
Aby krzykami nie potrwożył ludzi;
(Co na nieszczęście zrobił) szybkonogi
Zniknął mi z oczu; więc co rychlej wracam.
Bo już słyszałem szczękanie pałaszy,
I klęcia Kassya, jakie w jego ustach
Wprzód nie postały. Chwilę nieobecny,
Gdym wszedł do izby, znalazłem już obu
W tym samym wściekłym, krwawym pojedynku,
Który ty, wodzu, słowem rozdzieliłeś.
Otóż i wszystko, co o tej wiem sprawie.
Ludzie są ludźmi; chwile zapomnienia
Najlepsi mają; choć Kassyo go ranił,
(A ludzie w gniewie i własnych przyjaciół
Skrzywdzić gotowi) tego jestem pewny,
Że ten, co uciekł, musiał go obrazić
Nad wszelką miarę ludzkiej cierpliwości.
Otello.  Znam ja cię, Jago; widzę, przez uczciwość
I przyjaźń, sprawy pragniesz zmniejszyć wagę,
Ocalić Kassya. Kassyo, choć cię kocham,
Od dziś nie jesteś moim porucznikiem.

(Wchodzi Desdemona w gronie kobiet).

Patrz, moją miłość ze snu rozbudziłeś.
Będziesz przykładem.

Desdem.  Co znaczą te krzyki?
Otello.  Wszystko skończone; wróćmy do komnaty.
Montano, ran twych ja lekarzem będę.
Weźcie go! — Jago, zbież miasta ulice,
Uspokój ludzi, zbudzonych tą burdą.
Pójdź, Desdemono; żołnierza jest losem,
Sen balsamiczny wojny zrywać głosem.

(Wychodzą wszyscy prócz Jaga i Kassya).

Jago.  Jakże, poruczniku, czy jesteś raniony?
Kassyo.  Bez nadziei ratunku.
Jago.  Uchowaj Boże!
Kassyo.  Dobre imię, dobre imię, dobre imię! O, straciłem moje dobre imię! Straciłem nieśmiertelną cząstkę samego siebie, a co zostało jest bydlęce. — Moje dobre imię, Jago, moje dobre imię!
Jago.  Na uczciwość, myślałem, że jaką cielesną odniosłeś ranę: więcej jest w tem niebezpieczeństwa, niż w ranach dobrego imienia. Dobre imię, to puste i najwierutniejsze kłamstwo, zyskane często bez zasługi, a utracone bez winy. Nie utraciłeś wcale dobrego imienia, byłeś tylko sam nie myślał, że je utraciłeś. Człowieku, alboż to niema sposobów odzyskania łaski generała? Odepchnął cię w paroksyzmie gniewu, więcej przez politykę, niż przez złośliwość, właśnie jak gdy kto chłosta swojego psa niewinnego, żeby przestraszyć lwa, króla zwierząt. Udaj się tylko do niego w prośby, a otrzymasz przebaczenie.
Kassyo.  Wolałbym go raczej prosić o pogardę, niż oszukiwać tak dobrego naczelnika, narzucając mu lekkomyślnego pijanicę, nieroztropnego oficera. Upijać się! paplać jak papuga! bić się i kląć i hajdamaczyć! kłócić się z własnym cieniem! O, ty niewidzialny duchu wina, jeśli nie masz dotąd nazwiska, niech cię nazwą dyabłem!
Jago.  Za kimże to goniłeś z dobytym pałaszem? Co on ci zrobił?
Kassyo.  Nie wiem.
Jago.  Czy być może?

Kassyo.  Przypominam sobie nawał wypadków, lecz wszystko jak we mgle; wiem, że była kłótnia, lecz nie pamiętam powodu. Oh, że też ludzie sami wlewają sobie w usta nieprzyjaciela, aby im rozum wykradał! Że też z radością, rozkoszą, weselem i dumą sami się przemieniamy w bydlęta!
Jago.  Ależ teraz jesteś zupełnie dobrze! Jakim sposobem wytrzeźwiałeś tak prędko?
Kassyo.  Podobało się dyabłu pijaństwa ustąpić miejsca dyabłu gniewu. Jedna ułomność pokazuje mi drugą, abym sobą do szczętu pogardził.
Jago.  No, no, za surowym jesteś moralistą! W obecnym czasie, położeniu i stanie wyspy, pragnąłbym z serca, żeby się to nie było wydarzyło, ale skoro już raz tak są rzeczy, jak są teraz, staraj się je naprawić dla własnego dobra.
Kassyo.  Gdybym zaniósł do niego prośbę o zwrócenie mi mojego stopnia, odpowie mi, żem pijak! Choćbym miał tyle ust co hydra, taka odpowiedź zamknęłaby mi wszystkie. Być rozsądnym człowiekiem, po chwili zostać waryatem, a wkrótce potem bydlęciem! O dziwy! Każdy kieliszek nad miarę jest przeklęty, a na jego dnie siedzi dyabeł!
Jago.  Ba, ba! dobre wino dobre to i miłe stworzenie, byle dobrze użyte, nie wygaduj na nie dłużej. Bądźcobądź, dobry poruczniku, myślę, iż nie wątpisz o mojej przyjaźni.
Kassyo.  Mam jej silne dowody. — Ja pijany!
Jago.  Ty, jak każdy żyjący człowiek może się upić przypadkiem. Powiem ci teraz, co masz zrobić. Żona naszego generała jest teraz generałem. Mogę tak mówić, bo on oddał i poświęcił się cały rozmyślaniu — uważaj! — i czci wszystkich jej przymiotów i wdzięków. Wyspowiadaj się jej szczerze, proś natrętnie, a ona ci pomoże odzyskać stracony stopień. Natura jej tak jest otwarta, tak dobra, tak przychylna, tak błogosławiona, że grzechem się jej zdaje przeciw własnej dobroci nie zrobić więcej niż to, o co jest

proszoną. Proś ją, niech włoży łubki na złamaną przyjaźń między tobą a jej mężem, a zakładam się, o co zechcesz, że pęknięta miłość wasza zrośnie się silniej, niż była przedtem.
Kassyo.  Dobrą mi dajesz radę.
Jago.  Przysięgam, że ją przynajmniej daję ze szczerej miłości i uczciwej przyjaźni.
Kassyo.  Chętnie wierzę. Jutro rano pójdę z prośbą do cnotliwej Desdemony o wstawienie się za mną. Przepadłem bez nadziei, jeśli mnie ten krok zawiedzie.
Jago.  Na dobrej stanąłeś drodze. Dobranoc, poruczniku! muszę teraz spieszyć na odwach.
Kassyo.  Dobranoc, poczciwy Jago! (Wychodzi).
Jago.  I kto mi powie, że jak łotr poczynam?
Wszak rada moja szczera i uczciwa,
I bez wątpienia najpewniej prowadzi
Do przebłagania wodza. Ją tak łatwo
Do każdej prośby uczciwej nakłonić!
Tkliwe jej serce tak jest dobrotliwe,
Jak dobroczynne są żywioły świata,
A jej tak łatwo pociągnąć Murzyna,
Choćby szło nawet o grzeszne odstępstwo
Od chrztu świętego i symbolów wiary!
On tak swą duszę w miłość jej uwikłał,
Że jej nie trudno wznosić i obalać
Wedle przywidzeń swoich, bo jej wola
Słabym rozumem jego jak Bóg rządzi.
Jestemże łotrem, jeśli daję radę,
Wiodącą Kassya niewątpliwą drogą
Do jego dobra? — Teologio piekieł!
Gdy szatan grzechy najczarniejsze knuje,
Naprzód niebieskie przybiera pozory,
Tak jak ja teraz. — Gdy uczciwy głupiec
Na swoją pomoc Desdemonę wzywa,
Ona gorąco do swego Murzyna
Wstawia się za nim, ja w uszy Otella
Wleję truciznę, że za Kassyem wzdycha
Dla nasycenia swoich żądz cielesnych.

Im silniej w jego wystąpi obronie,
Tem większą zbudzi w Murzynie nieufność,
A tak przetopię cnotę jej na smołę,
Z własnej dobroci jej siatkę udzierzgam,
W którą ich wszystkich połapię. — Rodrigo!

(Wchodzi Roderigo).

Co mi nowego przynosisz, Rodrigo?
Roderigo.  Poluję ja tu, jak widzę, nie jak pies, który łapie, ale jak pies, który szczeka. Wydałem już prawie do osta tniego grosza moje pieniądze, a jak mi się zdaje, wszystko się na tem skończy, że za moje kłopoty nabędę trochę doświadczenia i wrócę do Wenecyi z pustą kieszenią, lecz z odrobiną więcej rozumu.
Jago.  Jak jest ubogi człek bez cierpliwości!
Któż kiedy ranę uleczył od razu?
Wiesz, że działamy przez rozum, nie czary,
A rozum tylko z czasem się rozwija.
Źleż stoją rzeczy? Kassyo cię wygrzmocił,
Tyś trochą bólu Kassya zdegradował.
Choć wiele rzeczy w blasku słońca rośnie,
Co pierwej kwitło, dojrzeć pierwej musi.
Bądź więc cierpliwy. Na honor, już świta;
Rozkosz i praca godziny skracają.
Teraz, Rodrigo, wracaj do kwatery,
Wracaj! Niedługo dowiesz się o reszcie.
Wracaj, powtarzam! (Wychodzi Roderigo)
Dwie rzeczy mam zrobić:
Żonę za Kassyem do pani wyprawić —
O to nie trudno — a ja, z mojej strony,
Zręcznie Murzyna na stronę pociągnę,
A potem tak go wprowadzę, że znajdzie
Kassya z swą żoną. Droga to jest łatwa,
Niechże niedbalstwo planu nie zagmatwa! (Wychodzi).






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.