Pamiętnik Wacławy/Świat mojej matki/V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pamiętnik Wacławy |
Podtytuł | Ze wspomnień młodéj panny ułożony |
Wydawca | S. Lewental |
Data wyd. | 1884 |
Druk | S. Lewental |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst „Świat mojej matki” |
Indeks stron |
Piérwsze dwa tygodnie pobytu mego w domu matki przemknęły, jak sen, szybko i rozkosznie. Wszystko było dla mnie tak nowe, tak zajmujące; byłam zupełną panią mego czasu, moich sukien, moich śliczniuchnych pokoików i mego, posłusznego każdemu skinieniu, kuzynka. Bawił on u nas całe dwa tygodnie, z czego niezmiernie byłam zadowolona. Trudno-by było o zręczniejszego, grzeczniejszego i potulniejszego chłopaka. Codziennie z rana spotykał mię z bukietem hyacyntów i narcyzów, które zaczynały już kwitnąć w ogrodzie, i oddawał mi go na „dzieńdobry”. Po całych dniach przechadzaliśmy się po domu i ogrodzie.
Ja mu opowiadałam o pensyi i o towarzyszkach moich, on mi różne prawił rzeczy o sąsiedztwie, którego jeszcze nie znałam; przypominaliśmy sobie wzajemnie czas, spędzony w dzieciństwie, a śmiech nasz wesoły rozlegał się po salonach.
Nie mogłam nie spostrzedz, że czynię na kuzynku bardzo miłe wrażenie. Często, podnosząc wzrok, spotykałam się z jego oczyma, które tkwiły w mojéj twarzy i bywały wtedy bardzo błękitne. Niekiedy także, gdy patrzyłam na niego, spuszczał nagle oczy i leciuchny rumieniec przesuwał się mu po czole. Raz matka moja zaczęła grać walca i powiedziała nam, abyśmy tańczyli, bo chce zobaczyć, jak téż ja tańczę. Kuzynek objął mię i puściliśmy się wkoło salonu; zrobiliśmy krąg jeden, drugi, trzeci, w głowie mi się kręciło, tchu brakło w piersi, a kuzynek tańczył jeszcze i mnie za sobą pociągał. Dosyć! — szepnęłam — nie mogę oddychać. — Dosyć, dzieci! — wołała moja matka, ale Franuś nic nie słyszał. W końcu matka moja musiała urwać muzykę, a ja bez tchu upadłam na sofę. W parę minut potém kuzynek pocałował mię w rękę i rzekł cichutko:
— Przebacz, kuzynko, że nie posłuchałem cię, gdyś mi mówiła, aby zaprzestać walca. Straciłem pamięć wszystkiego... był-bym tak z chęcią na koniec świata zabiegł...
— Tobyś się dopiéro zmęczył, kuzynku! — odpowiedziałam, śmiejąc się, ale serce biło mi bardzo mocno, nie wiem, czy od walca, czy od słów Franusia.
Jednego dnia przechodziliśmy w ogrodzie około młodéj brzózki, białą korą okrytéj.
— Ile razy spojrzę na tę białą brzózkę — rzekł kuzyn — tyle razy myślę, że drzewa i ludzie miewają niekiedy między sobą podobieństwa!
— I do kogoż ta brzózka podobna? — spytałam.
— Do pewnéj kuzyneczki mojéj, któréj na imię Wacława.
— Jakto?
— Taka sama cieniuchna i wysmukła, a młode jéj listeczki, co zaledwie się rozpuszczają, to jak naiwne i poetyczne rozmowy kuzynki!
Zaśmiałam się i obejrzałam dokoła siebie:
— A ty, kuzynku — rzekłam, chcąc porównaniem za porównanie odpłacić — podobny jesteś do tego gładkiego wysokiego dęba, co tam nad stawem stoi...
Franuś zarumienił się nagle.
— Czy kuzynka żartuje ze mnie? — zapytał mię, a ton jego był taki jakiś dziwny, że aż się przelękłam, czy go nie obraziłam.
— Wcale nie! — zawołałam — ale jeśli młodą, jak ja, osóbkę, można przyrównać do brzózki, dla czegożby słusznie mężczyzna do dębu przyrównanym być nie mógł?
— Dąb, to godło siły!... — wymówił po chwili kuzyn, i spuścił nagle oczy, a po twarzy jego rozlał się przejmujący smutek. Nie wiedziałam, co mam o tém myśléć, podałam mu rękę i rzekłam:
— Przebacz, kuzynku, jeśli ci mimowoli przykrość sprawiłam! — Pocałował mię w rękę i odpowiedział:
— Nie to, kuzyneczko, porównaniem swém przypomniałaś mi tylko to, co mi zawsze najmocniéj dolega...
Widząc, że nie chce mi nic więcéj powiedziéć, nie pytałam daléj i wkrótce wyszła mi z myśli ta rozmowa, a kuzynek rozweselił się i nad wieczór porównywał mię znowu z jakimś kwiatem: białą różą, podobno, czy konwalią, już dobrze nie pamiętam.
Pewnego dnia włożyłam tę samę błękitną suknią z białą frendzlą, którą miałam na sobie zaraz po przyjeździe i przechadzałam się z kuzynkiem około klombów, niedaleko ganku. Naraz spostrzegłam, że oczy kuzynka spoczywały upornie na mojéj frendzli.
— Co się kuzynek tak przypatruje memu ubraniu? — spytałam.
— Ubranie to przypomina mi najpiękniejszą chwilę mego życia — odpowiedział.
Instynktowo spuściłam oczy i poczułam przyśpieszone bicie serca.
— I jakąż-to chwilę tak piękną przypomina kuzynkowi moja suknia? — spytałam,zwyciężając wzruszenie.
— Tę, w któréj piérwszy raz ujrzałem cię, kuzynko — odpowiedział.
Zmieszałam się jeszcze bardziéj, ale uczyniłam wysilenie i zażartowałam:
— A więc takich chwil kuzynek masz teraz pełno, bo ciągle na mnie patrzysz!
— Ale od tamtéj zaczęło się dla mnie nowe życie — odrzekł kuzyn i utkwił we mnie oczy, które w téj chwili stały się bardzo błękitnemi.
Nie mogłam ani sekundy dłużéj znieść jego spojrzenia, odwróciłam się żywo i poskoczyłam ku gankowi. Gdy stanęłam na piérwszym stopniu balkonu, obejrzałam się i zobaczyłam Franusia, stojącego nieruchomie między klombami, ze spuszczoną głową i wzrokiem, utkwionym w ziemię. Miał minę tak zasmuconą, że żal mi się go zrobiło bardzo... wróciłam zwolna pomiędzy klomby i stanęłam przy nim.
— Kuzynku — rzekłam — czy rozgniewałeś się na mnie za to, że cię tak prędko odbiegłam?
— Ja-bym się miał gniewać na kuzynkę? — zawołał — ja-bym za kuzynkę moje życie oddał.
W głosie jego było tyle szczerości i prawdy, a w oczach taki migotał smutek, że aż przycisnęłam dłoń do serca, aby mi z piersi nie wyskoczyło. Pochyliłam się i zerwałam biały narcyz, a oddając go kuzynkowi, rzekłam:
— Weź ode mnie ten kwiatek, kuzynku, a ile razy na niego spojrzysz, pomyśl, że mam dla ciebie wielką... wielką przyjaźń. — Mówiąc te słowa, czułam, że rumienię się silnie, zdjął mię wstyd jakiś niezmierny i tym razem na dobre już uciekłam z ogrodu, a w mgnieniu oka znalazłam się już w moim pokoju. Rzuciłam się na sofkę, zakryłam oczy rękoma i ogarnęło mię nieznane dotąd uczucie. On mię pokochał! szeptało mi coś do ucha, a szept ten przechodził do serca i zrodził w niém ciche pytanie: a ja czy kocham go?
Porwałam się nagle i usiadłam na sofce z oczyma, wlepionemi w przestrzeń. W przestrzeni téj zawieszony w powietrzu stał przede mną kuzynek, a obok niego wymarzona przeze mnie postać jednego z bohaterów powieści, o którym na pensyi jeszcze czytałam, a który tak silne zrobił na mnie wrażenie, że śniłam o nim przez dwie noce z rzędu. Patrzyłam na obydwóch i robiłam porównanie... po kwadransie pokazało się, że Franuś nie był wcale podobnym do mego ulubionego bohatera. Tamten był brunet, a on miał płowe włosy, tamten podróżował po całym świecie, a w podróżach swych walczył z dzikiemi narodami i zwyciężał lwów pustyni, a Franuś, nie wiem, czy kiedykolwiek wyjeżdżał ze swych stron rodzinnych; tamten nie tylko był bardzo czułym dla swéj bohdanki narzeczonym, ale jeszcze wielce uczonym, odważnym i sławnym człowiekiem. A Franuś czy był uczonym, odważnym? nie wiedziałam i ta-to może niewiadomość włożyła w moje usta następny cichutki monolog, wypowiedziany pod sekretem dziewczynie w błękitnéj sukni, która stała w lustrze przede mną i poprawiała sobie włosy, rozrzucone śród uprzedniego rozmyślania. Nie, nie kocham go, ale go bardzo, bardzo lubię! Takie ma ładne błękitne oczy, taki jest dobry, a taki smutny bywa czasami! Dla czego on taki smutny bywa? o bardzo go lubię! a jeśli on taki sam uczony i odważny, jak tamten w powieści, no, to może... może...
Nie miałam czasu dokończyć mego monologu, bo zawołano mię na herbatę.
Weszłam do salonu z niezwykłym na twarzy rumieńcem i dobrą godzinę nie miałam odwagi spojrzéć na kuzynka.
Milczałam, byłam jak złapana, a ile razy spojrzałam na matkę, widziałam, że patrzyła na mnie z większą niż zwykle uwagą.
Wieczór mniéj wesoło przeszedł, niż zawsze. Matka moja przerzucała dzienniki i była bardzo zamyśloną; Franuś milczał i nie zbliżał się do mnie; grałam trochę na fortepianie, ale muzyka mi nie szła, palce niezgrabnie jakoś plątały się po klawiszach, a wywoływane niemi tony nie zostawiały po sobie dawnych gwieździstych szlaków myśli. Wcześniéj niż zawsze odeszłam do moich pokojów; w sercu czułam niespokój, po głowie majaczyły splątane myśli, nie mogąc dobić się ładu ni ciągu... Rozbierałam się powoli, nie odpowiadałam służącéj, która mię zapytywała o strój jutrzejszy, a gdy tylko zostałam sam na sam z Binią, wzięłam ją za rękę i spytałam:
— Powiedz mi, Biniu, jak ci się podoba kuzynek Franuś? — Popatrzyła na mnie z uwagą i odpowiedziała:
— Znam go od dziecka, dobry z niego chłopiec zapewne, ale źle bardzo, że przyzwyczaił się do próżniactwa i, choć jest dorosłym człowiekiem, nie ma dotąd żadnego stałego zajęcia. — Słowa te sprawiły mi przykrość. Były one niby oskarżeniem, rzuconém na dobrego kuzynka.
— A zkąd-że wiész o tém, że Franuś niczém się nie zajmuje? — spytałam.
— Bo znam cały sposób jego życia. Wychowały go dwie stare a bogate krewne i źle go wychowały. A teraz siedzi u nich na łasce, jak stary jaki lub niedołęga.
Poczułam jeszcze większą przykrość i przestałam wypytywać Binią o kuzynka. Pocałowałam ją tylko na dobranoc w milczeniu, a gdy odeszła, długo myślałam nad jéj słowami. Nie, nie wierzyłam temu, co mi powiedziała o kuzynku. Musiała być źle uwiadomioną, bo czyliż możebném było, aby taki dorodny, miły, dowcipny, młody człowiek, jak Franuś, był próżniakiem i żył na czyjéjś łasce!
Usnęłam, myśląc wciąż o kuzynku, porównywając go z moim ulubionym powieściowym bohaterem.