Pamiętnik Wacławy/Świat mojej matki/XXXIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pamiętnik Wacławy |
Podtytuł | Ze wspomnień młodéj panny ułożony |
Wydawca | S. Lewental |
Data wyd. | 1884 |
Druk | S. Lewental |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst „Świat mojej matki” |
Indeks stron |
Przez parę tygodni, niby koniki polne, przelatywali po drogach konni posłańcy z Rodowa, rozwożąc po sąsiednich dworach bilety, w których pani Hortensya X. X. zapraszała krewnych, przyjaciół, znajomych do domu swego na zabawę, mającą się odbyć w ostatnich dniach Sierpnia.
Niby prąd elektryczny, po okolicy w mgnieniu oka rozeszła się wieść, że dumna, mimo światowéj uprzejmości, światowa, mimo podeszłego wieku, pani na Rodowie, wydaje świetny bal dla uciechy wnuczki swéj, Wacławy, i publicznego zamanifestowania swoich życzliwych dla niéj uczuć, które oczom sąsiadów przedstawiały się w dość imponującéj cyfrze testamentowego zapisu, albo i za życia jeszcze, przy ślubnym akcie téjże wnuczki, wyliczonéj summie.
Emilka, przy piérwszém zobaczeniu się ze mną, opowiadała mi: że mówiono wiele o tém w domu jéj matki, wobec zebranych tam kilkunastu osób, i że nikt już nie wątpił, iż, pomimo wątpliwie pomyślnego stanu majątku mojéj matki, będę posiadała milionowy prawie posag. Opowiedziała mi także Emilka, że przy rozmowie téj obecnym był pan Agenor, ale zdawał się wcale nie zważać na nią i przez cały czas przecierał tylko w milczeniu szkiełko lornetki, co było u niego oznaką głębokiego zamyślenia.
I wtedy dopiéro, gdy wyczerpano już cały zasób domniemań o przyszłym moim posagu, podniósł głowę i oświadczył, iż, według niego, mogła-bym wcale obejść się bez zapisów i bogatych darów méj babki, bo posiadam największy posag, jaki pociągnąć może młodego człowieka, to jest: wdzięki, dobroć, dowcip, staranne wychowanie i t. d. Na które to odezwanie się zebrane towarzystwo szeptać pomiędzy sobą zaczęło, iż pan Agenor jest człowiekiem brzydzącym się wszelką interesownością i stara się o mnie dlatego tylko, że się we mnie szczerze i szalenie zakochał. Emilka zupełnie podzielała to zdanie, bo, jak mówiła, gdyby była młodym mężczyzną, pokochała-by się także we mnie na zabój, i ani-by myślała o tém, czy posiadam cokolwiek, lub jestem zupełnie ubogą! Ach! i ja także podzielałam całém sercem zdanie towarzystwa, zachwycającego się bezinteresownością pana Agenora, i ja byłam pewna, że pokochał mię prawdziwie, całą duszą, z zapałem i poezyą, cechującą uczucia wszystkich bohaterów, o jakich kiedy czytałam. Serce moje przepełniało się nieznaną mi dotąd rozkoszą na samę myśl, że jestem tak bardzo, bardzo przez kogoś kochaną, a głowę moję napełniały różowe dymy zadowolnionéj miłości własnéj i odniesionego tryumfu, że ten ktoś, który mię kochał, był tak pięknym, świetnym, wielkim, że piękniejszego nadeń, świetniejszego i wyższego nie wymarzyła nawet wyobraźnia żadnego z romansopisarzy, którzy przecie bohaterów swoich malowali pęzlem bogatéj fantazyi i urabiali im kształty dłutem natchnionego dla sztuki serca.
Gdy tak myślałam, czułam wyraźnie, że wrażenie, jakie wywierał na mnie pan Agenor, przechodziło mi powoli z głowy do serca. Zdawało mi się, że w piersi méj poczynała rozsuwać się delikatna jakaś tkanka strun złotych, wydających z siebie dźwięki tęskne i radosne naprzemian. W coraz dłuższe popadałam zadumy. Głowę, osłabłą marzeń natłokiem, składałam na poduszce sofy, twarz kryłam w dłonie i zdawało mi się, że słyszę eteryczne, ciche dźwięki harfy, wychodzące z najgłębszego dna mego własnego serca i ulatujące pod same niebo, wysoko, pieśnią nadziei i dziękczynienia...
I cóż dziwnego, że, takiemi wrażeniami przejęta, pragnęłam całą duszą być tak piękną, jak nikt nigdy nie był na świecie, wydać się panu Agonorowi tak uroczą, jak żadna z kobiet, które dotąd spotykał na ziemi.
W zwierciedle mego gabinetu nie widziałam już młodziuchnéj, naiwnéj ex-pensyonarki, któréj całą ozdobą był uśmiech porannéj niewinności i spojrzenie przezroczyste, w jakiém nie odbiła się jeszcze ni razu żadna chmurka i żaden błędny ognik życia. Teraz w zwierciedle tém stawała często przede mną młoda panna, rozmarzona, zadumana, trwożna i zachwycona zarazem. Układała włosy swe w fantastyczne zwoje i patrzyła w przestrzeń oczyma, na których tle szafirowém rodziły się i konały rojami iskry złotawe i mglił się wilgotny połysk wzruszenia...
I cóż dziwnego, że drżałam od trwogi i nadziei na myśl o blizkiéj zabawie, na któréj po raz piérwszy ukazać się miałam tylu oczom od razu, na któréj, przedewszystkiém, miał mię w nowéj postaci ujrzéć pan Agenor?
Na kilka już dni przed dniem oznaczonym na wyjazd do Rodowa, w gabinecie moim Zosia rozłożyła po sofach trzy suknie, przezroczyste jak tkanina pajęcza, zdobne w coraz inne kwiaty i wieńce, a ja z matką moją oglądałyśmy je po kilka razy na dzień, nie mogąc zdecydować się na wybranie z nich jednéj.
Przed kilku miesiącami była-bym wybrała bez wahania białą lub niebieską suknią, bo dwie te barwy, łagodne i niewinne, najlepiéj harmonizowały z ówczesném mojém usposobieniem; teraz, po długiém wahaniu, wybór mój, za zgodzeniem się na to méj matki, padł na ubranie z krepy gorąco różowego koloru, przystrojone rozrzuconemi po sukni gałązkami śnieżnéj konwalii i z konwaliowym wieńcem na głowę. Potém długie jeszcze toczyły się narady między matką moją, mną i garderobianą Zosią, nad sposobem, w jaki uczesane miały być moje włosy, i nad tém, czy stosownie będzie uświetnić moję toaletę kilku kosztownemi klejnotami. Co do ostatniego punktu, matka zadecydowała po namyśle, że najlepiéj będzie, jeśli na balu ukażę się bez błyskotek, z wyjątkiem naszyjnika z pereł, zamkniętego brylantowém spięciem. Było to i skromne, i bogate zarazem. Po téj decyzyi matka moja wydobyła z szuflady swéj toalety pyszną ozdobę i oddała mi ją, mówiąc, że mogę ją odtąd uważać za moję wyłączną własność. Ucieszona byłam wielce, piérwszy raz w życiu otrzymanym, tak kosztownym podarunkiem, ale gdy znalazłam się sama w moim gabinecie z potokiem mlecznych pereł w ręku, zadumałam się nagle i długo.
Widok pięknego naszyjnika przywiódł ku mnie odległe wspomnienia z przeszłości. Przed oczyma stanął mi pokój, oświetlony po nocy balowéj kilkunastu świecami, w kandelabrach płonącemi, a w głębi pokoju tego, na sofie, wpół-leżąca postać mojéj matki, z gorączkowym rumieńcem na twarzy, z ręką gwałtownie rozrywającą wątłe nici, z których perły zbiegały po sukni jéj, jak grad rzęsisty, łącząc się ze łzami, spadającemi z jéj oczu...
Snadź po owéj nocy bolesnéj pamięci, ręka czyjaś, troskliwa o bogactwo mojéj matki, zgarnęła rozsypane perły i związała je na nowo w kilka sznurów bogatych. Pytałam siebie, czy myśli smutne, jakie wówczas napełniały głowę mojéj matki, rozproszyły się pośród światowego wiru bez śladu, czy téż zebrała je ona i nawiązała na sznur pamięci, który, leżąc na dnie jéj piersi, wiódł może jéj wyobraźnią od czasu do czasu ku pięknéj postaci mego ojca i spędzonym przy jego boku najpiérwszym latom młodości? Uparcie tkwiła we mnie myśl, że tak być musiało, że matka moja, pomimo zajść swych i roztargnień światowych, pomimo zresztą serdecznych około mnie starań, nosiła w sercu wspomnienia minionéj przeszłości. Śród gwaru i ustawicznego ruchu, w jakim obie pogrążone byłyśmy, spostrzegłam nieraz na jéj twarzy wyraz taki, jakby w ciszy i tajemnicy, nieprzystępnéj nikomu, żałowała czegoś, za czémś tęskniła, lub jeszcze skarżyła się na coś przed kimś niewidzialnym, z kim w głębi myśli swéj rozmawiała. I wyglądała wtedy tak, jakby porównywała siebie do owego wędrowca, o którym mi kiedyś mówiła, co, przez życie całe gnany wyobraźnią w coraz inne a inne miejsca, poczuł wóz swoich przeznaczeń zatrzymujący się na wydmie piasczystéj, o dopiekającym skwarze słonecznym i ostro wiejących wichrach...
Pewnego dnia przyniesiono mi z poczty kilka listów. Były to odezwy koleżanek, z któremi na pensyi łączyły mię węzły, jak nam się wtedy zdawało, wiecznéj przyjaźni. Z mniejszą lub większą przyjemnością odczytywałam te pisma, gdy podniósłszy oczy na siedzącą naprzeciw mnie moję matkę, spostrzegłam, że patrzyła na mnie z pewnym niepokojem, jak mi się zdawało, połączonym z ciekawością. Wyraźnie widziałam, że chciała coś wyrzec do mnie, o coś mnie zapytać, ale wahała się i usta jéj raz nieco zadrgały. Po długiém milczeniu ozwała się nakoniec tonem, który usiłowała widocznie uczynić obojętnym:
— Czy pomiędzy otrzymanemi listami nie znalazłaś Wacławo, listu od twego ojca?