Pani de Monsoreau (Dumas, 1893)/Tom V/XIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pani de Monsoreau |
Wydawca | Józef Śliwowski |
Data wyd. | 1892-1893 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Dame de Monsoreau |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Ani Katarzyny, ani księcia Andegaweńskiego w Luwrze widać nie było, a wiadomość o poróżnieniu braci, coraz większej wagi nabierała.
Król żadnego posłańca nie otrzymał od matki i zamiast mówić: nic nie słychać, nic nie widać, jak zwykł był mawiać, powtarzał: Źle słychać.
Ulubieńcy jego dodawali:
— Franciszek usłuchał złej rady i zatrzymał matkę.
Zła rada.
Rzeczywiście, cała polityka obecnego panowania i trzech poprzedzających tem błądziła jedynie.
Źle poradzono królowi Karolowi IX-mu, kiedy za jego rozkazem, odbyła się noc Ś-go Bartłomieja.
Źle poradzono Franciszkowi II-mu, gdy polecił zabić d’Amboisa.
Źle poradzono Henrykowi II-mu, że kazał palić hugonotów, zanim go Montgommery życia pozbawił, który, jak wiadomo, w oku jego włócznię utopił.
Trudno powiedzieć królowi:
— Zła krew płynie w żyłach twojego brata; usiłuje, jak to zwyczaj w twojej rodzinie, strącić cię z tronu, ostrzydz na mnicha, albo chce ci to uczynić, co uczyniłeś twojemu starszemu bratu, czego matka nauczyła was wszystkich.
Król z owego czasu, król z XVT-go wieku, wziąłby za zniewagę podobne uwagi, bo król w owym czasie, był istotą nadludzką, świętą i nietykalną.
Ulubieńcy mówili więc do Henryka III-go:
— Najjaśniejszy panie, źle poradzono twojemu bratu.
Że zaś jeden tylko człowiek mógł radzić Franciszkowi, cała więc burza, co dzień groźniejsza, spadała na głowę Bussego.
Publicznie radzono środk zatrważające; prywatnie myślano o zgubie, kiedy właśnie przyszła wiadomość, że książę Andegaweńskim przysłał ambasadora.
Kto przyniósł tę wiadomość i kto ją rozgłosił?
Tak samo trudno to powiedzieć, jak: jakim sposobem powstaje wiatr, kurz po polach lub huk w mieście.
Jest szatan, niektórym wieściom przyprawający skrzydła i jak orły puszczający je w przestrzeń.
Kiedy ta wiadomość przybyła do Luwru, powszechny tam był zamęt.
Król zbladł, dworzanie także.
Klęli okropnie.
A chociaż trudno powiedzieć jak klęli, słychać było co następuje:
— Jeżeli to starzec, trzeba go uwięzić w Bastylli. — Jeżeli młody człowiek, trzeba go przebić, posiekać w kawałki i rozesłać po całem królestwie, jako dowód gniewu najwyższego.
Ulubieńcy jak zazwyczaj ostrzyli rapiry, uczyli się bronią robić i mury psuli.
Chicot broń swoję w pochwie zostawił, a zamyślił się głęboko.
Król widząc myślącego Chicota, przypomniał sobie, że pewnego razu, trefniś był jednego z matką jego przekonania.
Pojął, że Chicot był mądrością państwa i zapytał go co o tem myśli.
— Najjaśniejszy Panie — odpowiedział zapytany po dobrej rozwadze, albo książę Andegaweński przysyła posła, albo nie.
— Nie było co suszyć głowy nad tak wielkim wnioskiem — rzekł król.
— Cierpliwości! cierpliwośi! — odpowiedział Chicot, jak mówi w języku Machiawela twoja zacna matka, którą niech Bóg ma w opiece. — Cierpliwości!
— Widać, że ją mam — rzekł król, skoro ciebie słucham.
— Jeżeli przysyła posła, to po co? on co jest samą mądrością, chyba dla pokazania nam, że silny. — Jeżeli silny, trzeba się z nim dobrze obchodzić, oszukać a nie drażnić, — trzeba przyjąć posła: okazać mu naszą łagodność. — Grzeczność do niczego nie zobowiązuje; pamiętasz jak twój braciszek ściskał admirała Coligny, którego hugonoci w poselstwie przysłali, oni, którzy się silnemi mienili!..
— Zatem jesteś za polityka mojego brata?
— Bynajmniej. — Cytuję fakt i dodaję, jeżeli później znajdziemy środek, nie szkodzenia posłowi, albo go karania, ale środek pochwycenia pana jego za kołnierz, to jest kochanego twojego braciszka, księcia Andegaweńskiego, wspólnika Gwizyuszów, to wiem co czynić wypada.
— Lubię tę przemowę — rzekł Henryk III-ci.
— Skoro tak, to będę mówił.
— Mów!..
— Jeżeli wysyła posła, na cóż mają ryczeć twoi przyjaciele, nie ryczeć, ale beczeć...
— Beczeć?
— Rozumiesz, mówiłbym ryczeć, gdyby byli lwami... mówię beczeć, bo prawdę mówiąc mój Henryku, to pusty śmiech bierze patrzeć na brodatych drabów, podobnych do małp twojej menażeryi, jak się bawią w straszydła i chcą ludzi trwożyć, wołając hu! hu. — Jeżeli książę Andegaweński nie przysyła nikogo, to zapewne tylko z ich przyczyny, bo oni mają się za coś bardzo wielkiego.
— Chicot, zapominasz, że ci o których mówisz, są moimi przyjaciółmi.
— Mój królu, rzekł Chicot, czy chcesz, abym tysiąc talarów zarobił?
— Mów!..
— Załóż się ze mną, że ci ludzie w każdem zdarzeniu będą ci wierni; ja zaś założę się o duszę i ciało, że nie wytrwają od rana do wieczora.
— Powaga, z jaką mówił Chicot, dała do myślenia Henrykowi. Nic nie odpowiedział.
— Aha! jak myślisz, Henryczku, jak pięknie wpijasz twoję rączkę w szczękę. — Nie wiedziałem, że tak jesteś silny, bo wietrzysz prawdę.
— Zatem co mi radzisz?
— Radzę ci czekać, mój królu — połowa mądrości króla Salomona jest w tym wyrazie. Jeżeli będzie ambasador, zrób dobrą minę. — Jeżeli nikt nie przybędzie, czyń co ci się podoba; ale umiej postępować z bratem i nie poświęcaj go twoim niedowarzeńcom. Prawda, jest to wielkie nic dobrego, ale zawsze Walezyusz. Ukarz go śmiercią, jeśli ci się to zdaje lecz dla honoru imienia, nie poniżaj go, bo on sam nad tem pracuje.
— Prawda, Chicocie.
— Jeszcze jednę musisz wziąć lekcye. Teraz pozwól mi spać Henryku; przez ośm dni musiałem poić pewnego mnicha i to mnie bardzo strudziło.
— Mnicha! czy to nie dominikanina, o którym mi mówiłeś...
— Zapewne — przyrzekłeś mu opactwo.
— Ja?...
— W nagrodę tego, co uczynił dla ciebie.
— Czy mi zawsze przychylny?
— Ginie za toną. Apropos, mój synku...
— Co takiego?
— W Boże Ciało...
— Cóż dalej?
— Może odprawimy jaką procesyę?..
— Jestem arcy-chrześciańskim monarchy i winienem przykład ludowi.
— Jak zazwyczaj, cztery stacye obierzesz sobie w czterech klasztorach paryzkich?..
— Jak zwykle.
— U świętej Genowefy, nieprawdaż?
— Zapewne — to będzie druga.
— Dobrze.
— Dlaczego pytasz mnie o to?..
— Tak jestem ciekawy. Teraz wiem, czego mi było potrzeba. Dobranoc, Henryku!
W chwili, gdy Chicot w najlepsze do snu się zabierał, w Luwrze hałas ogromny dał się słyszeć.
— Co to za hałas? — zapytał król.
— Napisano — odpowiedział Chicot, że ja nie będę spał.
— I cóź z tego?
— Mój synu, najmij mi pokój na mieście, albo cię opuszczę. Na honor w Luwrze mieszkać me można.
W tej chwili wszedł kapitan straży, a był pomieszany.
— Co tam? — zapytał król.
— Najjaśniejszy panie — odpowiedział kapitan — posłaniec od księcia Andegaweńskiego przyjechał.
— Z orszakiem? — zapytał król.
— Nie, sam.
— Henryku, tem lepiej, trzeba go przyjąć, bo zuch widać...
— Dalej — rzekł król, przybierając pozór spokojny, chociaż zdradzała go bladość — dalej, niech zbierze się dwór mój do wielkiej sali i niech mnie czarno ubiorą. Trzeba się ubrać w żałobę, mając przyjmować posła od brata.