Pani de Monsoreau (Dumas, 1893)/Tom VI/XVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Pani de Monsoreau
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1892-1893
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Dame de Monsoreau
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział XVII.
ZAKOŃCZENIE.

Król blady z niepokoju i drżący za najmniejszym szelestem, chodził po sali broni, obliczając jak człowiek doświadczony, czas, jakiego potrzebowano na walkę i korzyści, jakie mogli jego ulubieńcy osiągnąć.
— Teraz — mówił — przechodzą przez ulicę świętego Antoniego. Teraz stają na stanowiskach... teraz potykają się.
Biedny król cały drżący, zaczął się modlić.
W głębi serca miał jakieś smutne przeczucia i wyrazy tylko prześlizgiwały się po jego ustach.
Po kilku sekundach powstał.
— Byle tylko Quelus pamiętał pchnięcie, któregom go nauczył!... Schomberg i powinien zabić Ribeiraca. Maugiron gdyby mu szczęście posłużyło, nie długo się z Livarotem zabawi. Ale d’Epernon! ten zginął. Szczęściem, że jego najmniej kocham. Byle tylko Bussy nie wpadł pomiędzy nich!... A! mój biedny Quelus, mój biedny Schombergl mój kochany Maugiron!
— Najjaśniejszy panie — odezwał się głos Crillona.
— Co tam?... — zapytał król.
— Żadnej nie przynoszę wiadomości, tylko książę Andegaweński chce mówić z Waszą królewską mością.
— Po co?... — zapytał król ciągle przezedrzwi rozmawiając.
— Mówi, że chce powiedzieć jaką to przysługę zrobił Waszej królewskiej mości i upewnia, że jego rozmowa uspokoi Waszą królewską mość.
— A więc dobrze — rzekł król.
W chwili, gdy Crillon się odwracał, słychać było głos:
— Chcę mówić z królem natychmiast.
Król poznał głos i sam otworzył.
— Pójdź, pójdź, mój drogi. Co tam takiego, czy poginęli?
Saint-Luc blady, bez szpady i kapelusza, powalany krwią, wszedł do królewskiego pokoju.
— Najjaśniejszy panie!... — zawołał padając na kolana. Zemsta! przyszedłem prosić o pomszczenie się...
— Biedny Saint-Luc — rzekł król — co tam takiego? mów, co cię do rozpaczy przywodzi?
— Najjaśniejszy panie, jeden z twoich najszlachetniejszych poddanych, jeden z twoich najwaleczniejszych żołnierzy...
Wyrazów mu zabrakło.
— Co?... — odezwał się Crillon, który sądził mieć prawo do ostatniej pochwały.
— Dzisiejszej nocy zdradziecko zamordowany — zakończył Saint-Luc.
Król jedną myślą zajęty uspokoił się.
Ktoś zamordowany, ale nie żaden z jego ulubieńców, bo wszyscy byli rano.
— O kim mówisz Saint-Luc?
— Wiem o tem, że go nie lubiłeś, Najjaśniejszy panie; ale był tobie wiernym i gotowym krew przelać dla ciebie, inaczej nie byłby moim przyjacielem.
— A!... — rzekł król, który pojmować zaczynał.
I coś, jak błyskawica, ale nie nadzieja, ani radość rozjaśniło twarz jego.
— Zemsty, Najjaśniejszy panie za Bussego — wołał Saint-Luc.
— Za Bussego!... — powtórzył król.
— Za Bussego, którego dwudziestu morderców zabiło tej nocy. Musiało ich być najmniej dwudziestu, bo zabił czternastu.
— Bussy zginął?
— Tak Najjaśniejszy panie.
— Zatem się dzisiaj nie bije?... — rzekł król uniesiony główną myślą swoją.
Saint-Luc rzucił na króla spojrzenie, którego ten nie mógł wytrzymać.
Odwróciwszy się, widział, że Crillon stojący przy drzwiach czekał na rozkazy.
Król dał znak, aby mu przyprowadzono księcia.
— Nie, Najjaśniejszy panie — dodał Saint-Luc — Bussy się dzisiaj nie bije i otóż właśnie dlaczego przyszedłem żądać nie zemsty, ale sprawiedliwości, bo kocham mojego króla i jego honor, a jestem przekonany, że zabijając Bussego okropną Waszej królewskiej mości zrobiono przysługę.
Książę Andegaweński przyszedłszy do drzwi, stanął jak posąg nieporuszony.
Słowa Saint-Luca objaśniły króla i przypomniały mu przysługę, z jaką się brat jego oświadczał.
Wzrok jego spotkał się ze spojrzeniem księcia i nie było wątpliwości, że się zrozumieli.
— Czy wiesz, Najjaśniejszy panie, co teraz powiedzą?... — mówił Saint-Luc. Oto jeżeli zwyciężą, powiedzą, że zwyciężyli, bo nie było Bussego.
— A kto to powie?... — zapytał król.
— Wszyscy — odezwał się Crillon, mieszając się jak zwykle do rozmowy.
— Nie, tego nie powiedzą — odpowiedział król — bo ty mi wskażesz zabójcę.
W tej chwili, książę Andegaweński odwrócił się.
— Wskażę — rzekł Saint-Luc — bo pragnę Waszą królewską mość uwolnić od winy.
— A więc powiedz.
Książę zatrzymał się i czekał spokojnie.
Crillon stał za nim i kiwał głową.
— Najjaśniejszy panie — zabrał głos Saint-Luc — tej nocy zrobiono na Bussego zasadzkę. Kiedy udał się do kobiety, która go kochała, mąż uwiadomiony przez zdrajcę przyszedł z mordercami. Mówię z mordercami, bo ich pełno było w domu, na dziedzińcu i na ulicy.
Gdyby nie było ciemno w pokoju króla, możnaby było widzieć jak książę zbladł.
— Bussy bronił się jak lew, lecz liczba przemogła i...
— I zginął — dodał król — a zginął słusznie, i mścić się nie myślę za uwodziciela.
— Jeszcze nie skończyłem, Najjaśniejszy panie — odparł Saint-Luc. Nieszczęśliwy broniąc się przez pół godziny w pokoju, ocalił się raniony; trzeba mu było dać pomoc i ja ją przynieść pragnąłem, ale mię związano i zatkano usta. Nieszczęście, że mi nie odjęto wzroku, jak już morzę odjęto. Widziałem więc, Najjaśniejszy panie, jak się zawiesił u kraty żelaznej, słyszałem jak dwóch przyjaciół wzywał pomocy. I cóż Najjaśniejszy panie, to okropna mówić, jeden kazał dać ognia, a drugi wystrzelił.
Crillon ścisnął pięści i brwi zmarszczył.
— A znasz mordercę?... zapytał król pomimowoli wzruszony.
— Znam — odpowiedział Saint-Luc.
I zwróciwszy się ku księciu — rzekł z po gardą:
— Książę jest tym mordercą, książę tym przyjacielem.
Król spodziewał się tego, a książę był na to przygotowany.
— Tak — rzekł spokojnie — pan Saint-Luc dobrze widział i słyszał, ja kazałem zabić Bussego i Wasza królewska mość wdzięcznym mi będzie za to, on albowiem dzisiaj rano, miał podnieść broń przeciw Waszej królewskiej mości.
— Kłamiesz morderco!... — wykrzyknął Saint-Luc. Bussy przeszyty razami, Bussy z obciętą ręką, Bussy wiszący u kraty, w najzaciętszych nieprzyjaciołach litośćby wzbudził. Ale ty morderco La Mola i Coconasa, ty go zabiłeś, jak tamtych. Ty zamordowałeś Bussego nie dlatego, aby był nieprzychylnym królowi, ale że posiadał twoje tajemnice. O! Monsoreau wiedział, dlaczego tę zbrodnię popełniłeś.
— A! czemuż królem nie jestem!... — zawołał Crillon.
— Znieważają mnie bracie nawet u ciebie — rzekł książę drżący z przestrachu — albowiem pod ręką Crillona i pod spojrzeniami Saint-Luca nie czuł się bezpiecznym.
— Wyjdź Crillonie — rzekł król.
Crillon wyszedł.
— Sprawiedliwości, Najjaśniejszy panie, sprawiedliwości!... — wołał Saint-Luc.
— Najjaśniejszy panie — mówił książę — ukarz mnie za to, żem szalę zwycięztwa przechylił na stronę twoich ulubieńców i pomógł twojej sprawie, która jest i moją.
— A ja mówię, — odparł Saint-Luc nie mogąc się wstrzymać, — że twoja sprawa jest przeklętą, i że na każdym kroku zemsta Boga ścigać cię powinna; biada tym, którym pomagałeś! Króla dreszcz przeszedł.
W tej chwili, dał się słyszeć hałas, później szybkie bieganie, a w końcu liczne pytania.
Nastąpiło milczenie.
W pośród tego milczenia, jakby głos z nieba potwierdzał zdanie Saint-Luca, drzwi zadrżały pod trzema silnemi stuknieniami Crillona.
Zimny pot potoczył się po skroniach Henryka, a rysy jego zmieniły się strasznie.
— Zwyciężeni!... — zawołał — moi biedni przyjaciele zwyciężeni.
— Wszak mówiłem?... — zawołał Sain-Luc.
Książę z przestrachu złożył ręce.
— Patrzaj!... — zawołał Saint-Luc — jak twoje morderstwa ocalają monarchę... Pójdź mnie zabij, bo jestem bezbronny.
I rzucił na pokój jedwabną rękawiczkę.
Franciszek zapienił się ze złości i zzieleniał.
Król nic nie widział i nic nie słyszał, bo twarz zakrył rękami.
— A! moi biedni przyjaciele! pokonani, mówił, kto mi o nich powie co pewnego!
— Ja, Najjaśniejszy Panie, odezwał się Chicot.
Król poznał głos i ręce naprzód wyciągnął.
— I cóż? rzekł.
— Dwóch umarło, a trzeci kona...
— Któryż żyje jeszcze?
— Quelus, Najjaśniejszy Panie.
— Gdzie on jest?
— W pałacu Bussego, gdzie go przenieść kazałem.
Król nie słuchał więcej, wybiegł z pokoju żałosne wydając jęki.


Saint-Luc Dyanę odprowadził do żony; otóż dlaczego tak późno przybył do Luwru.
Joanna trzy dni i trzy noce spędziła na czuwaniu nad nieszczęśliwą kobietą, będącą w stanie najokropniejszego obłąkania umysłu.
Czwartego dnia, Joanna poszła nieco spocząć; kiedy powróciła, w pokoju swojej przyjaciółki nie zastała nikogo.
Jak wiemy, jeden Quelus z obrońco w króla został żyjący, a i ten w krotce umarł w pałacu Bussego, gdzie go Chicot zanieść kazał.
Król był nie pocieszony.
Trzem ulubieńcom wspaniały pomnik kazał postawić, na którym w naturalnej postaci z kamienia byli wykuci.
Postanowił fundusze na nabożeństwa za ich dusze, a sam w codziennych modlitwach dodawał:
— Panie! ulituj się duszom: Quelusa, Schomberg i Maugirona.
Przez trzy dni, Crillon pilnował księcia Andegaweńskiego, któremu król wieczną zaprzysiągł nienawiść i któremu nigdy nie przebaczył.
Przy końcu września, wczasie, w którym chciałby króla pocieszyć, gdyby się dało, gaskończyk odebrał list datowany z opactwa Beaune.
Był on świecką ręką pisany:

Kochany panie Chicot!

„Powietrze jest przyjemne w naszej prowincyi i winobranie w Burgundyi powinno być cudowne; powiadają, że król, nasz pan Najjaśniejszy, któremu jak się zdaje, ocaliłem życie, jest smutny.
Przywieź go panie Chicot do mojego opactwa, a poczęstuję go winem z roku 1550, które w mojej piwnicy odkryłem, a które każę o największych smutkach zapomnieć. Pismo święte mówi; wino rozwesela serce człowieka.
Przyjedź panie Chicot, a przyjedź z królem, panami Epernonem i Saint-Lucem, a zobaczysz, że wszyscy potyjemy.

Opat dom Gorenflot
który się pisze twoim pokornym sługą.

P. S. Powiedz królowi, że nie miałom czasu modlić się za jego przyjaciół, jak mi polecił, ale skoro się skończy winobranie, szczerze zajmę się niemi.”
— Amen! rzekł Chicot. On ich dobrze Bogu poleci.[1]

Koniec.




  1. Autor opowie co się stało z Dyaną (panią de Monsoreau) w przyszłym romansie pod tytułem Czterdziestu pięciu, gdzie znajdzie się wiele osób należących do obecnego opowiadania.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.