Pani de Monsoreau (Dumas, 1893)/Tom VI/XVII
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Pani de Monsoreau |
Wydawca | Józef Śliwowski |
Data wyd. | 1892-1893 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Dame de Monsoreau |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Król blady z niepokoju i drżący za najmniejszym szelestem, chodził po sali broni, obliczając jak człowiek doświadczony, czas, jakiego potrzebowano na walkę i korzyści, jakie mogli jego ulubieńcy osiągnąć.
— Teraz — mówił — przechodzą przez ulicę świętego Antoniego. Teraz stają na stanowiskach... teraz potykają się.
Biedny król cały drżący, zaczął się modlić.
W głębi serca miał jakieś smutne przeczucia i wyrazy tylko prześlizgiwały się po jego ustach.
Po kilku sekundach powstał.
— Byle tylko Quelus pamiętał pchnięcie, któregom go nauczył!... Schomberg i powinien zabić Ribeiraca. Maugiron gdyby mu szczęście posłużyło, nie długo się z Livarotem zabawi. Ale d’Epernon! ten zginął. Szczęściem, że jego najmniej kocham. Byle tylko Bussy nie wpadł pomiędzy nich!... A! mój biedny Quelus, mój biedny Schombergl mój kochany Maugiron!
— Najjaśniejszy panie — odezwał się głos Crillona.
— Co tam?... — zapytał król.
— Żadnej nie przynoszę wiadomości, tylko książę Andegaweński chce mówić z Waszą królewską mością.
— Po co?... — zapytał król ciągle przezedrzwi rozmawiając.
— Mówi, że chce powiedzieć jaką to przysługę zrobił Waszej królewskiej mości i upewnia, że jego rozmowa uspokoi Waszą królewską mość.
— A więc dobrze — rzekł król.
W chwili, gdy Crillon się odwracał, słychać było głos:
— Chcę mówić z królem natychmiast.
Król poznał głos i sam otworzył.
— Pójdź, pójdź, mój drogi. Co tam takiego, czy poginęli?
Saint-Luc blady, bez szpady i kapelusza, powalany krwią, wszedł do królewskiego pokoju.
— Najjaśniejszy panie!... — zawołał padając na kolana. Zemsta! przyszedłem prosić o pomszczenie się...
— Biedny Saint-Luc — rzekł król — co tam takiego? mów, co cię do rozpaczy przywodzi?
— Najjaśniejszy panie, jeden z twoich najszlachetniejszych poddanych, jeden z twoich najwaleczniejszych żołnierzy...
Wyrazów mu zabrakło.
— Co?... — odezwał się Crillon, który sądził mieć prawo do ostatniej pochwały.
— Dzisiejszej nocy zdradziecko zamordowany — zakończył Saint-Luc.
Król jedną myślą zajęty uspokoił się.
Ktoś zamordowany, ale nie żaden z jego ulubieńców, bo wszyscy byli rano.
— O kim mówisz Saint-Luc?
— Wiem o tem, że go nie lubiłeś, Najjaśniejszy panie; ale był tobie wiernym i gotowym krew przelać dla ciebie, inaczej nie byłby moim przyjacielem.
— A!... — rzekł król, który pojmować zaczynał.
I coś, jak błyskawica, ale nie nadzieja, ani radość rozjaśniło twarz jego.
— Zemsty, Najjaśniejszy panie za Bussego — wołał Saint-Luc.
— Za Bussego!... — powtórzył król.
— Za Bussego, którego dwudziestu morderców zabiło tej nocy. Musiało ich być najmniej dwudziestu, bo zabił czternastu.
— Bussy zginął?
— Tak Najjaśniejszy panie.
— Zatem się dzisiaj nie bije?... — rzekł król uniesiony główną myślą swoją.
Saint-Luc rzucił na króla spojrzenie, którego ten nie mógł wytrzymać.
Odwróciwszy się, widział, że Crillon stojący przy drzwiach czekał na rozkazy.
Król dał znak, aby mu przyprowadzono księcia.
— Nie, Najjaśniejszy panie — dodał Saint-Luc — Bussy się dzisiaj nie bije i otóż właśnie dlaczego przyszedłem żądać nie zemsty, ale sprawiedliwości, bo kocham mojego króla i jego honor, a jestem przekonany, że zabijając Bussego okropną Waszej królewskiej mości zrobiono przysługę.
Książę Andegaweński przyszedłszy do drzwi, stanął jak posąg nieporuszony.
Słowa Saint-Luca objaśniły króla i przypomniały mu przysługę, z jaką się brat jego oświadczał.
Wzrok jego spotkał się ze spojrzeniem księcia i nie było wątpliwości, że się zrozumieli.
— Czy wiesz, Najjaśniejszy panie, co teraz powiedzą?... — mówił Saint-Luc. Oto jeżeli zwyciężą, powiedzą, że zwyciężyli, bo nie było Bussego.
— A kto to powie?... — zapytał król.
— Wszyscy — odezwał się Crillon, mieszając się jak zwykle do rozmowy.
— Nie, tego nie powiedzą — odpowiedział król — bo ty mi wskażesz zabójcę.
W tej chwili, książę Andegaweński odwrócił się.
— Wskażę — rzekł Saint-Luc — bo pragnę Waszą królewską mość uwolnić od winy.
— A więc powiedz.
Książę zatrzymał się i czekał spokojnie.
Crillon stał za nim i kiwał głową.
— Najjaśniejszy panie — zabrał głos Saint-Luc — tej nocy zrobiono na Bussego zasadzkę. Kiedy udał się do kobiety, która go kochała, mąż uwiadomiony przez zdrajcę przyszedł z mordercami. Mówię z mordercami, bo ich pełno było w domu, na dziedzińcu i na ulicy.
Gdyby nie było ciemno w pokoju króla, możnaby było widzieć jak książę zbladł.
— Bussy bronił się jak lew, lecz liczba przemogła i...
— I zginął — dodał król — a zginął słusznie, i mścić się nie myślę za uwodziciela.
— Jeszcze nie skończyłem, Najjaśniejszy panie — odparł Saint-Luc. Nieszczęśliwy broniąc się przez pół godziny w pokoju, ocalił się raniony; trzeba mu było dać pomoc i ja ją przynieść pragnąłem, ale mię związano i zatkano usta. Nieszczęście, że mi nie odjęto wzroku, jak już morzę odjęto.
Widziałem więc, Najjaśniejszy panie, jak się zawiesił u kraty żelaznej, słyszałem jak dwóch przyjaciół wzywał pomocy. I cóż Najjaśniejszy panie, to okropna mówić, jeden kazał dać ognia, a drugi wystrzelił.
Crillon ścisnął pięści i brwi zmarszczył.
— A znasz mordercę?... zapytał król pomimowoli wzruszony.
— Znam — odpowiedział Saint-Luc.
I zwróciwszy się ku księciu — rzekł z po gardą:
— Książę jest tym mordercą, książę tym przyjacielem.
Król spodziewał się tego, a książę był na to przygotowany.
— Tak — rzekł spokojnie — pan Saint-Luc dobrze widział i słyszał, ja kazałem zabić Bussego i Wasza królewska mość wdzięcznym mi będzie za to, on albowiem dzisiaj rano, miał podnieść broń przeciw Waszej królewskiej mości.
— Kłamiesz morderco!... — wykrzyknął Saint-Luc. Bussy przeszyty razami, Bussy z obciętą ręką, Bussy wiszący u kraty, w najzaciętszych nieprzyjaciołach litośćby wzbudził. Ale ty morderco La Mola i Coconasa, ty go zabiłeś, jak tamtych. Ty zamordowałeś Bussego nie dlatego, aby był nieprzychylnym królowi, ale że posiadał twoje tajemnice. O! Monsoreau wiedział, dlaczego tę zbrodnię popełniłeś.
— A! czemuż królem nie jestem!... — zawołał Crillon.
— Znieważają mnie bracie nawet u ciebie — rzekł książę drżący z przestrachu — albowiem pod ręką Crillona i pod spojrzeniami Saint-Luca nie czuł się bezpiecznym.
— Wyjdź Crillonie — rzekł król.
Crillon wyszedł.
— Sprawiedliwości, Najjaśniejszy panie, sprawiedliwości!... — wołał Saint-Luc.
— Najjaśniejszy panie — mówił książę — ukarz mnie za to, żem szalę zwycięztwa przechylił na stronę twoich ulubieńców i pomógł twojej sprawie, która jest i moją.
— A ja mówię, — odparł Saint-Luc nie mogąc się wstrzymać, — że twoja sprawa jest przeklętą, i że na każdym kroku zemsta Boga ścigać cię powinna; biada tym, którym pomagałeś! Króla dreszcz przeszedł.
W tej chwili, dał się słyszeć hałas, później szybkie bieganie, a w końcu liczne pytania.
Nastąpiło milczenie.
W pośród tego milczenia, jakby głos z nieba potwierdzał zdanie Saint-Luca, drzwi zadrżały pod trzema silnemi stuknieniami Crillona.
Zimny pot potoczył się po skroniach Henryka, a rysy jego zmieniły się strasznie.
— Zwyciężeni!... — zawołał — moi biedni przyjaciele zwyciężeni.
— Wszak mówiłem?... — zawołał Sain-Luc.
Książę z przestrachu złożył ręce.
— Patrzaj!... — zawołał Saint-Luc — jak twoje morderstwa ocalają monarchę... Pójdź mnie zabij, bo jestem bezbronny.
I rzucił na pokój jedwabną rękawiczkę.
Franciszek zapienił się ze złości i zzieleniał.
Król nic nie widział i nic nie słyszał, bo twarz zakrył rękami.
— A! moi biedni przyjaciele! pokonani, mówił, kto mi o nich powie co pewnego!
— Ja, Najjaśniejszy Panie, odezwał się Chicot.
Król poznał głos i ręce naprzód wyciągnął.
— I cóż? rzekł.
— Dwóch umarło, a trzeci kona...
— Któryż żyje jeszcze?
— Quelus, Najjaśniejszy Panie.
— Gdzie on jest?
— W pałacu Bussego, gdzie go przenieść kazałem.
Król nie słuchał więcej, wybiegł z pokoju żałosne wydając jęki.
Saint-Luc Dyanę odprowadził do żony; otóż dlaczego tak późno przybył do Luwru.
Joanna trzy dni i trzy noce spędziła na czuwaniu nad nieszczęśliwą kobietą, będącą w stanie najokropniejszego obłąkania umysłu.
Czwartego dnia, Joanna poszła nieco spocząć; kiedy powróciła, w pokoju swojej przyjaciółki nie zastała nikogo.
Jak wiemy, jeden Quelus z obrońco w króla został żyjący, a i ten w krotce umarł w pałacu Bussego, gdzie go Chicot zanieść kazał.
Król był nie pocieszony.
Trzem ulubieńcom wspaniały pomnik kazał postawić, na którym w naturalnej postaci z kamienia byli wykuci.
Postanowił fundusze na nabożeństwa za ich dusze, a sam w codziennych modlitwach dodawał:
— Panie! ulituj się duszom: Quelusa, Schomberg i Maugirona.
Przez trzy dni, Crillon pilnował księcia Andegaweńskiego, któremu król wieczną zaprzysiągł nienawiść i któremu nigdy nie przebaczył.
Przy końcu września, wczasie, w którym chciałby króla pocieszyć, gdyby się dało, gaskończyk odebrał list datowany z opactwa Beaune.
Był on świecką ręką pisany:
„Powietrze jest przyjemne w naszej prowincyi i winobranie w Burgundyi powinno być cudowne; powiadają, że król, nasz pan Najjaśniejszy, któremu jak się zdaje, ocaliłem życie, jest smutny.
Przywieź go panie Chicot do mojego opactwa, a poczęstuję go winem z roku 1550, które w mojej piwnicy odkryłem, a które każę o największych smutkach zapomnieć. Pismo święte mówi; wino rozwesela serce człowieka.
Przyjedź panie Chicot, a przyjedź z królem, panami Epernonem i Saint-Lucem, a zobaczysz, że wszyscy potyjemy.
P. S. Powiedz królowi, że nie miałom czasu modlić się za jego przyjaciół, jak mi polecił, ale skoro się skończy winobranie, szczerze zajmę się niemi.”
— Amen! rzekł Chicot. On ich dobrze Bogu poleci.[1]
- ↑ Autor opowie co się stało z Dyaną (panią de Monsoreau) w przyszłym romansie pod tytułem Czterdziestu pięciu, gdzie znajdzie się wiele osób należących do obecnego opowiadania.