Pięć minut do północy/Rozdział XXI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł Pięć minut do północy
Wydawca Wydawnictwo Polskie R. Wegner
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia Concordia Sp. Akc.
Ilustrator Tadeusz Lipski
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXI.

Ponieważ Manon, dowiedziawszy się od Hansa o zebraniu w willi „Róża,“ zechciała posłyszeć Borysa, grono przyjaciół wstąpiło po nią.
Wielka sala i weranda willi była przepełniona publicznością. W tłumie cudzoziemców rosyjscy emigranci stanowili nieznaczną część.
Jakieś młode panny spotykały wchodzących gości i wskazywały miejsca. Nikt nie pytał o nazwiska, nikt się nie zaznajamiał, nikt nikogo nie witał.
— Dziwne obyczaje! — zauważyła Manon.
— Widocznie, chodzi tu o ściągnięcie jak najliczniejszej publiczności! — objaśnił Małachowski. — Z pewnością, usłyszymy agitacyjną mowę.
O! — szepnął Joe. — Chyba nie w duchu bolszewickim?
Małachowski wzruszył ramionami.
Tymczasem na stojących w pierwszym rzędzie fotelach zasiadło kilka starszych pań, dwóch sędziwych Starców i jakaś wysoka kobieta w szacie mniszki, z głową otuloną białą chustką, ukrywającą całą twarz. Tylko blade, zaciśnięte wargi i łagodnie zarysowany podbródek widniały z pod nisko nasuniętej na czoło płachty.
Rozległ się dzwonek. Szmer głosów ucichł. Na niewysoką estradę wszedł Borys w czarnym surducie z krzyżem na piersi.
Powiódł po sali płonącemi oczami i, dotykając obydwiema rękami krzyża, natchnionym głosem zaczął mówić:
— „O jedno prosiłem Boga mego, abym mieszkał w domu Pańskim po wszystkie dni żywota mego, albowiem skrył mię w przybytku swoim; we dni złe obronił mię w skrytości przybytku swego i na skale wywyższył mię!”
Po tych słowach Psalmisty, Borys cichym, wnikliwym głosem snuł opowieść o straszliwych dziejach swojej ojczyzny, jęczącej w jarzmie komunistów. O sobie mówił, że, po wymordowaniu rodziny przez wrogów, ścigany ukrył się w klasztorze na skalistym Wałaamie, stał się mnichem i poszedł pomiędzy lud, głosząc słowa nadziei, że po mrocznych mękach ziemskich nastąpi cichy świt w królestwie Bożem.
— Bracia i siostry! — mówił Borys. — Przeszedłem kraj mój od krańca do krańca i widziałem do dna duszę ludu jego. Straszna otchłań i mrok bez błysku światła otwarły się przed oczami memi! Słyszałem zbliżające się kroki grzmiące... Ktoś olbrzymi zbliżał się, a żelazne stopy jego biły o kamienie, jak potworny młot. Wyciskał głębokie doły na umęczonej ziemi, która napełniała je krwią i łzami. Przepojona jest niemi gleba Rosji! Kroczy Antychryst, król wszelkiej zbrodni, nieprawości i ohydy! Ujrzałem głowę jego w spowiciu chmur i szkarłatny płaszcz, ociekający krwią! Jak mówi św. Jan w Objawieniu swojem: „Widziałem i słyszałem orła, lecącego przez pośród niego i wołającego głosem wielkim: Biada, biada, biada mieszkającym na ziemi!“ Strwożyło się serce moje, więc, padając przed Krzyżem, pytałem o godzinę zagłady. Z chmur i mgieł wyłonił się potworny zegar, o wahadle od wschodu do zachodu, o wskazówkach, strzelających jak martwe cedry libańskie ku zenitowi. Na nim płonął napis ognisty, niby „Mane, tekel, fares,“ a głoszący: „Północ nastaje, a po niej cisza, pustka, śmierć!“ Usłyszałem pierwszy dzwon zegara...
Twarz mówcy bladła coraz bardziej i coraz gorętszym ogniem płonęły natchnione oczy.
Po chwili mówił dalej:
— Ogarnąłem wtedy wzrokiem kraj mój, tonący w rozpaczy i zbrodni, a po nim cały świat. Ujrzałem nieprawości jego i sługi Antychrysta, panujące i jątrzące wszędzie! Zawołałem wtedy w uniesieniu:
„Boże, Sędzio surowy! Zatrzymaj wahadło, skrusz wskazówki zegara zagłady! Widziałeś Golgotę z ukrzyżowanym na niej Synem Twoim — Człowiekiem Bogiem i przecież wstrzymałeś karzącą dłoń Twoją! Teraz cały kraj mój stał się Golgotą, a czarne, ponure krzyże męki tkwią na niej, jak las, okiem nie objęty! Krew męczenników zebrała się w rzeki i morza u podnoża jej, a oczy ludów nie widzą nic, uszy nie słyszą, dusza nie czuje!“ Gdym wołał głosem błagalnym, zegar wybił po raz drugi... Pojąłem wtedy, że niema dla nas przebaczenia i miłosierdzia i że chwila śmierci zbliża się... Bracia i siostry! Północna godzina czarnego mroku nadeszła! Porzućcie więc wasze myśli ziemskie, domy, rodziny i dążcie do kraju odkupienia grzechów ludzkości całej, biegnijcie na szczyt Golgoty, aby oddać łzy i krew swoją i oczyścić dusze swoje... Bracia i siostry!...
Borys podniósł ręce do góry, otworzył usta jakby chcąc wydać krzyk przeraźliwy, lecz zachwiał się i padł nawznak.
Ciało jego wiło się, jak wąż, ręce i nogi głucho uderzały o podłogę, z ust płynęła piana.
Kilka osób rzuciło się ku niemu i otoczyło kołem.
— Zostawcie go w spokoju! — rozległ się nagle głos kobiecy.
Na estradę wstąpiła kobieta w stroju mniszki.
Z szerokich rękawów wysunęła się długa, blada dłoń.
— Padnijcie na kolana, na twarz przed Panem, zemstę niosącym za grzechy! Jam Prawda, głoszona w imieniu Jego!
Głos, cichy, lecz przenikliwy i niepokojący, budził trwogę.
Tu i ówdzie ludzie zaczynali klękać.
— Wszyscy na twarz przed spoglądającym na nas w gniewie Panem naszym! — krzyknęła mniszka i rzuciła się na ziemię.
Z głowy jej zsunęła się biała chustka, a fala rudych włosów rozsypała się dokoła, niby krew, buchająca z głowy pod ciosem topora.
Hans drgnął. Przypomniał sobie w tej chwili strumień krwi, tryskający z szyi natchnionego Mirbacha, gdy pocisk urwał mu głowę po uczcie w białym pawilonie zamkowym.
— To okropne! — wyrwał mu się cichy okrzyk.
O! It’s too gloomy! — rzekł na głos Leyston i podniósł się.
— Tak! — zgodził się Małachowski. — Ponura scena, średniowieczna, lecz taka zwykła dla Rosjan! Antychryst, Golgota, krew, męka, Bóg, cierpienia za całą ludzkość... Chodźmy!
Słowa te otrzeźwiły obecnych.
Przygnębiający, budzący trwogę nastrój prysnął.
Goście zaczęli opuszczać willę „Róża.“
— Co to było? — spytał Hans, jeszcze nie mogąc otrząsnąć się od przygnębiającego nastroju.
— Nie mogłem zrozumieć, czy śnię, czy jestem na jawie — zauważył Roy Wilson. — Przecież nie była to komedja, mająca jakiś cel określony?
No! — zaprzeczył Joe. — Nie myślę tego, gdyż wyczuwała się wielka szczerość i podniecenie.
— Borys dostał ataku histerji. To nie ulega wątpliwości! — rzekła Manon.
— Okropne to wszystko! — wzdrygnął się Hans. — Przerażające...
Długo mówili o niezwykłem zebraniu i dzielili się swemi wrażeniami.
Małachowski milczał i szedł w głębokiem zamyśleniu.
Zauważył to Joe Leyston i, zbliżywszy się do przyjaciela, rzekł:
— Dlaczego pan milczy? Pan mógłby najlepiej objaśnić całe to widowisko!
— Istotnie! — zawalał Roy. Pan żył wśród tego narodu i mógł zrozumieć duszę rosyjską. Well!
Wstąpili do kawiarni.
Małachowski pił herbatę w milczeniu.
Nareszcie podniósł głowę i rzekł:
— Dobrze się stało, że wy — cudzoziemcy widzieliście tę scenę! Jest ona zwykłą, niemal codzienną dla Rosji, lecz pozostaje nieznaną dla was i stąd wynika szereg błędów w traktowaniu tego narodu. Widzieliście kwiat inteligencji, a cóż dopiero dzieje się w mrocznej głębi ludu? Rozumiecie teraz, na jakiej glebie wyrósł słynny Rasputin? Rosyjski poeta powiedział, że Rosji rozumem ogarnąć nie podobna, można ją tylko odgadnąć. My — Polacy mieliśmy dość czasu na to i dlatego uważaliśmy ją za najniebezpieczniejszego wroga, nawet w tych rzadkich chwilach, gdy twarda ręka caratu, zdawało się, nie ciążyła na nas.
— Nienawidziliście Rosjan... — zauważył Wilson. — Miałem kilku kolegów — Polaków. Mówili o Rosji z nienawiścią.
Małachowski podniósł oczy na mówiącego.
— To jest kwestja bardziej zawiła niż się wydaje! — odparł. — Nienawidziliśmy carów, bo byli oni dla nas uosobieniem zbrodni i zła. Co do samego narodu, to raczej mieliśmy przed nim strach. Nie przed temi stu pięćdziesięciu miljonami różnoplemiennych ludzi, lecz przed tkwiącemi w nich trującemi, niebezpiecznemi siłami.
O! — zawołał Joe. — To bardzo ciekawe!
— Tem ciekawsze dla wszystkich ludów, — dodał Alfred, — że w chwili, gdy one zawrócą z drogi postępu materjalistycznego, a skierują myśl ku zagadnieniom duchowym, — „boska trucizna“ Rosjan może zgubić świat...
— Boska trucizna? — zapytała Manon.
— Zadziwiające! — mruknął Joe.
— Rosjanin jest najtragiczniejszym i najbardziej nieuchwytnym człowiekiem na świecie! — mówił Małachowski. — Z jednej strony wybujały intelekt, z drugiej — rabia pokorność przed wszystkiem. Intelekt — błyskotliwy, nieobliczalny. Prowadzi on na rozstajne drogi. Tołstoj i Krapotkin weszli na szlak anarchizmu, Włodzimierz Sołowjew — katolicyzmu, Bakunin, Lenin stali się prorokami zniszczenia wszystkiego, marzenia o gołej ziemi i nagim na niej człowieku. Bohaterstwo czynu przechodzi nagle w bohaterstwo pokory. Religijność, mistycyzm — zupełnie wschodnie, żywiołowe, przesiąknięte spotęgowaną ekstazą derwiszów lub mudżahidów, walczących pod zielonym sztandarem jakiegoś mahdi — miecza Allaha! W ekstazie tej ludzie podcinają sobie gardła, sami idą na stos, wpadają w herezje napół obłędne. Widzieliście dziś tę mniszkę, która oznajmiła, że jest Prawdą?!... Rosja zna tylko jedną część Nowego Testamentu — Apokalipsę!
— Niektórzy przecież twierdzą, że objawienie św. Jana jest apokryfem? — wtrącił Hans.
— Nie wiem, lecz cóż to może obchodzić człowieka, który wierzy tylko w tajemnicę, zgrozą i lękiem przejmującą? Apokalipsa daje tyle dla domysłów, ponurego marzycielstwa i rozumowań niezliczonych! Ma ona urok wszechwładny dla duszy rosyjskiej i nietylko teraz w mroku i chaosie komunistycznym, lecz zawsze. Jeszcze podczas wojny rosyjsko-japońskiej oczekiwano cudów apokaliptycznych.
— Straszne to!... — szepnął Hans.
— Najstraszniejsze jednak nie to! — zawołał Alfred. — Przerażenie ogarnia na myśl, że wszelka zbrodnia znajduje w Rosji podłoże religijne. Zdziczenie staje się powrotem do miłego Bogu wyzwolenia z kajdan Mamony i Pychy; okrucieństwo karą boską za grzechy, nową „plagą egipską“; rozpusta objawem religijnej miłości; miłość dla Chrystusa nienawiścią dla Jego nauki, patrjotyzm — pragnieniem zguby ojczyzny dla odkupienia ludzkości...
— Przesada! — zawołał Roy Wilson.
Małachowski spojrzał na niego poważnie i rzekł:
— Niema ani słowa przesady w tem, co mówię! Mógłbym przytoczyć nazwiska i utwory rosyjskich filozofów i pisarzy, lecz wy nie znacie ich. Przytoczę więc tylko wiersz myśliciela — profesora moskiewskiego uniwersytetu Pieczerina. Słuchajcie!

„O jakżeż słodko ojczyznę nienawidzieć
„I chciwie czekać jej upadku,
„I w ostatecznem jej zniszczeniu widzieć
„Świt powszechnego w świecie odrodzenia!“

— To — obłęd! — zawołał Roy Wilson.
— Nie pojedyńczy jednak! — zaprzeczył Małachowski. — Jest to wypływający z ekstazy mistycznej poryw do poniżenia siebie i całego narodu. Poryw nie przygodnych poetów, lecz najwybitniejszych myślicieli. Inny, naprzykład, wielki Rosjanin, filozof Włodzimierz Sołowjew, przepowiadał nowy najazd Mongołów, widział w nim nieuniknioną karę Bożą, i w formie poetyckiej wołał:

„Zapomnij, Rosjo, dawną sławę,
„Dwugłowy runął orzeł carów,
„I żółtym dzieciom na zabawę
„Rzucono strzępy twych sztandarów.“

Wszyscy ze zdumieniem patrzyli na Małachowskiego.
— Wy, — zachodni Europejczycy, lepiej znacie tubylców Patagonji lub Beluchistanu, niż ludność wschodniej połowy naszego kontynentu! — rzekł Alfred z gorzkim uśmiechem. — Tylko dlatego mogliście z takim spokojem więcej niż półtora wieku patrzeć na naszą mękę! Tylko dlatego teraz marzycie o miljonach, odłogiem leżących w Rosji! Szaleńcy!
— Więc jest to niemoralny naród? — zapytał Joe.
— Nie! Jest to naród, nie posiadający żadnej moralności. A wiecie dlaczego? dlatego, że, zlepiony z różnych szczepów, nie miał czasu na wytworzenie własnej moralności. Piotr Wielki wprost wtłoczył Rosję w żelazną obręcz obcego prawa i rozkazał przestrzegać przepisów pod groźbą szubienicy, więzienia i batów... Z biegiem czasu Rosjanie wyrobili w sobie zdolność do wznoszenia się ponad istniejącą urzędową prawdę. Wiecie przecież, że z samolotu największa rzeka wydaje się strumykiem? Tak i Rosjanie z wysokości lub z oddalenia z pogardą spoglądali na prawo i prawdę, w niem zawartą. Zbrodnia stawała się wtedy protestem przeciwko szarzyźnie i nicości. Rosyjscy chłopi do dnia dzisiejszego nazywają kryminalnych więźniów — zbrodniarzy — „nieszczęśliwymi“ i otaczają ich współczuciem. Rosjanin nigdy nie może skupić swej myśli na sobie, lub wyłącznie na swoim kraju. Myśli on zawsze o całej ludzkości, o zmianie życia świata. Cóż znaczą dla niego w tej tęsknocie o losy ziemi całej jakieś prawa, jakaś drobna, płytka moralność, gdy on modli się i przeklina, wzlatuje pod obłoki na skrzydłach nadziei i pada, jak strącony, buntowniczy anioł, do otchłani rozpaczy? Cóż może stanąć mu na przeszkodzie, gdy dąży, aby stać się ośrodkiem całego bytu kosmicznego, aby dotrzeć do tronu Stwórcy i, kto wie? — być może, zwątpić w moc Jego i obalić?!
— Naród, opętany duchem rewolucji! — zawołał przerażony Amerykanin.
— Zrozumiał to Iwan Groźny i we krwi topił tego ducha, a później car Piotr skuł go żelaznemi pętami prawa i gardło zdusił twardą ręką. Jednak sił im zabrakło. Zduszony zbyt gwałtownie, burzył się naród i wybuchał, aż znowu mu zaciskano gardło. Rewolucja w Rosji rodzi się z reakcji...
— Jakto? — zapytała Manon. — Przecież reakcja jest wynikiem rewolucji?
— Tak jest na Zachodzie, — objaśnił Małachowski. — Europa ciągle mknie naprzód i chwilami robi szalony skok. Jest to rewolucja, po której pędzi tak gwałtownie, że trzeba hamować bieg. Są to okresy reakcji na zachodzie. Postęp w Europie ma określony cel, gdy społeczeństwo usiłuje dotrzeć do niego gwałtownie, wynika rewolucja. W Rosji odwrotnie. Tam panuje bezruch, martwa cisza i dławienie wszelkiego polotu. Zrozpaczony naród zrywa chwilami łańcuchy i pędzi naprzód naoślep, nie widząc i nie znając celu. — Rewolucja rosyjska staje się zawsze potworem apokaliptycznym, ale nim jest też i reakcja, panująca w tym kraju.
— Miał pan rację, mówiąc o boskiej truciźnie... — zauważył Hans.
— Nie wiem, czy zrozumieliście dokładnie, na czem ona polega! — przerwał mu Alfred Małachowski. — Ja ją widzę w bizantyńskiej zdolności do biernego ascetyzmu, którą w odpowiedniej chwili Rosja może porwać cały świat, oraz w azjatyckim fanatyzmie, przechodzącym z łatwością w dążenie do zniszczenia wszystkiego, chociażby całej ludzkości.
Wśród zebranych zapanowało milczenie.
Małachowski mówił z wielkiem przekonaniem i znajomością rzeczy, więc słowa jego budziły poważne i niepokojące myśli.
— Polakowi trudno jest mówić o Rosji — ciągnął po chwili Alfred. — Nas zawsze oskarżają o wrogie dla niej usposobienie! Doprawdy, teraz gdy jesteśmy wolnym narodem, zapomnieliśmy wszelkich uraz i nawet współczujemy jej niebywałej tragedji.
Zamyślił się i marszcząc brwi, dodał:
— Wiecie, przecież, jaki cios zadała Rosja mnie i mojej matce, lecz i my nie pamiętamy jej tego! Znaliśmy tam bardzo szlachetnych ludzi i żałujemy ich szczerze. Jednak nie wolno zamykać oczu na charakter najbliższego sąsiada... Mówiłem o truciznie rosyjskiej i zaraz przytoczę wam nowy dowód jej istnienia. Nie wiecie, z, pewnością, nic o pewnym, potężnym kierunku myśli, panującym w warstwach emigrantów rosyjskich. Jest to — eurazjanizm...
— Co to za słowo? — zapytał Roy Wilson. — Nie słyszałem nigdy.
— Oznacza ono ucieczkę Rosji pod skrzydła tradycyj azjatyckich — objaśnił Alfred. — Emigranci, pokładający nadzieje swoje w monarchizmie i w państwach Zachodu, — wyrzekli się i jednego, i drugiego. Marzą teraz o możliwości powrotu do Rosji, gdzie będą zakładali państwo ducha i planowali nową politykę. Zamierzają oni zwrócić się do starego, ascetycznego bizantyńskiego chrześcijaństwa, jako najczystszego źródła moralności i porywu. Co zaś do rzeczy ziemskich, czyli polityki, widzą emigranci wielką potęgę w duchowo zbliżonych do Rosjan ludach azjatyckich, spokrewnionych z nimi od czasu niewoli tatarskiej i kolonizacji Azji. W marzeniach emigrantów, Rosja stanąć musi na czele Mongołów, Finnów, Turańczyków i rozpocząć nową krucjatę na zgniły Zachód w imię królestwa ducha.
— O tem istotnie nic nie wiadomo w Foreign Office! — zawołał Leyston z niezwykłym dla niego wybuchem.
— Ani w Stanach Zjednoczonych, gdzie się zachwycają sztuką i literaturą rosyjską! — wtórował Roy.
— Nie wątpię! — zaśmiał się Alfred. — Nie wiedzą o tem ani w Berlinie, ani w Paryżu, a nawet w Warszawie jeszcze nie zdają sobie z tego sprawy. Rosja rzuciła na cały świat urok bądź swego genjuszu, bądź grozy i nienawiści! Oskarżają teraz bolszewików, a tymczasem nie są oni bynajmniej owymi „żydami,“ co jak kozły w stadzie, prowadzą za sobą bierne stado owiec. Bynajmniej nie! Bolszewicy są prawdziwymi Rosjanami. Proszę spojrzeć uważnie na to, do czego oni dążą! Nie udało im się odrazu zatruć Europy. Trują nas powoli. Nie zapominają jednak spraw ziemskich. Podnoszą całą Azję, burzą w niej urok i wpływ Europejczyków i Ameryki, wszędzie narzucają się ze swoją pomocą, opieką i radą, dążą do opanowania ruchem Azjatów, aby skierować ich przeciwko nam. I cóż widzimy? Emigranci — wrogowie czerwonych komisarzy już pochwalają taktykę Sowietów i tylko czekać aż na tej platformie nastąpi porozumienie i zgoda! Anglicy w Indjach, Francuzi w Indo-Chinach, Amerykanie na Filipinach, a wszyscy razem w Szanghaju i Tien-Tsinie — już to odczuwają, a wkrótce odczują jeszcze dotkliwiej!
Devil! — zaklął Wilson.
Yes!... — mruknął Leyston.
— Pierwszy cios spadnie na nas, — zauważył Małachowski, — dlatego musimy być silnem państwem, aby Rosja nie śmiała napaść na nas. Muszą to zrozumieć Niemcy, mniejsze ościenne państwa, a również wielkie mocarstwa i nie bróździć nam w odbudowie Polski. Nasza polityka wschodnia, chociaż nie mamy bezpośrednich zainteresowań w Azji, będzie zawsze najbardziej prawidłowa. My znamy duszę Wschodu i nieraz broniliśmy przed nim Europy. W XIII-ym wieku zahamowaliśmy powódź tatarską, w XVII-ym wieku rozbiliśmy dumne marzenia Turcji, która, jak w 1914-ym roku Niemcy, była uzbrojonym narodem o dążeniach imperjalistycznych, w roku 1920-ym wstrzymaliśmy czerwoną armję nad Wisłą, broniąc najpierw Germanji a po niej — Europy przed komunizmem. Jeżeli na Zachodzie zrozumieją to wszystko, wtedy dopiero kiełkować zacznie myśl o wspólnych hasłach i wspólnej obronie pokoju i dorobku pokoleń cywilizowanych!
— Mógłby pan być dobrym agitatorem w Londynie, Berlinie i Paryżu — uśmiechnął się Hans.
— Nie zechcieliby mnie słuchać — odpowiedział Małachowski, — bo mówię o rzeczach nie dnia dzisiejszego. „Jutro“ świata dla polityków czynnych pozostaje we mgle. Nie mają czasu na rozmyślanie o niem!
Yes! To — prawda! — zgodził się Joe Leyston.
— Jaki groźny obraz namalował przed nami Alfred! — szepnęła Manon. — Znowu majaczy widmo wojny!
Małachowski wzruszył ramionami i odpowiedział:
— Arystoteles określił człowieka, nazywając go „wzorem bezsilności, łupem czasu, zabawką losu, obrazem niestateczności, miarą zawiści i klęski.“
— Niepochlebne zdanie! — wykrzyknął Wilson.
— A czyż nie trafne? — zapytał Alfred.
Yes! Indeed! — potwierdził Joe. — Więc jak to brzmi?
Małachowski powtórzył.
All right! — zawołał Joe Leyston, zapisując słowa Arystotelesa.
— Ten pan nie był zbytnio wygórowanego zdania o ludziach! — zaśmiała się Manon.
— Niezawodnie! — odparł Alfred. — Ale niech każdy z nas przypomni sobie własne życie i odpowie, czy nigdy nie był wzorem bezsilności, zabawką losu i obrazem niestateczności?
— Z pewnością! — rzekł Hans, kiwając głową.
— Mądry był ten starożytny gentleman! — zakończył rozmowę Roy, widząc, że towarzystwo opuszcza kawiarnię.
Wkrótce, odprowadziwszy Manon de Chevalier na ulicę de Candolle, przyjaciele rozeszli się w różne strony.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.