Pieniądze wujaszka
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pieniądze wujaszka |
Pochodzenie | Światełko. Książka dla dzieci |
Wydawca | Spółka Nakładowa Warszawska |
Data wyd. | 1885 |
Druk | S. Orgelbranda Synowie |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Wandzia jechała z mamą do Warszawy i cieszyła się niezmiernie, tem bardziej, że na samem wyjezdnem dobry i bogaty wujaszek dał jej całe sto złotych, ażeby sobie kupiła to, co jej się najlepiej podoba.
Nigdy jeszcze tyle pieniędzy nie miała: zdawało jej się więc, że ma w ręku niewyczerpane skarby, i przez całą drogę nie dawała matce pokoju, radząc się, na coby je obrócić. Matka słuchała jej wszystkich projektów z uśmiechem i odpowiadała na pytania dziewczynki jednem słowem:
— Zobaczymy.
Kiedy wreszcie wjechali do miasta, Wandzia nie mogła się dość napatrzeć wspaniałym domom, kościołom, pałacom, i porównywała z nimi dworek rodziców, nizki, skromny, z gankiem, na dwóch filarkach opartym, na którym stały ławki drewniane, gdzie siadano nieraz po obiedzie.
Do Warszawy przyjechały z matką już nad wieczorem. Nazajutrz, kiedy wyszły na miasto i dziewczynka zobaczyła wystawy sklepowe, chciała zatrzymać się przed każdą i wołała:
— Mamo! mamo! Jakie to śliczne!
— Cóż ci się tak podoba? — pytała matka.
— Mamo, ja to kupię — powtarzała, pokazując kolejno paluszkiem różne rzeczy.
— Na co ci się to przyda?
— No, tak! Będę patrzała, to wszystko takie ładne.
Wujaszek przecież dał mi pieniędzy, żebym sobie kupiła, co mi się podoba.
— Możesz sobie kupić, ale potem zobaczysz znowu coś, co ci się lepiéj podoba, a jak raz wydasz, to skądże weźmiesz pieniędzy? — tłumaczyła matka.
I Wandzia szła daléj, ociągając się i zatrzymując co chwila, aż wreszcie, zobaczyła w oknie pięknie ustrojoną lalkę, rozpartą na maleńkiéj kanapce. Dziewczynka stanęła zachwycona, ciągnąc matkę za rękę.
— Ach! mamo, nic tak ślicznego nie widziałam w życiu. Już tę lalkę kupić sobie muszę.
— Masz przecież lalkę w domu.
— Ale ona wcale do téj niepodobna.
I póty prosiła, aż weszły do sklepu. Lalka okazała się jednak bardzo drogą: wraz z kanapką kosztowała właśnie taką sumę, jaką Wandzia od wujaszka dostała. Pomimo to chciała kupić ją zaraz; matka jednak przedstawiła jéj, że lalka nie ucieknie a tymczasem trzeba jeszcze inne rzeczy zobaczyć. Więc Wandzia, chociaż niechętnie i oglądając się ciągle, poszła daléj z mamą.
Niedaleko był sklep z samą porcelaną a w nim takie śliczne koszyczki z kwiatów malowanych, że wyglądały jak prawdziwe. Wandzia znów prosiła mamę, by zapytała o cenę jednego koszyczka. Kupiec pokazał ich wiele, ale najtańsze nawet kosztowały kilkadziesiąt złotych; gdyby je więc kupiła, nie miałaby już pieniędzy na lalkę.
Idąc daléj, Wandzia zobaczyła trzewiczki ze złocistéj skórki, haftowane jedwabiem i paciorkami; zaczęła więc prosić, by jéj takie sprawiono; mama jednak powiedziała, że takie trzewiczki należą do rzeczy zbytkownych, dla dzieci niewłaściwych, i wstąpiwszy do sklepu, kupiła jéj zwyczajne czarne trzewiczki, jakich właśnie potrzebowała.
— To ja sobie kupię sama, te śliczne trzewiczki — zawołała dziewczynka.
Trzewiczki ze złocistéj skórki kosztowały znów bardzo drogo. Po nich podobał się Wandzi rycerz z czekolady, wystawiony w oknie cukierni, klatka ze śpiewającymi kanarkami i książka w ślicznéj oprawie, któréj ryciny przedstawiały rozmaite zwierzęta, i tyle innych rzeczy, że gdyby wujaszek dał był jéj dziesięć razy tyle pieniędzy, jeszczeby na to wszystko starczyć nie mogły.
To zafrasowało ją bardzo.
— I cóż ja zrobię mamo? spytała żałośnie. Mam tak mało pieniędzy.
— Żartujesz Wandziu, nigdy w życiu tyle ich nie miałaś.
— Cóż z tego! W Warszawie jest tyle ślicznych rzeczy, a ja... ja chciałabym je mieć wszystkie.
— Cóż byś z niemi robiła?
— Jakto, cobym robiła? Miałabym. Bawiłabym się lalką, postawiłabym na stoliku koszyczek porcelanowy i rycerza z czekolady, w oknie zawiesiłabym klatkę z kanarkami, ustroiłabym się w błyszczące trzewiczki i przeglądałabym obrazki w mojej książce. Ale wszystkiego na raz mieć nie można; niech mi mama poradzi, co ja mam kupić?
— Ja ci poradzić nie mogę.
— Dla czego?
— Bo mnie żadna z tych rzeczy nie zrobiłaby wielkiéj przyjemności.
— Żadna! To nic dziwnego, mama nie jest małą.
— To prawda, ale ręczę, że i dla ciebie przyjemność nie byłaby długą.
Dziewczynka niedowierzająco wstrząsnęła główką i nawet zrobiła zadąsaną minkę.
— Więc cóż ja mam zrobić? — pytała.
— Kup, co chcesz.
— Kiedy ja chciałabym mieć wszystko.
— Wszystkiego mieć nie możesz.
— Żeby to wujaszek dał więcej pieniędzy.
— Toby ci się pewno mnóstwo innych rzeczy zachciało.
Mama miała niezawodnie słuszność, przecież Wandzia wcale przekonaną o tem nie była. Zaczęła się namyślać, krzywić, narzekać, grymasić, aż nareszcie rozpłakała się na dobre, bo nie mogła mieć wszystkiego, czego jej się zachciewało.
Mama spoglądała na to czas jakiś, wreszcie zawołała dorożkę, wsiadła w nią z Wandzią i kazała zawieść się przez most na Pragę.
Było to właśnie przy końcu czerwca. W miarę jak dorożka zbliżała się do zjazdu, tłum ludzi, krążących po Krakowskiem Przedmieściu i Placu zamkowym, stawał się tak gęsty, iż trudno było przejechać. Wandzia téż zapomniała swoich kaprysów i pytała, dla czego wszyscy się w tę stronę cisną.
— Zobaczysz sama — odpowiedziała matka.
Rzeczywiście, kiedy skręcili na zjazd, ukazała im się Wisła wielka, szeroka, rozlana.
— Mamo, ja takiej Wisły nie widziałam nigdy! — wołała.
— Bo téż Wisła zwyczajnie jest daleko mniejszą, ale teraz wystąpiła z brzegów i zalała przyległe nizkie miejsca.
— A dlaczego ona wystąpiła?
— Rzeki, które z nią się łączą, zanim z Karpat pod Warszawę, dopłyną: Dunajec, San, Wieprz — wezbrały, łożysko Wisły więc tego nagłego napływu wody pomieścić nie mogło.
— A tamte rzeki, czemu wezbrały? — pytała zaciekawiona dziewczynka.
— Powodem tego były albo wielkie deszcze, albo topnienie śniegu w górach.
I mama zaczęła tłumaczyć jeszcze, jakim sposobem, kiedy woda wystąpi z brzegów, zalewa naprzód nizkie miejsca, potem stopniowo coraz wyższe, w miarę tego, jak przybywa.
Lecz widok, jaki się oczom Wandzi przedstawił, odwrócił jej uwagę od tego tłumaczenia.
Zobaczyła bowiem zdaleka na Saskiéj Kępie drzewa, których tylko sam wierzchołek z rzeki wyglądał, a daléj zobaczyła z mostu obraz jeszcze smutniejszy, ulice, po których płynęła woda i uwijały się łodzie, a w których okna parterowe stały otworem, pokazując puste wnętrza mieszkań zalanych. Matka tłomaczyła jéj daléj, że tutaj w mieście łatwiéj o pomoc, ale były takie miejsca, gdzie woda wdarła się szybko i kto nie zdążył przed nią uciec, utonął. Opowiadała o dziecku, które płynęło w kolebce, uniesione prądem rzeki i pomimo usiłowań dzielnych ludzi nie mogło być ocalonem.
— A jakim sposobem woda przyszła tak szybko, kiedy mama mówiła, iż podnosi się powoli? — spytała Wandzia.
Właśnie w tej chwili dorożka przyjechała na Pragę i Wandzia zobaczyła wysoko usypany wał ziemi, o który rozbijały się z wściekłością fale rzeki, coraz unosząc z niego jakąś cząstkę. Mnóstwo ludzi znosiło worki z piaskiem, z gliną i wrzucało je w te miejsca, gdzie woda ziemię unosiła. Po za tym wałem była znowu równina, a matka tłumaczyła jej, że ten wał zrobiony jest na to, ażeby ochronić dalsze wybrzeża od zalewu. W razie jednak, gdyby wał nie wytrzymał parcia wody i przerwał się, fale, długo wstrzymane, ze zwiększoną gwałtownością wylałyby się dalej i dla tego to ci ludzie pracują i wzmacniają wał ciężkimi workami piasku i gliny, ażeby przerwaniu się jego zapobiedz.
Na tym wale, około którego ludzie pracowali, stało pełno biednych sprzętów, wyniesionych przez mieszkańców domków, zalanych już a położonych tuż nad brzegiem rzeki, kiedy ci uciekali przed powodzią. Kobiety i dzieci siedziały, pilnując tej resztki dobytku, głodne, wybladłe i spoglądały żałośnie na rwący prąd rzeki, który uniósł całe ich mienie. Ustawicznie dawał się słyszeć płacz dzieci.
— Czego one płaczą? — pytała Wandzia matki.
— Pewno głodne, rodzice z wody nie wynieśli nic prawie, nie mają ani czego ugotować, ani ogniska, ani domu.
Nieszczęściem deszcz padać zaczął, powiał wiatr zimny a te wszystkie biedne rozbitki tuliły się do siebie. Szczególnie zwróciła uwagę Wandzi stara kobieta, trzymająca małą dziewczynkę. Dziewczynka ta miała na sobie krótką spłowiałą sukienkę perkalową, dziurawe trzewiki i nic więcej. Wandzi strasznie jej się żal zrobiło, prosiła matki, żeby wysiadły z dorożki i zbliżyły się do tych biednych ludzi. Matka uczyniła to chętnie. Zapytywała koleją ofiary powodzi o straty poniesione, o położenie, o rodzinę i każdemu wsuwała coś w rękę na pierwsze potrzeby. Było to bardzo niewiele, bo potrzebujących wsparcia zebrało się mnóstwo, a matka Wandzi rozporządzała małemi bardzo pieniędzmi. Wkrótce też wyczerpało się to, co dać mogła, i musiała odwrócić się ze łzami w oczach od żądających pomocy.
Pomiędzy temi ostatniemi była właśnie i stara kobieta z dziewczynką w wieku jej córki.
— Mamo! mamo! — wołała Wandzia — czy tym nic nie dasz?
— Rozdałam już wszystko.
— A masz jeszcze pieniądze w woreczku!
— Muszę przecież zapłacić hotel, w którym mieszkamy, i powrócić do domu, więc wszystkich pieniędzy oddać nie mogę.
Wandzia zamyśliła się smutnie.
— Mamo — szepnęła wreszcie — a te pieniądze, które dostałam od wujaszka?
— Te do ciebie należą.
Dziewczynka milczała przez chwilę. Przed jej oczami przesuwały się wszystkie piękne rzeczy, które w sklepach kupić zamierzała.
— A gdybym ja — wyrzekła wreszcie — dała im coś z tych pieniędzy i tak zostałoby mi jeszcze na kupienie tego, coby mi się podobało.
Matka pochwaliła jej zamiar i spytała, wiele dać zamierzała. Wandzi bardzo żal było biednych ludzi, dotkniętych powodzią, a osobliwie tej dziewczynki, co spoglądała na nią smutnemi oczami. Zdawało jej się dziwnem, żeby ona kupowała sobie bogato wystrojoną lalkę, kiedy jej rówieśnica drżała od zimna, zaledwie okryta łachmanami; ale chciała także mieć choć jednę z tych rzeczy, które jej się tak bardzo w sklepach podobały.
— Mamo — wyrzekła wreszcie — ja bym chciała kupić tej dziewczynce sukienkę. Spytam, jak się nazywa.
Zbliżyły się więc do niej obie.
Matka rozpytywała starą kobietę o jej położenie, a Wandzia zaczęła rozmowę z dziewczynką.
— Nie płacz — mówiła — nie martw się, ja mam pieniądze, od wujaszka, kupię ci sukienkę.
Ale słowa te nie pocieszyły, powiększyły tylko jej smutek.
— Ja — zawołała — miałam sukienki, trzewiki, łóżeczko nic mi nie brakowało, a teraz wszystko poszło z wodą.
— A jak się nazywasz?
— Marynia.
— No, nie płacz, bo mi cię żal bardzo, woda przecież odejdzie.
— Woda odejdzie, ale nie odda tego, co zabrała.
— A jadłaś dzisiaj?
— Ludzie dobrzy kawałek chleba dali — to i wszystko.
— A babka ma co włożyć na siebie?
— Nie ma! Kuferek z rzeczami był ciężki a woda waliła, dobrze, żeśmy z życiem uciekli.
— Kupię ci sukienkę — powtórzyła Wandzia — zaczekaj, poproszę mamę, to ci jeść przywieziemy.
Wsiadły znowu do dorożki i powróciły do Warszawy. Matka kazała pojechać na taką ulicę, gdzie były już gotowe suknie i całe ubrania. Wybrała jednę sukienkę na wzrost Wandzi i zapłaciła z jej pieniędzy. Ale wtedy Wandzia pomyślała, że do sukienki trzeba koszuli, a dalej trzewików i jakiejkolwiek chustki, którąby można głowę ochronić od słońca i deszczu, prosiła więc mamę, ażeby kupiła to wszystko.
Nie były to rzeczy drogie. Za dwadzieścia złotych dostały całe ubranie dla Maryni. Pomimo to Wandzia nie odchodziła od sklepu, bo żal jej się zrobiło tej starej kobiety, co razem z wnuczką siedziała nad Wisłą.
— Mamo — szepnęła znowu — tu także dostaniemy ubrania dla babki Maryni.
— To będzie znacznie drożej kosztowało — wyrzekła matka; nie zostanie ci pieniędzy ani na piękną lalkę, ani na dzbanuszki, ani na złociste trzewiczki.
— Oh! wolę ich nie mieć, ja się bez tego wszystkiego obejdę, wszakże w domu mam wszystko, czego mi potrzeba; nawet mam lalkę, gospodarstwo i pełno rzeczy, a one drżą od chłodu.
Matka uściskała córkę serdecznie i kupiła całe ubranie dla starej kobiety. Nie wyczerpało to jednak wszystkich funduszów Wandzi, bo rzeczy pierwszej potrzeby mniej zwykle kosztują od zbytków, ale Wandzi odechciało się teraz tego wszystkiego, co ją rano tak nęciło. Za resztę pieniędzy kupiły z matką chleba, wędliny, sera i powróciły na Pragę.
Kiedy Wandzia zobaczyła ubraną i nakarmioną biedną rodzinę, uczuła się bardzo szczęśliwą i dziwiła się samej sobie, iż mogła płakać i grymasić dla tego, że jej nie wystarczało pieniędzy na zadowolenie wszystkich zachcianek.
— No i cóż Wandziu, cóżeś sobie kupiła w Warszawie? — pytał wujaszek, kiedy powróciła do domu. — Pokaż mi, zobaczę, czyś postąpiła rozumnie.
Wandzia wówczas zarumieniła się po uszy, bo nic pokazać nie mogła.
— Wujaszku, ja nic nie przywiozłam — szepnęła.
— Schowałaś pieniądze? — zawołał zdziwiony.
— Nie, wujaszku, nie mam nic, bo widzisz tam była powódź. Wisła wylała, zabrała biednym ludziom wszystko, co posiadali, a ja.., mnie żal było wydawać pieniędzy na zabawki, kiedy jest tylu głodnych.
Wujaszek nic nie powiedział, tak, jak to uczyniła matka, lecz ucałował Wandzię serdecznie.
Lalka byłaby się prędzej czy później popsuła, koszyczki z kwiatów porcelanowych potłukły, trzewiczki złociste zdarły i zapewne byłby tylko płacz z tego powodu. Kiedy jednak dziewczynka pomyśli o nędzy, którą wsparła, kiedy sobie przypomni rozjaśnione twarze Maryni i jej babki, uśmiecha się mimowoli i tym sposobem pieniądze wujaszka przyniosły jej zawsze odnawiającą się radość, a zatem najlepiej użyte były.