Pionierowie nad źródłami Suskehanny/Tom II/VIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor James Fenimore Cooper
Tytuł Pionierowie nad źródłami Suskehanny
Wydawca Gubrynowicz i Schmidt
Data wyd. 1885
Druk K. Piller
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ VIII.
Nie pytaj się mię czego w trwogi stanie

Doświadcza dziewica młoda;
Może jej umysł chwyta obłąkanie,
A może rozpacz jest czuciem jedynie,
Które na chwilę jej odwagi doda,

W tej przerażenia okropnej godzinie.
Walter Scott..

Równocześnie gdy Natty z towarzyszami polowali na jeziorze na daniela, miss Templ i jej towarzyszka odbywały przechadzkę w lesie, i kiedy chwila przerwy sprawionej przez oddalenie się Edwarda przeminęła, rozpoczęły rozmowę równie wesołą jak niewinną. Ścieszka którą postępowały, zaprowadziła je na niewielką odległość od chałupy Nattego, i wstąpiły na wyniosłość z której poglądać na nią mogły sposobem lecącego ptaka.
Przyjaciółki jednak, mimo najpoufniejs zych zwierzeń w innych sprawach, nigdy nie odważyły się dotknąć zagadnienia o zagadkowym stosunku Edwarda do starego Indyanina i Nattego Bumpo. Sędzia sam może się dowiadywał o stosunkach Edwarda, ale uważał za rzecz stósowną zachowywać dla siebie wynik swoich dociekań, tembardziej, że w Stanach Zjednoczonych nie należało do rzeczy nadzwyczajnych, gdy młody człowiek, skoro tylko posiadał wychowanie i wykształcenie, otrzymywał stanowisko bez względu na pozycyę socyalną, z której wychodził. Nie idzie zatem, żeby nie usiłowano dociec, z jakiej rodziny wychodził, ale Edward omijał tak zręcznie ten przedmiot, a sędzia tak nic zarzucić nie mógł obecnemu zachowaniu się jego, że nareszcie dał spokój badaniu.
Ale są przedmioty nad któremi umysł niewieści z większem powodzeniem dochodzi do wyniku, aniżeli męzki. W wielu małych względach, które Edward dla Elżbiety okazywał w każdem zdarzeniu, uznała ona, iż mu ani na grzeczności, ani na światowym takcie nie zbywało, i że jeżeli się niekiedy okazywały w nim niektóre porywczości rysy, było to z przyczyny iż na niego wpływało jakieś uczucie ukryte, które Elżbieta przypisywała popędliwym namiętnościom nie odgadując ich przyczyny.
— Nie wiem, czegobym nie dała Ludwisiu — rzekła do swojej towarzyszki, wskazując jej palcem na skromne schronienie mieszkańców lasu — ażeby te ściany drewniane mogły mi wyjawić to wszystko cokolwiek widziały i słyszały.
— Pewna jestem kochana moja Elżuniu, iżby ci nic nie odkryły, cokolwiek byćby mogło na krzywdę pana Edwarda.
— To jest podobne do prawdy, ale odkryłyby mi kto on jest?
— Już prawie o tem wiemy. Słyszałam jak twój kuzyn wykładał to w sposób dosyć zaspakajający.
— Naczelnik władzy wykonawczej — odezwała się miss Templ z uśmiechem. Oh! zapewne nie masz nic na świecie czegoby on nie mógł wyłożyć. Zdobędzie się on kiedyś na możność odkrycia filozoficznego kamienia. I cóżeś od niego słyszała?
— Rzeczy, które mi się wydają dosyć słuszne, ażeby zasłużyły na wiarę. Mówił, że Natty Bumpo całe prawie swoje życie przepędził w lasach, i że tym sposobem zapoznał się z Johnem który niegdyś był wodzem delawarskim.
— Do prawdy? mój wujaszek zatem nauczył ciebie rzeczy bardzo nowych. I cóż mówił potem?.
— O początku ich zażyłości utrzymuje, iż powstała ztąd, iż Bumpo w jednej bitwie życie Johnowi uratował.
— Nic nie masz podobniejszego, ale mówiąc szczerze, cóż to wszystko ma wspólnego z tem, o czemeśmy mówiły?
— Cokolwiek cierpliwości Elżusiu, a ja ci opowiem wszystko com słyszała, mojemu ojcu bowiem pan Jones te szczegóły opowiadał, kiedy był ostatnim razem u nas... Dodał, że król angielski miał we zwyczaju utrzymywać agentów przy rozmaitych pokoleniach Indyan, i że ci przepędzali niekiedy połowę swojego życia w miejscach przez dzikich najbardziej uczęszczanych.
— Powiedział więc prawdę historyczną o której nikt powątpiewać nie może. I to wszystko?
— Oh! nie zaiste. Powiedział jeszcze, iż rzeczeni agenci pojmowali rzadko żony, ale że wszelakoż... a to już chyba ci ludzie nie obawiali się Boga, Elżuniu, albowiem powiadał. że oni... że oni...
— Mniejsza o to, mniejsza o to, Ludwisiu — rzekła Elżbieta rumieniąc się nieco — pomińmy to, ale o panu Edwardzie.
— Ale w tej mierze potrzeba, ażebym ci powiedziała, iż rzeczeni agenci mieli sobie za punkt honoru dawać edukacyą swoim dzieciom, jak pan Jones powiadał: jedni wysyłali je do Anglii, drudzy umieszczali w kolegiach kolonialnych, i tym sposobem tłumaczy sposób ukształcenia pana Edwarda. Zgadza się bowiem, że on tyle prawie ma nauki ile pan Ryszard, ile twój ojciec i mój nawet.
— Prawdziwe cudo umiejętności! Tym więc sposobem Mohegana panu Edwardowi na dziada przeznacza. Ale Ryszard kochana moja przyjaciółko, ma teoryą na wytłumaczenie wszystkiego. Chciałabym wszakże ażeby mi wytłumaczył, dla czego ta lepianka jest jedynem pomieszkaniem na mil pięćdziesiąt w około, której się drzwi nie otwierają dla nikogo w świecie, ktobykolwiek chciał podnieść ich klamkę.
— Pan Jones nic nie mówił w tej mierze, ale mi się zdaje, że ponieważ oni są ubodzy, chcą naturalnie zabezpieczyć to, co im się ze słusznego prawa należy, to jest ukryć biedę. Niekiedy miss Templ, niebezpieczną jest rzeczą być bogatym, ale nie wiesz i nie możesz wiedzieć jak jest rzecz okropna być ubogim.
— I jabym się spodziewała, że ty kochana Ludwisiu również jak i ja nie wiesz o tem. Pochlebiam sobie przynajmniej, że na tej ziemi obfitej niepodobną jest rzeczą, ażeby sługa kościoła znalazł się w stanie utrapienia.
— Nie masz nigdy utrapienia zupełnego — rzekła Ludwika pokornym i melancholijnym tonem — dla pokładających swoją ufność w Stwórcy, ale i człowiek taki może być narażony na cierpienia rozdzierające serce.
— Ale ty moja kochana przyjaciółko — zawołała Elżbieta z uniesieniem — ty nie cierpiałaś zapewne nieszczęść ubóztwa?
— Ah! miss Templ — odpowiedziała Ludwika ze słodyczą — domyślam się, że kłopoty tego życia mało bardzo są tobie znane! Mój ojciec przepędził lat wiele jako misyonarz w nowych osadach tego kraju, jego owieczki były ubogie, nie raz brakowało nam chleba, nie mieliśmy go za co nabyć, a nie śmieliśmy prosić przez bojaźń świętego powołania. Ileż razy widziałam ojca mojego oddalającego się od rodzeństwa w cierpieniach, głodzie i chorobach, które za jego oddaleniem się jedyną swoją pociechę utracało, i gdzież się on oddalał?... Na pełnienie obowiązków, których, by zaniedbać, nie mogły go skłonić domowe nieszczęścia. Oh! jakże to być musi rzeczą trudną starać się pocieszać innych wtenczas, kiedy własne serce jest napojone goryczą wszelkich umartwień!
— Ale teraz Ludwiko — zawołała Elżbieta — umartwienia te przeminęły, już one więcej nie powrócą. Dochody ojca twojego potrzebom jego rodziny odpowiadać powinny, potrzeba żeby wystarczały i odtąd muszą być dostateczne.
— One wystarczają — rzekła Ludwika spuszczając głowę na łono, dla ukrycia łez swoich — albowiem ja jestem wszystkiem co mu się z jego licznej rodziny pozostało, jestem jedynem jestestwem, którego potrzebom zaradza.
Obrót jaki wzięła rozmowa, oddalił od umysłu dwóch młodych przyjaciółek wszelkie inne wyobrażenia, oprócz tych, które przyjaźń, dobrotliwość i uprzejmość natchnąć zdołają. Elżbieta czule do serca przycisnęła swoją przyjaciółkę, która od łez wstrzymać się nie mogła, płacząc zatem z nią razem starała się ją pocieszyć.
Kiedy chwila wzruszenia przeminęła, w milczeniu przechadzkę rozpoczęły. Dostały się wkrótce na wyniosłość góry, ugrzały się od utrudzenia, a gdy słońce wznosząc się na horyzont pomnażało upał dzienny, opuściły drogę którą szły dotąd, i poszły w głąb lasu, gdzie drzewa okazałe tworzyły sklepienie, którego promienie słoneczne przeniknąć nie mogły.
Piękności przyrodzenia dzikiego były wówczas przedmiotem ich rozmowy, kiedy się z nagła Elżbieta zastanowiła i ze drżeniem krzyknęła:
— Uważaj! czy nie słyszysz krzyku dziecięcia? Czy może jest to dziecię z miasteczka, które się obłąkało?
— To się zdarza bardzo często — rzekła Ludwika — słuchajmy.
Tenże sam głos powtórzył się i obie przyjaciółki usłyszały.
— Pójdźmy ku tej stronie, z której się krzyki odzywają — rzekła Elżbieta — jeżeli to jest dziecię obłąkane, będziemy miały rozkosz do rodziców je odprowadzić.
Wzięła przyjaciółkę pod rękę i przyśpieszonym postępując krokiem, głębiej się jeszcze w las zapuściły, kiedy Ludwika oglądając się zatrzymała Elżbietę i pokazując jej Brawa idącego zawsze za niemi rzekła przerażona:
— Patrzaj na psa.
Braw w młodości swojej wybornym był psem myśliwskim, ale wiek i przywyknienie do życia spokojnego, znacznie zapał jego ostudziły. Krok w krok szedł za swoją panią, a ile się razy zatrzymała, kładł się pod jej stopami, jak gdyby przechadzkę przydługą znajdował. W tej chwili wszakże oczy miał pałające i szerść najeżoną, głowa jego zwrócona na prawo nie zmieniała położenia, warcząc pokazywał zęby, nakoniec pokazał znaki bojaźni czy gniewu, które zatrwożyłyby Elżbietę, żeby go dobrze nie znała.
— Braw! — rzekła — wara Braw! Co ci jest mój stary przyjacielu?
Na głos młodej swej pani, Braw pomknął się kilka kroków naprzód, ażeby przed nią stanąć, zawarczał głośniej jeszcze aniżeli pierwej i ciągle w jednym kierunku trzymał oczy wlepione.
— Co mu jest? — rzekła Elżbieta. Musiał postrzedz jakie zwierzę, ale ja żadnego nie widzę.
Gdy jej Ludwika nie odpowiadała, miss Templ zwróciła ku niej oczy, i ujrzała, iż bledszą będąc od śmierci, wznosiła palec na powietrze z rodzajem pewnym konwulsyjnego poruszenia. Oko jej poszło w kierunku przez jej drżącą przyjaciółkę wskazanym, i postrzegła na brzozie w niejakiej odległości panterę, której się oczy groźne w nią wlepione zdawały.
— Uciekajmy! — zawołała porywając pod rękę Ludwikę, ale w tejże samej chwili, Ludwika ulegając przerażeniu, padła bez ruchu. Nicby Elżbiety do opuszczenia przyjaciółki w podobnem niebezpieczeństwie skłonić nie zdołało. Padła przy niej na kolana, starała się ułatwić jej oddychanie, rozdzierając przez pewien rodzaj instynktu część ubioru, która mogła je utrudnić, i w tym samym czasie zachęcając psa, jedyną ich obronę, głosem którego dźwięki drżącemi być zaczynały.
— Śmiało, Braw! — zawołała. Śmiało mój poczciwy Braw! Broń swojej pani!
Pantera była samica, miała przy sobie dziecię do czwartej części wzrostu jej dochodzące, które za nią wlazło na pierwsze gałęzie tegoż samego drzewa, a którego Elżbieta jeszcze nie postrzegła. Ukazało się ono w tej chwili zeskakując z drzewa i posuwając się do psa z poruszeniem, które między dzikością jego matki a wesołością młodego kota, wiele miało podobieństwa. Niekiedy zatrzymywało się pod drzewem, wspinało się na tylnych łapach, odzierając korę przedniemi, niekiedy bijąc się po bokach ogonem i szarpiąc ziemię, wycie swej matki naśladowało.
Przez cały ten czas Braw stał śmiało nie zmieniając położenia, o trzy kroki naprzód przed swoją panią, opierając się na tylnych łapach, i pilnując oczyma matki z jej dziecięciem. To ostatnie ilekroć dało susa, zawsze się zbliżało ku niemu i nagle padło, może bez zamiaru prawie na Brawa, który rzucając się nań w tymże czasie, strzaskał mu kość pacierzową za jednem szczęki poruszeniem, i cisnął silnie na powietrze, zkąd upadło bez życia na ziemię.
Elżbieta cieszyła się tryumfem odniesionym przez Brawa, kiedy ujrzała panterę zeskakującą z drzewa, i w trzech susach, z których każdym na stóp się dwadzieścia pomknęła, wpadła na psa, i wtenczas to właśnie zaczęła się walka prawdziwie okropna z rykiem i wyciem straszliwym połączona. Miss Templ była zawsze na kolanach, na ciało bez czucia Ludwiki nachylona, oczy mając wlepione w dwoje zwierząt, z tym większym interesem, iż nie mogła zapomnieć, że jej życie lub śmierć od nich zależały. Pantera czyniła podskoki tak częste i natarczywe, iż zdawała się zawsze być na powietrzu. Pies, ożywiony bitwą, starał się zawsze stawić czoło swojemu nieprzyjacielowi, ale nie mógł przeszkodzić panterze, kiedy niekiedy na grzbiet swój wpadać, co ciągle było skutecznym jej zamiarem. Wtenczas chociaż poszarpany był jej szponami, i krew mu się z wielu ran toczyła, chwiał nią jak piórkiem, i podnosząc się na tylnych łapach, z paszczą otwartą, z iskrzącemi oczyma, z większym niż kiedy zapędem natarcia ponawiał. Ale odtrąciwszy odwagę, Braw cieniem ledwie był tego, co przed kilką laty pierwej. Ilekroć nacierał na panterę ku sobie obróconą, zwierzę to równie chyże jak srogie, wymykało mu się susami które dosięgnąć go nie dozwalały, a wkrótce potem wpadając na grzbiet jego, zadawało mu nowe rany. Walka straszliwsza niżeli poprzednio nakoniec nastała, dwaj nieprzyjaciele rozpoczęli bitwę śmiertelną, zęby psa utopione w bokach pantery nie dozwoliły jej wymknąć się przez nowe susy, ale natychmiast wycieńczony utratą krwi płynącej mu ze wszystkich części ciała, zwolnił ściśnienie zębów, upadł na grzbiet, a krótka konwulsya zgon wiernego Brawa obwieściła. Powiadają, że obraz Stworzyciela wraża cześć pewną jestestwom niższego rzędu, które są także dziełem rąk jego i bezwątpienia cudem tego rodzaju, zawieszony został na chwilę cios, który Elżbiecie zagrażał, pozbawionej jedynego obrońcy. Oczy potworu i dziewicy klęczącej na chwilę się spotkały, ale nieprzyjaciel wściekły zatrzymał się, dla nasycenia swojej zapalczywości na pokonanym nieprzyjacielu. Pobiegł potem ku swojemu dziecięciu, wpatrzył się weń, przewrócił jego ciało, jak gdyby dla zapewnienia się czy jeszcze nie żyło, a gdy ten widok podwoił jego zapalczywość, uderzył się po bokach ogonem, i nowem wyciem las napełnił.
Miss Templ zostawała nieporuszona. Niepodobna było dla niej najmniejszego skinienia uczynić, ręce miała w postawie modlącej się złożone, ale jej oczy zawsze w jej straszliwego nieprzyjaciela były wlepione. Usta jej drżały z przerażenia, policzki były jakby z białego marmuru, a czekała tylko na śmierć okropną i nieuchronną, kiedy usłyszała za sobą szelest w zaroślach, i w tymże samym czasie głos ludzki obił się o jej uszy.
— Nachyl się! nachyl się! kapelusz ten zakrywa mi głowę zwierzęcia.
Stało się to raczej naturalnym instynktem, nie zaś przez usłuchanie tej rady, że córka sędziego schyliła głowę na piersi, a w tymże samym czasie huk wystrzału z fuzyi i świst kuli o jej się uszy obiły. Podniosła oczy na panterę i postrzegła to zwierzę tarzające się po ziemi w podskokach jeszcze i kąsające się w tem miejscu gdzie je kula przeszyła, przy wydaniu wrzasków straszliwych.
W tym samym prawie czasie Natty naprzeciwko niej wyskoczył wołając głośno:
— Tu Hektor, tu stary głupcze! To zwierzę ma życie twarde i nie potrzeba mu dowierzać.
Pomimo ruchów gwałtownych ranionej pantery, która się zawsze odzyskania sił swoich i swojej srogości bliską, być zdawała, Natty przed Elżbietą stał nieustraszony, powtórnie swoją fuzyę z równą prędkością, jak z zimną krwią nabijając. Potem się przybliżył do zwierzęcia wściekłego, wyprawił mu kulę w głowę i rozciągnął na ziemi bez życia.
Śmierć tego straszliwego nieprzyjaciela, wolniej Elżbiecie odetchnąć pozwoliła, i zdawało się jej samej, iż z grobu powstawała. Natty, który znał doskonale wszystkie okolice, postarał się wody i przyniósł ją w swojej czapce ze skóry danielowej, ta posługa i starania Elżbiety przywróciły wkrótce do zmysłów jej przyjaciółkę. Miss Templ wyraziła wdzięczność swojemu zbawcy z zapałem stosownym do przysługi, jaką od niego odebrała, ale Natty słuchał tego z małem baczeniem, które okazywało, iż do tego co dla niej wyświadczył, wartości wielkiej nie przywiązywał.
— Dobrze — rzekł jej — dobrze, pomówimy o tem innym razem, ale jeżeli pani zechcesz drugi raz przechadzać się po lesie, dobrze zrobisz, jeżeli za towarzysza weźmiesz pana Edwarda. Co się zaś tycze tej chwili, trzeba myśleć o powróceniu na drogę, albowiem miałaś dosyć przestrachu i pragniesz pewnie do ojcowskiego domu powrócić.
Wyprowadził je na drogę wiodącą do miasteczka, a gdy Ludwika dosyć sił odzyskała, iż mogła iść opierając się na ramieniu przyjaciółki, zostawił je i powrócił do lasu udając się do swojej chałupy. Zatrzymał się jednak przez chwilę, patrzał na nie jak się oddalały i wtenczas dopiero puścił się w swoją drogę, kiedy je drzewa zakryły przed nim.
— Nie dziw, iż się przestraszyły, rzekł sam do siebie. Widok pantery mającej przed oczyma swoje dziecię nieżywe i nie tak młode kobiety przestrachuby nabawił. Jest to źwierzę, które ma życie twarde, jak tylko spotkam z nich pierwszą, kulę jej do oka wyprawię. Zdaje mi się, że tym sposobem prędzej da się uchodzić.
Tak z sobą rozmawiając zbliżył się do miejsca na którem panterę zostawił i miał słuszność że się tam udał, albowiem wnet w zaroślach szelest jakiś usłyszał. Niewiedząc czy to był człowiek czyli jakie źwierzę dzikie, przyłożył kolbę swojej fuzyi do ramienia i składając się w tę stronę, z której szelest pochodził, zawołał:
— Kto tam jest?
— To ja, Natty, to ja — zawołał Hiram Doolittle, pokazując się ze skwapliwością wynikającą z bojaźni, ażeby Bumpo na los szczęścia nie wystrzelił — cóż to! na polowaniu w taki upał! Strzeż się i nie sprzeciwiaj się prawu.
— Prawu, mości Hiramie, żyłem tu przez lat czterdzieści z niem w zgodzie. Cóż ma wspólnego z prawem człowiek żyjący w lesie?
— Rzecz małej wagi może, ale ty częstokroć frymarczysz źwierzyną i mniemałbym, że wiadomo tobie Natty, iż kongres uchwalił akt skazujący na karę pięciu funtów szterlingów, to jest dwunastu dollarów, pięciudziesiąt centymów w kursującej monecie, każdego, ktokolwiek zabije daniela między miesiącem styczniem a sierpniem i sędzia z całą surowością prawo to wykonywać postanowił.
— Pod tym względem wierzę ci mości Hiramie; wierzę wszystkiemu cokolwiek mi zechcesz powiedzieć o człowieku, który zrobił z tego kraju ni pięć ni dziewięć.
— Prawo jest wyraźne, powiadam, a powinnością jest sędziego czuwać nad jego wykonywaniem, pięć funtów szterlingów kary. Zdaje mi się, że dzisiejszego poranku szczekanie psów twoich słyszałem, powiedziałby ktoś że wytropiły jakąś źwierzynę. Strzeż się ażeby te psy nie narobiły tobie kłopotu.
— Oh! mają one dosyć szacunku dla prawa, tyle prawie co i pan ich, ale co się tycze kary o której mówisz, wiele z niej na schedę donosiciela przypada?
— Wiele? — powtórzył Hiram, spuszczając oczy przed wzrokiem przenikliwym myśliwca. Ale... prawo przyznaje donosicielowi połowę, jak mi się zdaje, tak, połowę. Ale widzę, masz krew na rękawie Natty. Czy nie ubiłeś jakiej zwierzyny dzisiejszego poranku?
— Tak mości Hiramie, i pyszną zwierzynę, ręczę za to.
— Nie wątpię o tem Natty, nie wątpię. Wiadomo, że psy twoje dobrze są ułożone. Gonią tylko zwierzynę wyborową.
— One gonią wszystko, co tylko gonić ja rozkażę panie Hiramie. Pogonią nawet waszmości samego, jeżeli mi się tak upodoba. Pójdź tu Hektor! sam tu! tu! mówię tobie!
— Twoje psy Natty uchodzą za najlepsze w całym kantonie — rzecze Hiram nieco zmieszany, iż się zbliżyły i wietrzą go jak gdyby się chciały puścić jego tropem. Ale gdzież jest źwierzyna którąś zabił Natty?
Przez cały czas tej rozmowy szli ciągle i wtenczas się właśnie o dwa kroki od miejsca potyczki znajdowali.
— Patrzaj tam — rzecze Natty dla pokazania miejsca — czy chcesz wziąć tę sztukę źwierzyny sobie na obiad?
— Jakto! — zawołał Hiram — to Braw! to pies pana Templa! Chceszże się stać nieprzyjacielem sędziego. Być-że to może, żeś zabił to biedne zwierzę?
— Patrzaj tylko Doolittlu, przypatrz mu się dobrze i zastanów się, czy on był zabity kulą od fuzyi, czy zarznięty nożem?
— Jak jego ciało jest poszarpane! Nie, nie, to nie fuzya, ani też nóż pozbawiły go życia, kto go więc do tego stanu doprowadził?
— Pantera panie Hiramie. Obacz, obróć się, obacz za sobą, ujrzysz dwie, matkę i dziecię.
— Pantery! — zawołał Hiram, podskakując z taką rzeźkością, któraby zaszczyt zrobiła tancmistrzowi i naokoło siebie obracając oczy obłąkane.
— Nie lękaj się, mości Hiramie, nie lękaj się. Pies zagryzł dziecię, a dzięki mojej fuzyi paszczęka matki szkodzić nie może nikomu. Pzzybliż się, nie waszmości złego zrobić nie mogą.
— Ale daniel, Natty! gdzie jest daniel któregoś zabił?
— Ja zabiłem daniela! alboż to prawo tego nie zabrania? spodziewam się, że surowość jego na pantery się nie rozciąga?
— Nie bez wątpliwości, przeciwnie, prawo przyznaje jeszcze nagrodę za głowę pantery. Psy twoje więc i pantery gonią?
— Gonią wszystkie źwierzyny gatunki. Czyliżem nie powiedział, iżby pogoniły samego pana, żebym zachciał. Pójdź tu Hektor, tu!
— Tak, tak, przypominam sobie. I przyznać muszę, że to są psy przedziwne, i zdumiewam się nad niemi.
Tymczasem Natty usiądł na ziemi, a kładąc na swoich kolanach głowę pantery, wziął nóż i zaczął zdejmować jej skórę z głowy z biegłością wprawną rękę oznaczającą,
— I czegoż się dziwujesz mości Hiramie? czyś nie widział nigdy jak zdzierają skórę z głowy pantery? Ale ponieważ jesteś urzędnikiem, powinieneś mi dać pismo na odebranie nagrody, albowiem wiedziałem doskonale, że ta mi się należy.
— Nagrody! Bezwątpienia. To jest rzecz sprawiedliwa. A więc pójdźmy do twojego pomieszkania, a ja tam wydam rozkaz, po wykonaniu przez ciebie przysięgi prawem przepisanej. Spodziewam się, że masz biblią? Prawo czterech tylko Ewangelistów i modlitwy Pańskiej wymaga.
— Zdaje mi się, że nie mam biblii takiej, jakiej prawo wymaga.
— Jeden tylko jest gatunek biblii, Natty, twoja będzie tak dobra, jak i wszelka inna. Pójdźmy, pójdźmy, chcę wysłuchać twojej przysięgi natychmiast.
— Powoli, mości Hiramie, powoli — rzekł stary myśliwiec powstające z dowodem swojego zwycięztwa w ręku. Na cóż waszmości przysięga w rzeczy o której nie możesz powątpiewać? Albożem nie opowiedział mu całej historyi, albożeś nie widział jakem zdejmował skórę z głowy pantery? Sędzia Templ może się u mnie dopominać o przysięgę, ponieważ nie był świadkiem zdarzenia, ale waszmość!...
— Ale my tu nie mamy ani piór, ani atramentu, ani papieru, Natty, trzeba więc koniecznie żebyśmy poszli do ciebie dla napisania rozkazu.
— Cóż to? bierzesz mię za mędrca mości Hiramie, mniemając, że w mojej chałupie papieru, atramentu i piór dostać można? Mniemałem, że urzędnik ma to wszystko w kieszeni. Więc ja tę skórę poniosę do miasteczka dla odebrania rozkazu na wydanie mi nagrody. Do stu katów te końce rzemieni które u psiej szyi wiszą! Skończy się na uduszeniu. Czy nie miałbyś noża mości Hiramie? Mój nie jest dosyć ostry żeby nim podobny rzemień przeciąć można było.
Hiram, który zdawał się pragnąć, ażeby w tej chwili ze starym myśliwcem zostawać w najlepszem porozumieniu, wydobył z kieszeni nóż ogromny i jemu go podał. Natty poucinał rzemienie przy szyi psom swoim, i oddając mu nóż napowrót, rzekł:
— Ostry jest i ręczę, że nim nie pierwszykroć skórę podobną krajano.
— Może rozumiesz, że to ja spuściłem psy twoje — odezwał się Hiram, któremu złe jego sumienie mieć się na baczności nie dozwoliło.
— Spuściłeś psy moje! — powtórzył Natty. Nie, spuściłem je sam. Ilekroć wychodzę z chałupy, zawsze je spuszczam.
Mimowolne podziwienie, które okazał Hiram słysząc to kłamstwo, wystarczyłoby na rozprószenie wszelkich wątpliwości Nattego, jeżeliby miał jakiekolwiek, a krew zimna którą zachowywał aż do tego czasu ustąpiła gniewowi.
— Słuchaj mię z uwagą mości Hiramie — rzekł uderzając silnie ziemię kolbą swojej fuzyi. Nie wiem do czego mógłbyś mieć pokusę w chałupie równie ubogiego jak ja człowieka, ale mówię ci w oczy, że nigdy za moją zgodą noga twoja tam nie postanie, i jeżeli będziesz krążył w około, tak jakeś to robił przez cały ranek dzisiejszy, niedobre kupno nabędziesz.
— A ja powiadam ci panie Bumpo — odpowiedział Hiram, cofając się przyśpieszonym krokiem — iż ja wiem, żeś przeciwko prawu wykroczył, żem jest urzędnik, o czem się we dwudziestu czterech godzinach przekonasz.
— Oto dla ciebie i dla twojego prawa! — zawołał Natty klasnąwszy palcami — pójdź precz ztąd nikczemniku, ażeby mię czasem bies nie skusił do postąpienia z tobą według zasługi twojej. Ale strzeż się ażebym ciebie nie napotkał w lesie, albowiem mógłbym wziąć cię za panterę.
Hiram nic nie odpowiedział lękając się starego myśliwca do ostateczności przyprowadzić, i skoro tylko zniknął, Natty udał się do swojej chałupy, gdzie podobne grobowemu milczenie panowało. Uwiązał psy i zapukał do drzwi, które mu Edward otworzył.
— A cóż, wszystko dobrze? — zapytał Natty.
— Wszystko dobrze — odpowiedział Edward. Poznałem ze ktoś drzwi otworzyć próbował, ale dokazać tego nie potrafił.
— Znam ją tego ktosia — rzekł Natty — ale niechaj nie przystępuje na wystrzał z mojej fuzyi, albowiem...
Stuknięcie drzwi, które zamknął za sobą, nie dozwoliło usłyszeć końca zaczętej przez niego mowy.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Fenimore Cooper i tłumacza: anonimowy.