Pionierowie nad źródłami Suskehanny/Tom II/IX

<<< Dane tekstu >>>
Autor James Fenimore Cooper
Tytuł Pionierowie nad źródłami Suskehanny
Wydawca Gubrynowicz i Schmidt
Data wyd. 1885
Druk K. Piller
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ IX.
Wieść biega że u niego znajdują się skarby.
Szekspir, Timon Ateńczyk.

Zostawiliśmy Marmaduka i Ryszarda w chwili, kiedy wsiedli na koń dla wyprawy, której opóźnienie szeryf nie bez żalu oglądał. Całkiem zajęty swojemi wielkiemi zamiarami, miał poważną minę, która nie pozwoliła sędziemu rozpocząć z nim wesołej rozmowy, i blisko milę ujechali zachowując głębokie milczenie.
— A cóż Ryszardzie — rzekł nakouiee pan Templ — ponieważ przystałem na towarzyszenie ci, niewiedząc gdzie się udajemy i po co mię tam prowadzisz, zdaje mi się, że przyszła chwila zrobienia przedemną całkowitego zwierzenia się. Jaki jest cel tej podróży którą tak uroczyście odbywamy?
Szeryf odkaszlnął tak silnie, iż echa lasu do którego wjeżdżali zagrzmiały, a trzymając oczy wlepione w przedmioty, które się przed nim znajdowały, podobny do człowieka chcącego się przedrzeć do ciemnych krain przyszłości, odpowiedział jak następuje:
— Mogę rzec bracie Marmaduku, iż od czasu naszego urodzenia był zawsze punkt nieporozumienia pomiędzy nami. Nie dla tego to mówię, ażebym chciał ciebie za to czynie odpowiedzialnym, albowiem równie jest niesprawiedliwą potępiać ułomności przyrodzone jednego człowieka, jak wynosić pochwałami dary przyrodzone innego. Ale jest pewna rzeczą, żeśmy się różnili co do jednego punktu od czasu naszego urodzenia, a wiesz, że dwoma dniami tylko starszym odemnie jesteś.
— Nie pojmuję prawdziwie Ryszardzie, co to jest za punkt, albowiem mojem zdaniem różnice są nieuniknione pomiędzy ludźmi w wielu rzeczach.
— Są to jednak następstwa tylko wynikające z tejże samej przyczyny sędzio Templu, a tą przyczyną jest opinia, jakąśmy sobie utworzyli o atrybucyach uniwersalnych geniuszu.
— Ja ciebie dobrze nie pojmuję Ryszardzie.
— Zdaje mi się wszakże, iż mówię dobra angielszczyzną bracie Marmaduku, przynajmniej ojciec mój mnie jej nauczył, a mój ojciec umiał...
— Po grecku i po łacinie, Ryszardzie. Wiem ja tak dobrze, jak i ty o całej umiejętności twojego rodzeństwa. Ale przystąpmy do rzeczy. Po cośmy się wybrali dzisiaj na tę górę?
— Ażeby traktować porządnie przedmiot jakikolwiek, trzeba ażeby ten, który o nim rozprawia był wolny w sposób taki jak mu się zdawać będzie. Sądzisz że dary naturalne i edukacya jednemu i temuż samemu człowiekowi udzielić mogą tylko sposobności robienia dobrze jednej rzeczy, a ja utrzymuję, że geniusz może zastąpić instrukcyą, i że się znajduje taki człowiek, który, naturalnie zdolnym jest zrobić rzecz każdą i wszystkie rzeczy.
— Człowiek taki jak ty naprzykład Ryszardzie.
— Pogardzam osobistościami, i nie mówię o sobie, ale znajduje się na twoim patencie trzech ludzi, których mogę wymienić jako obdarzonych od przyrodzenia talentem uniwersalnym, chociaż pod wpływem odmiennego położenia działają.
— Rzeczywiście!? Mamy się więc lepiej aniżelim przypuszczał. Którzyż to są ci trzej wielcy ludzie?
— Jednym z nich jest Hiram Doolittle. Jego rzemiosłem, jak wiadomo, jest ciesielstwo, i dosyć jest rzucić okiem na miasteczko, żeby mu zasłużoną sprawiedliwość oddać. Następnie mianowano go sędzią pokoju, i gdzież się znajdzie urzędnik, z jakąby tam nie było edukacyą, któryby lepiej administrować sprawiedliwość potrafił?
— Niech i tak będzie! — rzekł Marmaduk z miną człowieka niechcącego wchodzić w spory o rzecz, któraby sporom uledz mogła — owoż jeden.
— Jotham Riddel jest z nich drugim.
— Kto? — zawołał sędzia.
— Jotham Riddel, powiadam.
— Jak to! ten człowiek któremu się nie nie podoba, ten spekulant który odmienia powiat co trzy lata, mieszkanie co rok, profesyą co trzy miesiące, który był wczoraj rolnikiem, dziś jest bakałarzem w szkole, a jutro będzie szewcem, ten zbiór wszystkich wad kolonistów, których przez żaden dobry przymiot nie nagradza! Sumiennie mówiąc Ryszardzie, ten nie zasługuje na nazwę uzdolnionego. I któż będzie trzeci?
— Ponieważ trzeci, sędzio Templ, nie przywykł do słuchania podobnych komentarzów na swój rachunek, pozwolisz ażebym o nim zamilczał.
— Jedno z drugiem, co ztąd wnoszę Ryszardzie, być musi, że ta trójca, której ty jesteś pierwszą osobą, musiała zrobić jakieś ważne odkrycie.
— Nie mówiłem tego, że należę do rzędu tych ludzi i powtarzam że nie mówię o sobie. Ale rzeczą jest niewątpliwą że zostało zrobione odkrycie, i że w tym względzie bardzo jesteś interesowany.
— Obaczymy, Ryszardzie, słucham cię z wielką uwagą.
— Wiesz bracie Marmaduku, że się znajduje na twoim patencie człowiek znajomy pod imieniem Nattego Bumpo. Człowiek ten jak powiadają żył tu przez lat czterdzieści, ale od niejakiego czasu mieszka z dwoma osobliwszymi towarzyszami.
— Część tego wszystkiego jest prawdziwa, całość dosyć do prawdy podobna.
Wszystko jest prawdziwe, sędzio, wszystko prawdziwe. Owoż tymi towarzyszami, którzy z nim mieszkają od niejakiego czasu, są, stary wódz indyjski, ostatni, czy też jeden z ostatnich ze swojego pokolenia, i młodzian o którym powiadają że jest synem jakiegoś agenta angielskiego z Indyanki spłodzonym.
— Któż to powiada? — odezwał się Marmaduk z zajęciem, jakiego jeszcze dotąd nie okazał.
— Kto? zdrowy rozsądek, odgłos powszechny. Ale słuchaj póki się wszystkiego nie dowiesz. Młodzieńcowi temu nie zbywa na talentach. Tak, ma on w sobie to, co ja nazywam pięknemi talentami, odebrał jakie takie wychowanie, umie się bardzo dobrze, jeżeli chce, znaleźć w towarzystwie. Teraz bracie Marmaduku, czy nie mógłbyś mi powiedzieć, jaka pobudka mogłaby połączyć z sobą trzech ludzi takich jak: John Mohegan, Natty Bumpo Olivier Edward?
— Jest to zapytanie, którem sobie zadawał bardzo często, Ryszardzie i nigdym na nie odpowiedzi wynaleźć nie mógł. Czyś przeniknął tę tajemnicę, albo czy tylko względem niej masz domysły.
— Domysły! nie, nie, bracie Marmaduku, mam fakta, fakta pewne i niezaprzeczone. Wiesz, że się znajdują miny w tych górach, albowiem słyszałem jakeś mówił, że w ich znajdowanie się wierzysz.
— Rozumując przez analogią. Ryszardzie, ale za żadna pewność nie zaręczając.
— Aleś słyszał o tem rozprawiających; widziałeś próbki minerałów, tego zaprzeczyć nie możesz. Wreszcie rozumując przez analogią, jak powiadasz, ponieważ znajdują się minerały w Ameryce południowej, dla czegóżby się nie miały w północnej znajdować.
— Nie przeczę, żem słyszał mówiących iż domyślają się o bytności min w tym kraju, i że mi przyniesiono próbki ziemi które się zdawały zawierać minerały. Nie zdziwi mię zatem bynajmniej, jeżeli się dowiem, że odkryto jakąś minę cynową, albo co jeszcze ważniejsza, węgla ziemnego.
— Do biesa twój węgiel sędzio! kto tu u licha wśród tych lasów potrzebować będzie węgla? Nie, bracie Marmaduku, nie, srebro jest jedyną rzeczą której nam braknie, i tu właśnie idzie o odkrycie srebra. Teraz posłuchaj dobrze. Nie mam potrzeby mówić, że krajowcy dobrze znają złoto i srebro, ztąd wniosek oczywisty, że nikt lepiej od nich znać nie może miejsc, w których się znajduje. Otóż mam najsłuszniejsze powody mniemać, że John Mohegan i Natty Bumpo, wiedzą od lat wielu o znajdowaniu się miny tu na tej górze, i te powody dam ci poznać w czasie przyzwoitym.
— I jakiż czas może być przyzwoitszy nad chwilę obecną? — odezwał się Marmaduk, ciekawy dowiedzieć się na czem się ten wstęp zakończy.
— No dobrze, ale słuchaj mię z uwagą — odpowiedział Ryszard rzucając oczyma w prawą i w lewą stronę, ażali nie ukrywał się w lesie ktokolwiek coby go mógł podsłuchać. Widziałem Mohegana i Nattego, widziałem na moje własne oczy, a moje oczy są tak dobre jak czyjekolwiek, widziałem ich wstępujących na tę górę i schodzących z niej z rydlówkami i z motykami. Inni ich widzieli także, jak wprowadzali do swojej chałupy rozmaite rzeczy sposobem tajemnym i to zawsze w porze nocnej. Jak myślisz, coby to być mogło?
Marmaduk nie odpowiedział i pozostał z oczyma wlepionemi w Ryszarda, czekając dalszego ciągu jego wyjaśnień.
— Ja powiem — mówił dalej Ryszard — że były to minerały i nic innego być nie mogło. Teraz pytam się, czy nie mógłbyś mi powiedzieć, kto jest ten Olivier Edward, który od ostatnich świąt Bożego Narodzenia stołownikiem twoim został?
Pan Templ odpowiedział tylko przeczącem skinieniem głowy i jak przedtem milczał. Ryszard ciągnął dalej:
— My powątpiewać nie możemy, ażeby to nie był mieszaniec, albowiem Mohegan swoim go krewnym wyraźnie nazywa, daje mu oraz imię Delawara. Uznaliśmy, że dosyć dobrą edukacyą odebrał. Ale po co on przybył do tego kraju? Czy przypominasz sobie, że na miesiąc czy tam blizko tego, przed zjawieniem się Edwarda w naszych okolicach, Nattego nie było w domu przez dni bardzo wiele. Me możesz o tem wątpić, albowiem kazałeś go szukać chcąc kupić zwierzyny dla zawiezienia swoim przyjaciołom do Nowego Yorku kiedyś wyjeżdżał po córkę. A cóż! czy znaleziono go wtenczas? John Mohegan sam jeden był w chałupie. Natty powrócił pod twoją niebytność, powrócił w nocy, a jednakże widziałem go jak powracał ciągnąc sanie podobne do tych, na jakich w zimie zboże do miewa wożą. Sanie te osłonione były z wielką troskliwością kilku skórami niedźwiedziemi, zatrzymał się przede drzwiami swojej chałupy, i razem z Moheganem, wydobyli z ostrożnością coś takiego, co się zdawało bardzo ciężkiem i przenieśli do chałupy ale ciemność rozpoznać tego nie dozwoliła.
— Daniela zapewne którego ubili.
— Z pewnością nie, albowiem dla naprawienia fuzyę swoją w miasteczku był zostawił. Jest niewątpliwa, że się oddalał, nie wiem dokąd, i że ztamtąd sprowadził nie wiem co, najpodobniej narzędzia do wydobywania min przeznaczone, albowiem od tego czasu nikomu wstępu do swojej chałupy nie pozwala.
— On nigdy odwiedzin tak bardzo nie lubił.
— Zgoda na to, ale przedtem nie wzbraniał się otworzyć drzwi swoich przed podróżnym burzą zachwyconym. Dalej, w kilka dni po jego powrocie zjawia się ten pan Edward. Przepędzają społem dni całe na polowaniu w górach, jak to sami mówią, w istocie zaś na szukaniu min nowych, dla tego, iż wtenczas mróz im nie pozwolił kopać ziemi. Młodzieniec korzystał ze szczęśliwego zdarzenia pomieszczenia się w uczciwym domu, ale mimo to, znaczną część swojego czasu w chałupie przepędza, udaje się tam każdego wieczora i niekiedy bawi przez noc całą. Czemżeby się tam mogli zajmować? Topią metale, sędzio Templ, topią metale i bogacą się twoim kosztem.
— W tem wszystkiem Ryszardzie, co jest twoim własnym domysłem a co wiesz od innych? Ja chciałbym oddzielić ziarno dobre od kąkolu.
— Jużem powiedział, że widziałem dwóch starców uzbrojonych w rydlówki i motyki. Widziałem także sanie, chociaż zostały porąbane na sztuki i w przeciągu dwóch dni spalone. Hiram, spotkał Nattego na górze w porze nocnej, kiedy ten przybywał ze swojemi saniami, a ponieważ Natty zdawał się być utrudzony, oświadczył mu swoją pomoc w ich ciągnięciu, albowiem Hiram jest bardzo uprzejmy, ale Natty słuchać go nie chciał i odrzucił tę pomoc po grubiańsku. Od czasu jak śniegi stopniały, a nadewszystko od czasu kiedy zamróz z ziemi ustąpiła, z wielką troskliwością czuwaliśmy nad nimi, i w tej mierze Jotham bardzo nam był pożyteczny.
Marmaduk nie wiele miał zaufania w sprzymierzeńcach Ryszarda. Jednakże, w szczegółach które słyszał, a nadewszystko w stosunku Edwarda ze starym myśliwcem coś tajemnego i dającego mu do myślenia znajdował. Z drugiej strony, podejrzenia, które Ryszard starał się wmówić w sędziego, zgadzały się z jego skłonnością osobistą. Pan Templ lubił się w przyszłość zapuszczać, zajmował się bez przestanku rachubą ulepszeń, które potomkowie uczynią w zamieszkałym przez niego kraju. Gdzie inni widzieli tylko lasy odludne, jego oczy odkrywały miasta, rękodzielnie, kanały, mosty, miny, huty; nakoniec w odkryciu miny w górach otsegskich nic nadzwyczajnego nie upatrywał, i to mogło być ogniwo tajemne, które łączyło Edwarda z ludźmi tak różnymi od niego pod wszelkiemi względami i mógłby to być powód który go jeszcze sprowadzał codziennie do chałupy starego myśliwca. Ale Marmaduk bardzo był przyzwyczajony roztrząsać zagadnienie pod wszelkiemi względami, i wnet dostrzegł zarzutów, które przypuszczeniu Ryszarda uczynić można było.
— To jest rzecz niepodobna, bo gdyby ten młodzieniec odkrył minę nie byłby tak ubogim.
— Toż właśnie dla tego, że jest ubogi — odpowiedział Ryszard — musi pracować z większym zapałem nad min wydobywaniem.
— Z drugiej strony podniosłość umysłu Edwarda, edukacya, którą odebrał, nie dozwoliłyby mu się tajemną pracą zajmować.
— Nieuk byłżeby w stanie topić metale?:
— Elżbieta mówiła mi, iż przybywając do mnie ostatniego wydał szylinga.
— Użyłżeby go na strzelanie do indyka, gdyby nie wiedział gdzie znaleźć inne?
— Niepodobna jednak, ażeby mnie przez tak długi czas oszukiwał! Znajdował się względem mnie częstokroć z opryskliwością, którą ja nieznajomości w nim świata przypisywałem.
— Chytrość, było to dla ukrycia lepszego swoich zamiarów.
— Jeżeliby chciał mię oszukiwać, ukrywałby przedemną swoje wiadomości i usiłowałby uchodzić za człowieka niższego rzędu.
— Tegoby dokazać nie mógł. Dla mnie tak byłoby rzeczą niepodobną ujść za nieuka, jak po powietrzu latać. Umiejętności nie mogą się tak utaić jak lampa pod korcem.
— Wszystkie twoje rozumowania Ryszardzie niezdolne są mię przekonać, wszelakoż obudzają moje podejrzenia. Ale nakoniec po coś mię tu przyprowadził?
— Jotham, który od pewnego czasu z mojego i z Hirama poruszenia, zajęty był ich tu śledzeniem, zrobił pewne odkrycie. Nie chce z nim wystąpić otwarcie, albowiem powiada, że go do tej tajemnicy przysięga obowiązuje, ale rzecz w tem, iż wie gdzie jest mina i dzisiejszego poranku odkopywanie rozpoczął. Owoż, ponieważ ta ziemia do ciebie należy bracie Marmaduku, nie chciałem ażeby ta robota odbyła się bez twojej wiedzy.
— I gdzież jest to miejsce, które tyle bogactw obiecuje?
— O dwa ztąd kroki, a kiedy je zwiedzimy ukażę ci inne, któreśmy przed ośmiu dniami odkryli, a gdzie nasi myśliwcy pracowali od sześciu miesięcy.
Taż sama rozmowa trwała jeszcze przez kilka minut, i przybyli nakoniec do celu swojej podróży, gdzie znaleźli rzeczywiście Jothama Riddela, wgrzebanego aż po szyję do jamy, którą wykopał.
Marmaduk pytał go o powody, dla którychby mniemał, że w tem miejscu znajdować się mogą drogie metale, lecz on w tej mierze zachował tajemnicę, ograniczył się tylko powiedzeniem, że jest pewny swojego i nastawał z takiem naleganiem, ażeby się dowiedzieć, jaka cząstka będzie mu przyznana z owocu prac jego, iż było rzeczą trudną przypisywać mu złą wiarę.
Przepędziwszy blisko godziny na przypatrywaniu się ziemi i kamieniom, które Jotham bez przestanku wyrzucał ze swojej jamy, szukając napróżno śladów zapowiadających zwykle obecność ciał mineralnych, Marmaduk wsiadł na konia i udał się na miejsce, gdzie, jak powiadał Ryszard, tajemni trzej myśliwcy robili odkopywanie.
Miejsce, na którem pracował Jotham, położone było z przeciwnej strony góry, u której podnóża stała chatka Nattego, to zaś, które wybrali trzej myśliwcy leżało z drugiej strony na pochyłości i najbardziej od miasteczka oddalone było. Przechadzka więc Elżbiety z jej przyjaciółką naturalnie odbywała się tegoż samego czasu w części odleglejszej.
— Możemy się tu zbliżyć — rzekł Ryszard stawając nogą na ziemi i do drzew konie przywiązując — albowiem przed odjazdem wziąłem moją przybliżającą lunetę i widziałem, jak Mohegan z Nattym w swojem czółnie zajęci byli połowem ryby na jeziorze, Edward przy naszem na koń wsiadaniu był z wędką w ręku, nie mamy przeto co się lękać, ażeby nas nie zeszli, co zawsze byłoby rzeczą nienajprzyjemniejszą.
— Ja na mojej ziemi mam prawo iść wszędzie, gdzie mi się tylko podoba — odpowiedział Marmaduk — i nie lękam się, ażeby mię ktokolwiek bądź nie zszedł.
— Ciszej! — rzekł Ryszard, do ust palec przykładając i prowadząc go na dół ścieżką stromą i przykrą, wszedł z nim razem do jakiejś jaskini w boku skały wykutej, której kształt podobny był do ogromnego komina. Kupa ziemi świeżo nakopanej leżała na przodzie. Widok jaskini nasuwał powątpiewanie, czyli ona była dziełem natury, lub też czyli ręka ludzka kształt ten jej nadała w czasach bardzo oddalonych. Ale nie było żadnej wątpliwości, że pracowano niedawno we środku, albowiem widziano tam jeszcze wrażenia świeże motyki. Jaskinia ta była wydrążeniem, około dwudziestu stóp szerokości, a dwoje tyle długości obejmującem. Boki były z kamienia kruchego, ale żywa skała, dno i drogę do niej stanowiła. Na wstępie do jaskini była mała wyniosłość utworzona częścią przez naturę, częścią z ziemi wyrzucanej przez tych, którzy wewnątrz pracowali. Na końcu tej góry, wyniosłość była stroma i prawie pionowa, i dla chcących na nią wstąpić pochyłość była trudna i nawet niebezpieczna. Rzeczą było oczywistą, że roboty, któremi się zajmowano nie były jeszcze ukończone, albowiem szeryf znalazł w chróstach narzędzia, które służyły robotnikom.
— A cóż bracie Marmaduku, czy jesteś teraz przekonany? — zapytał sędziego, kiedy mniemał, że dał mu dosyć czasu dla przypatrzenia się miejscu.
Przekonany, że w tem, co tu widzę, jest coś tajemniczego, czego ja sobie wytłumaczyć nie potrafię — odpowiedział Marmaduk. Miejsce jest bardzo dobrze wybrane, ustronne, trudne do odkrycia, ale najmniejszego śladu żadnego minerału nie upatruję.
— Spodziewasz się więc znaleźć złoto i srebro, jak kamienie na ziemi? Rozumiesz, że dollary jak z mennicy wpadną tu w twoje ręce? Nie, nie, chcąc znaleźć skarb, trzeba sobie zadać pracy na jego szukanie. Ale niechaj podsadzają miny, zgoda na to! ja się z mojej strony o kontrminy postaram.
Sędzia przypatrzył się pilnie miejscom okolicznym, zapisał w swoim pugilaresie potrzebne noty, ażeby można było miejsce to i w nieobecności Ryszarda wynaleźć, i dwaj krewni wsiedli na konie.
Rozłączyli się z sobą wyjeżdżając na wielką drogę, szeryf odjechał dla dania uwiadomień dwudziestu czterem mieszkańcom, ażeby się stawili na przyszły poniedziałek do Templtonu dla pełnienia obowiązku przysięgłych na sądach, którym sędzia Tempie powinien był przewodniczyć. Sędzia pozostawszy sam jeden, rozmyślać zaczął nad tem wszystkiem, co widział i słyszał w ciągu tej wycieczki.
— Nie masz tam żadnej miny równie jak w moim ogrodzie, myślał sobie, ale jaki może być cel tej roboty tajemniczej? Możem źle sobie poradził wprowadzając tak nieznajomego człowieka do mojego domu; mniej słuchałem mojego rozumu, niźli mojego serca. Potrzeba będzie zawołać Nattego, będę się go pytał, a on przedemną prawdy nie zatai.
W tej samej chwili postrzegł Elżbietę i Ludwikę, które zstępowały zwolna, z góry w niejakiej przed nim odległości. Przyspieszył kroku swojego konia dla połączenia się z niemi i zsiadł dla towarzyszenia im pieszo. Niepożyteczną byłoby rzeczą zatrzymywać się nad doznanemi przez niego uczuciami, kiedy się dowiedział z jakiego niebezpieczeństwa córka jego oswobodzona została; łatwo każdy osądzi, iż dopytywania się pierzchnęły z jego imaginacyi, a kiedy obraz Nattego jej się nawinął, nie stawał już w postaci przemytnika i niszczyciela, ale zbawcy najukochańszej jego córki.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Fenimore Cooper i tłumacza: anonimowy.