Pionierowie nad źródłami Suskehanny/Tom II/XI

<<< Dane tekstu >>>
Autor James Fenimore Cooper
Tytuł Pionierowie nad źródłami Suskehanny
Wydawca Gubrynowicz i Schmidt
Data wyd. 1885
Druk K. Piller
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XI.
....Cóż cię tak płochym czyni,

Ażebyś szedł wyzywać lwa w jego jaskini,

Lub w zamku przodków Duglasa?
Walter Scott, Marmion..

Uśmierzyło się nakoniec chwilowe wzburzenie i objawy ruchu w miasteczku, tłumy poczęły się rozpraszać, każdy mieszkaniec wracał do domu i drzwi za sobą zamykał z powagą polityka po rozprawie nad rzeczami stanu, gdy Olivier Edward wychodząc z mieszkania pana Granta, spotkał znanego już czytelnikom prokuratora czyli adwokata Lippeta. Mało podobieństwa było w charakterze, zachowaniu się i uczuciach dwóch tych młodzieńców; obadwaj jednak, jako ludzie z klasy najrozumniejszej w nielicznej jeszcze społeczności mieli już z sobą niejaką znajomość. Trafem spotkawszy się teraz, nie mogli się rozminąć bez powitania, nastąpiła zatem rozmowa:
— Piękny mamy wieczór — rzekł adwokat — lecz potrzebowalibyśmy trochę deszczu. Jest to prawdziwe nieszczęście klimatu naszego, zbyteczna ulewa, albo też susza. Pan zapewne przyzwyczajony jesteś do powietrza bardziej jednostajnego.
— Niezupełnie — odpowiedział Edward, jestem rodem z Nowego Yorku.
— O! nieraz słyszałem rozprawiających o tem — przerwał Lippet ale się łatwo naturalizować w tym kraju! Mniejsza z tem gdzie się człowiek urodził. A słyszał pan jakiej strony wziąć myśli sędzia Templ w sprawie Nattego Bumpo?
— Natty Bumpo powtórzył Edward — co pan chcesz mówić?
— Jakto! czyżbyś pan o tem nie słyszał? — wykrzyknął adwokat z zadziwieniem przedziwnie udanem. Sprawa ta może mieć bardzo złe skutki. Zdaje się wykrywać, że starzec chodził w góry na polowanie, i że ubił daniela, a to w przekonaniu sędziego Templa jest ważnem przestępstwem.
— Czy podobna! — powiedział Edward odwracając głowę, by ukryć rumieniec na twarzy. Ale, gdy tylko o to chodzi, rzecz się kończy na opłacie pieniężnej.
— Lecz ta wynosi do pięciu funtów szterling, a Natty zkąd weźmie tę sumę?
— Zkąd weźmie? panie Lippet! Nie jestem bogaty, mogę się nawet ubogim nazwać, oszczędziłem z pensyi mojej na przedmiot który mnie mocno dotyka, ale grosz ostatni oddam prędzej niż ścierpię, by człowiek tak zacny godzinę znosił więzienia. Zresztą, zabił on panterę, a nagroda jaka nań za to spada zmniejszy opłatę.
— Dobrze, dobrze — zacierając ręce z ukontentowania rzekł adwokat, w tym przypadku wyciągniemy go jeszcze ale nie to miejsce jest mu najtrudniejsze do przebycia.
— Panie Lippet, co przez to rozumiesz?
— Fraszka jest ubić daniela w porównaniu z tem, co się potem stało? Zdaje się, że skarga zaszła na Nattego, że wykonano przysięgę, iż daniel zabity leżał w jego chacie, a sędzia Templ, stosownie do prawa, wydał mandat na rewizyę domu.
— Rewizyę domu! — zawołał Edward, blady jak śmierć, głosem drżącym ze wzruszenia — i cóż znaleziono? co widziano?
— Widziano koniec rury fuzyi jego, a to jak mi się zdaje, wystarczy w lesie na zaspokojenie nie jednego ciekawości?
— I przymusił ich do rejterady — przerwał Edward ze śmiechem konwulsyjnym — więc uciekli!
Adwokat spojrzał nań z razu z podziwieniem, lecz w moment bieg myśli zwrócił do właściwych sobie wyobrażeń.
— Nie ma się tu z czego śmiać, mój panie. Nagroda za ubicie pantery i sześćciomiesięczna pensya pańska z trudnością wystarczą na załatwienie tej sprawy. Podnieść rękę na urzędnika w chwili spełniania obowiązku, grozić mu ostrym nabojem, nie jest rzeczą zbyt śmieszną, prawo karze podobne przestępstwo nietylko grzywną, lecz i więzieniem.
— Więzieniem! — powtórzył Edward. Mieliżby wtrącić starego Bumpo do więzienia! nie, nie, toby mu śmierć przyśpieszyło, nie będą tak okrutni.
— Panie Edwardzie, powszechnie głoszą pański rozsądek, ja zaś, od trzech lat adwokat, większą panu nademnie przyznam znajomość prawa, jeżeli dokażesz, aby sąd przysięgłych winowajcę przekonanego i udowodnionego ogłosił niewinnym.
Rozsądek zaczął brać górę nad uczuciem Edwarda, a widząc rzeczywistą trudność tej sprawy, starał się uspokoić i tłumiąc w sobie wzruszenie słuchać rad, jakie mu dawał adwokat.
Pomimo wzburzenia umysłu, poznał jednak, że większa część środków podawanych przez Lippeta, opierała się na pieniackich wykrętach, do użycia których trzebaby było więcej czasu i więcej środków niż mu stawało. Z tem wszystkiem adwokat w rozmowie mimowolnie pociągnął ku sobie serce, okazaną ufnością i przychylnością i chociaż zrazu słuchał go Edward z niejakim wstrętem, nie pierwej jednak pożegnał, aż nim go zobowiązał do obrony Nattego, jeśliby sprawa przyjść miała. Rozeszli się zatem dosyć z siebie kontenci, prawnik z powagą sądownika poszedł do domku, nad którego drzwiami na tablicy czytał się napis wielkiemi czarnemi literami: Chester Lippet, prokurator, Edward zaś szerokim krokiem śpieszył do mieszkania pana Templa. Opuśćmy jurystę, by śledzić kroki jego klienta.
W przedpokoju znalazł Edward Beniamina i skwapliwie go pytał gdzieby był pan Templ.
— W swoim pokoju zamknięty z tym łajdakiem, cieślą Doolittle odpowiedział Beniamin — z przeklętym korsarzem, którego gdybym mógł, zatopiłbym w głębi morza. A miss Lizzy bawi w salonie. Ale ta pantera mospanie o mało co się nam dobrze nie przysłużyła. Jam dobrze powiadał, że jest w naszym lesie, bom słyszał wycie przeszłej jesieni bawiąc się rybołówstwem na jeziorze, i gdybym ją spotkał na wodzie, jużby jej więcej nikt żywcem nie widział, bo jestem panem na wodzie, co w lesie to niech mi wybaczą, tam między drzewami byłoby to samo, co siedzieć na jednym statku a kierować drugim.
— Dobrze to, dobrze — rzekł Edward — ale ja się chcę widzieć natychmiast z miss Templ.
— Znajdziesz ją pan tam, gdzie mówiłem — odpowiedział Beniamin. Coby to za strata była dla naszego sędziego! Niech mnie licho, jeśli wiem, gdzieby mógł znaleźć córkę podobną, to jest powiadam z całem przybraniem i przystrojeniem, bo to nie tego samego dnia sieją konopie na powrozy, którego fregatę spuszczają na morze. Tak, tak, panie Edwardzie, Natty Bumpo jest zacny człowiek, fuzyi tak zręcznie używa jak haku, może on liczyć na moją pomoc i na lądzie i na morzu, chciej go pan zapewnić o mojej przyjaźni, jaką i dla pana samego zachowuję, boście obadwa z pod jednego pawilonu.
— Dziękuję przyjacielu — ściskając mu rękę powiedział Edward — możemy potrzebować twojej przyjaźni i o tem wiedzieć ci damy.
Po czem nieczekając odpowiedzi, na którą się Ben-Pompa zbierał, wszedł do sali, w której znalazł Elżbietę siedzącą na sofie w zamyśleniu z głową na ręku opartą.
— Mniemam — rzekł witając ją z uszanowaniem — że nie jestem natrętem. Mam ważną potrzebę widzenia pani, choćby najkróciej.
— A! Pan Edward — rzekła głosem uprzejmym, podobnym do tego, jakim zwykła mawiać do ojca swojego, czem mocno przejęła młodzieńca zadziwieniem i słodyczą — jakżeś zostawił biedną Ludwikę?
— Dobrze, bardzo dobrze — odpowiedział Edward — spokojną i wielbiącą opatrzność niebios. Nie uwierzysz pani z jaką czułością przyjęła oświadczenie mojej radości. Nie umiem wytłumaczyć sobie przyczyny, ale dowiedziawszy się o okropnem położeniu w jakiemeście się panie znajdowały, osłupiałem z przerażenia, władnąć sobą nie mogę, połowy wystawić nie potrafię tego, co się działo w mem sercu. Zaledwo u pana Granta odzyskałem spokojność i mogłem już wystawić co czuję, bom rozrzewnił miss Grant opisując radość z widzenia jej zdrowej.
— Przyjaciel wasz, Natty, został odtąd moim, panie Edwardzie — rzekła Elżbieta. Myślałam w tej chwili, w czemby można mu pomódz. Znasz wszystkie jego potrzeby i skłonności, mógłbyś zapewne mnie w tem poradzić.
— Mogę. — krzyknął Edward z żywością, która przestraszyła córkę sędziego — mogę, oby niebo panią wynagrodziło za dobre chęci! Natty był dosyć nieroztropny uchybiając prawu zabiciem daniela tego poranku, mogę dodać jeszcze, że jeśli to jest przewinienie, ja także byłem spólnikiem. Ojciec pani o tem uwiadomiony, wydał mandat na rewizyę...
— Nic mi nowego nie donosisz — powiedziała Elżbieta — wiem o tem wszystkiem. Jest to forma, którą wypełnić było potrzeba, ale złych skutków na naszego przyjaciela nie ściągną. Z tego powodu odsłużę podobnem pytaniem, jakie pan mnie zadałeś niedawno. Czy tak długo żyłeś z nami nie mogąc nas poznać? Sądziszże, iż moglibyśmy ścierpieć, ażeby człowiek, któremu winnam życie, był wtrącony do więzienia. Tem bardziej, gdy to zależy od opłaty tak małej! Mój ojciec jest sędzią, ale jest chrześcianinem, jest człowiekiem. Wszystko już między nami przewidziano i ułożono.
— Jakiż ciężar zdejmujesz ze mnie pani — odezwał się Edward. Żadne zatem nie grozi mu niebezpieczeństwo, zapewniasz mię, ja wierzyć powinienem, że będziesz się nim opiekowała i nie nie przerwie spokojności jego.
— Oto mój ojciec, który sam pana Edwarda zapewni — odpowiedziała Elżbieta.
Marmaduk wchodził w tej chwili, ale jego postać stroskana zdawała się przeczyć temu, co mówiła córka. Zbliżył się, a myślą zdawał się nikogo nie postrzegać, chwilę się przechadzał i nikt nie przerwał milczenia. Nakoniec wzrok rzucił na Elżbietę.
— Plany nasze zawiedzione — rzekł do niej — upór Nattego ściągnął na niego gniew prawa i odjął mi możność zasłonienia go.
— Jakto? jakim sposobem? — krzyknęła Elżbieta. Opłata tak mała, i...
— Mógłżem się spodziewać — mówił dalej Marmaduk — ażeby starzec, człowiek taki jak on, śmiał opierać się wykonaniu mandatu prawnego, grozić jednemu, znieważyć drugiego urzędnika? Gdyby się był poddał rewizyi, grzywnę bym za niego zapłacił i prawu by się stało zadość, teraz zaś kary uniknąć nie można.
— A jaka będzie kara? — zapytał Edward głosem mocnego wzruszenia.
— Wpan tutaj! nie spostrzegłem go. Odpowiedzieć na to nie mogę. Nie jest we zwyczaju ażeby sędzia dawał wyrok na obwinionego, nie wysłuchawszy wprzód zaskarżenia, dowodów, obrony i zdania sądu przysięgłych. Możesz być jednak pewny panie Edwardzie, że chociażby mnie to kosztowało, nie postąpię inaczej jak wskaże mi prawo i sprawiedliwość, bez względu na ocalenie mej córki.
— Jakżeby można było wątpić o sprawiedliwości sędziego Templa — rzekł Edward z niejaką goryczą. Lecz mówmy z umiarkowaniem. Starość, nałogi i niewiadomość Nattego nie mogąż mu stać za obronę?
— Mogą zmniejszyć winę, lecz nie usprawiedliwić go zupełnie. Możnaby było żyć w towarzystwie, gdyby ludzie wystrzałem odpowiadali władzom sądowym? W takimże to celu żaludniłem pustynie, rozszerzyłem cywilizacyą?
— Gdybyś umiarkował drapieżność zwierza dzikiego, które przed kilką godzin życiu twej córki groziło, byłoby rozumowanie stosowniejsze do okoliczności.
— Olivier! — krzyknęła Elżbieta.
— Ciszej, córko! młody człowiek jest niesprawiedliwy, ja mu do tego powodu nie dałem. Przebaczam Wpanu tę jego uwagę, bo znam przyjaźń która go wiąże z Nattym, i że to ona uniosła go za granice przyzwoitości.
— Tak jest, jestem jego przyjacielem i dumny jestem z tego. Prosty, nieokrzesany i bez oświecenia, może mieć nawet przesądy, chociaż zdanie jego o ludziach jest bardzo prawdziwe. Ale ma serce, serce panie, któremuby przebaczyć można tysiące uchybień. Nigdy on nie opuści przyjaciela, o nie! ani psa nawet swojego.
— Jest to szacowny charakter panie Edwardzie, nigdy jednak nie miałem szczęścia ściągnąć na siebie względów jego, każdym czynem i słowem starał się mnie odpychać, znosiłem to jego postępowanie tak jak dziwactwo starca, i kiedy stanie jako obwiniony przedemną, mogę zapewnić, że tem się nie skłonię do sroższego sądzenia jego przestępstwa.
— Przestępstwa! — przerwał Edward. Jestże to przestępstwem nie puścić do siebie nikczemnego natręta? Nie mości panie! jeżeli jest wina w tej sprawie, ta pewnie nie z jego strony pochodzi.
— Z czyjejże mój panie — zapytał pan Templ, poglądając ze zwykłą spokojnością na młodzieńca drżącego ze wzruszenia.
Pasował się aż dotąd Edward ze swemi namiętnościami, aby utrzymać krew zimną, ale ostatnie zapytanie wprawiło w zapomnienie się i ogień tłumiony z tem większa mocą wybuchnął.
— Z czyjej? — krzyknął z popędliwością — i pan mnie o to pytasz? Nie odpowiesz na to własne wasze sumienie? Przybliż się do tego okna, spojrzyj na tę bogatą dolinę, na piękne jezioro i te pyszne góry, zapytaj własnego serca czyje są one, jakim sposobem stałeś się ich właścicielem i do kogo prawnie należeć powinny? Wezwij świadectwa Nattego i starego Mohikanina, zobacz, nie uważająli ciebie jako przywłaściciela cudzego dobra.
Marmaduk wysłuchawszy całej perory bez okazania innego uczucia prócz zadziwienia, odpowiedział:
— Pan Edward zdaje mi się zapomina z kim mówi, słyszałem że jesteś potomkiem dawnych właścicieli tego kraju, ale małą zbyt korzyść odnieść musiałeś z wychowania, jeśli ci nie okazało ważności prawa białych do tej ziemi. Jeżeli to prawda, że masz przodków pomiędzy Indyanami, oni to jej odstąpili moim naddziadom, a mnie Bóg świadkiem, jeżelim źle użytkował. W moim domu dałem panu przytułek, ale w tej chwili opuścić nas powinieneś. Po słowach jakie z ust pana słyszałem, pod jednym dachem żyć nie możemy. Proszę do mego gabinetu, wypłacę mu to, co winienem. Jeżeli zechcesz usłuchać rad do których wiek mnie upoważnia, to niewczesny pański postępek nie zagrodzi mu jeszcze drogi w dalszem życiu.
Niepowściągniona gwałtowność uczuć Edwarda, gdy się uciszać zaczęła, wzrokiem obłąkanym prowadził za odchodzącym Marmadukiem i stał niejaki czas nieporuszony, jakby człowiek pozbawiony zmysłów. Nakoniec przychodząc do siebie, zwrócił się w stronę, gdzie Elżbieta jeszcze siedziała na sofie z głową zwieszoną na piersi i twarzą w rękach ukrytą.
— Miss Templ — powiedział do niej głosem słodyczy i poddania się pełnym — jam się zapomniał, zapomniałem o pani. Słyszałaś co mówił ojciec, dziś jeszcze opuścić was muszę, lecz nie chciałbym odchodzić obciążony gniewem twoim pani!
Elżbieta zwolna głowę podniosła, na twarzy smutek się jeszcze malował. Lecz wkrótce oczy jej czarne zwyczajnym ogniem zabłysły i na twarz żywe wybiły kolory.
— Ja panu przebaczam — rzekła postępując ku drzwiom — i mój ojciec przebaczy podobnież. Nie znasz nas jeszcze, lecz przyjdzie dzień w którym zmienisz powzięte o nas mniemanie.
— O tobie pani! — przerwał Edward — nigdy nie zmienię! nigdy! raczej...
— Mówić, nie słuchać pana chciałam. Jest coś w tej sprawie, czego zrozumieć dobrze nie mogę, ale pomimo to, co tu zaszło, powiedz Nattemu, że może polegać na naszej przyjaźni i niech się bardzo nie troszczy. Starania pańskie nie mogą mu nadać większego prawa do serc naszych nad to, które sam nabył, ani też postępowanie pana nie zmniejszy obowiązków, jakie jemu winniśmy. Bądź zdrów Olmerze, obyś mógł być szczęśliwym.
Edward chciał odpowiedzieć, ale tak nagle wyszła, iż jej i w przedpokoju nie znalazł. Wstrzymał się nieco, jakby zastanawiając się nad tem, co miał dalej począć, a nie wchodząc do Marmaduka udał się do chaty trzech myśliwych.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Fenimore Cooper i tłumacza: anonimowy.