Podania i baśni ludu w Mazowszu (z dodatkiem kilku szlązkich i wielkopolskich)/Drwal i Djabeł

<<< Dane tekstu >>>
Autor Roman Zmorski
Tytuł Podania i baśni ludu w Mazowszu
Podtytuł (z dodatkiem kilku szlązkich i wielkopolskich)
Data wyd. 1852
Druk Józef Jeżyński
Miejsce wyd. Wrocław
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
Drwal i Djabeł.



Baśń.

Nie tak djabeł czarny, jak go malują.

Przysłowie.

Był sobie jeden, poczciwy, pobożny i pracowity, ale bardzo — bardzo ubogi, drwal. — Z lichéj chałupy, w któréj z żoną i dwojgiem drobniutkich dzieciszczek siedział, musiał cztéry dni w tydzień dla dworu odrobić, a dla siebie zapracować wydążył ledwie tyle, że z głodu nie marł z rodziną. — Alić, na ostatnią niedole, nawiedził na raz Pan Bóg kobiétę jego srogą i długą niemocą.
Biédny człowiek, ratując ją wszystkiemi siłami, wyszypłał się do ostatka, — posprzedawał suknie i sprzęty, — że wreście w całéj izbie cztéry kąty i piec piąty, liche łoże, dziéża do chleba i żarna zostały. — Pókiż jeszcze było chociaż co umléć w tych żarnach na strawę.... Ale na ciężkim przednówku wyszafowało się ze szczętem, co było zboża w domu, — tak że jednego dnia biédny drwal, wytrząsłszy wszystkie miechy, ani garstki jednéj ziarna nie mógł uzbiérać. A tu, żona osłabiona, na słomie leżąc, jęczy z głodu i dzieci piszczą chleba! Jęknął cicho nieszczęśliwy ojciec, — a niewiedząc już co począć, przyciśniony ostatnią potrzebą, odważył się pojść do pana, którego kiedy indziéj, jak ognia się bojąc, z daleka unikał.
Oj! bo był téż to i pan!... Sztuczka, jakiéj daleko daleko, széroko szukać by potrzeba drugiéj!...... Dorobiwszy się i tak i siak trochę grosza, psim figlem jakimś wyrzucił ze wsi wdowę i dzieci dawnego dziedzica, i nadęty nową godnością wziął się do rządów po swemu. Gospodarował, co prawda, porządnie i bardzo pilnie; ale na grosz nie było żadnego żyda nadeń chciwszego. Byłby z dębu darł łyka a z ludzi skórę żeby tylko mógł je sprzedać. — Wiary zaś, to był iście pogańskiej. Jak kto przychodząc do niego pochwalił Pana Jezusa, przenigdy nie odpowiedział na wieki. Jak mu nie w porę były słoty albo susze, to bluźnił tak okropnie na wszystkie świętości, że ludziom włosy słuchając wstawały. Kiedy dziad przyszedł po prośbie, nie dał mu nigdy grosika złamanego, jeno się naprzedrwiwał i nasmiał z biédaka. — A że do tego wszystkiego miał obyczaj kląć: bodaj djabli wzięli, szeptali sobie, ludzie po cichu że taki go kiedy i wezmą, pocieszając się tą nadzieją w swym ucisku.
Niedziw że do takiego kanaczka z prośbą odważyć się trudno przyszło drwalowi; odważył się jednak, bo musiał, i pokłoniwszy się mu do nóg, żebrał o kęs jaki strawy dla zgłodniałéj rodziny, klnąc się na zbawienie duszy odrobić albo oddać po żniwie. Ale twardy jak opoka pan, ani wysłuchać do końca niechciał żalów i próśb jego; pogroził jeszcze, że jeżeli żona drwalowa dłużéj tak będzie w łóżku chorą udawać i do roboty nie wyjdzie, z chałupy ich wyrzucić każe.
Strapiony nieborak szedł ze dworu na wieś, od jednego do drugiego sąsiada, prosząc o wsparcie; że przecie rok był głodny i drogi, wszędy była koło ludzi biéda, zaledwie więc uprosił żyta na jedną bułeczkę chleba. I za to Bogu i dobrym ludziom podziękował drwal serdecznie, a przyszedłszy do domu uméłł w żarnach zboże, upiekł z niego bułkę i podzielił nią żoną z dziećmi. Sam, ażeby więcéj miały, nic niejadł, tylko wymiótłszy z kamieni resztki mąki i otrąb zrobił z nich mały podpłomyk, — i wziąwszy go sobie w kieszeń odszedł z siekiérą do lasu na robotę.
Właśnie dnia tego wypadła mu robota niedaleko bagniska, gdzie, jak starzy powiadali ludzie, djabeł z dawna miał siedlisko; ale niebogi człowiek, biédą swą i pracą zajęty ani wspomniał na te wszystkie powieści, jeno zdjąwszy z siebie wiérzchnią suknią, wziął się żywo do siekiéry.
Na łoskot siekiéry nadleciał z bagniska ciekawy djabeł i zobaczył drwala pracującego w pocie czoła. Przejrzał wnet całą jego biéde, — że ode wczoraj nie miał kęsa chleba w ustach i że lichy podpłomyk w kieszeni był jego ostatnim posiłkiem; a jako djabeł zawsze na złe ludzkie chciwy, skradł się gdzie leżała zdjęta sukmana drwalowa, porwał z niéj placek i rzucił go w najgłębszą otchłań bagniska. — Ciesząc się ze swéj niecnoty, poleciał czémprędzéj do piekła, pochwalić się z niéj przed najstarszym czartem.
Ale chociaż to i najstarszy czart, więcéj miał w sobie sumienia i litości, niżeli nie jeden człowiek, krwią Chrystusową odkupiony; skoro rzecz całą usłyszał, zatrząsł się wszystek ze złości.
— „Jakto?“ zawrzasnął — „toć ty hultaju śmiał taki wstyd djabłom zrobić!… poczciwemu człowiekowi, co przez całe życie, pomimo najcięższéj nędzy, prawą zawsze chodził drogą, śmiałeś porwać ostatni kęs chleba, bez którego z głodu zemrzéć może?!… Leć mi natychmiast, ładajku! za tę krzywdę, którąś mu wyrządził, służyć póty temu człeku, aż cię sam od siebie odprawi.“ —
Psotny djabeł, sfukany i zawstydzony, wyleciał z piekła, i przemieniwszy się w parobka, szedł ku miejscu gdzie drwala zostawił.
Biédny człowiek, znużywszy się pracą, siedział właśnie pode drzewem, szukając napróżno po kieszeniach sukmany swego jedynego posiłku. Nieznajdując go, opuścił cicho głowę na piérsi, i dwie łzy okrągłe, wielkie, jak dwa ziarna grochu, potoczyły się z ócz jego po twarzy; a tyle było okropności w téj cichéj boleści poczciwego człowieka, że djabeł patrząc na nią aż zadrżał cały i pożałował z głębi serca swej psoty. Zbliżył się tedy do drwala, i siadając obok niego na kłodzie, zapytał:
— „Miły człowiecze! cóż to tak płaczecie?”
— „Bogać nie mam płakać!” — odrzekł drwal. „Dobę już całą chlebam w uściech nie miał, aż cały z sił spadłem, a oto teraz ostatni kęs któś mi ukradł z kieszeni. Oj niecnota bez sumienia!… chyba to tylko ten sam djabeł, co powiadają że tu w bagnie siedzi; człek by się na taką psotę nieodważył.“ —
— „Ha!“ mruknął spuszczając oczy djabeł. — „nie takić bo to i djabeł czarny, jak go malują.... Ależ powiédźcie mi, mój człecze, z kąd się was taka biéda u licha czépiła? Ej! czyście tylko nie za bardzo hulali, a teraz może pokutujecie?“ —
— „Tak!… i jak niema być biéda? Z lichego kawałka ogrodu i mizernéj izby człek musi cztéry dni do dworu odrabiać, a w resztę dni to za psi piéniądz, co ledwie na sól wystanie. Jeszcze teraz, w czas najcięższy, Bóg mi nawiédził kobiétę chorobą, że już osiém niedziel w łóżku leży. Trzebać ją było ratować, — i wszystko co się w domu znalazło poszło między ludzi; dzisiaj zostało nam tylko umrzéć z dzieciskami z głodu.“
I znowu nieborak pochylił smutnie głowę, a oczy zaszły mu łzami nowemi.
— „Posłuchajcie no tylko, gospodarzu!“ rzekł djabeł, biorąc go za rękę,“ a będzie nam obu dobrze. Oto przyjmijcie mnie za parobka, — a kiedy wy dla dworu robić musicie, ja tymczasem tyle zapracuję, że dla nas wszystkich wystarczy. — Właśnie szukałem sobie gdzie służby, ale o téj porze trudno gdzie miejsce znaleść; musiałbym się ot kołatać po świecie. — Szczęśliwy będę, jak mi dacie u siebie przytulisko i co sił starczy pracować wam się niepolenie.” —
— „Wola twoja, mój przyjacielu!“ odpowiedział drwal. „Dachu i kąta w chacie nikomu nie bronię; ale pamiętaj że u mnie krwawa biéda, i o głodzie pracę zaczynać musisz.“
— „No, o to nie miéjcie kłopotu! mam ci ja ze sobą zapas, co na dziś — jutro dla nas wszystkich wystarczy.“ To mówiąc, biés zdjął z siebie podróżną torbę, wydobył wódki, chleba i słoniny, i drwala ze sobą do obiadu zaprosił. —
Po obiedzie zagadł znowu djabeł: „Gospodarzu, zasłyszałem gdzieś po drodze, że wasz pan chciałby ten kawał lasu na pole wyrudować? idźcież do niego i ugódźcie się, a będzie kawałek grosza.”
— „Ba! pan się chce ogółem o całą robotę zgodzić, — a ma do wyrudowania piędziesiąt włók lasu. Ileby to lat nam trzeba, żebyśmy w dwojgu téj robocie podołali?“
— „O to nie miéjcie kłopotu, moja już w tém sprawa! Wierzajcie na moje słowo; mam ja już takie sposoby, że niedługo się wszystko skończy. — Nie traćcie tylko czasu i chodźcie do dworu na zgodę!” —
Drwalowi się to okropnie dziwném zdawało, o czém go djabeł zapewniał; ale pomyślał sobie, że uczciwe człowieczysko czemuby go zwodzić miało? uwierzył, — i poszedłszy z nim do pana, zgodził się wyrudować cały ów kawał boru — za psi piéniądz — za tysiąc złotych i kilkanaście korcy zboża. —


O zmroku, parobek, poczęstowawszy z zapasu swego gospodarza i jego rodzinę, począł się wybiérać na robotę do lasu, drwala, żeby został przy żonie namawiając. Ale ten ani sobie mówić nie dał, żeby parobek sam miał za obu pracować; wziąwszy zatém siekiérę poszedł z nim do boru.
Kiedy na miejscu stanęli, drwal dopiéro spostrzegł, że parobek jego zapomniał wziąść z sobą siekiéry.
— „A człowiecze! cóżeś ty zrobił?“ zawołał, „tożeś ty w domu siekiérzyska zabaczył! Wracajże po nią czémprędzéj.“
Rozśmiał się djabeł na te słowa.
— „Oho! mój gospodarzu! siekiérą i rydlem tobyśmy przez rok cały nie wiele zrobili. — Poczekajcie tylko chwilkę, zaraz ja się tu wezmę inaczéj do dzieła.“
To mówiąc, odszedł w głąb’ lasu i począł wichrem się kręcić. — Ogromne sosny, graby, dęby, powyrywane z korzeniem, połamane jak drobne słomki, z hukiem i piskiem prawdziwie piekielnym, poczęły się walić na ziemię.... Drwal przestraszony i zgrozy pełen, uciekł co tchu w pole, — przyczekał chwilę za parobkiem, a wreście odszedł modląc się do domu.


Djabeł o świcie dopiéro powrócił do chaty, — ku wielkiéj radości drwala, który już sobie pomyślał że go padające drzewa zabiły, i nie jeden paciérz zmówił za jego duszę. — Ździwił się nie mało poczciwe człeczysko, słysząc że parobek całą noc pracował; a ciekawy, co téż mógł zrobić w taki czas przeklęty? poszedł z nim ku południowi znowu do lasu.
Przyszedłszy, stanął, niemy od dziwu, przeciérając sobie oczy, — bo mu się snem zdawało wszystko na co patrzał. — Cały ogromny kawał boru, o który ugoda z panem stanęła, leżał wszystek na ziemi, powalony z korzeniem, tak że ani jedno drzéwko stojące nie pozostało.
— „No, gospodarzu! wszakżem wam powiedział, że mam ja sposób w prędce wszystko skończyć,” ozwał się djabeł do drwala, który dotąd jeszcze nieprzemógł ust otworzyć, ani oczu oderwać od zwalonych łomów. „Trzebaby teraz tylko sprowadzić pana, żeby zobaczył i zapłacił.“ —
Ledwie to wymówił, posłyszeli za sobą tentent konia: był to dziedzic, który wybrawszy się w pole z charty, zboczył, zobaczyć czy robota już zaczęta. —
Charty, skoro zobaczyły parobka, zawyły przeraźliwie, i wyrwawszy się ze smyczą uciekły skomląc w pole.... Drwal, który już i tak domyślać się począł z kim ma sprawę, widząc to struchlał, i usunąwszy się ode djabła, modlił się w duchu do najświętszéj panny. Lecz pan, co ani w Boga ani w djabła niewierzył, tyle tylko widział, że tanim piéniądzem i prędko wydostał kawał roli na folwark. Zdziwiony jednak nieco zawołał:
— „Ho! tęgiś ty widzę, chamie! i z parobkiem twoim, kiedyście przez noc jedną taki kawał pracy uśpieli!“
Drwal, co nigdy nie szukał chluby z cudzego dzieła, tém mniéj chciał jéj teraz z djabelskiego; pokłoniwszy się więc panu, odpowiedział, jako jego parobek to wszystko sam sprawił i jemu téż cała należy nagroda.
— „Nie tak! nie tak, gospodarzu!“ zawołał parobek, „jam się wam zgodził służyć za kąt w chacie i ognisko, a co zarobię, wasze wszystko.“ —
— „Dzielcie się sobie, jak się wam żywnie podoba; a chodź który zaraz po pieniądze; może się i zgodzim o nową robotę,” rzekł dziedzic, zawróciwszy konia, i odjeżdżając do dworu. —
Drwal ani sobie dał mówić, żeby miał iść po zapłatę; a tak parobek sam się po nią wybrał.


Przemądry dziedzic, przyjechawszy do domu, wyliczył zaraz na stole sprawiedliwie tysiąc złotych, rozmaitemi piéniędzmi, jakie miał pod ręką, i chodząc po pokoju zaciérał ręce z radości, że sobie kilka tysięcy oszczędził, ciesząc się przytém na dalsze korzyści z głupich chamów. — Ale kiedy po piéniądze dość długo nikt nieprzychodził, pomyślał sobie, że możnaby jeszcze oszczędzić kilkadziesiąt złotych, mięszając pięciozłotówki między talary, a półzłotki pomiędzy całe złotówki; chłop głupi ani się spostrzeże w takiéj kupie piéniędzy!… I co pomyślał wnet uczynił.

Za chwilę wszedł téż parobek po zapłatę.
— „No, chłopie!“ rzekł pan, „pójdźże sam! — Oto masz tu okrągło tysiąc cały złotych. Kawal grosza zarobiliście, — nie każdy by dał wam tyle, co ja!… Przeliczże sobie dobrze, żebyś potém niemyślał żem cię skrzywdził.“ —
Ale parobek, pokornie się kłaniając, zdał się na pańską cześć i sumienie; zgarnął nieliczone piéniądze do miecha i zawiązał, a dziękując za prędką zaplatę miał się ku odejściu. — Pan radby wszedł był zaraz w nową umowę, o ubicie sążni i zwiezienie przed browar; gdy przecież parobek bez gospodarza nie chciał nic poczynać, musiał interes na potém odłożyć.


Djabeł, przyszedłszy do drwala, oddawał mu wór z pieniędzmi.
„Mój przyjacielu!“ odpowiedział gospodarz, „wiész że ja na ten grosz niechorowałem, wszystko to twoja sprawiedliwa własność! Weźże ją sobie i idź w świat zdrów.“
— „Ej! gospodarzu! a godziż się to tak wyganiać człowieka z domu, przyjąwszy?.. a czy ja wam to co złego zrobiłem? czy was do złego nawodzę?“
— „No, nie!“ rzekł, drapiąc się w głowę, drwal uczciwy, wstydząc się trochę za swą niegościnność; „ale bo widzisz, teraz masz tyle, że ci nietrzeba mojéj mizernéj gospody. A żeby ci już tak prawdę zupełną z serca wypowiedzieć, to mi się po twojéj pracy widzi, że albo z djabłem trzymasz, alboś (bez urazy) sam djabeł.“
— „Ho-ho!“ rozśmiał się parobek, „tacyście to domyślni!… Ale cóż to wam; choćbym był i djabłem? wszak od was niechcę zapisu na duszę, ani od wiary wyrzekać się każę!… Pomówmy ze sobą szczérze. Już to kiedy mnie niechcecie, pójdę sobie precz; ale piéniądze wziąść musicie. Słusznie się wam one należą i nie darmo je wam daję; zapłata to za ową bułkę, co ją wam wczora ukradłem. — Jeśli tych piéniędzy nie weźmiecie, muszę wam służyć dłużéj, aż krzywdę odrobię. — Z resztą, możecie spytać jutro księdza, czy grzéch je miéć będzie.“ —
Ostatnia uwaga przekonała zupełnie drwala; wziął pod tym warunkiem piéniądze i schował pod żoniną poduszkę.
— „Ale, ale!“ rzekł djabeł, zabiérając się do odejścia, „żebym i ja téż cóś zarobił, darujcie mi te dziesięć talarów, których pan niedorachował; już ja się o nie upomnę.“
— „Z całego serca daruję ci je!“ odrzekł drwal, podając mu rękę, — i rozstali się w najlepszéj przyjaźni. —


Wieczorem siedział sobie w dworze pan na kanapie, paląc fajkę na długim cybuchu i popijając herbatkę; w tém otwarły się drzwi i parobek-djabeł wszedł z pokłonem do pokoju.
— „A co tam?“ zagadnął krótko, obyczajem swoim, panek.
— „A oto, z wielkiém przeproszeniem, przyszedłem do wielmożnego pana, jeszcze wedle téj zapłaty. Jakeśmy się obliczyli, brak okrągło dziesięć talarów. Wielmożny pan się omylił widać, — ale pan przecie nie będzie chciał mojéj szkody.“
— „Co ty mi znów bajesz? ośle jeden!“ odburknął pan gniéwnie, buchając dymem. „Dwa razy wszystko liczyłem, ani grosza nie zbywało. Jeszcze wam to mało? co? że chcecie ze mnie wyłudzać?… A jeśliś zgubił po drodze, nie moja wina, żebym ci płacił drugi raz.“ —
— „Ej! gdzie tam zaś panie zgubiłem!… Worek nowy, caluteńki, a jak go tu zawiązałem tak prościutko związany do domu przyniosłem. — Niechaj mnie djabli wezmą, jeśli słówko kłamię.“
— „A mnie niech djabli wezmą, jeślim cię o grosz skrzywdził!“ wrzasnął pan i zerwał się, za drzwi wyrzucić natręta.....
Ale mniemany parobek na te słowa tylko czekał. — W mgnieniu oka z pokornego chłopa przedzierzgnął się straszny djabeł: pochwycił chciwca za gardło, — wycisnął z niego złą duszę, — porwał ją w szpony, jak jastrąb’ wróbla, i przez komin wyleciawszy poniósł ją prosto do piekła.......
Służący, wszedłszy sprzątnąć od herbaty, zastał pana trupem. Sprowadzony z miasta doktór nic już wskórać nie mógł, powiedział tylko że nieboszczyka apopleksja zabiła.


Drwal uczciwy szedł zaraz nazajutrz do spowiedzi. Gdy mu ksiądz piéniądze zatrzymać bez grzéchu pozwolił, wyratował za nie żonę z choroby i zapomógł się tak, że mu przy pracy i trzéźwości nigdy już więcej biéda we drzwi niezajrzała. —




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Roman Zmorski.