<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Podpalaczka
Podtytuł Powieść w sześciu tomach
Tom I-szy
Część pierwsza
Rozdział V
Wydawca Nakładem Księgarni H. Olawskiego
Data wyd. 1891
Druk Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La porteuse de pain
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


V.

— Nie nalegaj pan, panie Wincenty — odpowiedziała Joanna — ja ciebie proszę... uczyń to dla mnie. — Gdyby pryncypał dowiedział się żem ci wyjść pozwoliła, srodzeby się na mnie rozgniewał.
— Pan Labroue jest nieobecnym — odrzekł robotnik.
— Proś pan o pozwolenie Jakóba.
— Prosiłem, odmówił. — Zatem ja sam je sobie udzielę. Biegnę do domu i jeśli wszystko zastanę tam dobrze, wracam w oka mgnieniu. Pani Portier... okaż że masz ludzkie serce... Otwórz mi drzwi... wszak nie na zabawę wyjść pragnę. — Otwórz... błagam cię o to! — Gdym wychodził z domu dziś rano, złe miałem przeczucie... Lękam się... otwórz mi pani... proszę... zaklinam!
— Jeżeli uczynię to, co pan żądasz, otrzymam surową naganę.
— Ale któż będzie o tem wiedział? Nie powiem nikomu żem wschodził, a powróciwszy siądę przy warsztacie. Niespostrzeżono gdym wszedł. — Pani Fortier, nie zmuszaj mnie ażebym przez mur przeskoczył, a przysięgam że to uczynię. Gdyby pryncypał wypadkiem nadjechał, lub dostrzeżono nieobecność moją, powiem że pani nie byłaś w stancyjce i żem sam sobie drzwi otworzył. — Czas upływa, pani Fortier, stoję jak na rozżarzonych węglach. Pozwól mi wejść zobaczyć po raz ostatni mą żonę. — To mówiąc Wincenty miał łzy w głosie i stał z załamanemi rękoma.
Joanna czuła się być do głębi wzruszoną.
— Narażam się na utratę miejsca — wyrzekła — lecz nie mam siły pańskiej prośbie odmówić. Idź, zobacz się z żoną, daj Boże by nie sprawdziły się złe twoje przeczucia.
Jednocześnie pociągnęła za sznurek. Drzwi się otworzyły.
— Dziękuję, z całego serca dziękuję! — wołał Wincenty, poczem wybiegł z pośpiechem drogą ku swemu domostwu.
— Oby pan Labroue nie dowiedział się o tem com uczyniła, myślała młoda kobieta. Lecz niepodobna było odmówić, ten biedak płakał! Kocha tak swą żonę... gdyby umarła, nieprzeżyłby tego. Następnie Joanna siadła przy oknie i szyć zaczęła.
Jakób Garaud przeszedłszy się po salach, wrócił do warsztatów, gdzie składano maszyny, nad którą to czynnością chciał czuwać osobiście, ponieważ jeden z motorów miał zostać złożonym i przygotowanym w całości na dzień następny. Zbliżył się do robotnika, zajmującego się wzniesieniem w górę maszyny.
— Wykończysz pan? — zapytał podchodząc.
— Radbym, panie Garaud, oczekuję jedynie na łańcuch. Skoro go będę miał, w pół godziny złożę wszystko i maszyna będzie gotową.
Jakób skierował się ku warsztatowi Wincentego znajdującemu się na drugim końcu sali. Miejsce robotnika opróżnionem było. Leżał tylko fartuch na warsztacie.
Nadzorca zmarszczył czoło.
— Gdzie jest Wincenty? — zapytał siedzącego w pobliżu.
— Nie wiem, — rzekł zapytany — widziałem przed chwilą, jak wziął czapkę i wyszedł.
Jakób uderzył nogą gniewnie o podłogę.
— Pani Fortier nie pozwoliłaby mu wyjść — mruknął zcicha — wie ona iż to jest najsurowiej wzbronionem. A! jeżeli Wincenty złamał regułę, tym gorzej dla niego! Zostawił nie ukończoną robotę, nie myśląc, iż na mnie spadnie odpowiedzialność za opóźnienie!
Wygłaszając pół głosem powyższe uwagi, Jakób Garaud pozbierał rozrzucone części stali na warsztacie, poczem zawołał:
— Franciszku! — odłóż robotę którą jesteś zajętym, a wykończ mi spieszno ten łańcuch. Rzecz to bardzo pilna, musi być gotowa w ciągu godziny.
— Dobrze panie, będę się śpieszył.
Franciszek zabrał się do roboty, a nadzorca poszedł do mieszkania Joanny.
Młoda kobieta spostrzegła go przez okno.
— Ach! — pomyślała — zauważył nieobecność Wincentego, będzie mi czynił wymówki na pewno...
I zaniepokojona, żałować poczęła, iż pozwoliła zmiękczyć się prośbom biedaka.
Jakób otworzywszy drzwi stancyjki wszedł.
— Pani Fortier — zapytał głosem surowym — pani pozwalasz wychodzić ludziom z fabryki?
— Ja, panie Jakóbie — jąkała zmięszana kobieta.
— Tak, pani! Wincenty wyszedł, wszak prawda?
— Lecz...
— Och! nie zaprzeczaj pani daremnie — zawołał nadzorca niecierpliwie. Prosił mnie on o pozwolenie wydalenia się do domu. Odmówiłem, jak było mym obowiązkiem. — Przyszedł do pani i znalazł cię słabszą nademnie.
— Tak jest, to prawda — odrzekła potwierdzająco Joanna. — Nieborak ten płakał mówiąc o swej chorej żonie... Prosił mnie... błagał... zmiękczyć się dozwoliłam.
— Mimo iż pani wiedziałaś, że tak postąpiwszy winną się staniesz?
— Wiedziałam... Wzruszenie moje silniejszem było nad rozum. Zresztą Wincenty przyrzekł mi, iż natychmiast powróci.
— A czy wiesz pani jakie następstwa dlań sprowadzi twa słabość?
— Nie wiem, panie Jakóbie.
— Zatem ja panią objaśnię. Od tej chwili nie należy on już do fabryki, a skoro przyjdzie, zabraniam mu drzwi otworzyć.
— Och! panie Jakóbie, podobna surowość...
— Jest potrzebną! — zawołał z naciskiem nadzorca. — Wincenty porzucił robotę jaką miał wykończyć jak najspieszniej... Ja jestem za to odpowiedzialnym. Ja zdaję rachunek pryncypałowi. Uwiadomię go o tem!
— Na Boga! — zawołała z przestrachem Joanna — cała wina na mnie spadnie, a wtedy...
— Moim obowiązkiem jest powiedzieć prawdę.
— Nie, panie Jakóbie; pan nie będziesz do tego stopnia^ okrutnym dlatego biednego człowieka. Nie za sobą ja przemawiam do ciebie, lecz za nim. Wyobrażając sobie iż żona jego jest blizką śmierci, stracił on głowę, chciał przeskoczyć mur, gdybym mu nie otworzyła. Wróci za chwilę, pan Labroue jest nieobecnym i nikt prócz ciebie panie Jakóbie nie wie, że on przełamał regułę. Ach! miej pan litość, gdyby ten człowiek utracił miejsce, znalazłby się w nędzy. Błagam cię, nie oddalaj go. Ja to, ja tylko jestem tu winną. Gdybym była wytrwała w postanowieniu nie otwierania mu drzwi, nie byłby wyszedł, jestem tego pewną. Groził mi tylko dla postrachu iż przez mur przeskoczy. Pan nic nie powiesz o tej całej sprawie panu Labroue wszak prawda? — Wincenty wróci, zasiądzie do roboty i wnet ją ukończy. Pan jesteś dobrym, będziesz miał litość nad tym człowiekiem.
Joanna mówiła głosem ’błagalnym, ze złożonemi rękoma.
— Panie Jakóbie — ozwał się nagle Juraś — nie zasmucaj pan mej mamy...
Nadzorca walczył sam z sobą. Głębokie wzruszenie malowało się na jego twarzy.
— Nie chcę, ażebyś mi wyrzucała, żem odmówił twej prośbie — zawołał nareszcie. — Przez miłość ku tobie Joanno, przebaczę Wincentemu. Źle czynię, ulegając w tym razie, lecz ustępuję. Pryncypał nic o tem nie będzie wiedział.
— Och! dzięki ci, panie Jakóbie, dzięki! — wołała z radością kobieta — wiedziałam że jesteś dobrym.
— Nie jestem dobrym, ale kocham ciebie!
W tej chwili dzwonek odezwał się u bramy.
— Och! to Wincenty powraca — zawołała Joanna — i szybko pociągnęła za sznurek, wychodząc jednocześnie na próg z Jakóbem ażeby ujrzeć nadchodzącego. — Nieszczęściem, owym przybywającym nie był Wincenty, ale właściciel fabryki. — Zmięszanie obojga stojących przed domem opisać się nie da. Juraś pobiegł skryć się w głąb stancyjki.
Pan Labroue zdawał się być w bardzo złym humorze. Zamknąwszy drzwi za sobą zbliżył się do nadzorcy.
— Czy to ty Jakóbie, zapytał oschłym tonem, pozwoliłeś Wincentemu wydalić się z warsztatu?
Usłyszawszy te słowa, Joanna zadrżała.
Jakób zakłopotany stał w milczeniu.
— Nie słyszysz, o co cię pytam? — powtórzył pan Labroue ze wzrastającem zirytowaniem. — Czyś ty go upoważnił do wyjścia?
Nie odpowiedzieć na zapytanie tak jasno sformułowane raz drugi, niepodobna było.
— Nie panie — odrzekł Geraud. — Wiem iż moim obowiązkiem jest szanować przepisy.
— Zatem Wincenty opuścił warsztat nie uprzedziwszy ciebie?
— Tak panie; gdym spostrzegł, że go nie ma przy robocie, przyszedłem zapytać panią Portier czy go nie widziała wychodzącym.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.