Podpalaczka/Tom I-szy/XIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Podpalaczka
Podtytuł Powieść w sześciu tomach
Tom I-szy
Część pierwsza
Rozdział XIII
Wydawca Nakładem Księgarni H. Olawskiego
Data wyd. 1891
Druk Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La porteuse de pain
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIII.

Pan Labroue uśmiechnął się.
— Czym zadowolony? — powtórzył — nie można nim być więcej, wierzaj. Jestem na drodze sławy i zbogacenia się.
— Nie jestżeś dość już bogatym? — spytała pani Bertin.
— Dla siebie samego, tak. Wiadomo ci, Karolino, że moje wymagania są nadto skromnemi, jeżeli jednak marzę o wielkim majątku, to dla Lucyana, i zebrać go dlań muszę.
— Masz nowy wynalazek na planie bez wątpienia.
— Tak, rzeczywiście wynalazek genialny, który wydany światu w ciągu lat czterech, przyniesie dwa lub trzy miliony do mej kassy.
— Łudzisz się, łudzisz mój bracie.
— Nie, siostro! złudzenie jest tu niepodobnem. Chodzi tu o maszynę do giloszowania nietylko gładkich powierzchni, lecz i konturów. Amerykanie zapłacą mi za tę maszynę, ile zażądam. W podziw ona wprawi świat cały
— Oby tylko ktoś cię nie ubiegł w tym razie.
— Nie lękam się tego.
— Wynalazca wszystkiego się lękać powinien. Najmniejsza nieostrożność z twej strony, dopomódz może do wykradzenia ci planu.
— Ach! — moja siostro, jakże zapatrujesz się czarno na wszystko — zawołał pan Labroue z przymuszonym śmiechem.
— Co chcesz? — odpowiedziała: — nie wierzę, aby miliony przynosiły szczęście tym, którzy je posiadają. W twojem miejscu zadawalniałabym się bieżącemi, a pewnemi interesami fabryki, bez ryzykowania, a skór obym zebrała kapitał dostateczny, dałabym pokój wszystkiemu. Pojmuję twoje pragnienie, lecz nie dozwalaj mu się owładać zbyt silnie.
— O! bądź spokojną. Pragnę majątku, jak to już rzekłem, nie dla siebie, ale dla dziecka! Pracuję sam wiele, przy pomocy tych, którzy mnie otaczają. — Zdaje mi się żem ci już 1 kiedyś wspominał o zarządzającym moją fabryką, Jakóbie Garaud? Mogę liczyć wiele na niego. — Jest on inteligentnym, pilnym, pracowitym; jego współpracownictwo jest dla mnie tak drogiem, żem go przypuścił do współki w przyszłych dochodach, jakie mi przyniesie maszyna do giloszowania.
— Jakto, powierzyłeś mu tajemnicę swego wynalazku?
— Było to niezbędnem, gdyż on ją budować będzie; z resztą znam dobrze tego człowieka, jest to uczciwy chłopak.
— Jesteś tego pewien?
— Najzupełniej!
— Tem lepiej. — A ta biedna kobieta, ta młoda matka rodziny, której mąż zabitym został przy wybuchu paro Jego kotła w twej fabryce?
— Wspominasz o niej w chwili, gdym właśnie pragnął o tem z tobą pomówić — dodał inżynier. — Jest ona dotąd jeszcze w fabryce, lecz będę zmuszonym wkrótce z nią się rozłączyć.
— Oddalasz ją? — zapytała pani Bertin z zdziwieniem.
— Tak, mimo chęci. Jestem ku temu znaglonym.
— Nie rozumiem tego. — Śmierć jej męża, który zginął w twej służbie, nałożyła na ciebie ważny obowiązek.
— Nie myślę się uchylać od niego. — Joanna Fortier jest dzielną, uczciwą kobietą, dobrą matką rodziny, lecz nie posiada zalet, potrzebnych do pilnego nadzoru tam, gdzie męzka energia jest niezbędną.
— Powinieneś był to rozważyć, zanim powierzyłeś jej ten obowiązek.
— W tem właśnie zbłądziłem.
— I podpisałeś już jej zwolnienie?
— Tak. — Wykroczyła ona przeciw regułom fabryki. Zły to jest przykład, tolerowanym być nie może.
— Jesteś zbyt surowym.
— Nie! — ja jestem tylko sprawiedliwym.
— Ale cóż pocznie ta biedna istota?
— Właśnie o jej przyszłości chciałem pomówić z tobą, siostro.
— Czyż jestem w stanie przyjść jej z pomocą?
— Tak sądzę.
— W jaki sposób?
— Od dawna cię proszę — wyrzekł pan Labroue — abyś zamiast przychodniej kobiety do gospodarstwa, przyjęła stałą służącę.
— Jestem dostatecznie obsłużoną. — Wiesz, że ja lubię wszystkiem zajmować się sama.
— Dobrze, ale Joanna byłaby dla ciebie więcej towarzyszką, niż służącą. — Nie jesteś już młodą i potrzebujesz spoczynku. — Obecność jej w twym domu pozwoliłaby ci użyć go więcej. Jej mały chłopczyk blisko czteroletni, stałby się przyjacielem Lucyanka. — Później, starałbym się dać mu nauki i wychowanie, a tym sposobem spłacić dług wdowie, ciążący na mnie względem jej męża. — Proszę cię siostro, zgódź się na ten projekt, uczyń to dla mnie! — Nie mogę zatrzymywać nadal pani Fortier u siebie, jak też zarówno i opuścić ją zupełnie. — Surowo z nią postąpiłem i z tej to przyczyny ma ona żal ku mnie; wróciwszy przeto do Alfortville, radbym przynieść dobrą wiadomość, jakaby jej dała możność zapomnienia urazy. — Ma się rozumieć, że powiększenie wydatku na utrzymanie w twym domu Joanny, na mnie ciążyć będzie, jak również i wypłata jej pensyi. — Nie odmawiaj proszę! — Nietylko sprawiłabyś „ii tem wiele przykrości, ale i postawiłabyś mnie w niezmiernie kłopotliwem położeniu.
— Nie chcę ci sprowadzić, ani kłopotu, ni smutku mój bracie — odrzekła pani Bertin; pomogę ci z całego serca w twem dziele miłosierdzia. Możesz wróciwszy do fabryki, przysłać mi zaraz Joannę wraz z synem.
— Ach! — jesteś niewypowiedzianie dobrą, zacną, droga siostro — zawołał z uniesieniem pan Labroue, ściskając rękę pani Bertin. — Odjeżdżam z tąd z sercem pełnem radości!
Przez resztę dnia inżynier nie odstępowi» łóżeczka Lucyana, który z każdą godziną miał się coraz lepiej.


∗             ∗

Podczas, gdy w wiosce Saint-Gervais działo się cośmy opowiedzieli powyżej, zobaczmy co zaszło w tym czasie w Alfortville. — Przybycie pracowników do warsztatów odbywało się zwykłym trybem. Jakób Garaud, przychodząc pierwszy, przemykał się szybko przed stancyjką Joanny, która zajęta podpisywaniem arkuszy, zaledwie zdołała go spostrzedz przebiegającego. Śledziła go jednak z uwagą. Zagadkowi od wczoraj słowa nadzorcy, jego dziwny sposób zachowania się i ponury wyraz fizyognomii, niepokoiły mocno panią Portier. — Pragnęła zobaczyć Jakóba, by się przekonać czy był spokojniejszym, a myśląc o nim pomimowolnie, do tego stopnia pogrążoną była w zadumie, iż obecni to zauważyli. Chłopiec do posług, Daniel, zatrwożył się tem bardzo, przyszedłszy wziąć klucze od gabinetu inżyniera i kasy pana Ricoux, gdzie sprzątał codziennie.
— Jak pani jesteś bladą, pani Portier — zapytał — czy nie jesteś słabą?
— Bynajmniej.
— A jednak coś panią dręczy, ja widzę.
— Nic nadzwyczajnego, upewniam! — Domyślam się że odjazd twój ztąd, sprawia ci tyle zmartwienia. — Potrzeba będzie zmienić zwyczaje, oszczędzać się, szukać roboty. Czy pani pozostaniesz w kraju, pani Fortier?
— Nic jeszcze nie wiem! — odrzekła krótko Joanna, chcąc uniknąć uporczywych zapytań chłopca.
— Jestem pewny — ciągnął dalej Daniel — że pryncypał nie pozwoli pani odjechać bez pięknego pieniężnego uposażenia. Będzie to sprawiedliwem.
— Nie przyjmę nic! — zawołała wdowa wyniośle.
— Ma się rozumieć, każdy ma swą dumę. Lecz można nic nie żądać, a jednak przyjąć, gdy ofiarują.
— Jałmużny nie przyjmę!
— Do czarta! — z jaką pychą pani to mówisz. Nikt tu nie myśli o tem — kończył Daniel — pani się gniewasz więc na pana pryncypała?
Joanna nie mogła powstrzymać oznaki zniecierpliwienia.
— Panie Danielu — wyrzekła — proszę, nie mówmy o tem więcej. Oto klucz od gabinetu pana Labroux zwrócisz mi go pan, skoro ukończysz tam uprzątanie.
Obróciwszy się do chłopca plecami, weszła do swojej stancyjki.
— Zwrócę go pani, jak zwykle — rzekł odchodząc. — Do licha! — a to zapamiętała kobieta! — mruczał sam do siebie wybiegając — ładnieby wyglądał nasz pan, gdyby go tak gdzie w koncie na cztery oczy zdybała!
Joanna chodziła tymczasem po stancyjce uprzątając. — Nagle myśl jakaś przebiegła widocznie jej umysł.
— Ach! — zawołała — nie trzeba zostawiać tego przeklętego petroleum w naczyniu, należącem do fabryki, przeleję je w butelki i będę używała do oświetlania.
To mówiąc wyszła udając się do składu będącego w pobliżu pawilonu, ażeby płyn scedzić w butelki. — Przybywszy tam, postawiła blaszankę z petroleum na ziemi i przelewać je zaczęła.
Zaledwie jednak napełniła pierwszą, gdy zatętnił dzwonek u bramy. — Zostawiwszy naczynie podeszła do okienka w bocznej furtce wyciętego, aby zobaczyć kto dzwoni. Był to kasyer, Joanna otworzyła.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.