Podpalaczka/Tom III-ci/XXIX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Podpalaczka
Podtytuł Powieść w sześciu tomach
Tom III-ci
Część druga
Rozdział XXIX
Wydawca Nakładem Księgarni H. Olawskiego
Data wyd. 1891
Druk Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La porteuse de pain
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIX.

— Czy pani Augusta ma dużo robotnic. pracujących w mieście? — jadąc ze swą towarzyszką zapytał Soliveau.
— Nie wiele — rzekła Amanda — nie lubi ona powierzać roboty do domów. Czyni wszelako wyjątki w tym względzie dla tych, które nie chcą lub nie mogą przychodzić do pracowni. Jedną z takich jest Łucya...
— Któż to ta Łucya?
— Szwaczka, do której właśnie jadę.
— Młoda dziewczyna?
— Tak.
— Ładna?
— Ni ładna, ni brzydka, lecz głupia, a zarozumiała jak nie można więcej. Udaje niewiniątko!.. Do prawdy, to śmieszne!.. Sądzi, że kto a wierzy w jej cnotę... Jest ona wszakże bardzo przebiegłą... Potrafiła zjednać sobie względy pani Augusty, która ją tylko widzi i we wszzystkiem daje jej przed innemi pierwszeństwo. Właśnie wiozę tu materyały na suknię balową, którą pojutrze będzie musiała pójść przymierzać do Garenne de Colombes, a która musi być gotową na sobotę punktualnie o dziewiątej wieczorem. Skończy ją ona, jestem pewna, ho co do tego, nie opóźnia się nigdy.
— Suknia balowa do Garanne de Colombes? — powtórzył zdumiony Owidyusz.
— Cóż w tem dziwnego? To suknia dla żony mera, który wraz z nią zaproszonym został na bal do prefekta Sekwany.
— I panna Łucya pójdzie tak daleko dla przymierzenia?
— Pojedzie pociągiem drogi żelaznej. Ja sama jeździłam kilkakrotnie do tej pani. Wsiada się w wagon na stacji Saint-Lazare, a wysiada w Bois de Colombes; minąwszy następnie linię Wersalskiej drogi żelaznej, idzie się drogą wiodącą przed sam dom mera. Dobra to wprawdzie przechadzka w dzień — dodała Amanda — lecz skoro w nocy iść tam wypadnie...
— Byłaś więc tam i w nocy? — pytał Soliveau.
— Tak... raz jeden...
— Sama?
— Nie, z Łucyą. Odnosiłyśmy tej pani suknię wieczorową, w którą w naszej obecności ubrać się chciała, by wiedzieć, czy się nie znajdzie coś do poprawienia. Jest ona niezmiernie kapryśną ta klientka; trudno ją zadowolnić... Trzymała nas wtedy blisko do dziesiątej godziny.
— łysiałyście wsiąść zatem panie do pociągu w Bois de Colombes?
— Tak... o północy minut sześć. Mogła była merowa zabrać nas z sobą w karetę, jadąc do Paryża, lecz tego nie uczyniła.
— Nieprzyjemnie to istotnie wracać tak późno, bezludną, opustoszałą drogą — odrzekł Soliveau — musiałyście się panie bardzo obawiać?
— Rzecz pewna, drżałyśmy obie jak w febrze.
— I pani znów będziesz wracała tak samo, odwiózłszy tą suknię? — badał Owidyusz, wskazując na pakiet leżący na przodzie powozu.
— Tego się właśnie obawiam — odpowiedziała Amanda. — Ach! jakże jest przykrem rzemiosło szwaczki!
— Cierpliwości... cierpliwości, moja turkawko, nie będziesz długo tak pracowała. Ktoś... co cię uwielbia; będzie się starał wytworzyć tobie niezadługo świetne stanowisko.
— Ktoś... co mnie uwielbia?.. — powtórzyła panna z minką naiwnej — któż taki?
— Gołąbko! czyż nie wiesz, że to ja jestem?..
Przy tych słowach fiakr się zatrzymał. Przybyli naprzeciw domu numer 9 przy ulicy Bourbon.
Amanda wysiadła z pakietem w ręku.
— Czekaj pan tu na mnie — wyrzekła — wrócę za kilka minut, poczem zniknęła w bramie domu.
Soliveau wsunął się w kąt powozu, a przymknąwszy oczy, rozmyślać zaczął.
Lekko i żywo dziewczyna w mgnieniu oka dosięgnęła szóstego piętra. Stanąwszy u drzwi zapukała z lekka.
— Proszę wejść! — ozwała się Łucya z wewnątrz pokoju.
Szwaczka próg przestąpiła.
— Ach! to ty panno Amando — zawołała narzeczona Lucyana — założyć bym się gotowa, że mi przynosisz pilną robotę.
— Wygrałabyś pani... jest bardzo pilną w rzeczy samej.
— Dla kogo?
— Dla jednej z klientek, bardzo dla nas niedogodnej... Zgadnij dla której...
— Dla pani merowej z Garenne de Colombes... — zawołała śmiejąc się Łucya.
— Odgadłaś... suknia balowa.
— A kiedy przymierzyć ją będzie trzeba?
— Pojutrze...
— Ależ to niepodobna...
— Dlaczego?
— Ponieważ wykończam kostyum bardzo pilny dla panny Harmant.
— Odłóż ten kostium... Tak rozkazała pani Augusta, a przedewszystkiem zabierz się do szycia tej sukni. Masz pójść przymierzyć ją pojutrze o godzinie trzeciej po południu. Pani merowa potrzebuje tej toalety na sobotę, w tym dniu bowiem jest zaproszoną na bal do prefekta Sekwany.
— Na sobotę! — zawołała Łucya, załamując ręce — a dziś mamy już środę.
— Będziesz musíała szyć w nocy. Pani Augusta poleciła mi powiedzieć, iż odpowiednio wynagrodzi cię za to. Wiele jej ma tem zależy, aby zadowolnić swą klientkę z Garenne.
— Ha! muszę więc zrobić... — rzekło dziewczę.. — Czy trzeba będzie zawieźć tę suknię jak ostatnim razem?
— Ma się rozumieć... pojadę z tobą... tak rozporządziła właścicielka magazynu.
— I znów będziemy się tak obawiały jak wtedy, na tej pustej drodze, wśród nocy...
— Zaśpiewamy sobie dla rozweselenia.
— Ha! i cóż począć, skoro koniecznie potrzeba! Objaśnij mnie pani, jak ma być ta suknia zrobioną i pokaż mi garnirunki.
Amanda, rozwinąwszy pakiet, poczęła tłumaczyć wszystko szczegółowo.
— Rozumiem — mówiła Łucya — zaraz się do tego zabiorę.
— Pamiętaj, że masz pojechać pojutrze dla przymierzenia.
— Nie zapomnę.
— A w sobotę na godzinę dziewiątą suknia ma być gotową. Lecz gdzież się spotkamy?
— Nie w pracowni, to niepodobna. Zaledwie będę miała czas zjeść śniadanie... Oznajmij to naszej zwierzchniczce.
— Zatem tu wystąpię po ciebie. Do widzenia, Łucyo!
— Do widzenia!
Amanda wyszedłszy, szybko zbiegła ze schodów. Soliveau, pogrążony w głębokiem rozmyślaniu, drgnął, skoro nagle otwarła drzwiczki powozu.
— Pan spałeś? — zawołała Amanda, siadając obok niego.
— Przymknąłem oczy umyślnie, ażeby cię ujrzeć w marzeniu...
— A! jak to uprzejma, jak miła odpowiedź, jesteś w rzeczy samej pełnym grzeczności człowiekiem. Lecz odwieź mnie tam, zkąd przywiozłeś.
W pół godziny później Amanda wchodziła do magazynu pani Augusty, umówiwszy się z Owidyuszem na spotkanie w wieczorowej godzinie.
Soliveau, mocno zajęty łotrowskim swym planem, udał się na przechadzkę po bulwarach, ażeby tam obmyślić szczegóły zbrodni. O ósmej wieczorem czekał na Amandę w pobliżu pracowni i poszedł z nią na obiad.
— Jutro nie będę mógł towarzyszyć ci przy śniadaniu — rzekł do niej; — potrzebuję jechać do Fontainebleau dla załatwienia ważnych interesów.
— Jestem praktyczną odpowiedziała — interesa przedewszystkiem.
— Lecz obiadować będziemy razem.
— Ta nadzieja skróci mi chwile naszego rozłączenia.
— Jakżeś dobrą! — zawołał Soliveau. — Lecz cóż będziemy robili wieczorem?
— Pojedziesz zemną do Folie-Bergére... cóż zgoda?
— Wszystko, co zechcesz... gdzie zechcesz... Rozporządzaj mną według woli.


∗             ∗

Lucyan Labroue, wraz z towarzyszącymi sobie mechanikami, przybył do Bellegarde o dziesiątej wieczorem. Na stacyi wskazano im hotel, gdzie znaleźć mogli dobrą wieczerzę i wygodne pomieszczenie. Nazajutrz udał się do fabryki dla porozumienia się z przemysłowcami względem robót, których kierunek przez Harmanta powierzonym mu został, a jakich wykonywanie miało się rozpocząć dnia następnego. Po tem widzeniu postanowił zawiadomić swego pryncypała o szczęśliwem przebyciu na miejsce, oraz o szczegółach rozmowy z klientami.
Podczas podróży młodzieniec oddał się całkiem rozmyślaniu. Marzył o swojej narzeczonej, a obok niej postać Maryi Harmant nieodłącznie mu się ukazywała. Rozważał wgarnięci najdrobniejsze szczegóły spotkania, jakie miało miejsce w niedzielę, w pokoiku Łucyi. Widział bladą twarz córki milionera. jej rysy zmienione, oczy nabiegłe łzami. Odczuwał cierpienia tego biednego dziewiczego serca, złamanego jego obojętnością; męczarnie tej duszy, którą, jego miłość dla Łucyi doprowadzała do rozpaczy. Cierpiał wraz z Maryą, żałując, iż nie mógł jej kochać, choćby przez litość jedynie.
— Jest bliską śmierci, być może — myślał — a ja zwiększam jej cierpienie... Skracam jej życie, pragnąc dotrzymać przysięgi. Nie byłożby to dobrym uczynkiem, uczynkiem prawdziwego miłosierdzia, pozostawić jej nadzieję, iż kiedyś może zdołam ją pokochać?... Jej już tak mało do życia pozostaje... Nadzieja ta, podtrzymując ją, czyniłaby jej mniej smutnem zbliżanie się zgonu. Gybym wykonał ów dobry uczynek i Łucyę o tem powiadomił, zgodziłaby się na to, jestem pewien. Ona ma serce nazbyt szlachetne, by tego nie zrozumiała i zaaprobować nie chciała.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.