<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Podpalaczka
Podtytuł Powieść w sześciu tomach
Tom V-ty
Część trzecia
Rozdział IX
Wydawca Nakładem Księgarni H. Olawskiego
Data wyd. 1891
Druk Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La porteuse de pain
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IX.

Nazajutrz po owym dniu tak bolesnym dla obu kobiet, Lucyan Labroue dowiedział się od odźwiernego o bytności Łucyi w tym domu. Z udzielanego sobie opisu poznał, iż była to ona. Serce jego ciężko się krwawiło na wspomnienie, ile biedna dziewczyna przecierpieć musiała, nie mógł jednakże zmienić raz powziętego postanowienia bez sprzyjających ku temu okoliczności.
— Czy one kiedy nadejdą wreszcie? Czy Joanna Fortier zdoła się kiedy oczyścić z ciążącej nad nią hańby?
Oto pytania, które sobie zadawał, nie mogąc na nie znaleźć odpowiedzi.
Paweł Harmant zaczął wykonywać ważne roboty w wielkiej giserni, znajdującej się na lewym brzegu Sekwany. Pomienione prace wymagały zręcznego i starannego kierownika; przemysłowiec zatem powierzał je Lucyanowi Labroue. Obecnie przeto Lucyan chodził tylko zrana do fabryki w Courbebevoie, a resztę dnia spędzał w Paryżu.
Syn Juliana Labroue, pracując z całym zapałem, w pracy jedynie szukał ulgi i zapomnienia. Oddawna już nie odwiedziwszy swego przyjaciela Jerzego Darier, postanowił pewnego popołudnia udać się do niego, tem więcej, że gisernia, w której obecnie pracował, znajdowała się w pobliżu mieszkania młodego adwokata.
Przybywszy tam, zastał Jerzego przy śniadaniu, w towarzystwie Edmunda Castel.
Darier, ujrzawszy wchodzącego Lucyana ze zmienionem i smutnem obliczem, na którem widniały ślady ciężkiego cierpienia, nie zdołał powstrzymać okrzyku trwogi i niepokoju.
— Co tobie? na Boga! — pytał, ujmując rękę przybyłego; — byłżebyś chorym, Lucyanie?
— Nie, mój kochany — odrzekł Labroue z westchnieniem.
— Zkąd więc ta bladość... zmienione rysy twarzy?
— Nadmiar pracy, być może? — odezwał się Castel.
Lucyan w milczeniu poruszył głową.
— Siądźże i opowiadaj nam, co zaszło od chwili, w której widzieliśmy się po raz ostatni... może straciłeś miejsce w fabryce Harmanta?
Labroue powtórnie potrząsnął głową przecząco.
— Nie stawiałbyś tego zapytania, mój Jerzy — rzekł Edmund Castel — gdybyś był obecny przed kilkoma dniami odwiedzinom panny Harmant w mojej pracowni. Mówiła mi o panu Labroue w najbardziej pochlebnych wyrazach, dając do zrozumienia, iż oczekuje go świetniejsza przyszłość nad dyrektorstwo robót w fabryce. Wyraźnie była tam mowa o wspólnictwie w zakładach milionera.
— W rzeczy samej... współka ta była mi proponowaną — rzekł Lucyan.
— Ależ to rzecz świetna! przechodząca wszelkie nadzieje! — zawołał Darier. — Od trzech miesięcy zaledwie pracujesz w fabryce Harmanta i masz już przed sobą współkę w perspektywie! — A może i małżeństwo... — rzekł Castel.
Lucyan zadrżał na te wyrazy.
— Na honor! — mówił młody adwokat — nie dziwiłoby mnie to wcale. Słowa panny Harmant, gdy mi mówiła o tobie, czynią możebnem to przypuszczenie. Gorące uczucie z jej strony dla ciebie było widocznem i ona to, jestem pewien, wymogła na ojcu, by cię przypuścił do wspólnictwa w fabryce. No! wyznaj Lucyanie! — kończył żartobliwie — nie nadmieniałże ci Harmant co o małżeństwie?
— Mówił mi o tem...
— Zatem wybornie, mój przyjacielu! Oto wiadomość, która prawdziwie mnie uszczęśliwia! Witam w tobie przyszłego milionera! Kiedyż nastąpią zapowiedzi? ponieważ nie wątpię, żeś przyjął tę propozycyę.
— Przeciwnie... odrzuciłem!
— Odrzuciłeś?! — zawołał Jerzy — ależ to szaleństwo!
— Źle sądzisz... — odrzekł smutno Labroue.
— Ach prawda! — zapomniałem, że inną kochałeś.
— I kocham całą ma duszą, mimo, iż obowiązek nakazuje wyrzec mi się tej miłości. Pytałeś mnie przed chwilą, czy nie jestem cierpiącym... a więc tak! cierpię, o ile człowiek najciężej cierpieć może, a cierpię z przyczyny owej miłości, która była mem szczęściem... moją radością!
— Nic nie rozumiem — rzekł Jerzy. — Jeśli prawdziwie kochałeś, najświetniejsze widoki przyszłości i majątku nie powinny cię odwieść od tego. Własne, osobiste szczęście przedewszystkiem, a znajdujemy je, mój drogi, częściej w mierności niźli w bogactwie...
— Powtarzam ci, że nie powinienem kochać Łucyi — szepnął z boleścią młodzieniec.
— Ależ dlaczego?
— Fatalność mi tego zabrania... Pomiędzy Łucyą a mną, stanęła, jak opoka, zbrodnia... krew... krew... mojego ojca!
Edmund Castel drgnął, zaciekawiony.
— Co ty powiadasz? — zawołał Darier, przesuwając ręką po czole.
— Łucya jest córką Joanny Fortier... kobiety skazanej za zamordowanie mojego ojca.
Jerzy oniemiał, oszołomiony temi słowy. Edmund tknięty, jak iskrą elektryczną, zerwał się z miejsca.
— Ta, którą kochasz, byłażby córką Joanny Fortier? — zawołał. — Jestżeś tego pewien?
— Niestety, jaknajzupełniej!... miałem dowody w ręku i posiadam je jeszcze.
— Kto ci je dał?
— Pan Harmant.
Edmund Castel zadumał się głęboko.
— Pan Harmaut? — powtórzył — a zkąd je wydobył?
— Z merowstwa w Joigny, gdzie mamka Łucyi złożyła deklaracyę, oddając ją do przytułku dla opuszczonych dzieci w Paryżu.
— Lecz zkąd mu przyszła myśl, ażeby Łucya mogła być córka Joanny Fortier? — pytał dalej artysta! — Jadąc do Joigny, dla szukania dowodów, które pragnął ci złożyć przed oczyma, potrzebował wiedzieć, iż Łucya byławychowaną w Joigny... Zkąd mógł o tem siedzieć?
— Nie odgaduję... nie wiem! — rzekł Lucyan, przykładając rękę do czoła. — Chwilami mieszać mi się w głowie zaczyna.
— Twierdziłaś niegdyś, iż wierzysz w niewinność Joanny w tej zbrodni?
— Tak, ale to moje przekonanie nie opiera się na żadnych podstawach. Sprawiedliwość ludzka potępiła wdowę Fortier, jako morderczynię mojego ojca. Mógł żebym więc wobec tego zaślubić jej córkę?
— Och! nigdy... nigdy! — zawołał Darier. — Wszelkie wahanie nie powinno mieć miejsca w tym razie. Zapomnij o Łucyi, zapomnij o niej na zawsze! panna Harmant kocha cię... tam przyszłość twoja... ożeń się z nią!
— Lecz Łucya umrze... ona nie przeżyje tego!
— E! nie sądzę, by można było umrzeć z miłości... Zresztą, cóż innego mógłbyś przedsięwziąć?
— Pragnąłby wyświetlić niewinność Joanny Fortier... zrehabilitować wobec świata tę nieszczęśliwą.
— Dobrze... lecz jakież posiadasz środki ku temu? Gdzie są dowody, którebyś mógł dostarczyć?... gdzie fakta, na których mógłbyś oprzeć żądanie powtórnej rewizyi tego kryminalnego procesu?
— Nie posiadam ich, niestety!
— Nic zatem rozpocząć nie jesteś w stanie?
— Gdybym mógł się widzieć z Joanną Fortier, być może, dostarczyłaby mi ona środków, których mi obecnie brakuje.
— Wiemy, iż uciekła z więzienia: przypuśćmy zatem, iż gdyby została schwytaną, mógłbyś się z nią widzieć — rzekł Jerzy. — cóż jednak z tego? Jeżeli przez dwadzieścia jeden lat nie zdołała dostarczyć dowodów swego uniewinnienia, zkąd mogłaby dostarczyć je dzisiaj? Okaż się mężnym... odważnym... bez wahania i rozmyślań przyjm fakta, jak się przedstawiają. Pomiędzy Łucyą a tobą wzniosła się nieprzełamana zapora, zapomnij więc o niej... ożeń się z córką Harmanta. Wszak potwierdzasz me zdanie, kochany opiekunie? — dodał, zwracając się do Edmunda Castel.
— Nie! — odrzekł krótko artysta. — Traf nieprzewidziany dozwolił spotkać się synowi Juliana Labroue z córką Joanny Fortier... z tego spotkania wyniknąć może nagłe uniewinnienie Joanny.
— A jeśliby to nie nastąpiło — rzekł Darier — Lucyan zniweczy swą przyszłość.
— Gdyby zaś nadszedł dzień, w którym Joanna zyska uniewinnienie, będzie żałował przez całe życie straconego szczęścia!
— Położenie jest okropnem! — szepnął Labroue — co czynić?
— Pozyskać zwłokę, dozwalając wierzyć Harmantowi, że kiedyś zaślubisz jego córkę, a jednocześnie w najgłębszej tajemnicy poszukiwać Jakóba Garaud, którego odnalezienie obecnie nie jest może niepodobnem...
— Miałżebyś pan posiadać jakie wskazówki w tym względzie? — zapytał żywo Labroue.
— Dotąd nie jeszcze... ale rozpocznę poszukiwania, na które liczę wiele, posiadając przyjaciół, zajmujących wysokie stanowiska w społeczeństwie... Ale powracam do tego, com ci, Lucyanie, mówił przed chwilą: Staraj się zyskać na czasie! Obecnie zaś pozwól, iż zadam ci jedno pytanie...
— Mów pan, proszę.
— Czy nie wiesz, jakim wynalazkiem głównie zajmował się twój ojciec w chwili, gdy go zamordowano?
— Moja ciotka niejednokrotnie mi powtarzała, iż ojciec mój spodziewał się zebrać wielki majątek za pomocą nowowynalezionej przez siebie maszyny do giloszowania.
Na te wyrazy Edmund Castel zmarszczył czoło pomimowolnie, zachowując jednak pozorną spokojność. Lekkie jedynie drżenie ust świadczyło o jego wewnętrznem wzruszeniu.
— Zatem był to jego jedyny i główny wynalazek? — pytał dalej.
— Ciotka o tym jednym tylko mi wspominała.
Rozmowę przerwało — wejście służącej z oznajmieniem, iż klienci oczekują na widzenie się z adwokatem. Edmund i Lucyan pożegnali Jerzego, rozszedłszy się na ulicy, przy bramie domu.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.