Podpalaczka/Tom V-ty/XXII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Podpalaczka
Podtytuł Powieść w sześciu tomach
Tom V-ty
Część trzecia
Rozdział XXII
Wydawca Nakładem Księgarni H. Olawskiego
Data wyd. 1891
Druk Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La porteuse de pain
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXII.

Obiad w pałacu, przy ulicy Murillo, miał być przygotowanym na siódmą godzinę. W domu tak dostatnio zaopatrzonym, jak dom Harmanta, dość było wydać rozkazy kierującemu kuchnią, by na razie utworzyć najwykwintniejszy obiad. Nie brakło czasu ku temu, jako też i środków zarówno i kucharz przyrzekł wytworzyć cuda, według dań, wskazanych przez córkę milionera.
Marya, kołysana słodkiemi złudzeniami, czuła się nad wyraz szczęśliwą. Niecierpliwość z jaką oczekiwała swe go przyszłego małżonka, ojca i zaproszonych przyjaciół zadowoloną została nareszcie. O wpół do siódmej powóz wjechał w pałacowy dziedziniec.
Dziewczę z rozpromienioną twarzą, uśmiechem na ustach wybiegło na najwyższy stopień wschodów, ku przyjęciu przybyłych. W kilku godzinach odzyskała nagle utracone siły.
Edmund Castel wstępował raz pierwszy w progi pałac, przemysłowca. Panna Harmant, ująwszy go pod rękę, pokazywała salony, a nadewszystko galeryę obrazów, jakie dotąd kierowana wskazówkami artysty zgromadzić zdołała.
Zaledwie owa wędrówka wewnątrz pałacu się ukończyła, wszedł kamerdyner świątecznie ubrany, oznajmując z ministeryalną powagą, iż obiad na stole. Uczta odbyła się dość wesoło, mimo, iż widniał pewien odcień przymusu na Harmancie, Lucyanie i Edmundzie.
Po obiedzie przeszli wszyscy do małego salonu, gdzie podano kawę, likiery i cygara. Około dziesiątej Harmant kazał podać sobie papier i pióra, a siadłszy obok Jerzego przy małym stoliku, rzekł do niego:
— Mój drogi adwokacie, nie odmów mej prośbie i zechciej nakreślić projekt kontraktu, jaki zaniosę jutro do notaryusza, a który podpiszemy za dni piętnaście.
— Jestem na pańskie usługi... — rzekł Darier, biorąc pióro z powagą. — Lecz nie ma potrzeby na teraz spisywania aktu w stałej i ostatecznej formie. Nie posiadam dokładnie technicznych wyrażeń notaryatu. Spiszę po prostu notatkę, jaką mu pan doręczysz, a z której niech on ułoży akt, według reguły.
— Właśnie... tego pragnę.
— A zatem, najprzód... — ozwał się Edmund Castel, paląc cygaro — trzeba wymienić nazwisko ojca narzeczonej, jej własne, oraz przyszłego małżonka.
— Ma się rozumieć... — rzekł Jerzy — racz mi więc szanowny kliencie podyktować swoje ze szczegółami.
— Paweł Harmant począł głośno milioner — syn Cezarego Harmant i Klary Dezyderyi Soliveau, jego małżonki, obojga zmarłych w Dijon, Côte d’Or 21-go Kwietnia 1832 roku; wdowiec, ożeniony z Noëmi Mortimer, urodzoną w Stanach Zjednoczonych Ameryki, w New-Jorku, mechanik, konstruktor i załaściciel, zamieszkały w Paryżu przy ulicy Murillo.
Edmund Castel słuchał z natężoną uwagą, notując sobie każdy wyraz w pamięci.
— Dobrze... — rzekł Jerzy — a teraz stan cywilny narzeczonej.
— Marga Noemi Harmant, córka Pawła Harmant i Noëmi Nortimer, zmarłej małżonki tegoż. Urodzona w New-Jorku w dniu 30-tym Czerwca 1864 roku.
— Doskonale! Zwróćmy się teraz do narzeczonego.
Lucyan jak we śnie pogrążony, a ulegający sile Edmunda Castel, powstał, dyktując:
— Lucyan, Julian Labrouè, urodzony w Alfortville, departamencie Sekwany, w dniu 9-tym Października, syn Juliana Adryana Labroue i jego małżonki Maryi Fertier, obojga zmarłych.
— Otóż skończone — rzekł młody adwokat. — Teraz, racz mnie pan powiadomić — dodał, zwracając się ku Harmantowi — jakie szczegóły chcesz pan zamieścić w kontrakcie małżeństwa? I z jakiem zastrzeżeniem wydajesz pan za mąż swą córkę?
— Pod regułą wspólności majątkowej, nadającej małżonkowi bezwzględną władzę zaufania. Wnoszę mej córce milion w posagu i uznaję, jako Lucyan Labroue wnosi zarówno milion, nie licząc w to jego gruntów w Alfortville.
— Lecz czemże ja panie zasłużyłem na tak wielki majtek, jakim mnie obdarzasz? — zawołał Lucyan powstając.
— Czem zasłużyłeś? — rzekł Harmant — zapewniam szczęście mej córce, to dla mnie wszystko!
— Prócz tego kontraktu — dodał — spiszemy pomiędzy sobą akt współki, połowa dochodów do ciebie należeć będzie... nic nie mów proszę... nie staraj się mnie przekonać, iż postępuję nazbyt wspaniałomyślnie względem ciebie. Myśl jeśli zechcesz, że czynię to wszystko dla mojej córki. No, a teraz podaj mi rękę Lucyanie, postanowione i zatwierdzone, nieprawdaż?
Młodzieniec ujął bezwiednie zlodowaciałą dłoń przemysłowca, nie zwróciwszy uwagi na ów szczegół.
— Rzeczywiście... — zawołał Edmund Castel — królewsko pan wyposażasz swą córkę, panie Harmant; cieszę się, iż zwracasz wspaniałomyślnie Lucyanowi to, co ów nędznik wydarł zabijając mu ojca!
Na słowa te Jakób Garaud zbladł nagle, szybkim ruchem jednakże pochylił się ku piszącemu przy stoliku młodemu adwokatowi, tak, iż artysta nie dostrzegł, zaszłej w nim zmiany.
— Otóż ukończyłem... — rzekł Darier, składając pióro. — Być może, iż pan masz mi wydać jeszcze jakie polecenie?
— Jedno... jedyne...
— Jakie?
— A to, że Lucyan Labroue dziedziczy majątek po żonie, wrazie, gdyby ta zmarła bezdzietnie.
— Zastrzeżenie to niepotrzebne — rzekł Jerzy — wynika ono samo ze wspólności majątkowej. Dobrze jednak, sądzę, byłoby ocenić zaraz wartość gruntów w Alfortville.
— Połóż pan cenę dwieście tysięcy franków.
— Lecz panie... nie warte one są tyle... — ozwał się Labroue...
Harmant dokończyć mu nie pozwolił.
— Proszę napisać to... — rzekł — oceniam je na dwieście tysięcy franków i jestem pewien, że się nie mylę.
Darier po zapisaniu powyższego szczegółu, począł czytać głośno projekt ślubnego kontraktu, nakreślony jasno, treściwie, jakiemu najbieglejszy notaryusz nie znalazłby nic do zarzucenia.
Edmund Castel słuchał, obserwując ukradkiem oblicze milionera, które mu się wydało być do tego stopnia spokojnem, iż się zawahał w swych podejrzeniach.
— Nie podobna, ażebym się mylił — myślał jednocześnie. — Gdyby ów człowiek nie był rzeczywistym Pawłem Harmant, nie śmiałby działać z tyle zuchwałą odwagą. Mimo to wszystko będę się starał rozjaśnić moje powątpiewania.
Odtąd, zaprzestano mówić o interesach, rozmowa inny obrót przybrała. Około dwunastej, artysta dał znak do rozejścia się.
— Nie zapominajcie, panowie — rzekł Harmant — że podpisanie kontraktu, nastąpi od dziś, za dni piętnaście... W dniu tym, będziemy oczekiwali na was z obiadem, poczem wieczorem nastąpi bal u mnie. Przyślę wam zaproszenia, dla was i dla waszych przyjaciół.
Przy pożegnaniu, Marya, podając rękę Lucyanowi, wyszepnęła z cicha:
— Do jutra... nieprawdaż? przy śniadaniu...
— Tak pani... — rzekł Labroue, składając pocałunek na jej ręku.
Pod siłą tego pocałunku dziewczę pokraśniało, a wraz suchy, ciężki kaszel wybiegł z jej piersi. Zatrzymawszy się, obecni, patrzyli na nią z politowaniem. Nic bardziej smutnego w rzeczy samej po nad “dok owego dziewczęcia, stojącego tak blisko upragnionego szczęścia, od którego dzieliła ją straszna dłoń śmierci. Młodzieńcy pożegnawszy się, odeszli.
— Otóż nareszcie jesteś szczęśliwą... — rzekł Harmant, okrywając córkę pieszczotami.
— O! tak, mój ojcze... bardzo szczęśliwą... Nadmiar szczęśliwą — odrzekła głosem przerywanym, ostrym, suchym kaszlem. — Ach!.. wielka ta, niespodziewana radość, odbiera siły... potrzebuję spoczynku co prędzej.
— Idź... spocznij... sen cię uspokoi. Podobnie gwałtowne wzruszenia podkopywały twe zdrowie... Lecz otóż skończyły się nareszcie... Zbliża się chwila spokojnego szczęścia... myśl o tem.
Tu uścisnąwszy swą córkę, odszedł do gabinetu, z brulionem kontraktu, nakreślonym przez Jerzego. Skoro tylko drzwi zamknął za sobą, wyraz jego twarzy nagle się zmienił, jak gdyby maska opadła z jego oblicza. Upadł na krzesło zgnębiony.
— Otóż i nowe niebezpieczeństwo! — szepnął w zamyśleniu. — W chwili, gdy Lucyan wchodzi w moją rodzinę, gdym zabił w jego sercu miłość dla Łucyi Fortier i wykopał wiekuistą przepaść pomiędzy niemi obojgiem, w chwili, gdy jego małżeństwo z mą córką, oddaje go w zupełności pod moją władzę zkąd, i dlaczego to straszne widmo przeszłości, nazwane Joanną Fortier, ukazuje się nagle przedemną? Edmund Castel, jak widzę, znał tę kobietę, a znał ją dobrze, skoro zdołał naszkicować jej postać, tak dziwnie podobną!.. Joanna Fortier, ta zbiegła z więzienia w Clermont, spotkać się z nim może... Wtedy on ją pozna!., może ją zbliżyć do Lucyana... a kto wie, czyli się nawet z sobą już nie widzieli? Owa kobieta, o której mówił Labroue... ta roznosicielka chleba, Eliza Perrin, której uderzające podobieństwo z Joanną, takie na nim sprawiło wrażenie, kto wie, czyli to nie jest taż sama Joanna, kryjąca się pod przybranem nazwiskiem? Ach! czyliż nigdy nie zaznani spokoju?.. — jęknął z rozpaczą — czyż wiecznie bojaźń i trwoga będą spędzały sen z moich powiek?
Tu wstawszy, przystanął w zadumie.
— Bojaźń? — powtórzył — ależ to szaleństwo!.. Czegóż miałbym się obawiać? Nazywam się Paweł Harmant... posiadam legalne papiery jakie przedstawię każdemu, ktoby mi się ważył powiedzieć:
Jesteś Jakobem Garaud, nie! nie... Jakób Garaud zmarł!.. Jakób Garaud nie istnieje. Jeden tylko z żyjących ludzi zna prawdę, a tym człowiekiem jest Owidyusz Soliveau. Za zbyt jednak ściśle jest on ze mną związany zbrodnią i interesem, aby mógł świadczyć przeciw mnie. Śmiało więc... prowadźmy sprawę do końca z odwagą... Trwoga, byłaby tutaj szaleństwem! Nie obawiam się nikogo... tak... niczego się nie obawiam!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.