Podpalaczka/Tom V-ty/XXI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podpalaczka |
Podtytuł | Powieść w sześciu tomach |
Tom | V-ty |
Część | trzecia |
Rozdział | XXI |
Wydawca | Nakładem Księgarni H. Olawskiego |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Jana Cotty |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La porteuse de pain |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Edmund Castel, odprowadziwszy ku drzwiom córkę milionera, wrócił do swojej pracowni. Jednocześnie Harmant podszedł ku Lucyanowi.
— Mój drogi chłopcze — wyrzekł ze wzruszeniem — czynisz mnie najszczęśliwszym z ludzi... najszczęśliwszym z ojców. Odtąd uważam Maryę za ocaloną. Obojętność twoja, zabijała ją! Widząc ją zwolna zbliżającą się do mogiły, umierającą... złorzeczyłem ci pomimowolnie. Och! wy panowie nie wiecie... nie macie wyobrażenia... — dodał, ocierając ręką łzy jakie mu z oczu płynęły, ile ja kocham to dziecię... dla mnie ona jest wszystkiem! radością... szczęściem... i życiem! Kocha Lucyana do szaleństwa... z trwogą oczekiwałem z jego strony wyroku ocalenia, a jeden Bóg wie tylko, ile cierpiałem w tej niepewności... Najcięższemu wrogowi nie życzę, by przebył mąk tyle! Dziś jednak to wszystko minęło... odżywam!.. dzięki wam... i tobie dzięki Lucyanie.
Labroue uścisnął bezwiednie prawie, podaną sobie rękę Harmanta, zapytując siebie:
— Jestże to sen?.. kiedyż nastąpi wreszcie przebudzenie?..
Jerzy Darier uczuł się być głęboko wzruszonym ojcowską miłością tego człowieka... miłością, jaka zdawała się przygniatać Lucyana. Edmund Castel, patrzył spokojny na tą całą scenę, myśląc w głębi:
— Czyliż podobna, aby ów człowiek, ogólnie szanowany i poważany, ów ojciec wzorowy, mógł być ostatnim z nędzników... nie... nie! ja chyba się mylę.
Przemysłowiec wkrótce odzyskał zwykłą spokojność.
— Dzień dzisiejszy... — rzekł — jest najszczęśliwszym dniem w mojem życiu! Wybaczcie memu wzruszeniu... radości oprzeć się nie byłem w stanie...
— Cieszę się, iż tyle szczęśliwa chwila, spoikała pana w mym domu... — rzekł Castel. — Oby ona była długotrwałą!.. — dodał z cicha.
To mówiąc, artysta zbliżył się ku obrazowi, pokrytemu płótnem zielonem, umieszczonemu na stalagach przy bocznej ścianie pracowni, z czego korzystając Darier, zapytał:
— Wykończyłeś nareszcie ów obraz opiekunie, który pozwoliłeś mi nazywać moim obrazem?..
— Prawie zupełnie, zostaje jedynie dopełnić parę drobnych szczegółów, a całość będzie gotową.
Harmant podniósłszy głowę, słuchał z uwagą.
— Mówicie panowie o nowem dziele, jakie wykończyłeś, kochany artysto? — zapytał.
— Niby nowym... wszak nie zupełnie...
— Jak mam to rozumieć? — Wykończam obecnie pracę, zaczętą przezemnie przed dwudziestu jeden laty.
— Jest to krajobraz jaki?
— Nie; raczej scena, nader dramatyczna, jaką, naszkicowałem z natury, na krótko przed śmiercią ojca Lucyana.
Harmant zadrżał na te wyrazy, lecz tak niepostrzeżenie, że artysta tego nie zauważył.
— Co pan powiadasz? — zapytał Labroue Edmunda.
— Szkicowałem tę scenę nazajutrz po spełnionej zbrodni w Alfortville, a kobieta, skazana za zabójstwo twojego ojca, jest główną osobą na tym obrazie. To mówiąc, Castel utkwił wzrok w przemysłowca.
Garaud stał zimny, obojętny, mimo, iż nerwowe drżenie wstrząsa nim całym.
— Mówisz pan, że Joanna Forùer jest główną osobą na tym obrazie — powtórzył Labroue.
— Tak... i zapewniam, iż podobieństwo jest zdjęte z całą ścisłością — odparł artysta.
Tu jednocześnie odrzucił płótno i obraz wyż opisany, ukazał się nagle przed oczyma obecnych. Wszyscy trzej utkwili wzrok w dziele mistrza. Edmund obserwował pilnie Harmanta. Dostrzegł zmarszczenie brwi jego i lekkie drżenie ust. Przemknęło to jednak z szybkością błyskawicy, poczem twarz przemysłowca przybrała zwykły wyraz spokoju.
— Scena ta, uprzytomnia chwilę — mówił malarz dalej — w której Joanna Fortier, schroniwszy się na probostwo de Chévry, do wuja Jerzego, została tamże przyaresztowana przez mera i żandarmów.
— A co znaczy to dziecko? — pytał milioner najspokojniej.
— Tem dzieckiem jest syn pani Darier, dzisiejszy adwokat, którego oto pan widzisz, przy nim stoi siostra proboszcza, ów mały konik tekturowy nie jest wymysłem fantazyi. Jest to zabawka, jaką pani Darier dała w podarunku swemu maleńkiemu synkowi.
— A więc... — zawołał Jakób Garaud, z przerażającą bezczelnością — a więc... widzimy kobietę, która uczyniła sierotą Lucyana!
— Tak, panie...
— Szczególny wypadek — mówił łotr dalej — który powiódł tę kobietę na miejsce, gdzie ty się znajdowałeś i który pozwolił ci odtworzyć postać tej nędznicy!..
— Tak, w rzeczy samej... — odrzekł artysta — zaiste, okoliczności nieraz dziwne wytwarzają sytuacye.
Lucyan nie spuszczał oczu z postaci Joanny, podczas, gdy Jerzy wpatrywał się w panią Darier, mniemaną swą matkę.
— Rzecz szczególna!.. — zawołał nagle Labroue.
— Cóż takiego?
— Uderza mnie tu pewne podobieństwo...
— Joanny Fortier z młodą dziewczyną, Łucyą, którą znasz, nieprawdaż? — mówił Edmund. — Nic w tem niema — dziwnego, ponieważ Łucya jest jej córką.
— Nie, o inne chodzi tu podobieństwo.
— O inne?
— Tak... mogę się mylić, ponieważ różnica wieku jest wielką... Idzie tu o kobietę przeszło pięćdziesięcioletnią...
— O jaką kobietę? — zapytał żywo Garaud.
— O pewną robotnice, której rysy twarzy wielce są zbliżonemi do oblicza tej oto postaci. Jest to uboga, ale poczciwa w bałem znaczeniu istota, która pod względem charakteru nic nie ma wspólnego z Joanną Fortier.
— Zamieszkuje ona w Paryżu?
— Tak... od bardzo dawna. Niegdyś mieszkała w Alfortville, gdzie jak powiada, znała mojego ojca.
— Czem się trudniła natenczas? — badał Harmant dalej.
— Tem co i obecnie, była roznosicielką chleba.
— A nazywa się?
— Lecz ja się mylę — mówił Labroue — wpatrując się lepiej, przyznaję mój błąd. Podobieństwo powstało być może wskutek natężonej mej wyobraźni, pomimo, iż ogólny wyraz twarzy dziwnie łączy z sobą obie te istoty.
Harmant pochyliwszy się nad obrazem, usiłował pokryć zmieszanie.
— To płótno... — myślał — zbyt wiele wspomnień w sobie zawiera... do mnie ono należeć powinno.
Edmund zapuścił na obraz zasłonę.
— Ów utwór pański, jest do sprzedania zapewne? — pytał milioner.
— Pozwól pan, iż zapytam, dlaczego badasz mnie o to?
— Uważam, iż praca to znakomita, utwór pierwszorzędnej wartością który byłby ozdobą mojej galeryi, ztąd chciałbym go nabyć.
— Nadaremnie, niestety!.. panie Harmant — rzekł Edmund z uśmiechem. — Zkąd w człowieku, który jak sam o sobie mówiłeś przed chwilą, nie zna się wcale na malarstwie, taki zapał do tego obrazu?
— To prawda... — odparł z lekkiem pomięszaniem przemysłowiec. — Pańskie to dzieło wywarło na mnie tak głębokie wrażenie... Gotów jestem kupić ten obraz chociażby za najwyższą cenę!
— Zachodzi ważna trudność... kochany panie.
— Jaka?
— Obraz ten już do mnie nie należy.
— Właściciel zgodziłby się może na ustąpienie takowego?
— Wątpię... czyli raczej, jestem pewien odmowy, z jego strony. Mój wychowaniec Jerzy Darier, nie posiadał ani portretu swej matki, ani portretu wuja, księdza Langier. Ofiarowałem mu w darze to płótno i jestem pewien, że za najwyższą sumę pieniędzy nie zgodziłby się na odstąpienie drogiej pamiątki rodzinnej.
— Masz słuszność, mój opiekunie! — zawołał Darier. — Żałuję, iż święty obowiązek nie pozwala mi spełnić życzenia pana Harmant, sądzę wszak, iż uczucia jakiemi przejętym się być czuję, usprawiedliwią mnie przed nim zupełnie.
— Rozumiem... — odrzekł niechętnie Garaud — lecz razem żałuję, iż podobnie piękne dzieło z rąk mi się wymyka... nie mówmy o tem więcej. A teraz panowie... — dodał — czekając na obiadową godzinę, możebyśmy użyli razem przejażdżki po lesie?
Wszyscy trzej przyjęli ów projekt, a jednocześnie służący wszedł z oznajmieniem, iż panna Marya przysłała powóz, który oczekuje przed domem.
— Otóż składa się doskonale! — zawołał Harmant z przybraną wesołością. — Nie będziemy potrzebowali szukać na mieście wehikułu, mogąc się w moim we czterech pomieścić wygodnie. Jedziemy tedy do Kaskady.
— Lecz pozwolicie mi przed tem zmienić ubranie — rzekł malarz — powrócę za chwilę.
I przebierając się w przyległym pokoju, myślał sobie:
— Ten człowiek na seryo wydaje mi się być podejrzanym. Po kilkakrotnie dostrzegłem zmianę w jego fizyognomii, mimo, iż posiada zadziwiającą władzę panowania nad sobą. Jest to łotr ostatniego rodzaju!.. mam to nie zbite przekonanie... brak mi jednakże dowodów... zkąd je odnaleść? Nie traćmy nadziei!..
Podczas przebierania się Edmunda, Harmant mimo silnego wstrząśnienia jakie mu sprawiła cała ta scena, usiłował rozmawiać swobodnie z Jerzym i Lucyanem. Mówił głośno, czyniąc cudowne projektu na przyszłość dla swego zięcia i córki. Widział podźwigniętą z popiołów fabrykę w Alfortville i postanowił, aby z początkiem przyszłego tygodnia zajął się Lucyan przygotowaniem potrzebnych ku temu planów.
Wejście Edmunda Castel, przerwało rozmowę, jaka torturowała Lucyana. Opuściwszy we czterech pracownię, wsiedli do powozu, jadąc do Bulońskiego lasku.