Podpalaczka/Tom V-ty/XXVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podpalaczka |
Podtytuł | Powieść w sześciu tomach |
Tom | V-ty |
Część | trzecia |
Rozdział | XXVIII |
Wydawca | Nakładem Księgarni H. Olawskiego |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Jana Cotty |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La porteuse de pain |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Przybywszy do sąsiedniej restauracyi, zażądali oddzielnego gabinetu, w którym kazali sobie podać obiad.
— Cóż teraz robisz? czem się zajmujesz? — pytał Harmant swojego towarzysza.
— A! wiodę życie rozkoszne! — odrzekł Soliveau — gram zapamiętale!
— Jesteś więc niepoprawnym...
— Cóż chcesz? Jedni lubią kobiety, drudzy podróże, inni zbieranie fatałaszków, albo kosztownych szpargałów; ja lubię grę! To jedno jest mnie tylko w stanie rozweselić...
— I rzecz naturalna... przegrywasz?
— Omyliłeś się... wygrywam właśnie.
— Dużo?
— E!... tak... niewiele. Mądrzejszy jestem wszakże niż kiedyś... Nie zapalam się już... gram z pomiarkowaniem... z rozwagą, jak człowiek baczny przedewszystkiem na swój własny interes.
— Wkrótce więc zostaniesz może bogatym?
— Głupie zapytanie!... Gram dla zabawy, a nie zbogacenia się. Zresztą, na co mi bogactwo, gdyś ty bogatym, mój drogi kuzynie! Ale... co do tego właśnie, miałem pisać do ciebie, byś mi nadesłał z góry jednomiesięczną mą płacę.
— Wyliczę ci ją dziś, jeśli zechcesz?
— Wybornie! mocno ci będę obowiązanym.
— Pewien szczegół jednak zastanawia mnie... — rzekł Harmant.
— Cóż takiego?
— Dlaczego wygrywając, potrzebujesz zaliczki odemnie?
— Życie posiada tajemnice, których zgłębiać nie należy — rzekł łotr z powagą.
Prowadząc powyższą rozmowę, Owidyusz zajadał żarłocznie, podczas kiedy milioner przeciwnie, zaledwie potraw kosztował.
— Ach! ale dlaczego ty nie jesz? — pytał, spostrzegłszy to, Soliveau. — Czyliż, do czarta! znów pojawiło się coś na twej drodze?
Harmant rzucił okiem na drzwi gabinetu, upewniając się, czy były szczelnie zamknięte, a potem, nachyliwszy się ku swemu towarzyszowi wyszeptał zcicha:
— Lękam się, byśmy tym razem nie zostali zgubieni bez odwołania!
Owidyusz upuścił widelec, na którym niósł kąsek do ust i spojrzał z trwogą na mówiącego.
— Co ty mi śpiewasz? — zawołał — co... co... co znowu?
I nagle sposępniał, przypomniawszy sobie Amandę.
— Mówię prawdę... — rzekł przemysłowiec.
— Może odkryto, że mieliśmy interes, popełniając ów zamach na Łucyę? — pytał Soliveau ze drżeniem.
— Nie!
— Cóż więc u czarta? Nie trzymaj mnie na mękach, mów jasno!
— Trzy słowa rozwiążą ci wszystko... Joanna jest w Paryżu.
— Joanna Fortier?
— Tak!
— A! do kroć piorunów!
— Odnalazła swą córkę...
— Czy być może?
— Zdaje ci się to niepodobnem... a jednak tak jest istotnie.
— Może się łudzisz fałszywą wiadomością w tym względzie?
— Żadna wiadomość zakomunikowaną mi nie została... Spotkałem tę kobietę u Jerzego Darier, mojego adwokata.
— I poznała cię? — wyjąkał, bledniejąc Soliveau.
— Na szczęście, nie... lecz jej obecność w Paryżu grozi nam najwyższem niebezpieczeństwem. Że nie poznała mnie wczoraj, nic to nie znaczy... Zły los może ją stawić powtórnie na mojej drodze, a wówczas poznać mnie może... Pomyśl więc, jaki ztąd skandal... jaka zguba dla nas obu!
Owidyusz wybuchnął śmiechem.
— Czyś ty zwaryował? — wykrzyknął Garaud, spoglądając nań ze zdumieniem.
— Tak... śmieję się pomimowolnie z przestrachu; jaki coraz częściej ogarnia cię teraz, mój stary! Ależ zastanów się. jeżeli stojąc twarz w twarz, nie poznała cię, wszelkie niebezpieczeństwo minęło, nie masz się czego obawiać.
— Powtarzam ci... że nie poznawszy mnie wczoraj, jutro poznać może.
— Zapewne... gdybyśmy temu zapobiedz nie zdołali..
.
— Posiadasz więc jaki sposób?
— Ma się rozumieć... jasny jak słońce!
— Mów-że... mów prędzej, bo oszaleję! — zawołał Garaud, chwytając się za głowę!
— Na honor! żal mi cię, mój stary... klepki w głowie osłabły ci widocznie — mówił żartobliwie Soliveau. — No, no! nie lękaj się... — dodał — licz na mnie. Joanna Fortier, jak mówisz, tedy znajduje się w Paryżu, jesteś tego pewien, ponieważ ją widziałeś... Ma się rozumieć, iż zmieniła nazwisko?
— Tak... nazywa się Elizą Perrin.
— Gdzie mieszka?
— Nie wiem... najpewniej jednak znaleźć ją można u Łucyi.
— Przy ulicy Bourbon, numer 9-ty; znam ten dom. Czemże się ona zajmuje?
— Jest roznosicielką chleba.
— Co zmuszają przez dzień cały do chodzenia po ulicach i drogach! Do czarta! potężnie obawiać się musi, ponieważ rysopis jej rozesłano na wszystkie strony i pierwszy lepszy agent policyjny do ciupy wsadzić ją może, zkąd powtórnie zaprowadzą ją do więzienia, z którego na świat nie wyjrzy już więcej... Uspokój się! — dodał, uderzając Harmanta po ramieniu — rzecz składa się jaknajlepiej, wypijmy oto butelkę starego burgunda, zebranego z ojczystych naszych winnic... Od jutra przestanie cię już trwożyć widmo Joanny.
— Cóż więc zamyślasz uczynić?
— Ja... nic, ale ty coś zrobisz?
— Ja? — zawołał Garaud z niepokojem.
— Naturalnie! Napiszesz najpiękniejszym kolorowym atramentem list do prokuratora z powiadomieniem, że tak nazwana Joanna Fortier zbiegła z więzienia w Clermont, tuła się po Paryżu pod nazwiskiem Elizy Perrin i że znaleźć ją można w mieszkaniu jej córki Łucyi przy ulicy Bourbon pod dziewiątym numerem. Podpisem stwierdzać tego nie masz potrzeby.
— Nie! ja tego nie napiszę... napisać nie mogę!... — zawołał Jakób Garaud.
— Dlaczego?
— Ponieważ natychmiast oskarżonoby mnie o zaaresztowanie Joanny.
— Kto taki?
— Jerzy Darier. Chciałem ją u niego przytrzymać, sprowadzić policyę, nie pozwolił mi tego uczynić, stanął w jej obronie.
— Ach! więc to ten dyabelski adwokat ją proteguje? Ciekawa musiała być scena, gdyś się z nią spotkał a niego, opowiedz-że mi to szczegółowo.
Harmant przedstawił w krótkości spotkanie swoje z Joanną, czego słuchając, Owidyusz drapał się w ucho zasępiony.
— Zważ więc sam — kończył milioner — iż niepodobna mi jej obecnie oskarżać; byłaby to wielka nieroztropność z mej strony. Jerzy Darier, posłyszawszy o przy aresztowaniu roznosicielki, o czem dzienniki natychmiastby opublikowały, odgadłby w jednej chwili, żem ja sprawcą tego. I tak już znalazł dziwnem, kiedym ją u niego chciał przytrzymać. Podejrzenia zrodziłyby się w jego umyśle... nie! tego czynić niepodobna! Joanna mogłaby nawet wymknąć się z pod poszukiwań, przybiedz go prosić o schronienie i opiekę... Łucya mogłaby spotkać Lucyana Labroue, towarzysząc matce do adwokata... Co począć? — sam nie wiem... Widzę wokoło siebie zamieszanie... przeczuwani niebezpieczeństwo, a to przeczucie mnie nie myli! Zdaje mi się, że wokoło i przeciw mnie tworzy się liga, groźniejsza z każdym dniem, z każdą godziną! Lucyan Labroue wierzy w niewinność Joanny... wątpi o śmierci Jakóba Garaud... Jerzy. Darier, siostrzeniec Księdza, u którego Joanna przyaresztowaną została, podziela to zdanie. Malarz, Edmund Castel, równie takiegoż jest zapatrywania. Według nich wszystkich, Jakób Garaud istnieje... on żyje, a Joanna Fortier cierpi to, co on cierpieć powinien.
— Dlaczego jednak ci ludzie mieszają się w to, co do nich nie należy? — wyszeptał Soliveau; — jakaż prostacza niedyskrecya z ich strony!
— Jednej rzuconej iskry potrzeba wśród tych ciemności — mówił dalej Harmant — a przeszłość wybuchnie nakształt wulkan! Jedno nieroztropnie przez kogoś wymówione słowo, a zgubieni jesteśmy oba! I trzeba, aby to właśnie działo się w chwili, gdy Lucyan ma wejść w moją rodzinę, czem zmusiłbym go do milczenia, jeśliby nie chciał, aby część mojej hańby spadła na niego. Uledz rozbiciu u portu... przy brzegu., to straszne... to mnie pognębia, zabija!
I z gestem obłąkanego, przemysłowiec chwycił się za głowę obiema rękami.
— Rozpatrzmy tę sprawę zwolna, spokojnie... — wyrzekł Owidyusz. — Dlaczego przed czasem trwożyć się urojonemi widmami? Położenie nie jest jeszcze tak rozpaczliwem, jak ty je sobie przedstawiasz. Katastrofy, jakie przewidujesz, wybuchnąć mogą... przyznają... ale też i przeciwnie, rzecz cała inny obrót wziąć może. Joanna mówić będzie chciała, to pewna... Ale cóż powie? że jest niewinną?... Wciąż jedno bez poparcia i dowodów. Powtarzała to już po tysiąc razy aż do znudzenia, a mimo wszystko została zawyrokowaną na więzienie. Może cię poznać, jak twierdzisz... zgoda, ależ i ty masz język i możesz odpowiedzieć: „Ta kobieta kłamie!... Jakób Garaud umarł oddalona. Ja jestem Pawłem Harmant, na poparcie czego legalne dowody złożyć mogę.“
— Eh! — zawołał przemysłowiec, machnąwszy ręką — skoroś ty odkrył, że Paweł Harmant umarł w Genewie, dlaczegóżby inni wyświetlić tego nie mogli?
Logiczna ta uwaga nie dopuszczała zaprzeczenia; Owidyusz zamilkł, pogrążony w dumaniu.