Podpalaczka/Tom VI-ty/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podpalaczka |
Podtytuł | Powieść w sześciu tomach |
Tom | VI-ty |
Część | trzecia |
Rozdział | II |
Wydawca | Nakładem Księgarni H. Olawskiego |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Jana Cotty |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La porteuse de pain |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— On... Jakóbem Garaud!.. On.. mordercą Juliana Labroue? — powtarzał Jerzy, oszołomiony tem nagłem odkryciem — lecz zkąd to wnosisz na Boga?
— Wszystko mi tego domyślać się każę. Osobistość owego mechanika, milionera od pierwszej chwili, dziwnie wydała mi się być tajemniczą. Ta jego podróż do New-Jorku, to jego małżeństwo z córką Mortimera, ten jego wielki majątek tak szybko nabyty, a nadewszystko te plany maszyny do giloszowania, na których Julian Laoroue zakładał całą swą przyszłość i wielkie bogactwo, niektóre szczegóły jego życia, postępowanie jego tak nikczemne i okrutne względem biednej Łucyi... jego uporczywość w doprowadzeniu Lucyana do małżeństwa z Maryą... odkrycie tego dowodu zbrodni Joanny, skutkiem którego wykopał przepaść pomiędzy Łucyą i Lucyanem; wszystkie te szczegóły przekonywają mnie niewzruszenie, iż Paweł Harmant jest nędznikiem... łotrem ostatniego rodzaju!.. A mimo tego, nie posiadam dowodów na potwierdzenie zbrodni z jego strony, wszystko z dymem idzie... wszystko się w około mnie rozprasza. Jestem zmuszony przyznać sam sobie, żem nic nie odnalazł przeciw temu człowiekowi! Z mych poszukiwań nawet wynika, że on nosi właściwe swoje nazwisko, że ukończył szkołę w Chalons z chwalebnemi świadectwami, że posiadając wielkie zdolności mógł stać się sławnym wynalazcą, jakim go widzimy! I otóż moje podejrzenia, zamiast obrócić się przeciw niemu, na jego korzyść przemawiają! I ja... ja będąc w głębi duszy inaczej przekonanym, zmuszony jestem w obec tego przyznać bezsilnie, że on działa w tem wszystkiem zaślepiony ojcowską miłością... Że to wszystko, co dotąd uczynił, jedynie dla swojej córki to zrobił!
— Ale któż mu dostarczył ów dokument autentyczny, jakiego użył przeciw Łucyi? — pytał Darier.
— Mój drogi... od razu pragniesz rozświetlić punkt najciemniejszy — odrzekł artysta. — Przedemną staje to wszystko, nieprzeniknioną mgłą pokryte.
— Nie odnalazłeś więc prawdy?
— Jestem bliskim jej odkrycia... Posłuchaj! Tu Edmund Castel opowiedział o swych staraniach, czynionych w Joigny i Bois-le-Roi.
— Któż jednak być może owym baronem de Reiss? — zawołał Jerzy po wysłuchaniu opowiadania swego opiekuna.
— To właśnie kwestya, jakiej rozwiązać nie jestem I w stanie, a w obec której tracę ślad wszelki i gdzie pomimo nabytej pewności, że Harmant jest rzeczywistym Pawłem Harmant, zostaje mi w głębi duszy wątpliwość, jakiej pokonać nie jestem w stanie. Tu na tym punkcie, światło zagasło mi nagle, brodzę na los szczęścia... w ciemnościach. Jakiż, bo nie wytłomaczony węzeł łączy Harmanta z owym baronem de Reiss, z Duchemin’em, owym nędznikiem, złodziejem i z tą nikczemną Amandą? To przedewszystkiem zbadać by trzeba, a nieszczęściem nie posiadam sposobów ku temu.
— Proszę jednakże... powiedz mi mój opiekunie — zaczął Darier — dlaczego zadajesz sobie tyle trudu w rozświetleniu tej całej historyi, która bądź co bądź z bliska cię nie obchodzi?
Edmund Castel spojrzał na mówiącego, lecz nic nie odpowiedział.
— Przypuszczasz więc, że Eliza Perrin, owa roznosicielka chleba — zapytał po chwili milczenia — byłaby rzeczywiście Joanną Fortier?
— Wiele szczegółów każę mi w to wierzyć.
— Czy wiesz gdzie ona mieszka?
— Nie wiem... łatwoby jednak było od Łucyi dowiedzieć się o tem.
— To prawda.
— Chciałbyś się z nią widzieć?
— Nie — odparł krótko Edmund — na co się to przyda?
— Mogłaby ona może udzielić jakich objaśnień?..
— Jakich? powiedz mi. Skoro w obec sądu nie zdołała udowodnić swej niewinności w tej zbrodni i dziś zarówno nie będzie mogła tego uczynić. Nie myślmy o tem więcej... Sądziłem, że pochwycę jakiś dowód... wymknął mi się on! Wszystko więc zatem skończone!
— Odstępujesz zatem opiekunie od swego zamiaru?
— Konieczność mi to nakazuje.
— I nie będziesz się starał odnależć tego barona de Reiss, który jednym wyrazem, mógłby rozwiązać zagadkę?
— Nie!.. przynajmniej na teraz.
Mówiąc tak, Edmund krył prawdę, miał ważne powody, aby jej nie odsłonić swojemu wychowańcowi.
Gdy wyszedł od Jerzego, jedna stała, niewzruszona myśl opanowała jego umysł... Odszukać za jakąbądź cenę owego barona de Reiss.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Połączmy się z Raulem Duchemin. Bytność Edmunda Castel w Bois-le-Roi dała nam poznać, że były urzędnik merostwa w Joigny, wyjechał do Paryża. Zupełnie zdrów i zaopatrzony pięcioma tysiącami franków, jakie otrzymał od Towarzystwa dróg żelaznych, tytułem odszkodowania za otrzymaną ranę, Duchemin w podróż pośpieszył. W przeddzień dnia tego napisał do Amandy, iż przyjmuje uprzejme z jej strony zaproszenie i korzystać będzie z jej gościnności. Jakoż za przybyciem do Paryża udał się na ulicę des Dames w Batignolles, gdzie nań oczekiwała już szwaczka pani Augusty.
Tak Duchemin, jak i Amanda, nie zapomnieli o planach zemsty, żywionych przeciwko Owidyuszowi Soliveau, pseudo-baronowi de Reiss. Gorąco pragnęli dowiedzieć się, kim był rzeczywiście ów człowiek, w którego rękach znajdowały się obciążające ich ciężko dowody.
Duchemin zrozumiał, ale niestety zapóźno, do jakiego stopnia kompromitowała go kradzież, spełniona w archiwum merostwa. Jedynem jego marzeniem obecnie było odebranie owego dokumentu, świadczącego o złożeniu Łucyi do przytułku, praż wekslu ze sfałszowanym podpisem. Amanda również żywo pragnęła odzyskać podpisane zeznanie u pani Delion, modniarki w Joigny. Ufała, iż przy pomocy stosunków wiążących Owidyusza z przemysłowcem Pawłem Harmant, odnajdzie bez trudu podrobionego barona de Reiss.
Szwaczka pan Augusty, była kobietą mściwą i zawziętą. Owidyusz otruć ją usiłował, co więcej wykupił na nią wyrok, jakim mógł zgubić ją każdej chwili. Podobne rzeczy nie wybaczają się nigdy. Amanda przeto zaprzysięgła mu zemstę, od jakiej nic w świecie odwieśćby jej nie zdołało. W dniu więc przybycia Duchemina bez straty czasu, zaczęła o tem rozmowę.
— Jesteś gotów działać przeciw wspólnemu naszemu wrogowi? — pytała.
Raul, jak wiemy, słabego charakteru, ulegający łatwo obcym wpływom, twierdząco odpowiedział.
— Dobrze! — zawołała Amanda — działać więc poczniemy.
— Lecz w jaki sposób?
— Przedewszystkiem trzeba nam śledzić tego człowieka, a skoro go odnajdziemy, chodzić krok w krok za nim... stać się jego cieniem, ażeby odkryć gdzie mieszka.
— A skoro dowiemy się o tem?
— Znajdziemy sposób wejścia do niego, przeszukania w jego sprzętach i zabrania naszych papierów. Gotówże będziesz robić, co ci rozkażę?
— Wszystko.
— I posłusznym mi będziesz bez wahania?
— Jak żołnierz pruski swemu oficerowi!
— No! w takim razie wszystko pójdzie dobrze! Jestem pewną, iż ów Owidiusz Soliveau zostaje w stosunkach z ojcem Maryi Harmant. Dowodem tego, jest akt przez ciebie wydany, jaki on dostarczył przemysłowcowi. Potrzeba jest zatem umieścić się na czatach w Courbevoie, w okolicach fabryki, lub w Paryżu, w pobliżu pałacu, przy ulicy Murillo. Później, czy wcześniej Soliveau przyjdzie do swego wspólnika. Trzeba tam tylko śledzić wytrwale, a sposobność się zdarzy; musisz więc na ten cel odtąd poświęcić dnie całe. W chwili, gdy Owidynsz, którego znasz, wyjdzie od Harmanta, pójdziesz za nim, czego jabym uczynić nie mogła. Jeżeli Harmant nie przyjmuje go u siebie, w takim razie, przywścić można, iż bywa on pewnie u niego. Musisz więc zarówno śledzić kroki milionera... powiadomić się o wszystkich jego zwyczajach... Wiedzieć gdzie chodzi... co robi.
— Będzie to niezbyt wygodnem...
— Niewygodnem i długiem być może, lecz cóż to znaczy w obec nadziei wyzwolenia się z pod władzy tego nędznika i zemsty naszej ponad nim.
— Nigdy nie widziałem Pawła Harmant, a chcąc go śledzić, znać go przedewszystkiem potrzeba.
— Pójdź wczesnym rankiem na ulicę Murillo i czekaj, aż wyjdzie z pałacu, udając się do Courbevoie.
— Dobrze... jutro to uczynię.
— Odebrałeś wynagrodzenie z towarzystwa dróg żelaznych?
— Odebrałem... Może potrzebujesz pieniędzy? — Bynajmniej, obecnie nie potrzebuję ich wcale i w połowie chcę dzielić twoje wydatki. Oto są moje oszczędności — dodała, otwierając szufladę stolika. — Pochodzi to od barona de Reiss... możesz brać, ile ci tylko potrzeba będzie.
— Wiesz co? załóżmy wspólną kasę — rzekł Raul — dołączę moje pieniądze do twoich.
I umieścił swe pięć tysięcy franków w szufladzie, dając dowód najzupełniejszego zaufania, które głęboko wzruszyło młodą szwaczkę. Nazajutrz po zgoleniu wąsów i faworytów, aby nie zostać za pierwszym rzutem oka przez Owidyusza poznanym, gdyby się z sobą spotkali, Raul Duchemin udał się na umówione stanowisko przy ulicy Murillo, naprzeciw pałacu przemysłowca. Zaledwie tam przybył, gdy otworzono główną wjazdową bramę, przez którą dostrzegł w dziedzińcu oczekujący zaprzężony powóz. Paweł Harmant, trzymając w lewem ręku tekę napełnioną papierami, zszedłszy ze schodów, wsiadł do powozu, wołając na stangreta:
— Do Courbevoie.
Woźnica poruszył lejcami; powóz, wyjechawszy z dziedzińca, przebiegł szybko przed Duchemin’em i zniknął, lecz Raul zdołał przypatrzeć się postaci milionera, aby utrwalić ją w swej pamięci. Pośpieszywszy na najbliższą stacyę fiakrów, wsiadł w pierwszy z brzegu, rozkazując wieść się również do Courbevoie.