Podpalaczka/Tom VI-ty/XVIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Podpalaczka
Podtytuł Powieść w sześciu tomach
Tom VI-ty
Część trzecia
Rozdział XVIII
Wydawca Nakładem Księgarni H. Olawskiego
Data wyd. 1891
Druk Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La porteuse de pain
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVIII.

— Widziałeś się pan z moją córką? — pytał milioner.
— Tak jest — rzekł Edmund; — panna Marya powiedziała mi, że pan przez dzień cały pozostaniesz w fabryce.
— Było to moim zamiarem... w rzeczy samej. Mam bowiem notaty do klasyfikowania... cały stos notat.
— Przeszkadzam więc panu być może?
— O! nie... bynajmniej. Klasyfikowanie to odłożyć można; pańskie odwiedziny podczas mych robót będą dla mnie drogocennem roztargnieniem.
— Postanowiliśmy razem dziś obiadować — rzekł Castel.
— U mnie — odparł Harmant.
— Nie; panna Marya powiedziała, że pan nie powrócisz; nieprzygotowaną jest zatem.
— Miałem rzeczywiście być tego wieczora u jednego z mych klientów w ważnym interesie, odebrałem jednak telegram, którym zmienił mój zamiar.
— Tembardziej mam nadzieję, że przyjmiesz pan moje zaproszenie. Wróciwszy do Paryża, udamy się do restauracyi. Lucyąn mi przyrzekł swe towarzystwo. Uprzedzam pana, panie Harmant, iż odmawiając, wielkąbyś mi pan przykrość uczynił.
— Przyjmuję zatem... cały mój wieczór do was należy.
— Dziękuję... — odrzekł artysta.
Lucyan wyszedł z gabinetu, aby się zająć swą pracą.
— Oprowadzę pana po warsztatach — odezwał się Harmant; — pokażę ci wszystko nie przepuszczając najmniejszego szczegółu.
— Mocno panu będę za to obowiązanym.
Gdy obaj mieli wychodzić, ukazała się odźwierna z telegramem w ręku.
— Depesza do pana — wyrzekła.
Harmant odebrał kopertę.
— To nasz telegram... — pomyślał Edmund.
— Pozwolisz pan, że przeczytam? — pytał uprzejmie milioner.
— Proszę o to... niechaj że moja obecność nie sprawia panu różnicy.
Jakób Garaud, zbliżywszy s ę do okna, rozdarł kopertę telegramu. Czytał, a jego oblicze widocznie się zasępiało.
Edmund ukradkiem go obserwował.
— Co to znaczy? — myślał milioner, chowając papier do kieszeni. Dziś rano odwołał schadzkę, a teraz naznacza mi inną?... Coś się znów dzieje...
— Pan się zaniepokoiłeś? — pytał Edmund Castel: — czyżby jaka niepomyślna wiadomość być może?...
— Tak, w rzeczy samej... nieprzewidziana, a ważna okoliczność zmusza mnie do odwołania przyjętego przed chwilą zaproszenia. Muszę być nieodmiennie o dziewiątej wieczorem u jednego z mych klientów.
— I będziesz pan mógł być, nie zmieniając naszego projektu — rzekł malarz. — Obiadować będziemy punkt o szóstej godzinie, w tej stronie miasta, gdzie pana powołuje interes, a w pół do dziesiątej opuścisz nas, aby udać się do swego interesanta.
— Lecz...
— O! nie przyjmuję żadnych wymówek. — zawołał Castel, śmiejąc się wesoło: — obstaję przy mojem prawie. Nie pozbawisz mnie pan tak łatwo, jak sądzisz, przyjemności spędzenia paru godzin w swem towarzystwie.
— Co począć? poddaję się... lecz o w pół do dziewiątej pożywicie mi odejść...
— Rzecz postanowiona. W jakiej stronie miasta masz pan interes do załatwienia?
— W okręgu Saint-Lazare, na placu Europy.
— Znam tam w pobliżu dobrą restauracyę. Przybędziemy na pięć minut przed szóstą. O szóstej pan siądziesz do stołu i będziesz wolnym na czas oznaczony.
— Zgoda! Idźmy teraz zwiedzić warsztaty.
Harmant wprowadził artystę do wnętrza fabryki.
Edmund myślał wówczas:
— Przysiągłbym, iż powyższa schadzka jest tą, jaką mu oznaczyła nasza depesza z podpisem: „Owidyusz.“ Nie pójdzie on na plac Europy, ale gdzieś5 w okolicę tegoż... Zresztą, mało mnie to obchodzi. Raul Duchemin z oczu go nie straci; będzie szedł krok w krok za nim w oddaleniu!
Pozostawiamy Harmanta z artystą, oglądających szczegółowo fabrykę, aby się zwrócić do Duchemina. Czekał on całą godzinę w pobliżu bramy fabrycznej. Widział Edmunda Castel, wchodzącego w podwórze, spotykającego się z Lucyanem i wraz z nim znikającego.
— Wątpliwości nie ulega, iż Harmant jest w fabryce — rzekł Raul; — pójdę kupić obcęgi i powóz sobie sprowadzę.
Powrócił, przynosząc nietylko obcęgi, lecz ręczną piłkę, szrubsztak i dłuto.
— Ostrożność nie zaszkodzi... — myślał, polecając w sklepie obwinąć dobrze w gruby papier powyższe sprawunki.
Następnie poszedł na stacyę fiakrów, wynajął powóz na godziny, a położywszy pakiet przy sobie, polecił woźnicy zawieźć się na zwykłe miejsce swego posterunku, gdzie uzbroiwszy się w cierpliwość, czekał, paląc cygara. O piątej ujrzał Harmanta, wychodzącego z fabryki z Edmundem Castel i Lucyanem Labroue. Wszyscy trzej wsiedli do wynajętego przez artystę powozu, który czekał przed bramą.
— Jedź za tym powozem, przez most — rzekł Raul do swego woźnicy; — następnie wskażę cl drogę. Polecam ci jechać wciąż za nim i na chwilę go z oczu nie tracić. Dostaniesz za to dwadzieścia franków na piwo.
— Będę go śledził — odrzekł woźnica. — Ho! ho! za dwadzieścia franków nie uniknie on przedemną.
Powóz z wymienionemi wyżej osobami wjechał na most.
— Czy to ten? — pytał Raula powożący, nachylając się ku drzwiczkom.
— Ten — odrzekł młodzieniec.
— Dalej więc, w pogoń! wesoło!...
O trzy kwandranse na szóstą oba powozy zatrzymały się na placu Europejskim, o dwadzieścia kroków odległości jeden od drugiego. Trzej mężczyźni wysiadłszy z pierwszego fiakra, weszli do restauracyi. Duchemin wysiadł również, zapłacił woźnicy i wszedł do tegoż samego zakładu. Spojrzawszy wokoło po sali, nie dostrzegł tych, których szukał, przywołał więc posługującego.
— Czy są tu oddzielne gabinety? — zapytał.
— Są, panie, na pierwszem piętrze.
— Czy ta restauracya nie ma innego wyjścia, prócz tego na ulicę?
— Owszem, ma drugie wyjście na korytarz.
— A prócz tego żadnego innego?
— Żadnego, panie.
— Dziękuję za objaśnienie. Proszę podać mi obiad.
I zasiadł do stołu w punkcie, z którego mógł widzieć oba wyjścia, łączące się z sobą.
Zostawmy młodzieńca na tym posterunku, a wróćmy do Gospody piekarzów.
Brakowało kwandrans do dwunastej. Wszyscy, należący do składki na ucztę dla roznosicielki, stawili się w komplecie. Brakowało tylko głównej bohaterki, która jeszcze nie przybyła.
Amanda, od dziesięciu minut wróciwszy od pani Augusty z uzyskanym urlopem na całe popołudni«, weszła do gabinetu, gdzie Maryanna jej usługiwała.
— Nie zapomnij uczynić, coś mi przyrzekła — mówiła jej szwaczka.
— Bądź pani pewną, iż to uczynię bez wahania — odpowiedziała dziewczyna, poczem wróciła na salę.
Pomimo wrzawy i ożywienia, jakie panowały w zebraniu, Owidyusz uczuwał się dziwnie niespokojnym. Nie dojrzał osobistości, na które liczył, to jest agentów policyi, którzy przecież przybyćby powinni, na mocy przesłanej rano denuncyacyi, a których poznałby za pierwszem spojrzeniem. Spostrzegłszy przechodzącą Miryannę, zbliżył się do niej.
— A — cóż... włożyłaś nowe kolczyki? — zapytał.
— Jakto? nie widzisz pan? przypatrz się lepiej... zobacz, jak mi jest w nich ładnie.
Soliveau pochylił się, jak gdyby przypatrując kolczykom, a jednocześnie wyszeptał zcicha:
— Nie zapomniałaś o tem, co ułożyliśmy dziś rano?
— Nie... nie! bądź pan spokojnym. Moja karafka gotowa, podam ją po kawie.
I wezwana przez „właścicielkę, odbiegła.
Jednocześnie konduktor stacyi przewozowej wraz z wieśniakiem w podeszłym wieku weszli do sali. Soliveau zatrzymał na nich przenikliwe Spojrzenie i chmura smutku, pokrywająca jego oblicze, nagle się rozproszyła.
— Otóż agenci... — wyszepnął. — Kto inny dałby się uwieść ich przebraniu, mnie to jednakże nie złudzi. Mam wprawny rzut oka, prawdziwie amerykański. Teraz jestem pewien, wszystko się uda.
Nikczemnik ten odgadł. Dwaj nowi goście byli to w rzeczy samej Brichard i Montel, agenci, wysłani przez naczelnika policyi.
— Ho! ho! jak tu dziś gwarno u was i strojno... — rzekł ów przebrany wieśniak do Maryanny. — Czy nie przeszkodzi wam to podać nam śniadanie?
— Bynajmniej — odpowiedziała służąca; — proszę pójść za mną, wskażę stół, przy którym panowie siąść będziecie mogli.
I zaprowadziła ich w to miejsce, gdzie rano jadł śniadanie Owidyusz, w pobliżu okienka gabinetu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.