<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Podpalaczka
Podtytuł Powieść w sześciu tomach
Tom VI-ty
Część trzecia
Rozdział XXX
Wydawca Nakładem Księgarni H. Olawskiego
Data wyd. 1891
Druk Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La porteuse de pain
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXX.

— Jakóbem Garaud?! czy podobna? — zawołał Jerzy.
— Wszystko, co uczynił przeciwko twoim, aż nadto o tem przekonywa — odrzekł artysta. — Zresztą natychmiast przekonać się możesz.
— W jaki sposób?
— Posiadasz zapewne własnoręczne pismo owego wielkiego mechanika z Courbevoie?
— Mam! — wołał z pośpiechem młody adwokat. — Oto jego list!...
Tu wziął z biurka list milionera, w przeddzień pisany.
Edmund, pochwyciwszy go, wydal okrzyk tryumfu.
— Toż samo pismo! — zawołał. — Patrz.... najmniejsza wątpliwość tu nie istnieje! Przekonaj się, że Paweł Harmant jest Jakóbem Garaud, mordercą ojca Lucyana!
Labroue drżący, ogarnięty przerażeniem, chwycił się za głowę.
— I ten człowiek, wiedząc, kim byłem, chciał, abym zaślubił jego córkę?... Dlaczego? dlaczego?
— Dlatego, ażeby cię tem skrępował... aby cię zmusił do milczenia w chwili, gdy jaka nieprzewidziana okoliczność przeszłość jego odkryje.
— Ach! zbrodniarz... nikczemnik! I ja nie mogę go oddać w ręce sprawiedliwości!...
— Dlaczego?
— Broni go przedawnienie.
— Źle sądzisz! — zawołał Edmund Castel. — Przedawnienie istnieje za popełnione przezeń zbrodnie w Alfortville, to prawda; lecz usiłowania morderstwa, spełnionego na Łucyi i Joannie podpadają, pod karę prawa!
— Myślmy jednakże teraz o mojej matce... — przerwał Jarzy: — co się z nią stało?
— Odnajdziemy ją... wszak powiedziałem. Możemy teraz wszyscy otworzyć jej nasze ramiona i serca... — czcić ją i kochać — rzekł artysta.
— A względem Pawła Harmant, jak postąpić zamierzasz, opiekunie?
— Zechcecież usłuchać rad moich?
— Tak... tak! — zawołali razem.
— I ty, panie Raulu, podzielasz ich zdanie?
— Nieodmienie! — odparł Duchemin.
— Jedzmy więc...
Tu wszyscy razem, wyszedłszy z mieszkania Jerzego, wsiedli w dwa powozy, oczekujące przed bramą. Jerzy wraz z Łucyą zajęli fiakr jeden, Edmund z Lucyanem i Baniem w drugim się umieścili.
— Na ulicę Murillo! — zawołał Castel na woźnicę, a zwracając się do towarzyszów, dodał:
— Zatrzymamy się w drodze przed dystrybucyą.
Powozy ruszyły z miejsca i w kilka minut zatrzymały się przed sklepem tabacznym, gdzie Edmund Castel kupił arkusz stemplowego papieru.


∗             ∗

W przeddzień, wieczorem, a raczej tegoż samego dnia, Harmant wrócił do domu o godzinie pierwszej po północy, zdziwiony mocno i zaniepokojony niestawieniem się Owidyusza na umówioną schadzkę.
Zasnął dopiero nad ranem, a najstraszniejsze marzenia sen mu przerywały, ukazując Owidyusza Soliveau aresztowanego, z kajdanami na rękach, prowadzonego przez żandarmów. Widział również sam siebie na ławie podsądnych, a widma jego ofiar przesuwały się przed nim, rzucając mu nazwy podpalacza, mordercy, złodzieja.
Przebudziwszy się rano, skutkiem tych strasznych widzeń, czuł się złamanym na duchu i ciele. Wstawszy z łóżka, ubrał się prędko, usiłując rozumowaniem odegnać te okropne nocne wspomnienia i zwolna rozproszył je w rzeczy samej, myśląc o Owidyuszu jedynie. Był pewien, że Soliveau przyśle mu lada chwila depeszę, wyjaśniającą to wszystko.
Za zbyt wzburzony, ażeby się zająć w domu rachunkami, postanowił jechać do Courbevoie, celem dowiedzenia się, czy tam Soliveau czasem się nie ukazał. Około dziewiątej wyjechawszy do swego bankiera, podniósł sumę, przyrzeczoną swojemu wspólnikowi i wrócił do fabryki.
Żaden list, żadna depesza nie nadeszła. Oczekiwał jeszcze. Do jedenastej nic nie nadesłano; Garaud w najwyższej trwodze wrócił do Paryża.
Zastał Maryę bardziej cierpiącą niż kiedy; podczas jego nieobecności miała wyrzut krwi ustami; leżała owładnięta gorączką.
Wiadomość ta uderzyła najcięższym, ciosem w serce nędznika.
— Mieliżby doktorzy się omylić? — powtarzał; — czy podobna, aby to dziewczę umarło w tak młodym wieku?
Łzy z oczów płynęły mu pomimowolnie; daremnie powstrzymać je usiłował.
— Ukochane dziecię... ty cierpisz? — zapytał z przybraną spokojnością, wchodząc do jej pokoju.
— Tak... czuję się słabą... ale to przejdzie. Lecz ty mój ojcze... — dodała — widzę cię smutnym, zmienionym...
— Źle spałem tej nocy... mam silny ból głowy.
— Lecz zkąd? dlaczego?
— Niezwykle straszne marzenia sen mi przerywały.
— I ja również źle spałam — odpowiedziała Marya; — jakieś przerażające widma ukazywały mi się bezustannie.
— Spodziewam się, że w sny nie wierzysz? — odrzekł Jakób Garaud, uśmiechnąć się usiłując.
— Nie należałoby w nie wierzyć... a jednak były to sny straszne...
— Jakież one były... opowiedz...
— Dziwne, nieprawdopodobne rzeczy, lecz we snach jak wiesz mój ojcze, najdziwaczniejsze szczegóły przybierają nieraz rzeczywiste postacie.
— Cóż więc widziałaś?
— Ciebie.
— Mnie, w jaki sposób?
— Znajdowałeś się, mój ojcze, w więzieniu, oskarżony o zbrodnię...
Jakób Garaud zadrżał, lecz zapanował nad sobą, ukrywając trwogę.
— O zbrodnię? — powtórzył z przymuszonym uśmiechem. — Ach! widzisz sama, że to jest niepodobnem! I jakaż to miała być zbrodnia?
— Morderstwo!.. Lecz nagle obraz się zmienił...
— Jak na scenie... w teatrze... nieprawdaż?
— W miejscu więzienia — mówiła Marya dalej — ujrzałam wielką salę, napełnioną ludźmi. Ty się tam znajdowałeś. Naprzeciw ciebie, siedzieli sędziowie i gruppa jakoby znanych mi osób. Jedna z tych osób podobną była zupełnie do mego narzeczonego, Lucyana. Druga postać przypominała kobietę, umieszczoną na głównym planie obrazu Edmunda Castel, przedstawiającym aresztowanie. Wszyscy gestykulowali i mówili, na ciebie wskazując. Ich głosy dochodziły mych uszu, jakby szum głuchy, słów jednak wymawianych przez nich, rozróżnić nie byłam w stanie. Nagle spostrzegłam, żeś zachwiał się i zbladł, osuwając się na ziemię; ciemny obłok pokrył to wszystko...
— I sen się skończył... nieprawdaż? — zapytał Harmant głosem, któremu pragnął nadać ton żartobliwy, a w którym przeważało mimo to chrapliwe i drżące brzmienie.
— Nie! nie skończył się jeszcze... — odpowiedziała Marya. — Światło powtórnie zabłysło... ale tak smutne, ponure, jak świt dnia dżdżystego.
— Pośród strumienia krwi, ujrzałam ciało, leżące bezwładnie... Kadłub ten nie miał głowy!..
Harmant zerwał się jak dotknięty iskrą elektryczną, przyłożył obie ręce do szyi i cofnął się przerażony.
— Och! milcz... milcz! — wykrzyknął z gniewem — dlaczego opowiadasz mi takie straszne rzeczy?
— Chciąłeś ojcze poznać mój sen... pytałeś mnie o niego... Na twoje żądanie opowiedziałam... Ach! jakaż to była dla mnie noc straszna!
— Milcz!.. milcz!.. słyszałaś? — powtarzał nędznik bezwiednie. — Milcz... ja tego chcę... milczeć ci nakazuję!
— Nie rzeknę już nic więcej, lecz po wrażeniu jakie wywarło na ciebie moje opowiadanie, osądź iłem ja cierpiała!
Harmant pochylił głowę w zadumie. Słuchając z przerażeniem opowiadania swej córki, znalazł w nim dziwną, niepojętą wspólność z własnym snem tej nocy i gorączka, trawiąca to biedne dziewczę, nagle i w żyłach jego zapłonęła.
Zbliżywszy się do chorej, otoczył ją długim, serdecznym uściskiem.
— Wychodzisz gdzie, ojcze? — pytała.
— Nie... nigdzie nie wyjdę... będę pracował w moim gabinecie.
— Och! jakżem z tego zadowolona!
— Dlaczego?
— Nie wyobrazisz sobie jak obawiałabym się dziś pozostać samą w mieszkaniu.
Harmant w milczeniu, opuścił pokój swej córki a wszedłszy do gabinetu i drzwi zamknąwszy za sobą, upadł na krzesło zrozpaczony, pogrążając się w zamyśleniu.


∗             ∗
Opuściwszy Gospodę piekarzów Joanna jak pól obłąkana szła, a raczej biegła wprost przed siebie na los szczęścia. Myśli rozpierzchniętych zebrać nie była w stanie. Czuła, jak gdyby mgła ciemna rozpostarła się nad jej umysłem.

Krzyki Owidyusza Soliveau, jego obłęd i groźby, wyrazy policyjnych agentów, szmer głosów wzburzonych współtowarzyszów, stających w jej obronie, wszystko to zmięszane razem w uszach jej tętniało.
Minąwszy kilka ulic, biegła w stronę de Passy. Przybywszy na esplanadę Inwalidów bez tchu prawie, wyczerpana znużeniem, padła na najbliższą ławkę, spoglądając bojaźliwie w około siebie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.