Podróż do Bieguna Północnego/Część I/Rozdział XVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podróż do Bieguna Północnego |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1876 |
Druk | Józef Sikorski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Voyages et aventures du capitaine Hatteras |
Podtytuł oryginalny | Les Anglais au Pôle Nord |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała część I |
Indeks stron |
Zdawało się, że ludzie załogi powrócili całkowicie do karności i posłuszeństwa. Manewra rzadsze i nie bardzo utrudzające, dawały im częstsze i dłuższe wypoczynki; temperatura utrzymywała się ciągle na stopniu wyższym od punktu zamarzania, a tajenie lodów, miało usunąć przeszkody w tej żegludze.
Duk na dobre już oswojony i towarzyski, wszedł w ścisłą przyjaźń z doktorem Clawbonny; lecz jak to bywa w przyjaźni, że jeden dla drugiego zupełnie się poświęca, tak też i tu doktór stał się ofiarą: Duk robił z nim co chciał, a doktór był mu posłuszny jakby pies swemu panu. Duńczyk okazywał także przychylność dla wielu majtków i oficerów osady, jednakże, jakby instynktem wiedziony unikał Shandona. Ale zawsze szczerzył zęby na Pena i Foker’a i warczał głucho, ile razy który z nich zbliżył się do niego. Oni też nie śmieli już brać się do tego, jak go Clifton nazywał: ducha opiekującego się kapitanem.
Jednem słowem, załoga wróciła do dawnej ufności i postępowała jak należało.
— Zdaje się, rzekł pewnego razu James Wall do Ryszarda Shandon, że nasi ludzie na seryo wzięli słowa kapitana i przestali już wątpić o powodzeniu jego przedsięwzięcia.
— Mylą się jednak, odpowiedział Shandon; gdyby się chcieli zastanowić, gdyby zbadali rzetelne nasze położenie, przekonaliby się, że z jednej niedorzeczności wpadamy w drugą.
— A jednak, mówił znowu Wall, wydostaliśmy się na morze wolne od lodów, wracamy na drogi już znane; czy nie przesadzasz obawą Shandonie?
— Nic nie przesadzam; nie zaślepia mnie nienawiść jaką mam dla Hatterasa, ani zazdrość o którą mnie może posądzasz. Powiedz mi czy zwiedzałeś składy węgla?
— Nie, odpowiedział Wall.
— Idźże więc tam i przekonaj się jak raptownie zmniejszają się nasze zapasy paliwa. W takich okolicznościach w jakich się znajdujemy, należy głównie płynąć pod żaglami, a parę zachować tylko na wypadek spotkania prądów lub wiatrów przeciwnych, węgiel powinien być używanym z największą oględnością, bo i któż może powiedzieć z pewnością, gdzie i na jak długo możemy być na tych morzach zatrzymani? Lecz Hatteras palony gorączką posuwania się naprzód, dostania się jak najprędzej do bieguna, którego dotrzeć niepodobna, niedba o takie drobnostki. Czy wiatr przyjazny wieje, czy przeciwny, on pędzi wytężywszy całą siłę pary i może być, że niedługo będziemy w wielkim kłopocie, jeśli nie całkiem zgubieni.
— Jeśli mówisz prawdę Sbandonie, to położenie jest bardzo groźne.
— Tak jest, a nie tylko z tego powodu, że możemy nie mieć żadnego z machiny pożytku w chwili najkrytyczniejszej, ale jeszcze i ze względu na zimowisko, którego prędzej czy później spodziewać się musimy, a przyznasz sam, że wartoby pamiętać i na zimno, w kraju, gdzie merkuryusz często zamarza w termometrze[1].
— Ale zdaje mi się Shandonie, że kapitan ma zamiar odnowić swe zapasy na wyspie Beechey, gdzie powinniśmy znaleźć wielką obfitość węgla.
— Ale czy na morzach północnych można zawsze dopłynąć tam gdzie się pragnie? Czy znajdziemy wszędzie swobodne przejście? czy dopłyniemy z pewnością do wyspy Beechey? a jeśli nie dopłyniemy, to cóż się z nami stanie?
— Masz pan słuszność, rzekł Wall; Hatterasowi zdaje się brakować przezorności; należałoby zatem zrobić mu niejakie w tym względzie przedstawienie. Czemu pan tego nie uczynisz?
— Postanowiłem milczeć, odparł Shandon, źle ukrywający przenikającą go gorycz; nie na mnie już teraz spoczywa odpowiedzialność, i postanowiłem czekać wypadków. Rozkazują mi, a ja wykonywam, a nie robię uwag.
— Pozwól pan sobie powiedzieć, rzekł Wall, że tak postępując, nie dobrze postępujesz; idzie tu bowiem o wszystkich, a niedorzeczności popełnione przez kapitana drogo może przyjdzie nam opłacić.
— Albożby mnie chciał słuchać, gdybym chciał mówić?
Wall nie śmiał odpowiedzieć twierdząco, dodał jednak:
— Możeby wysłuchał przedstawień całej załogi.
— Załogi? rzekł Shandon, wzruszając ramionami; toż jej chyba nie obserwował? Ona myśli zupełnie o czem innem, a nie o swem bezpieczeństwie. Wie ona dobrze że zdąża ku 72-mu równoleżnikowi, i że za każdy stopień przebyty po za tą szerokością, będzie miała po tysiąc funtów.
— To prawda, odrzekł Wall; kapitan wziął ją na najłakomszą dla ludzi przynętę.
— Co do chwili bieżącej przynajmniej, dodał Shandon.
— Co pan chcesz przez to powiedzieć?
— Chcę powiedzieć, że gdy niema niebezpieczeństwa ni trudów, gdy morze jest wolne, to wszystko zdaje się dobrem; ale co się robi dla pieniędzy, nie wiele warte. Niech tylko nadejdą trudne okoliczności. niebezpieczeństwa, nędza, choroby, zniechęcenie, mrozy ku którym podążamy jak szaleńcy, a zobaczymy wówczas, czy ci ludzie będą pamiętali o obiecanej im pieniężnej nagrodzie.
— Więc pan utrzymujesz, że kapitanowi nie powiedzie się jego przedsięwzięcie?
— Nie powiedzie się, odparł Shandon. Trzebaby przedewszystkiem doskonałej wspólności pojęć w dowódzcach, sympatyi wzajemnej między niemi, a tego obojga niema. Dodam i to, że Hatteras istnym jest szaleńcem; przeszłość jego składa na to dowody. Zobaczymy wreszcie! mogą nadejść takie okoliczności, że trzeba będzie oddać dowództwo statku komuś mniej awanturniczemu...
— A jednak rzekł Wall, wstrząsając głową nieufnie, z Hatterasem zawsze będą trzymać...
— Będzie z nim trzymać, rzekł Shandon przerywając, doktór Clawbonny, uczony, któremu tylko o nauczenie się czegoś idzie; będzie z nim trzymać Johnson, pilnujący niewolniczo karności żeglarskiej, i któremu nawet nie przyjdzie do głowy żeby porozumować nad położeniem; będzie z nim trzymać może jeszcze paru innych. To i czterech razem, a nas tu jest ośmnastu. Nie! Hatteras nie posiada ufności załogi i wie o tem, to też krępuje ją pieniędzmi. Skorzystał zręcznie z opowiadania o nieszczęściach Franklina, żeby nawrócić ku sobie ruchome umysły tych ludzi; ale zaręczam że to nie długo potrwa. A jeśli się nie dostanie do wyspy Beechey, będzie zgubiony!
— Gdyby załoga mogła się domyślać...
— Nie mów jej nic Wallu o tem wszystkiem, proszę cię bardzo; ona sama to spostrzeże. Zresztą, jak na teraz, najlepiej jest posuwać się na północ. Być może przecież, że to co Hatteras uważa za posuwanie się ku biegunowi, nie jest właśnie odsuwaniem się od niego? Po przejściu kanału Mac-Clintocka będzie zatoka Melville’a, a tam właśnie dotyka wiele ciaśnin prowadzących do zatoki Baffińskiej. Hatteras powinienby pomyśleć o tem. Droga na zachód łatwiejsza jest niż na północ.
Z tych wyrazów można było ocenić usposobienie Shandona; kapitan nie bardzo się mylił przeczuwając w nim zdrajcę.
Niemniej jednak Shandon trafnie tłómaczył obecne zadowolenie załogi, nadzieje przejścia wkrótce siedmdziesiątego drugiego równoleżnika. Chciwość na pieniądze owładła nawet najtrwożliwszych; Cliffton już naprzód obliczył wszystko jak najściślej, pomijając kapitana i doktora którzy nie mogli brać udziału w nagrodzie, było na Forwardzie szesnastu ludzi, zatem z tysiąca funtów dostałoby się każdemu po sześćdziesiąt dwa funty i pół (przeszło 1562 franków) za każdy przebyty stopień. Jeśliby się udało dotrzeć aż do bieguna, to po ośmnastu stopniach przebytych wypadłoby na głowę po tysiąc sto dwadzieścia pięć funtów (23,125 fr.), a to już jest majątek! Zabawka ta kosztowałaby kapitana ośmnaście tysięcy funtów szterlingów (450,000 fr.); ale on dosyć był bogaty na to, żeby sobie pozwolić podobnego do bieguna spaceru.
Obliczenia te podżegały bardzo chciwość ludzi należących do załogi Forwarda, i nie jeden z tych który dwa tygodnie wprzód cieszył się z tego że płynie ku południowi, pałał teraz żądzą przejścia coprędzej równoleżnika, za którym rozpocząć się miał dla niego połów złota.
Dnia 16-go czerwca okręt doszedł do przylądka Aworth. Góra Rawlinson wznosiła swe białe szczyty ku niebu; śnieg i mgła podnosiły w oczach jej ogrom i odległość. Temperatura utrzymywała się na kilku stopniach nad punktem marznięcia wody; z boków góry tryskały improwizowane kaskady i strumienie, a massy śniegów obsuwały się z hukiem podobnym do odgłosu dział ciężkiego kalibru. Lodniki rozciągnięte jak białe obrusy, odbijały światło na niezmierne przestrzenie. Przepyszny był widok tej podbiegunowej natury zwalczonej przez roztopy. Bryg płynął bardzo blisko wybrzeża, można więc było dostrzedz na skałach lepiej niż inne osłoniętych rzadkie krzaki, których różowe kwiecie lękliwie wyłoniało się z pośród śniegów; mchy chude różowo zabarwione i porosty jakiejś karłowatej wierzby czołgające się po ziemi.
Nakoniec dnia 19-go czerwca okrążono cypel Minto leżący pod owym wyczekiwanym siedmdziesiątym drugim równoleżnikiem i stanowiący kończynę zatoki Ommaney; statek wszedł do zatoki Melwille’a, nazwanej morzem srebrnem przez Boltona; wesoły ten marynarz wypowiedział przy tej sposobności mnóstwo konceptów, z których zacny CIawbonny naśmiał się serdecznie.
Pomimo wiatru przeciwnego dosyć mocnego, posuwanie się Forwarda odbywało się bez wielkiej trudności, a 23-go czerwca minął już siedmdziesiąty czwarty stopień szerokości północnej. Był wtedy w samym środku zatoki Melville’a, najznaczniejszego z mórz w tamtych stronach. Kapitan Parry pierwszy był na tych wodach z wyprawą swą w 1819-m roku, i tam to załoga jego zdobyła nagrodę pięć tysięcy funtów szterlingów wynoszącą, przez rząd angielski przyrzeczoną.
Clifton zadowolnił się uwagą że między siedmdziesiątym drugim stopniem a siedmdziesiątym czwartym, jest dwa stopnie różnicy, i że na jego osobę wypadało już sto dwadzieścia pięć funtów z nagrody przyrzeczonej przez Hatterasa. Zrobiono mu uwagę, że w tych stronach majątek małe ma znaczenie, i że bogatym jest się wówczas, gdy można przepić swoje bogactwo; że zatem aby się cieszyć i zacierać ręce trzeba czekać na chwilę, w której będzie można się tarzać pod stołem której szynkowni w Liwerpoolu.